***14***
- Max, czy zdajesz sobie sprawę, że mieszkamy w Roswell, a nie w Los
Angeles? - spytała Isabel. - To ma być taki mały obrzęd voodoo czy co?
- Spróbujmy - powiedziała Liz.
Max popatrzył na przyjaciół. Stali kołem na środku jaskini, z bardzo
niewyraźnymi minami.
- Powinniśmy trzymać się za ręce - powiedział.
- Och, litości - mruknęła Isabel.
- Wytłumacz mi jeszcze raz, dlaczego mamy to robić? -spytał Michael.
- Robimy to, ponieważ zanim ustalimy, jak sobie poradzić z Valentim,
musimy mieć pewność, że wszyscy sobie ufamy -tłumaczył Max. - To tak jakbyśmy
szli do bitwy i musieli wiedzieć, kto osłania tyły.
Alex objął Michaela ramieniem.
- Ja już nabrałem całkowitego zaufania do tej desantowo--dywersyjnej
grupy - rzekł.
Michael wyswobodził się z jego uścisku, ale Max zauważył, że zrobił to z
uśmiechem.
Max potrząsnął głową. Michael i Alex odkryli, że mają podobne poczucie
humoru, co w obecnej sytuacji mogło stać się kłopotliwe.
- Jeśli weźmiemy się za ręce, to myślę, że uda mi się spowodować,
żebyśmy wszyscy nawiązali łączność, tak jak to robię przy uzdrawianiu -
tłumaczył.
- On nie przestanie gadać, dopóki tego nie zrobimy. -Isabel westchnęła
ciężko. Chwyciła dłoń brata, mocno ją ściskając.
Max wiedział, że siostra jest całkowicie wytrącona z równowagi. Ale to
ona była głównym powodem, dla którego starał się nawiązać tę grupową łączność.
Potrzebowała dowodu, że ludziom można zaufać.
Wziął za rękę Alexa. Był zadowolony, że Liz nie stoi obok niego. Byłoby
mu wtedy trudno skoncentrować się na całej grupie. Kiedy była przy nim, nie
mógł na niczym ani na nikim innym skupić uwagi.
Głęboko zaczerpnął powietrza, usiłując nawiązać łączność.
***
Liz nie mogła uwierzyć, że znaleźli się w jednym pokoju - no, w czymś w
rodzaju pokoju, w grocie - wszyscy razem. Początkowo żałowała, że nie wzięła
wykrywacza metali, żeby sprawdzić, czy ktoś nie ma przy sobie broni. Chociaż to
na nic by się nie zdało w przypadku kosmitów, ponieważ oni zawsze mieli przy
sobie broń, jaką była ich moc.
A teraz wszyscy trzymali się za ręce. Wydało się jej to równie
niezwykłe, jak przygody Alicji w krainie czarów.
Mam nadzieję, że to wpłynie na Isabel, pomyślała. Ale teraz powinna
oddalić od siebie wszystkie myśli. Wzięła głęboki oddech. Musiała zachowywać
się tak samo jak przy nawiązywaniu łączności z Maxem. Zaczęła sobie wyobrażać,
że opuszczają ją wszystkie niedobre myśli i wszelkie uprzedzenia. Wtedy
usłyszała muzykę.
***
Isabel od razu poznała dźwięki, które odbijały się echem od
ścian jaskini. To była muzyka sfer - z marzeń sennych. Potrafiła rozróżnić tony
wydawane przez każdą ze sfer - każdego uczestnika.
Dźwięki poszczególnych sfer były bardzo piękne. A ich wspólne
brzmienie... Isabel całkowicie poddała się tej muzyce. Słuchając jej, nie można
było odczuwać gniewu ani strachu. Muzyka wyparła wszystkie negatywne emocje,
napełniając ją poczuciem spokoju.
Te dźwięki miałyby zupełnie inne brzmienie, gdyby tu był ktoś,
kto ma złe zamiary, zrozumiała Isabel. Słyszała wysokie nuty sfery Marii i
współbrzmienie swojej sfery. To chyba oznacza, że mamy zostać przyjaciółkami,
pomyślała. Zobaczyła, że Maria się do niej uśmiecha.
***
Maria zapragnęła zostać tu na zawsze i wsłuchiwać się w tony muzyki.
Nie, nie wsłuchiwać się. Odczuwać i przeżywać. Przepływające przez nią fale
dźwięków wypłukiwały z niej cały gniew i wszystkie niepokoje: myśli o
jutrzejszym teście, złość na rodziców, wywołaną ich rozwodem, a przede
wszystkim strach przed Isabel.
Ona była tak samo przerażona jak ja, przyszło Marii do głowy. Przed jej
oczami pojawił się obraz Isabel, skulonej w kącie jaskini, przerażonej, że
Valenti może wpaść na jej trop. Ogarnęła ją nagła fala współczucia. Isabel
odegrała komedię, jej groźby były bez pokrycia. Nie chciała okazać, że tak
bardzo się boi. Nigdy by mnie nie skrzywdziła.
Maria poczuła w powietrzu zapach cedru. Nie, nie tylko cedru. Cedru i
ilang-ilang. Również cynamonu. I migdałów. I eukaliptusa. I róż.
Muzyka wytwarza te zapachy, pomyślała. Po chwili zrozumiała. One emanują
z nas.
***
Michael chwiał się na nogach. Od muzyki i zapachów zaczynało mu
się kręcić w głowie. Chciał wydostać się na zewnątrz. Być sam. Tutaj była zbyt
zagęszczona atmosfera.
Plan Maxa zakończył się sukcesem. Michael był już przekonany, że
nikt w tej grupie mu nie zagraża. Więc czy nie mogliby już tego skończyć? Nie
wiedział, jak się czują inni, ale on nie mógł już dłużej wytrzymać. Wbił wzrok
w Maxa, chcąc mu zasygnalizować, że pora przerwać łączność.
Na jego oczach aura Maxa zaczęła nabierać blasku. Nie-przyćmiona
żadnymi emocjami, błyszczała jak szmaragdy. To był stuprocentowy, niczym
nieskażony Max.
Michael czuł, że jego niepokój słabnie, zaczął się zatracać w
tej szmaragdowej aurze. Kątem oka uchwycił jakiś błysk po lewej. Obrócił głowę
i zobaczył, że aura Marii również zaczęła się jarzyć kobaltowym błękitem
górskiego jeziora. Rozejrzał się. Aura Isabel miała barwę nasyconego fioletu, a
Liz ciepłego bursztynu, aura Alexa była cynobrowa, a jego własna złotoruda.
Wyglądamy jak tęcza, pomyślał. Roześmiał się nagle. Czuł, że inni śmieją się
razem z nim.
***
To jakieś totalnie multimedialne widowisko, pomyślał Alex. Starał się
znaleźć odpowiednie słowo, by nazwać tę mieszaninę kolorów, muzyki i zapachów,
ale żadne nie wydawało się właściwe. To doświadczenie nie mieściło się w ramach
języka.
Jeszcze nigdy nie odczuwał takiego powiązania z innymi ludźmi, nigdy nie
miał tak pełnego poczucia, że jest akceptowany. Nie miał przyjaciół, którzy
znaliby go od dzieciństwa, tak jak przyjaźniły się Liz i Maria. Zmieniał szkoły
tyle razy, że w zasadzie wcale nie miał przyjaciół. A bracia byli o wiele
starsi i tak inni, że czuł się przy nich jak dziwoląg.
Może ma się takie więzi, kiedy przez całe życie mieszka się w jednym
mieście.
Alex zawsze pragnął żyć w takim miejscu, gdzie wszyscy go znają.
***
Max powoli uwalniał dłonie Isabel i Alexa, wygaszając łączność.
- Ja nie mogę - mruknął Alex. - To wszystko, co mogę powiedzieć.
- Tak - zgodziła się Maria. - Ja nie mogę.
- Teraz już chyba rozumiem, jak mój tata czuje się na koncercie
Grateful Dead - dodała Liz.
- Gdybyśmy mogli zamknąć to w pigułce, rozwinęlibyśmy
narkobiznes i zarabiali miliony - powiedział Michael.
- Dziękuję ci, Max - szepnęła Isabel.
- Myślę, że już wiemy, że możemy sobie wzajemnie ufać -odezwał
się Max.
Po nawiązaniu łączności z grupą odczuwał spokój, a jednocześnie
niezwykłe wyostrzeżenie zmysłów. Był gotów stawić czoło Valentiemu.
- Czy ktoś ma pomysł, jak załatwić sprawę z szeryfem? -spytał.
- Tak - odpowiedział mu Michael. - Ja mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz