sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział trzynasty - ostatni

***13***
- Zacznijmy od Victoria Secret - szepnęła Liz. - To wymarzone miejsce dla Isabel. - Mogła sobie dokładnie ją wyobrazić, ogarniętą szaleństwem zakupów eleganckiej bielizny, w sklepie, który był otwarty tylko dla niej.
Max skinął głową. Podeszli do drzwi. Były otwarte, ale w środku nie było nikogo.
- Sprawdzę przymierzalnie - powiedziała Liz. - Może domyślili się, że Valenti ich ściga, i ukrywają się. - Ruszyła w głąb sklepu, przeciskając się pomiędzy rzędami jedwabnych koszul i szlafroków.
Nagle Max złapał ją za rękę i wciągnął za ladę, na której stały kasy.
- Słyszę jakiś hałas - szepnął.
Po chwili Liz też usłyszała. Odgłos zbliżających się kroków. Valenti. Była pewna, że to on. Nikolas na pewno unieszkodliwił ochroniarzy. Alex, Michael i Maria byli na górze. Nikolas i Isabel nie chodziliby po centrum powolnym, zdecydowanym krokiem osoby, która wie, czego szuka.
Max wcisnął się pod ladę. Położył się na plecach i pociągnął Liz na siebie. Ukryła głowę na jego piersi i zamknęła oczy. Słyszała brzęk wieszaków - Valenti kręcił się po sklepie.
Tablica pierwiastków, pomyślała. Zawsze kiedy chciała się uspokoić, wymieniała w myśli wszystkie pierwiastki i ich ciężary atomowe, by przypomnieć sobie, że świat jest uporządkowany. Teraz nie potrafiła niczego odszukać w pamięci, ani jednego pierwiastka.
Czuła bicie serca Maxa. Skoncentrowała się na jego rytmie i trochę rozluźniła. Bez względu na to, co się miało stać, Max był przy niej. To była o wiele większa pociecha niż tablica pierwiastków.
Valenti się zbliżał. Liz usłyszała cichy szmer, kiedy przesuwał palcami po ladzie. Był dokładnie nad nimi.
Max zacisnął wokół niej ramiona. Poczuła, że nawiązują łączność. Zalewały ją fale jego miłości. Jej miłość do niego też wylewała się strumieniem.
Mógł sobie mówić, że są „tylko przyjaciółmi". Mógł nawet nie zgadzać się na to, by poszli razem do kina, potańczyć czy coś w tym rodzaju. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Ludzie, którzy są „tylko przyjaciółmi", nie żywią do siebie takich uczuć.
Liz usłyszała znowu brzęk wieszaków. Potem zapanowała cisza. Valenti wyszedł ze sklepu.
Podniosła głowę i spojrzała Maxowi w oczy.
- Ja... - zaczęła.
Przycisnął palce do jej ust. Miał rację. Nie powinna się teraz odzywać. Trzeba zaczekać, aż szeryf się oddali.
Max przesuwał palcem po jej wargach, nie odrywając od niej wzroku, potem przeciągnął go po brodzie, dokoła dołka w lewym policzku, obrysowywał nos i brwi. Jego dotyk był lekki jak piórko.
Wzrok Maxa podążał za ruchem jego rąk. Badał wszystkie najmniejsze detale twarzy Liz, jakby chciał je sobie wyryć w pamięci.
Nie mogła już dłużej tego znieść. Ona też chciała go dotknąć. Pochyliła głowę i potarła jego policzek swoim policzkiem. Przebiegł ją dreszcz, kiedy poczuła nieogoloną skórę.
Dalej przesuwała twarzą po jego twarzy. Potarła nos o nos Maxa i pochyliła się jeszcze niżej, by dotknąć rzęsami jego rzęs. Pocałunek motyla. Tak nazywały z Marią zetknięcie rzęs, kiedy były małe.
Potem Liz przesunęła wargami po ustach Maxa.
Z trudem złapał oddech i wsunął dłonie w jej włosy. Przyciągnął ją bliżej. Przesunął językiem po jej wargach, chcąc, aby je rozwarła.
To nie był delikatny pocałunek, tylko desperacko namiętny, jakby nie mógł już czekać ani chwili.
Nagle oderwał usta od jej warg.
- Valenti już odszedł - powiedział. Oszołomiona Liz mrugała.
Czy on ma zamiar udawać, że nic się nie zdarzyło? Czy nadal będzie się starał twierdzić, że są „tylko przyjaciółmi"? Spojrzała na Maxa, ale on unikał jej wzroku.
- Musimy znaleźć Isabel - rzekł.
Liz zsunęła się z niego, stanęła na nogi i skrzyżowała ramiona na piersi. Poczuła, że brakuje jej ciepła ciała Maxa.
***
Isabel przesunęła dłońmi po bokach, wzdłuż talii i bioder. Tak, ta suknia rzeczywiście na nią pasuje. I miała taki piękny haft na dole. A głęboki dekolt nie zakrywał zwisającego z naszyjnika serca z rubinu.
Ale brakowało jej pantofli. Teraz będzie musiała iść do sklepu Macy'ego. Jak mogłaby dać Nikolasowi prawdziwy pokaz mody bez odpowiedniego obuwia?
Max zawsze z niej żartował, że ma tyle par butów. Nie rozumiał, że są one najważniejszą częścią ubrania.
Max. Dlaczego teraz przyszedł jej na myśl? Myśląc o nim, przypomniała sobie od razu ochroniarza. Ale on tylko ucina sobie drzemkę, wytłumaczyła sobie Isabel.
Wstrząsnęła się na wspomnienie tego, co czuła, kiedy ściskała naczynie krwionośne w jego mózgu. Zrobiłam mu krzywdę, uświadomiła sobie nagle.
Okay, więc zrobiła mu krzywdę. Malutką. Co może teraz na to poradzić? Nic.
Ściągnęła włosy do tyłu i upięła je w kok. Do tak eleganckiej sukni trzeba mieć odpowiednią fryzurę. Przejrzała się w lustrze; wyglądała bezbłędnie. Niedługo będzie mogła wejść na wybieg prywatnego pokazu mody dla Nikolasa. Popatrzyła na inne sukienki, które wybrała. Też były świetne, lecz nie miała ochoty na kolejne przymiarki.
Może powinna powiedzieć Nikolasowi, że chce już iść do domu. Ale czy on...
- Obróć się wolno, podnieś ręce do góry i oprzyj je o ścianę -usłyszała.
Znała ten głos. To był głos z jej koszmarów sennych.
Valenti był w sklepie z Nikolasem! Dół sukni Isabel drżał. Patrzyła, osłupiała. To ja się cała trzęsę, zrozumiała nagle.
Pamiętaj, co mówił Niklas, pomyślała. To ja mam moc. Nie muszę się bać VaIentiego. Nie muszę bać się nikogo.
Wyszła z przymierzami i przeszła na palcach wąskim korytarzykiem. Uniosła spódnicę, żeby jej nie przeszkadzała. Musiała mieć teraz swobodę ruchów.
Wyjrzała zza zasłony, która maskowała wejście do przymierzalni, i przyłożyła dłoń do ust, by nie krzyknąć. Szeryf Valenti trzymał w ręku rewolwer. Wycelowany w Nikolasa.
- Obróć się wolno, podnieś ręce do góry i oprzyj je o ścianę -powtórzył spokojnym, wyzbytym emocji głosem.
Zrób to, Nikolas, pomyślała Isabel. Kiedy chłopak się obróci, szeryf ruszy do niego. Będzie musiał przejść koło zasłony i wtedy Isabel ściśnie mu mózg i zwali go z nóg. Nie będzie się wahać ani chwili. Nikomu nie pozwoli skrzywdzić Nikolasa.
Chłopak nie poruszył się. Uśmiechał się tylko. Widać było, że chce się trochę z szeryfem pobawić.
Rozległ się odgłos strzału i Nikolas upadł bezwładnie na podłogę.
Leżał bez ruchu. Jego złota aura błysnęła i znikła, jakby ktoś wyłączył światło.
To niemożliwe. Valenti nie mógł zabić Nikolasa. Był tylko człowiekiem. Słabym, żałosnym człowiekiem. Nic się nie stało. Nic nie mogło się stać, myślała Isabel. Za chwilę Nikolas wstanie i zmiażdży szeryfa.
Ale chłopak nie poruszał się.
Valenti podszedł do ciała. Zasłona zafalowała, kiedy przechodził obok. Muszę się szybko przebrać, zanim mnie znajdzie, pomyślała Isabel.
Obróciła się i powlokła w stronę przebieralni. Straciła czucie w nogach. Wydawało jej się, że nie dotyka stopami podłogi. Może ja płynę w powietrzu. Może jestem duchem. Duchem kosmitki. Omal nie roześmiała się histerycznie. Ale nie wolno jej się śmiać. Wilki lubią roześmiane dziewczyny. Lubią je pożerać.
Weszła do przymierzami i ściągnęła suknię. Tę piękną suknię. Zdjęła diadem i naszyjnik. To nie było odpowiednie ubranie. Ona powinna mieć na sobie czerwoną pelerynę z kapturkiem. Nie powinna chodzić po centrum handlowym, tylko iść do domku babci. A wilk nie powinien mieć rewolweru. Dlaczego wilk nie przestrzega reguł tej bajki?
Isabel włożyła dżinsy i swoją koronkową bluzkę. Potem skuliła się w rogu przymierzalni i zamknęła oczy, czekając, aż znajdzie ją wilk.
Słyszała już jego kroki w korytarzyku. Stukot butów wilka. A przecież wszystko miało być zupełnie inaczej.
***
- To był strzał - powiedział Max.
Nagle się zachwiał. Odczuł płynącą od Isabel potężną falę. przerażenia. Czy to do niej strzelano? Czy Valenti ją złapał?
- Chyba w sklepie Macy'ego! - zawołała Liz.
Szybko przebiegła obok fontanny w głównym holu centrum handlowego.
Max biegł tuż za nią. Wpadli do sklepu. Dziewczyna złapała go za ramię i nakazała gestem, aby zwolnił. Miała rację. Nie powinni naprowadzać szeryfa na swój ślad.
Max poruszał się szybko, ale cicho, przeglądając stoiska z kosmetykami i perfumami. Wszystko wyglądało normalnie.
Przynajmniej Isabel jeszcze żyje, pomyślał. Żałował, że nie może wysłać jej żadnego sygnału - że jest tu i że wszystko będzie okay. Nie potrafił jednak prowadzić takich cichych rozmów ani z Isabel, ani z Michaelem. Mógł tylko odczuwać ich emocje.
A przerażenie Isabel obezwładniało go.
Liz dotknęła jego ramienia i wskazała palcem nos. Początkowo Max nie rozumiał, co mu chce przez to zakomunikować. Dopiero po chwili poczuł ten zapach. Zapach prochu.
Ruszył w tamtym kierunku. Skręcił za róg, w stronę butiku z sukienkami, i zobaczył leżącego na podłodze Nikolasa, nad którym pochylał się Valenti.
Max i Liz schowali się za stojakiem z długimi sukniami. Chłopak wysunął ostrożnie głowę i wyjrzał. Aura Nikolasa zniknęła. Nie żył. Valenti go zamordował.
Gdzie była Isabel? Ta myśl kołatała Maxowi bez przerwy w głowie. Myślał, że za chwilę zwariuje. Dlaczego nie wybiegł na dwór i nie ściągnął jej z motocykla Nikolasa? Dlaczego nie zmusił jej, by zeszła na dół oglądać ten głupi film?
Zaryzykował jeszcze jedno spojrzenie na Valentiego. Ten wyprostował się i ruszył w kierunku przymierzalni. Wszedł za zasłonę. Max poczuł uderzenie w żołądek. Tam mogła być Isabel, w pułapce.
- Ja odwrócę uwagę szeryfa. Ty szukaj Isabel - szepnęła Liz.
Zanim Max zdążył odpowiedzieć, zaczęła przeraźliwie piszczeć. Zerwała się na nogi i biegła do wyjścia, głośno krzycząc. Valenti wybiegł zza zasłony. Kiedy zniknął mu z oczu, Max poderwał się i podbiegł do kabin przymierzalni.
- Isabel?! - zawołał cichym głosem.
Nie było odpowiedzi. Max miał nadzieję, że siostra już się zorientowała, że Liz wywabiła Valentiego ze sklepu. Obrócił się i odchylił jedną zasłonę. Zawahał się jednak, bo wydało mu się, że usłyszał jakiś dźwięk. Stał bez ruchu, dopóki nie usłyszał go znowu. Jakby ktoś cicho kwilił. Isabel.
Pojękiwanie dochodziło z jednej z kabin. Max odchylił zasłonę i zobaczył skuloną w kącie siostrę.
- Isabel, musimy stąd wyjść - powiedział, dotykając jej ramienia.
Drgnęła, ale nie podniosła na niego wzroku. Trzymała głowę między kolanami.
- To ja, Max - odezwał się cichym głosem. -Wszystko jest okay, Izzy. Ale teraz musisz ze mną iść.
Wziął ją za ramiona i podniósł na nogi. Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i otworzyła oczy.
- Co ty tu robisz? - szepnęła.
- Jestem twoim bratem. Więc gdzie miałbym być? Wziął ją za rękę i wyprowadził ze sklepu. Isabel wahała się przed uczynieniem każdego kroku, jakby zapomniała chodzić,
- Czerwony Kapturek nie ma brata - wybełkotała. Max wziął ją pod brodę i uniósł jej głowę.
- Będziesz szła szybciej, kiedy przestaniesz patrzyć na nogi - poradził.
Patrzyła posłusznie przed siebie, ale nadal szła bardzo wolno.
- Pamiętasz, jak zawsze mnie błagałaś, żebym cię brał na barana? - spytał Max. Wziął ją na ręce i niósł aż do wyjścia, które prowadziło na parking.
Kiedy postawił ją na nogi, oprzytomniała trochę.
- Gdzie jest Nikolas? - spytała.
- Nie wiem - odpowiedział Max.
Nie mógł powiedzieć jej prawdy. Nie teraz.
***
Maria usłyszała przeraźliwy krzyk i zmartwiała ze strachu.
- To Liz! - zawołała. Szybko wybiegła z drugstore'u, a Michael i Alex za nią.
Kolejny wrzask rozległ się głośnym echem w całym centrum handlowym. Dochodził chyba z niższego poziomu. Maria podbiegła do balustrady i spojrzała w dół.
- Tam! - szepnął Alex, wskazując sklep Macy'ego. Liz biegła głównym pasażem, a Valenti tuż za nią.
Co robić? Nie zdążą zbiec na dół, zanim szeryf złapie Liz.
- Chodźcie - powiedziała Maria.
Wpadła na pomysł. Ale trzeba było działać szybko. Wbiegła z powrotem do drugstore'u. Musiała znaleźć coś, czym można by rzucić. Ale co? Gdzie?
Przy wejściu był stojak zastawiony pojemnikami z wodą sodową. Po sześć w jednym opakowaniu. Maria złapała trzy opakowania i podbiegła do balustrady. Wyjęła jedną puszkę i rzuciła nią w Valentiego. Chybiła.
- Jesteś genialna! - krzyknął Michael, biegnąc do balustrady z dwoma opakowaniami wody sodowej. Nie wyjmował pojedynczych puszek. Rzucił wszystkie naraz. Trafił Valentiego w plecy. Szeryf potknął się i upadł.
- Ha! - krzyknął Alex.
- To moc - wyjaśnił mu Michael.
- Biegiem! - wrzasnęła Maria i rzuciła się w stronę schodów. Poczuła coś pod podeszwą i już leżała na ziemi.
Kiedy zaczęła się podnosić, wyczuła pod ręką jakiś twardy chłodny przedmiot. Złoty pierścień. Popatrzyła na niego - pierścień zaczął się mienić dziwnym blaskiem. Jarzył się.
Maria nie mogła oderwać wzroku od tego złotego światła.
Mario! Nic ci nie jest?! - krzyknął Michael.
Nic. Włożyła pierścień do kieszeni, poderwała się na nogi i pobiegła za Michaelem i Alexem. Nie przypuszczała, żeby Valenti długo tam leżał.
***
Max wpatrywał się w drzwi. Chodźcie już, pomyślał. Musimy stąd wyjść. Tu jest niebezpiecznie.
Może powinien wrócić i poszukać Liz. Ale centrum było bardzo duże i trudno byłoby ją znaleźć. A może ona już czeka na niego gdzieś na parkingu.
Poza tym nie mógł zostawić Isabel samej. Popatrzył na nią uważnie; miała nieruchomy wzrok, nie wyglądała nawet na przerażoną. Była całkowicie wyobcowana.
Max przestępował z nogi na nogę. Chciał coś zrobić, ale nie było nic do zrobienia.
Czyżby Valenti wyłapał wszystkich? Co się z nimi wtedy stanie?
Wielkie szklane drzwi otworzyły się gwałtownie. Maria, Michael, Alex i Liz wypadli pędem na parking.
- On nas ściga! - krzyknęła Maria.
Drzwi otworzyły się znowu i wybiegł z nich Valenti. Wyciągnął rękę i złapał za ramię Liz. Starała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
Max ruszył na niego. Nie mógł przecież stać i bezczynnie na to patrzeć.
Rozległ się silny odgłos grzmotu, a kuła białego oślepiającego światła eksplodowała nad centrum handlowym.
- Co się dzieje?! - wrzasnął Alex.
- Patrzcie na szeryfa! - krzyknęła Maria.
Max nie mógł oderwać wzroku od Valentiego, który stał w rozjarzonym kręgu - całkowicie nieruchomo.
- To powinno go powstrzymać na parę minut i niczego nie będzie pamiętał - rozległ się jakiś spokojny głos.
Max obrócił się szybko i zobaczył Raya Iburga. Swojego zwariowanego szefa.
Ray podrapał się po głowie.
- Chyba zapomniałem wam powiedzieć. Ja też nie jestem stąd.
Przełożyła: Zuzanna Maj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz