***13***
- Zacznijmy od Victoria
Secret - szepnęła Liz. - To wymarzone miejsce dla Isabel. - Mogła sobie
dokładnie ją wyobrazić, ogarniętą szaleństwem zakupów eleganckiej bielizny, w
sklepie, który był otwarty tylko dla niej.
Max skinął głową.
Podeszli do drzwi. Były otwarte, ale w środku nie było nikogo.
- Sprawdzę
przymierzalnie - powiedziała Liz. - Może domyślili się, że Valenti ich ściga, i
ukrywają się. - Ruszyła w głąb sklepu, przeciskając się pomiędzy rzędami
jedwabnych koszul i szlafroków.
Nagle Max złapał ją za
rękę i wciągnął za ladę, na której stały kasy.
- Słyszę jakiś hałas -
szepnął.
Po chwili Liz też
usłyszała. Odgłos zbliżających się kroków. Valenti. Była pewna, że to on.
Nikolas na pewno unieszkodliwił ochroniarzy. Alex, Michael i Maria byli na
górze. Nikolas i Isabel nie chodziliby po centrum powolnym, zdecydowanym
krokiem osoby, która wie, czego szuka.
Max wcisnął się pod
ladę. Położył się na plecach i pociągnął Liz na siebie. Ukryła głowę na jego
piersi i zamknęła oczy. Słyszała brzęk wieszaków - Valenti kręcił się po
sklepie.
Tablica pierwiastków,
pomyślała. Zawsze kiedy chciała się uspokoić, wymieniała w myśli wszystkie
pierwiastki i ich ciężary atomowe, by przypomnieć sobie, że świat jest
uporządkowany. Teraz nie potrafiła niczego odszukać w pamięci, ani jednego
pierwiastka.
Czuła bicie serca Maxa.
Skoncentrowała się na jego rytmie i trochę rozluźniła. Bez względu na to, co
się miało stać, Max był przy niej. To była o wiele większa pociecha niż tablica
pierwiastków.
Valenti się zbliżał. Liz
usłyszała cichy szmer, kiedy przesuwał palcami po ladzie. Był dokładnie nad
nimi.
Max zacisnął wokół niej
ramiona. Poczuła, że nawiązują łączność. Zalewały ją fale jego miłości. Jej
miłość do niego też wylewała się strumieniem.
Mógł sobie mówić, że są
„tylko przyjaciółmi". Mógł nawet nie zgadzać się na to, by poszli razem do
kina, potańczyć czy coś w tym rodzaju. Ale to nie miało żadnego znaczenia.
Ludzie, którzy są „tylko przyjaciółmi", nie żywią do siebie takich uczuć.
Liz usłyszała znowu
brzęk wieszaków. Potem zapanowała cisza. Valenti wyszedł ze sklepu.
Podniosła głowę i
spojrzała Maxowi w oczy.
- Ja... - zaczęła.
Przycisnął palce do jej
ust. Miał rację. Nie powinna się teraz odzywać. Trzeba zaczekać, aż szeryf się
oddali.
Max przesuwał palcem po
jej wargach, nie odrywając od niej wzroku, potem przeciągnął go po brodzie,
dokoła dołka w lewym policzku, obrysowywał nos i brwi. Jego dotyk był lekki jak
piórko.
Wzrok Maxa podążał za
ruchem jego rąk. Badał wszystkie najmniejsze detale twarzy Liz, jakby chciał je
sobie wyryć w pamięci.
Nie mogła już dłużej
tego znieść. Ona też chciała go dotknąć. Pochyliła głowę i potarła jego
policzek swoim policzkiem. Przebiegł ją dreszcz, kiedy poczuła nieogoloną
skórę.
Dalej przesuwała twarzą
po jego twarzy. Potarła nos o nos Maxa i pochyliła się jeszcze niżej, by
dotknąć rzęsami jego rzęs. Pocałunek motyla. Tak nazywały z Marią zetknięcie
rzęs, kiedy były małe.
Potem Liz przesunęła
wargami po ustach Maxa.
Z trudem złapał oddech i
wsunął dłonie w jej włosy. Przyciągnął ją bliżej. Przesunął językiem po jej
wargach, chcąc, aby je rozwarła.
To nie był delikatny
pocałunek, tylko desperacko namiętny, jakby nie mógł już czekać ani chwili.
Nagle oderwał usta od
jej warg.
- Valenti już odszedł -
powiedział. Oszołomiona Liz mrugała.
Czy on ma zamiar udawać,
że nic się nie zdarzyło? Czy nadal będzie się starał twierdzić, że są „tylko
przyjaciółmi"? Spojrzała na Maxa, ale on unikał jej wzroku.
- Musimy znaleźć Isabel
- rzekł.
Liz zsunęła się z niego,
stanęła na nogi i skrzyżowała ramiona na piersi. Poczuła, że brakuje jej ciepła
ciała Maxa.
***
Isabel przesunęła dłońmi
po bokach, wzdłuż talii i bioder. Tak, ta suknia rzeczywiście na nią pasuje. I
miała taki piękny haft na dole. A głęboki dekolt nie zakrywał zwisającego z
naszyjnika serca z rubinu.
Ale brakowało jej
pantofli. Teraz będzie musiała iść do sklepu Macy'ego. Jak mogłaby dać
Nikolasowi prawdziwy pokaz mody bez odpowiedniego obuwia?
Max zawsze z niej
żartował, że ma tyle par butów. Nie rozumiał, że są one najważniejszą częścią
ubrania.
Max. Dlaczego teraz
przyszedł jej na myśl? Myśląc o nim, przypomniała sobie od razu ochroniarza.
Ale on tylko ucina sobie drzemkę, wytłumaczyła sobie Isabel.
Wstrząsnęła się na
wspomnienie tego, co czuła, kiedy ściskała naczynie krwionośne w jego mózgu.
Zrobiłam mu krzywdę, uświadomiła sobie nagle.
Okay, więc zrobiła mu
krzywdę. Malutką. Co może teraz na to poradzić? Nic.
Ściągnęła włosy do tyłu
i upięła je w kok. Do tak eleganckiej sukni trzeba mieć odpowiednią fryzurę.
Przejrzała się w lustrze; wyglądała bezbłędnie. Niedługo będzie mogła wejść na
wybieg prywatnego pokazu mody dla Nikolasa. Popatrzyła na inne sukienki, które
wybrała. Też były świetne, lecz nie miała ochoty na kolejne przymiarki.
Może powinna powiedzieć
Nikolasowi, że chce już iść do domu. Ale czy on...
- Obróć się wolno,
podnieś ręce do góry i oprzyj je o ścianę -usłyszała.
Znała ten głos. To był
głos z jej koszmarów sennych.
Valenti był w sklepie z
Nikolasem! Dół sukni Isabel drżał. Patrzyła, osłupiała. To ja się cała trzęsę,
zrozumiała nagle.
Pamiętaj, co mówił
Niklas, pomyślała. To ja mam moc. Nie muszę się bać VaIentiego. Nie muszę bać
się nikogo.
Wyszła z przymierzami i
przeszła na palcach wąskim korytarzykiem. Uniosła spódnicę, żeby jej nie
przeszkadzała. Musiała mieć teraz swobodę ruchów.
Wyjrzała zza zasłony,
która maskowała wejście do przymierzalni, i przyłożyła dłoń do ust, by nie
krzyknąć. Szeryf Valenti trzymał w ręku rewolwer. Wycelowany w Nikolasa.
- Obróć się wolno,
podnieś ręce do góry i oprzyj je o ścianę -powtórzył spokojnym, wyzbytym emocji
głosem.
Zrób to, Nikolas,
pomyślała Isabel. Kiedy chłopak się obróci, szeryf ruszy do niego. Będzie
musiał przejść koło zasłony i wtedy Isabel ściśnie mu mózg i zwali go z nóg.
Nie będzie się wahać ani chwili. Nikomu nie pozwoli skrzywdzić Nikolasa.
Chłopak nie poruszył
się. Uśmiechał się tylko. Widać było, że chce się trochę z szeryfem pobawić.
Rozległ się odgłos
strzału i Nikolas upadł bezwładnie na podłogę.
Leżał bez ruchu. Jego
złota aura błysnęła i znikła, jakby ktoś wyłączył światło.
To niemożliwe. Valenti
nie mógł zabić Nikolasa. Był tylko człowiekiem. Słabym, żałosnym człowiekiem.
Nic się nie stało. Nic nie mogło się stać, myślała Isabel. Za chwilę Nikolas
wstanie i zmiażdży szeryfa.
Ale chłopak nie poruszał
się.
Valenti podszedł do
ciała. Zasłona zafalowała, kiedy przechodził obok. Muszę się szybko przebrać,
zanim mnie znajdzie, pomyślała Isabel.
Obróciła się i powlokła
w stronę przebieralni. Straciła czucie w nogach. Wydawało jej się, że nie
dotyka stopami podłogi. Może ja płynę w powietrzu. Może jestem duchem. Duchem
kosmitki. Omal nie roześmiała się histerycznie. Ale nie wolno jej się śmiać.
Wilki lubią roześmiane dziewczyny. Lubią je pożerać.
Weszła do przymierzami i
ściągnęła suknię. Tę piękną suknię. Zdjęła diadem i naszyjnik. To nie było
odpowiednie ubranie. Ona powinna mieć na sobie czerwoną pelerynę z kapturkiem.
Nie powinna chodzić po centrum handlowym, tylko iść do domku babci. A wilk nie
powinien mieć rewolweru. Dlaczego wilk nie przestrzega reguł tej bajki?
Isabel włożyła dżinsy i
swoją koronkową bluzkę. Potem skuliła się w rogu przymierzalni i zamknęła oczy,
czekając, aż znajdzie ją wilk.
Słyszała już jego kroki
w korytarzyku. Stukot butów wilka. A przecież wszystko miało być zupełnie
inaczej.
***
- To był strzał -
powiedział Max.
Nagle się zachwiał.
Odczuł płynącą od Isabel potężną falę. przerażenia. Czy to do niej strzelano?
Czy Valenti ją złapał?
- Chyba w sklepie
Macy'ego! - zawołała Liz.
Szybko przebiegła obok
fontanny w głównym holu centrum handlowego.
Max biegł tuż za nią.
Wpadli do sklepu. Dziewczyna złapała go za ramię i nakazała gestem, aby
zwolnił. Miała rację. Nie powinni naprowadzać szeryfa na swój ślad.
Max poruszał się szybko,
ale cicho, przeglądając stoiska z kosmetykami i perfumami. Wszystko wyglądało
normalnie.
Przynajmniej Isabel
jeszcze żyje, pomyślał. Żałował, że nie może wysłać jej żadnego sygnału - że
jest tu i że wszystko będzie okay. Nie potrafił jednak prowadzić takich cichych
rozmów ani z Isabel, ani z Michaelem. Mógł tylko odczuwać ich emocje.
A przerażenie Isabel
obezwładniało go.
Liz dotknęła jego
ramienia i wskazała palcem nos. Początkowo Max nie rozumiał, co mu chce przez
to zakomunikować. Dopiero po chwili poczuł ten zapach. Zapach prochu.
Ruszył w tamtym
kierunku. Skręcił za róg, w stronę butiku z sukienkami, i zobaczył leżącego na
podłodze Nikolasa, nad którym pochylał się Valenti.
Max i Liz schowali się
za stojakiem z długimi sukniami. Chłopak wysunął ostrożnie głowę i wyjrzał.
Aura Nikolasa zniknęła. Nie żył. Valenti go zamordował.
Gdzie była Isabel? Ta
myśl kołatała Maxowi bez przerwy w głowie. Myślał, że za chwilę zwariuje.
Dlaczego nie wybiegł na dwór i nie ściągnął jej z motocykla Nikolasa? Dlaczego
nie zmusił jej, by zeszła na dół oglądać ten głupi film?
Zaryzykował jeszcze
jedno spojrzenie na Valentiego. Ten wyprostował się i ruszył w kierunku
przymierzalni. Wszedł za zasłonę. Max poczuł uderzenie w żołądek. Tam mogła być
Isabel, w pułapce.
- Ja odwrócę uwagę szeryfa.
Ty szukaj Isabel - szepnęła Liz.
Zanim Max zdążył
odpowiedzieć, zaczęła przeraźliwie piszczeć. Zerwała się na nogi i biegła do
wyjścia, głośno krzycząc. Valenti wybiegł zza zasłony. Kiedy zniknął mu z oczu,
Max poderwał się i podbiegł do kabin przymierzalni.
- Isabel?! - zawołał
cichym głosem.
Nie było odpowiedzi. Max
miał nadzieję, że siostra już się zorientowała, że Liz wywabiła Valentiego ze
sklepu. Obrócił się i odchylił jedną zasłonę. Zawahał się jednak, bo wydało mu
się, że usłyszał jakiś dźwięk. Stał bez ruchu, dopóki nie usłyszał go znowu.
Jakby ktoś cicho kwilił. Isabel.
Pojękiwanie dochodziło z
jednej z kabin. Max odchylił zasłonę i zobaczył skuloną w kącie siostrę.
- Isabel, musimy stąd
wyjść - powiedział, dotykając jej ramienia.
Drgnęła, ale nie
podniosła na niego wzroku. Trzymała głowę między kolanami.
- To ja, Max - odezwał
się cichym głosem. -Wszystko jest okay, Izzy. Ale teraz musisz ze mną iść.
Wziął ją za ramiona i
podniósł na nogi. Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i otworzyła oczy.
- Co ty tu robisz? -
szepnęła.
- Jestem twoim bratem.
Więc gdzie miałbym być? Wziął ją za rękę i wyprowadził ze sklepu. Isabel wahała
się przed uczynieniem każdego kroku, jakby zapomniała chodzić,
- Czerwony Kapturek nie
ma brata - wybełkotała. Max wziął ją pod brodę i uniósł jej głowę.
- Będziesz szła
szybciej, kiedy przestaniesz patrzyć na nogi - poradził.
Patrzyła posłusznie
przed siebie, ale nadal szła bardzo wolno.
- Pamiętasz, jak zawsze
mnie błagałaś, żebym cię brał na barana? - spytał Max. Wziął ją na ręce i niósł
aż do wyjścia, które prowadziło na parking.
Kiedy postawił ją na
nogi, oprzytomniała trochę.
- Gdzie jest Nikolas? -
spytała.
- Nie wiem -
odpowiedział Max.
Nie mógł powiedzieć jej
prawdy. Nie teraz.
***
Maria usłyszała
przeraźliwy krzyk i zmartwiała ze strachu.
- To Liz! - zawołała.
Szybko wybiegła z drugstore'u, a Michael i Alex za nią.
Kolejny wrzask rozległ
się głośnym echem w całym centrum handlowym. Dochodził chyba z niższego
poziomu. Maria podbiegła do balustrady i spojrzała w dół.
- Tam! - szepnął Alex,
wskazując sklep Macy'ego. Liz biegła głównym pasażem, a Valenti tuż za nią.
Co robić? Nie zdążą
zbiec na dół, zanim szeryf złapie Liz.
- Chodźcie - powiedziała
Maria.
Wpadła na pomysł. Ale
trzeba było działać szybko. Wbiegła z powrotem do drugstore'u. Musiała znaleźć
coś, czym można by rzucić. Ale co? Gdzie?
Przy wejściu był stojak
zastawiony pojemnikami z wodą sodową. Po sześć w jednym opakowaniu. Maria
złapała trzy opakowania i podbiegła do balustrady. Wyjęła jedną puszkę i
rzuciła nią w Valentiego. Chybiła.
- Jesteś genialna! -
krzyknął Michael, biegnąc do balustrady z dwoma opakowaniami wody sodowej. Nie
wyjmował pojedynczych puszek. Rzucił wszystkie naraz. Trafił Valentiego w
plecy. Szeryf potknął się i upadł.
- Ha! - krzyknął Alex.
- To moc - wyjaśnił mu
Michael.
- Biegiem! - wrzasnęła
Maria i rzuciła się w stronę schodów. Poczuła coś pod podeszwą i już leżała na
ziemi.
Kiedy zaczęła się
podnosić, wyczuła pod ręką jakiś twardy chłodny przedmiot. Złoty pierścień.
Popatrzyła na niego - pierścień zaczął się mienić dziwnym blaskiem. Jarzył się.
Maria nie mogła oderwać
wzroku od tego złotego światła.
Mario! Nic ci nie jest?!
- krzyknął Michael.
Nic. Włożyła pierścień
do kieszeni, poderwała się na nogi i pobiegła za Michaelem i Alexem. Nie
przypuszczała, żeby Valenti długo tam leżał.
***
Max wpatrywał się w
drzwi. Chodźcie już, pomyślał. Musimy stąd wyjść. Tu jest niebezpiecznie.
Może powinien wrócić i
poszukać Liz. Ale centrum było bardzo duże i trudno byłoby ją znaleźć. A może
ona już czeka na niego gdzieś na parkingu.
Poza tym nie mógł
zostawić Isabel samej. Popatrzył na nią uważnie; miała nieruchomy wzrok, nie
wyglądała nawet na przerażoną. Była całkowicie wyobcowana.
Max przestępował z nogi
na nogę. Chciał coś zrobić, ale nie było nic do zrobienia.
Czyżby Valenti wyłapał
wszystkich? Co się z nimi wtedy stanie?
Wielkie szklane drzwi
otworzyły się gwałtownie. Maria, Michael, Alex i Liz wypadli pędem na parking.
- On nas ściga! -
krzyknęła Maria.
Drzwi otworzyły się
znowu i wybiegł z nich Valenti. Wyciągnął rękę i złapał za ramię Liz. Starała
się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
Max ruszył na niego. Nie
mógł przecież stać i bezczynnie na to patrzeć.
Rozległ się silny odgłos
grzmotu, a kuła białego oślepiającego światła eksplodowała nad centrum
handlowym.
- Co się dzieje?! -
wrzasnął Alex.
- Patrzcie na szeryfa! -
krzyknęła Maria.
Max nie mógł oderwać
wzroku od Valentiego, który stał w rozjarzonym kręgu - całkowicie nieruchomo.
- To powinno go powstrzymać
na parę minut i niczego nie będzie pamiętał - rozległ się jakiś spokojny głos.
Max obrócił się szybko i
zobaczył Raya Iburga. Swojego zwariowanego szefa.
Ray podrapał się po
głowie.
- Chyba zapomniałem wam
powiedzieć.
Ja też nie jestem stąd.
Przełożyła: Zuzanna Maj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz