środa, 26 czerwca 2013

Rozdział szósty

***6***
Max wiedział, że Liz idzie za nim korytarzem. Trudno mu było dokładnie określić, w jaki sposób to się dzieje, ale wiedział. Może składały się na to różne drobnostki, jak odgłos jej kroków czy też zapach szamponu, a on podświadomie przetwarzał te informacje.
Obejrzał się przez ramię. Tak, Liz szła korytarzem, stanowczym krokiem, jakby miała jakieś bardzo ważne spotkanie. Zawsze tak chodziła.
- Odwieźć się do domu?! - zawołał.
Jak widać, jeszcze mu brakowało tych trudnych, krępujących chwil, kiedy był sam na sam z Liz.
- Idę do Latającego Talerza - powiedziała, kiedy się z nim zrównała. - Ojciec nie nauczył się jeszcze wpisywać do komputera planu dyżurów. Muszę mu to znowu pokazać.
Spędzała mnóstwo czasu w tej kosmicznej kawiarni, która należała do jej rodziny. Dawniej, kiedy Max był nią całkowicie zafascynowany, a ona traktowała go tylko jako partnera w laboratorium, często bywał w kawiarni Latający Talerz. Wysiadywał tam, przyglądając się jej i udając, że patrzy w inną stronę. Gdyby nadal tak robił, byłoby to dziwne i krępujące dla nich obojga.
- No... Nikolas - zaczęła Liz.
- Tak. Nikolas. Przepraszam cię za tego palanta. To, co mówił o ludziach, było skandaliczne. A Isabel nie otworzyła nawet ust, żeby go uspokoić. To niesłychane.
- Max, nie musisz za niego przepraszać - stwierdziła Liz. -To, że on jest kosmitą, nie oznacza, że jesteś za niego odpowiedzialny.
Chłopak potrząsnął tylko głową.
- Myślę, że my wszyscy będziemy musieli stać się odpowiedzialni za niego - powiedział. - Jeśli będzie nadużywał mocy, szeryf Valenti zacznie go ścigać... a to stanowi niebezpieczeństwo dla nas wszystkich. Masz jakiś pomysł?
- Już wiem! - zawołała Liz. - Zaproszę go na imprezę Witaj w Roswell. Tak się wzruszy, że przestanie uważać mnie za insekta.
- To lepsze niż mój plan - przyznał Max.
- Jaki?
- Nie mam żadnego.
Muszę mieć jakiś pomysł, pomyślał. Nie można pozwolić, by Nikolas zrobił coś głupiego.
Wsiedli do jeepa i Max wyjechał z parkingu.
- Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby przekonać go, jak niebezpiecznym facetem jest szeryf Valenti - odezwała się Liz. - Nikolas myśli, że może użyć mocy i go zabić. Zapomina, że Valenti jest członkiem dużej organizacji. Jestem pewna, że jeśli agenta Planu Wyczyszczenia Bazy Danych spotka śmierć, to zaraz pokażą się tutaj inni agenci, żeby rozpocząć dochodzenie.
- Ty o tym wiesz i ja o tym wiem, ale nie wydaje mi się, żeby Nikolas był facetem, do którego przemawiają rozsądne argumenty.
- Może moglibyśmy porozmawiać z Isabel, a ona porozmawiałaby z Nikolasem - zasugerowała Liz.
- Rzeczywiście, Przecież wszyscy wiemy, jak rozsądna jest moja siostra - powiedział Max.
Isabel dostawała szału, kiedy ktoś udzielał jej rad. Szczerze wierzyła, że wszelkie normy postępowania zupełnie jej nie dotyczą. Trzeba przyznać, że ostatnio nie nadużywała mocy, ale tylko dlatego, że jeszcze nie ochłonęła po aferze z Valentim. Teraz, kiedy Nikolas przekonał ją, że nie powinna obawiać się szeryfa, Max nie wiedział, co siostrze może przyjść do głowy. W każdym razie Isabel i Nikolas byli niebezpieczną parą.
- Nikolas jakoś dotychczas dawał sobie radę. Najwyraźniej nikt nie odkrył jego tajemnicy. Nie może więc być całkowicie nieobliczalny - wykoncypowała Liz.
- Chyba że likwidował każdego, kto był bliski prawdy -odpowiedział Max.
- Uważam, że wiadomość o kosmicie seryjnym zabójcy narobiłaby dużo hałasu w mediach - przekonywała go Liz.
Max uświadomił sobie nagle, że prowadzą prawdziwą rozmowę. On coś powiedział, ona odpowiedziała, on coś jeszcze dopowiedział. Nie zapadało żenujące milczenie.
Zaparkował jeepa przed kawiarnią. Gdy poczuł na ramieniu dłoń Liz, całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Max, ja ciebie znam. Uważasz, że musisz znaleźć wyjście z tej sytuacji, żeby nic złego się nie stało. Że to ty za to odpowiadasz. Ale nie możesz wszystkiego kontrolować. Oszalejesz, jeśli będziesz próbował to robić.
- Chodzi mi tylko o to, że jeśli oni zaczną wariować i będą nadużywać mocy, możemy wszyscy znowu znaleźć się w niebezpieczeństwie - tłumaczył jej Max.
- Jeśli do tego dojdzie, to wtedy wszyscy pomyślimy, co zrobić. Razem.
Max skinął tylko głową. Nagle nie potrafił nic powiedzieć. Liz wzięła torebkę i plecak i zawahała się na chwilę.
- Będziesz mógł pójść dzisiaj z nami do kina? - spytała, nie patrząc na niego.
Nie był pewien, czy potrafiłby temu sprostać. A gdyby miał siedzieć obok Liz? Nie wytrzymałby dwóch godzin w ciemności, żeby jej nie dotknąć.
Postanowił tego wieczoru nie eksperymentować.
- Nie mogę. Rozpoczynam nową pracę.
- Trudno. Mam nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie -powiedziała Liz, wyskakując z jeepa. - Dziękuję, żeś mnie podwiózł.
Muzeum UFO, gdzie miał pracować, znajdowało się dwie przecznice dalej. Może po pewnym czasie będzie mógł im zasugerować, żeby zawarli umowę z kawiarnią Latający Talerz. Na przykład, jak pokażesz bilet do muzeum, to masz darmowy deser czy coś w tym rodzaju.
Wjeżdżając na muzealny parking, Max potrząsnął ze smutkiem głową. Znowu to robił. Zupełnie bezwiednie kojarzył wszystko z Liz - wszystko, co zobaczył, przeczytał lub usłyszał. Jechał do muzeum, więc od razu powiązał muzeum z Latającym Talerzem, ponieważ obie firmy zarabiały na kosmitach. Potem bardzo już było łatwo połączyć Latający Talerz z Liz, ponieważ kawiarnia była własnością jej rodziców i ona w niej pracowała. W ten sposób wpadł na pomysł nawiązania współpracy muzeum z kawiarnią.
Żałosne, pomyślał.
Spojrzał na zegarek. Już czas. Szybko wysiadł z jeepa. Jego nowy szef, Ray Iburg, wydał mu się podczas rozmowy kwalifikacyjnej całkiem fajny. Poza tym praca w muzeum będzie zabawniejsza niż ostatnie zajęcie Maxa - zbieranie materiałów dla ojca. Mogło to być interesujące, gdyby ojciec prowadził sprawy kryminalne, ale zajmował się sprawami związanymi z zanieczyszczeniem środowiska i Maxowi robiło się już niedobrze, gdy czytał kolejny raz o wyciekach oleju.
Kiedy był już w drzwiach muzeum, w jego stronę poleciało coś białego. Był to jasny kombinezon, naszywany przezroczystymi kryształami górskimi.
- Twój uniform! - zawołał Ray Iburg.
- Dziękuję, panie Iburg - powiedział Max. - Cieszę się, że będę tu pracował.
- Ray, musisz mówić do mnie Ray. Bo będę myślał, że mam już sto lat.
Max nie mógł się zorientować, w jakim wieku jest nowy szef. Włosy na czubku głowy miał już przerzedzone, zaczynał też siwieć. Ale jego skóra wygląda jak z reklamy kremu na pryszcze, z tej części „po". Była jasna i gładka. Max nie zauważył ani jednej zmarszczki na jego twarzy.
- Doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, aby muzeum przeprowadziło dokładne badania na temat powiązań Elvisa z kosmitami - oznajmił Ray. - Właśnie dlatego zamówiłem nowe uniformy. Pomyślałem, że moglibyśmy narysować sobie baczki. Mogę je również zrobić z resztek dywanu.
Max skinął głową, jakby doskonale się orientował, o czym szef mówi. To był pierwszy dzień pracy. Chciał zrobić dobre wrażenie.
- Zacząłem robić wielką wystawę wokół powiększonej fotografii Marsa - mówił dalej Ray.
- Mars - powtórzył chłopiec. Czy ten facet był normalny? Czyżby Max dostał pracę u faceta, który jest psychiczny?
- Nie masz pojęcia, o czym mówię, prawda? - spytał Ray.
- Hm... nie - przyznał Max. - Chyba będę musiał trochę poczytać.
- Mamy niezwykłe fotografie powierzchni Marsa. Ogromne formacje skalne, które przypominają twarz Elvisa. Przynajmniej niektórzy tak uważają - tłumaczył Ray. - Carl Sagan pięknie o tym napisał. „Wśród miliardów skał na Marsie tylko ta jedna wydaje się przypominać Króla. Rad nierad, muszę przyznać, że może to być oznaka istnienia nie tyle istot o wysokiej inteligencji, co kosmitów o niskich standardach rozrywki".
Max powstrzymywał się z trudem, by nie wybuchnąć śmiechem. Nie chciał obrazić szefa.
- Trzeba się z tego śmiać - powiedział Ray, klepiąc go po ramieniu. - Ja cały czas się śmieję. Staraj się jednak zachować powagę, kiedy będziesz rozmawiać ze zwiedzającymi. Ludzie traktują to bardzo poważnie.
- Oczywiście. - Max pomyślał, że łatwo mu będzie polubić tę pracę. Szef był całkiem w porządku.
- Zmierz kombinezon. Chcę sprawdzić, czy rozmiar jest dobry. Tam jest łazienka.
Chłopiec wziął lśniący kombinezon pod pachę i ruszył w stronę łazienki. Żadnemu z jego przyjaciół nie będzie wolno odwiedzać go w pracy, postanowił. Umarliby ze śmiechu, gdyby zobaczyli go przebranego za Elvisa.
Elvis. Jak można połączyć Liz z Elviem? Ona nie miała psa myśliwskiego. Chyba miała jakieś niebieskie buty, ale nie z zamszu.
To już totalna obsesja, pomyślał. Staję się nudny.
***
- Na jaki film idziemy? - spytała Maria.
- Może na ten nowy, z Freddym i Jasonem - zaproponował Michael.
Siedział wciśnięty pomiędzy Marię i Liz na tylnym siedzeniu volkswagena Alexa. Ale nie narzekał.
- Trochę przerażający - powiedziała Maria.
I właśnie dlatego Michael go zaproponował. To było zabawne, kiedy oglądali ten horror u Marii. Okropnie się przejmowała, piszczała i wbijała mu paznokcie w ramię.
- Nie musisz się denerwować, kiedy ja jestem w pobliżu -zażartował.
- Liz nie cierpi horrorów - powiedziała Maria. - Ma zbyt naukowe podejście. Coś w rodzaju: „Gdyby kogoś tak dokładnie porąbano toporem, już by nie żył".
- Więc na co miałabyś ochotę, Liz? - spytał Michael. Nie odpowiedziała. Z czołem przyciśniętym do szyby wyglądała przez okno.
Maria obróciła się do Michaela i wypowiedziała bezgłośnie: „Max". Chłopak skinął głową. Dobrze znał ten tęskny wyraz. Stale widywał go na twarzy przyjaciela.
- A wy? - zwrócił się do Isabel i Alexa.
- Dowolny - powiedziała Isabel.
Była zajęta malowaniem paznokci na jasnozielony kolor. Michael nie bardzo rozumiał dlaczego. Zielone paznokcie?
- Wszystko mi jedno - powiedział Alex.
Michael i Maria wymienili spojrzenia. Zarówno Alex, jak i Isabel zawsze wiedzieli, co chcą zobaczyć, i wyrażali swoje życzenia w bardzo zdecydowany sposób. Alex miał nawet całą listę filmów, których nigdy nie miał zamiaru oglądać. Nazywał ją listą G. Stanowczo odmawiał pójścia na filmy, nazwane przez krytyków sentymentalnymi, na te z napisami i na te, w których grała Meryl Streep. Były tam jeszcze inne filmy, ale Michael już tego nie pamiętał.
- Okay - powiedział. - Freddy i Jason.
Dobrze wiedział, dlaczego Alex i Isabel są tak dziwnie spokojni. Założyłby się, że oboje myśleli o Nikolasie - z zupełnie różnych powodów.
Michael był ciekaw, czy Nikolas znajdzie się w ich grupie, czy będzie razem z nimi chodził do kina i tak dalej. Ale nie bardzo to sobie wyobrażał. W czasie lunchu Nikolas zachował się koszmarnie w stosunku do Liz. Zanim mógłby zacząć z nimi przebywać, musiałby nieźle się napracować nad przeprosinami i nad przystosowaniem do towarzystwa ludzi.
Jednak było to możliwe. On, Michael, stanowił tego przykład. Zanim Max zorganizował spotkanie całej szóstki i nawiązał między nimi łączność, Michael nie był zainteresowany przebywaniem w towarzystwie ziemskich istot.
Nie uważał ich za insekty czy coś w tym rodzaju jak Nikolas.
Grał z nimi w koszykówkę, czasem nawet trochę flirtował z jakąś ładną dziewczyną, ale przed nawiązaniem łączności nigdy nie miał „ziemskiego" przyjaciela. Teraz nawet słowo „przyjaźń" nie wydawało mu się dostatecznie silne, gdyby chciał opisać uczucia, jakie żywił w stosunku do Marii, Liz i Alexa. Byli dla niego kimś więcej niż rodziną. Nie wyobrażał sobie nigdy, że mógłby żywić takie uczucia wobec kogoś poza Maxem i Isabel.
Tylko dzięki tej rodzinie przyjaciół mógł się przenosić z jednej rodziny zastępczej do drugiej, nie dając się stłamsić psychicznie. Już nie potrzebował tych rodzin, nie musiały dawać mu oparcia i obdarzać uczuciem. To wszystko otrzymywał od Maxa. No i, naturalnie, od Isabel. Fakt, że Maria, Liz i Alex tak szybko stali się mu bliscy, omal nie zwalił go z nóg.
Prędzej by się spodziewał, że potrafi nawiązać taką natychmiastową więź z innym kosmitą. Mieli przecież tę samą pamięć zbiorową, ten sam kod genetyczny. Nikolas tymczasem nie miał nawet ochoty porozmawiać z nim czy z Maxem. Jak gdyby to wszystko, co ich łączyło, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Interesowała go tylko Isabel.
Michael rzucił na nią okiem. Nie pasowała do takiego faceta jak Nikolas. Była dla niego o wiele za dobra, bez względu na to, z jakiej pochodził planety.
Alex wjechał na parking centrum handlowego i zatrzymał samochód. Maria i Michael wysiedli, ale reszta nie ruszała się z miejsca. Michael popatrzył na Marię i potrząsnął głową. Powinni byli iść do kina z trzema zombie. To pewnie byłoby bardziej zabawne.
- Prosimy o zabranie bagażu podręcznego. Dziękujemy, że skorzystali państwo z naszych usług - powiedziała Maria, otwierając drzwi samochodu od strony Alexa.
- Do dowidzenia - rzucił Michael, otwierając drzwi dla Liz.
Uśmiechnęła się z lekka i wysiadła z samochodu.
Michael i Maria poszli pierwsi. Kusiło go, żeby spoglądać do tyłu i sprawdzać, czy Alex, Isabel i Liz idą za nimi. Wydawało mu się, że prowadzi wycieczkę przedszkolaków.
Nagle usłyszeli ryk silnika. Motocykl.
- Oho - mruknęła Maria.
Michael obrócił się i zobaczył pędzącego przez parking Nikolasa. Jechał w ich stronę.
Gdy Michael rzucił okiem na Isabel, usiłowała zachować obojętny wyraz twarzy. Widział jednak, że pojawienie się Nikolasa wprawiło ją w stan całkowitego odurzenia.
Muszę z nią porozmawiać na temat tego palanta, pomyślał.
Nikolas zatrzymał się przy nich, lecz nie odezwał się ani słowem. Wyciągnął tylko rękę do Isabel. Zanim Michael zdążył cokolwiek zrobić, zanim nawet zdążył pomyśleć, dziewczyna wskoczyła na motor i odjechali z rykiem silnika.
- Ja cię kręcę - powiedziała Maria.
- Nie podoba mi się to - wymamrotał Alex.
Wielka mi nowina, pomyślał Michael. Ale jemu to też się nie podobało, zwłaszcza myśl, że Isabel jest sama z Nikolasem. Owszem, Nikolas był kosmitą, jednym z nich, ale to wcale nie oznaczało, że powinna mu ufać.
Michael zupełnie mu nie ufał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz