sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział czternasty

***14***
- Max, czy zdajesz sobie sprawę, że mieszkamy w Roswell, a nie w Los Angeles? - spytała Isabel. - To ma być taki mały obrzęd voodoo czy co?
- Spróbujmy - powiedziała Liz.
Max popatrzył na przyjaciół. Stali kołem na środku jaskini, z bardzo niewyraźnymi minami.
- Powinniśmy trzymać się za ręce - powiedział.
- Och, litości - mruknęła Isabel.
- Wytłumacz mi jeszcze raz, dlaczego mamy to robić? -spytał Michael.
- Robimy to, ponieważ zanim ustalimy, jak sobie poradzić z Valentim, musimy mieć pewność, że wszyscy sobie ufamy -tłumaczył Max. - To tak jakbyśmy szli do bitwy i musieli wiedzieć, kto osłania tyły.
Alex objął Michaela ramieniem.
- Ja już nabrałem całkowitego zaufania do tej desantowo--dywersyjnej grupy - rzekł.
Michael wyswobodził się z jego uścisku, ale Max zauważył, że zrobił to z uśmiechem.
Max potrząsnął głową. Michael i Alex odkryli, że mają podobne poczucie humoru, co w obecnej sytuacji mogło stać się kłopotliwe.
- Jeśli weźmiemy się za ręce, to myślę, że uda mi się spowodować, żebyśmy wszyscy nawiązali łączność, tak jak to robię przy uzdrawianiu - tłumaczył.
- On nie przestanie gadać, dopóki tego nie zrobimy. -Isabel westchnęła ciężko. Chwyciła dłoń brata, mocno ją ściskając.
Max wiedział, że siostra jest całkowicie wytrącona z równowagi. Ale to ona była głównym powodem, dla którego starał się nawiązać tę grupową łączność. Potrzebowała dowodu, że ludziom można zaufać.
Wziął za rękę Alexa. Był zadowolony, że Liz nie stoi obok niego. Byłoby mu wtedy trudno skoncentrować się na całej grupie. Kiedy była przy nim, nie mógł na niczym ani na nikim innym skupić uwagi.
Głęboko zaczerpnął powietrza, usiłując nawiązać łączność.
***
Liz nie mogła uwierzyć, że znaleźli się w jednym pokoju - no, w czymś w rodzaju pokoju, w grocie - wszyscy razem. Początkowo żałowała, że nie wzięła wykrywacza metali, żeby sprawdzić, czy ktoś nie ma przy sobie broni. Chociaż to na nic by się nie zdało w przypadku kosmitów, ponieważ oni zawsze mieli przy sobie broń, jaką była ich moc.
A teraz wszyscy trzymali się za ręce. Wydało się jej to równie niezwykłe, jak przygody Alicji w krainie czarów.
Mam nadzieję, że to wpłynie na Isabel, pomyślała. Ale teraz powinna oddalić od siebie wszystkie myśli. Wzięła głęboki oddech. Musiała zachowywać się tak samo jak przy nawiązywaniu łączności z Maxem. Zaczęła sobie wyobrażać, że opuszczają ją wszystkie niedobre myśli i wszelkie uprzedzenia. Wtedy usłyszała muzykę.
***
Isabel od razu poznała dźwięki, które odbijały się echem od ścian jaskini. To była muzyka sfer - z marzeń sennych. Potrafiła rozróżnić tony wydawane przez każdą ze sfer - każdego uczestnika.
Dźwięki poszczególnych sfer były bardzo piękne. A ich wspólne brzmienie... Isabel całkowicie poddała się tej muzyce. Słuchając jej, nie można było odczuwać gniewu ani strachu. Muzyka wyparła wszystkie negatywne emocje, napełniając ją poczuciem spokoju.
Te dźwięki miałyby zupełnie inne brzmienie, gdyby tu był ktoś, kto ma złe zamiary, zrozumiała Isabel. Słyszała wysokie nuty sfery Marii i współbrzmienie swojej sfery. To chyba oznacza, że mamy zostać przyjaciółkami, pomyślała. Zobaczyła, że Maria się do niej uśmiecha.
***
Maria zapragnęła zostać tu na zawsze i wsłuchiwać się w tony muzyki. Nie, nie wsłuchiwać się. Odczuwać i przeżywać. Przepływające przez nią fale dźwięków wypłukiwały z niej cały gniew i wszystkie niepokoje: myśli o jutrzejszym teście, złość na rodziców, wywołaną ich rozwodem, a przede wszystkim strach przed Isabel.
Ona była tak samo przerażona jak ja, przyszło Marii do głowy. Przed jej oczami pojawił się obraz Isabel, skulonej w kącie jaskini, przerażonej, że Valenti może wpaść na jej trop. Ogarnęła ją nagła fala współczucia. Isabel odegrała komedię, jej groźby były bez pokrycia. Nie chciała okazać, że tak bardzo się boi. Nigdy by mnie nie skrzywdziła.
Maria poczuła w powietrzu zapach cedru. Nie, nie tylko cedru. Cedru i ilang-ilang. Również cynamonu. I migdałów. I eukaliptusa. I róż.
Muzyka wytwarza te zapachy, pomyślała. Po chwili zrozumiała. One emanują z nas.
***
Michael chwiał się na nogach. Od muzyki i zapachów zaczynało mu się kręcić w głowie. Chciał wydostać się na zewnątrz. Być sam. Tutaj była zbyt zagęszczona atmosfera.
Plan Maxa zakończył się sukcesem. Michael był już przekonany, że nikt w tej grupie mu nie zagraża. Więc czy nie mogliby już tego skończyć? Nie wiedział, jak się czują inni, ale on nie mógł już dłużej wytrzymać. Wbił wzrok w Maxa, chcąc mu zasygnalizować, że pora przerwać łączność.
Na jego oczach aura Maxa zaczęła nabierać blasku. Nie-przyćmiona żadnymi emocjami, błyszczała jak szmaragdy. To był stuprocentowy, niczym nieskażony Max.
Michael czuł, że jego niepokój słabnie, zaczął się zatracać w tej szmaragdowej aurze. Kątem oka uchwycił jakiś błysk po lewej. Obrócił głowę i zobaczył, że aura Marii również zaczęła się jarzyć kobaltowym błękitem górskiego jeziora. Rozejrzał się. Aura Isabel miała barwę nasyconego fioletu, a Liz ciepłego bursztynu, aura Alexa była cynobrowa, a jego własna złotoruda. Wyglądamy jak tęcza, pomyślał. Roześmiał się nagle. Czuł, że inni śmieją się razem z nim.
***
To jakieś totalnie multimedialne widowisko, pomyślał Alex. Starał się znaleźć odpowiednie słowo, by nazwać tę mieszaninę kolorów, muzyki i zapachów, ale żadne nie wydawało się właściwe. To doświadczenie nie mieściło się w ramach języka.
Jeszcze nigdy nie odczuwał takiego powiązania z innymi ludźmi, nigdy nie miał tak pełnego poczucia, że jest akceptowany. Nie miał przyjaciół, którzy znaliby go od dzieciństwa, tak jak przyjaźniły się Liz i Maria. Zmieniał szkoły tyle razy, że w zasadzie wcale nie miał przyjaciół. A bracia byli o wiele starsi i tak inni, że czuł się przy nich jak dziwoląg.
Może ma się takie więzi, kiedy przez całe życie mieszka się w jednym mieście.
Alex zawsze pragnął żyć w takim miejscu, gdzie wszyscy go znają.
***
Max powoli uwalniał dłonie Isabel i Alexa, wygaszając łączność.
- Ja nie mogę - mruknął Alex. - To wszystko, co mogę powiedzieć.
- Tak - zgodziła się Maria. - Ja nie mogę.
- Teraz już chyba rozumiem, jak mój tata czuje się na koncercie Grateful Dead - dodała Liz.
- Gdybyśmy mogli zamknąć to w pigułce, rozwinęlibyśmy narkobiznes i zarabiali miliony - powiedział Michael.
- Dziękuję ci, Max - szepnęła Isabel.
- Myślę, że już wiemy, że możemy sobie wzajemnie ufać -odezwał się Max.
Po nawiązaniu łączności z grupą odczuwał spokój, a jednocześnie niezwykłe wyostrzeżenie zmysłów. Był gotów stawić czoło Valentiemu.
- Czy ktoś ma pomysł, jak załatwić sprawę z szeryfem? -spytał.
- Tak - odpowiedział mu Michael. - Ja mam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz