***6***
Max wiedział, że Liz
idzie za nim korytarzem. Trudno mu było dokładnie określić, w jaki sposób to
się dzieje, ale wiedział. Może składały się na to różne drobnostki, jak odgłos
jej kroków czy też zapach szamponu, a on podświadomie przetwarzał te
informacje.
Obejrzał się przez
ramię. Tak, Liz szła korytarzem, stanowczym krokiem, jakby miała jakieś bardzo
ważne spotkanie. Zawsze tak chodziła.
- Odwieźć się do domu?!
- zawołał.
Jak widać, jeszcze mu
brakowało tych trudnych, krępujących chwil, kiedy był sam na sam z Liz.
- Idę do Latającego
Talerza - powiedziała, kiedy się z nim zrównała. - Ojciec nie nauczył się
jeszcze wpisywać do komputera planu dyżurów. Muszę mu to znowu pokazać.
Spędzała mnóstwo czasu w
tej kosmicznej kawiarni, która należała do jej rodziny. Dawniej, kiedy Max był
nią całkowicie zafascynowany, a ona traktowała go tylko jako partnera w laboratorium,
często bywał w kawiarni Latający Talerz. Wysiadywał tam, przyglądając się jej i
udając, że patrzy w inną stronę. Gdyby nadal tak robił, byłoby to dziwne i
krępujące dla nich obojga.
- No... Nikolas -
zaczęła Liz.
- Tak. Nikolas.
Przepraszam cię za tego palanta. To, co mówił o ludziach, było skandaliczne. A
Isabel nie otworzyła nawet ust, żeby go uspokoić. To niesłychane.
- Max, nie musisz za
niego przepraszać - stwierdziła Liz. -To, że on jest kosmitą, nie oznacza, że
jesteś za niego odpowiedzialny.
Chłopak potrząsnął tylko
głową.
- Myślę, że my wszyscy
będziemy musieli stać się odpowiedzialni za niego - powiedział. - Jeśli będzie
nadużywał mocy, szeryf Valenti zacznie go ścigać... a to stanowi
niebezpieczeństwo dla nas wszystkich. Masz jakiś pomysł?
- Już wiem! - zawołała
Liz. - Zaproszę go na imprezę Witaj w Roswell. Tak się wzruszy, że przestanie
uważać mnie za insekta.
- To lepsze niż mój plan
- przyznał Max.
- Jaki?
- Nie mam żadnego.
Muszę mieć jakiś pomysł,
pomyślał. Nie można pozwolić, by Nikolas zrobił coś głupiego.
Wsiedli do jeepa i Max
wyjechał z parkingu.
- Musimy znaleźć jakiś
sposób, żeby przekonać go, jak niebezpiecznym facetem jest szeryf Valenti -
odezwała się Liz. - Nikolas myśli, że może użyć mocy i go zabić. Zapomina, że
Valenti jest członkiem dużej organizacji. Jestem pewna, że jeśli agenta Planu
Wyczyszczenia Bazy Danych spotka śmierć, to zaraz pokażą się tutaj inni agenci,
żeby rozpocząć dochodzenie.
- Ty o tym wiesz i ja o
tym wiem, ale nie wydaje mi się, żeby Nikolas był facetem, do którego
przemawiają rozsądne argumenty.
- Może moglibyśmy
porozmawiać z Isabel, a ona porozmawiałaby z Nikolasem - zasugerowała Liz.
- Rzeczywiście, Przecież
wszyscy wiemy, jak rozsądna jest moja siostra - powiedział Max.
Isabel dostawała szału,
kiedy ktoś udzielał jej rad. Szczerze wierzyła, że wszelkie normy postępowania
zupełnie jej nie dotyczą. Trzeba przyznać, że ostatnio nie nadużywała mocy, ale
tylko dlatego, że jeszcze nie ochłonęła po aferze z Valentim. Teraz, kiedy
Nikolas przekonał ją, że nie powinna obawiać się szeryfa, Max nie wiedział, co
siostrze może przyjść do głowy. W każdym razie Isabel i Nikolas byli
niebezpieczną parą.
- Nikolas jakoś
dotychczas dawał sobie radę. Najwyraźniej nikt nie odkrył jego tajemnicy. Nie
może więc być całkowicie nieobliczalny - wykoncypowała Liz.
- Chyba że likwidował
każdego, kto był bliski prawdy -odpowiedział Max.
- Uważam, że wiadomość o
kosmicie seryjnym zabójcy narobiłaby dużo hałasu w mediach - przekonywała go
Liz.
Max uświadomił sobie
nagle, że prowadzą prawdziwą rozmowę. On coś powiedział, ona odpowiedziała, on
coś jeszcze dopowiedział. Nie zapadało żenujące milczenie.
Zaparkował jeepa przed
kawiarnią. Gdy poczuł na ramieniu dłoń Liz, całym jego ciałem wstrząsnął
dreszcz.
- Max, ja ciebie znam.
Uważasz, że musisz znaleźć wyjście z tej sytuacji, żeby nic złego się nie
stało. Że to ty za to odpowiadasz. Ale nie możesz wszystkiego kontrolować.
Oszalejesz, jeśli będziesz próbował to robić.
- Chodzi mi tylko o to,
że jeśli oni zaczną wariować i będą nadużywać mocy, możemy wszyscy znowu
znaleźć się w niebezpieczeństwie - tłumaczył jej Max.
- Jeśli do tego dojdzie,
to wtedy wszyscy pomyślimy, co zrobić. Razem.
Max skinął tylko głową.
Nagle nie potrafił nic powiedzieć. Liz wzięła torebkę i plecak i zawahała się
na chwilę.
- Będziesz mógł pójść
dzisiaj z nami do kina? - spytała, nie patrząc na niego.
Nie był pewien, czy
potrafiłby temu sprostać. A gdyby miał siedzieć obok Liz? Nie wytrzymałby dwóch
godzin w ciemności, żeby jej nie dotknąć.
Postanowił tego wieczoru
nie eksperymentować.
- Nie mogę. Rozpoczynam
nową pracę.
- Trudno. Mam nadzieję,
że wszystko dobrze pójdzie -powiedziała Liz, wyskakując z jeepa. - Dziękuję,
żeś mnie podwiózł.
Muzeum UFO, gdzie miał
pracować, znajdowało się dwie przecznice dalej. Może po pewnym czasie będzie
mógł im zasugerować, żeby zawarli umowę z kawiarnią Latający Talerz. Na
przykład, jak pokażesz bilet do muzeum, to masz darmowy deser czy coś w tym
rodzaju.
Wjeżdżając na muzealny
parking, Max potrząsnął ze smutkiem głową. Znowu to robił. Zupełnie bezwiednie
kojarzył wszystko z Liz - wszystko, co zobaczył, przeczytał lub usłyszał.
Jechał do muzeum, więc od razu powiązał muzeum z Latającym Talerzem, ponieważ
obie firmy zarabiały na kosmitach. Potem bardzo już było łatwo połączyć
Latający Talerz z Liz, ponieważ kawiarnia była własnością jej rodziców i ona w
niej pracowała. W ten sposób wpadł na pomysł nawiązania współpracy muzeum z
kawiarnią.
Żałosne, pomyślał.
Spojrzał na zegarek. Już
czas. Szybko wysiadł z jeepa. Jego nowy szef, Ray Iburg, wydał mu się podczas
rozmowy kwalifikacyjnej całkiem fajny. Poza tym praca w muzeum będzie
zabawniejsza niż ostatnie zajęcie Maxa - zbieranie materiałów dla ojca. Mogło
to być interesujące, gdyby ojciec prowadził sprawy kryminalne, ale zajmował się
sprawami związanymi z zanieczyszczeniem środowiska i Maxowi robiło się już
niedobrze, gdy czytał kolejny raz o wyciekach oleju.
Kiedy był już w drzwiach
muzeum, w jego stronę poleciało coś białego. Był to jasny kombinezon, naszywany
przezroczystymi kryształami górskimi.
- Twój uniform! -
zawołał Ray Iburg.
- Dziękuję, panie Iburg
- powiedział Max. - Cieszę się, że będę tu pracował.
- Ray, musisz mówić do
mnie Ray. Bo będę myślał, że mam już sto lat.
Max nie mógł się
zorientować, w jakim wieku jest nowy szef. Włosy na czubku głowy miał już
przerzedzone, zaczynał też siwieć. Ale jego skóra wygląda jak z reklamy kremu
na pryszcze, z tej części „po". Była jasna i gładka. Max nie zauważył ani
jednej zmarszczki na jego twarzy.
- Doszedłem do wniosku,
że nadszedł czas, aby muzeum przeprowadziło dokładne badania na temat powiązań Elvisa
z kosmitami - oznajmił Ray. - Właśnie dlatego zamówiłem nowe uniformy.
Pomyślałem, że moglibyśmy narysować sobie baczki. Mogę je również zrobić z
resztek dywanu.
Max skinął głową, jakby
doskonale się orientował, o czym szef mówi. To był pierwszy dzień pracy. Chciał
zrobić dobre wrażenie.
- Zacząłem robić wielką
wystawę wokół powiększonej fotografii Marsa - mówił dalej Ray.
- Mars - powtórzył
chłopiec. Czy ten facet był normalny? Czyżby Max dostał pracę u faceta, który
jest psychiczny?
- Nie masz pojęcia, o
czym mówię, prawda? - spytał Ray.
- Hm... nie - przyznał
Max. - Chyba będę musiał trochę poczytać.
- Mamy niezwykłe
fotografie powierzchni Marsa. Ogromne formacje skalne, które przypominają twarz
Elvisa. Przynajmniej niektórzy tak uważają - tłumaczył Ray. - Carl Sagan
pięknie o tym napisał. „Wśród miliardów skał na Marsie tylko ta jedna wydaje
się przypominać Króla. Rad nierad, muszę przyznać, że może to być oznaka
istnienia nie tyle istot o wysokiej inteligencji, co kosmitów o niskich
standardach rozrywki".
Max powstrzymywał się z
trudem, by nie wybuchnąć śmiechem. Nie chciał obrazić szefa.
- Trzeba się z tego
śmiać - powiedział Ray, klepiąc go po ramieniu. - Ja cały czas się śmieję.
Staraj się jednak zachować powagę, kiedy będziesz rozmawiać ze zwiedzającymi.
Ludzie traktują to bardzo poważnie.
- Oczywiście. - Max
pomyślał, że łatwo mu będzie polubić tę pracę. Szef był całkiem w porządku.
- Zmierz kombinezon.
Chcę sprawdzić, czy rozmiar jest dobry. Tam jest łazienka.
Chłopiec wziął lśniący
kombinezon pod pachę i ruszył w stronę łazienki. Żadnemu z jego przyjaciół nie
będzie wolno odwiedzać go w pracy, postanowił. Umarliby ze śmiechu, gdyby
zobaczyli go przebranego za Elvisa.
Elvis. Jak można
połączyć Liz z Elviem? Ona nie miała psa myśliwskiego. Chyba miała jakieś
niebieskie buty, ale nie z zamszu.
To już totalna obsesja,
pomyślał. Staję się nudny.
***
- Na jaki film idziemy?
- spytała Maria.
- Może na ten nowy, z
Freddym i Jasonem - zaproponował Michael.
Siedział wciśnięty
pomiędzy Marię i Liz na tylnym siedzeniu volkswagena Alexa. Ale nie narzekał.
- Trochę przerażający -
powiedziała Maria.
I właśnie dlatego
Michael go zaproponował. To było zabawne, kiedy oglądali ten horror u Marii.
Okropnie się przejmowała, piszczała i wbijała mu paznokcie w ramię.
- Nie musisz się
denerwować, kiedy ja jestem w pobliżu -zażartował.
- Liz nie cierpi
horrorów - powiedziała Maria. - Ma zbyt naukowe podejście. Coś w rodzaju:
„Gdyby kogoś tak dokładnie porąbano toporem, już by nie żył".
- Więc na co miałabyś
ochotę, Liz? - spytał Michael. Nie odpowiedziała. Z czołem przyciśniętym do
szyby wyglądała przez okno.
Maria obróciła się do
Michaela i wypowiedziała bezgłośnie: „Max". Chłopak skinął głową. Dobrze
znał ten tęskny wyraz. Stale widywał go na twarzy przyjaciela.
- A wy? - zwrócił się do
Isabel i Alexa.
- Dowolny - powiedziała
Isabel.
Była zajęta malowaniem
paznokci na jasnozielony kolor. Michael nie bardzo rozumiał dlaczego. Zielone
paznokcie?
- Wszystko mi jedno -
powiedział Alex.
Michael i Maria
wymienili spojrzenia. Zarówno Alex, jak i Isabel zawsze wiedzieli, co chcą
zobaczyć, i wyrażali swoje życzenia w bardzo zdecydowany sposób. Alex miał
nawet całą listę filmów, których nigdy nie miał zamiaru oglądać. Nazywał ją
listą G. Stanowczo odmawiał pójścia na filmy, nazwane przez krytyków
sentymentalnymi, na te z napisami i na te, w których grała Meryl Streep. Były
tam jeszcze inne filmy, ale Michael już tego nie pamiętał.
- Okay - powiedział. -
Freddy i Jason.
Dobrze wiedział,
dlaczego Alex i Isabel są tak dziwnie spokojni. Założyłby się, że oboje myśleli
o Nikolasie - z zupełnie różnych powodów.
Michael był ciekaw, czy
Nikolas znajdzie się w ich grupie, czy będzie razem z nimi chodził do kina i
tak dalej. Ale nie bardzo to sobie wyobrażał. W czasie lunchu Nikolas zachował
się koszmarnie w stosunku do Liz. Zanim mógłby zacząć z nimi przebywać, musiałby
nieźle się napracować nad przeprosinami i nad przystosowaniem do towarzystwa
ludzi.
Jednak było to możliwe.
On, Michael, stanowił tego przykład. Zanim Max zorganizował spotkanie całej
szóstki i nawiązał między nimi łączność, Michael nie był zainteresowany
przebywaniem w towarzystwie ziemskich istot.
Nie uważał ich za
insekty czy coś w tym rodzaju jak Nikolas.
Grał z nimi w
koszykówkę, czasem nawet trochę flirtował z jakąś ładną dziewczyną, ale przed
nawiązaniem łączności nigdy nie miał „ziemskiego" przyjaciela. Teraz nawet
słowo „przyjaźń" nie wydawało mu się dostatecznie silne, gdyby chciał
opisać uczucia, jakie żywił w stosunku do Marii, Liz i Alexa. Byli dla niego
kimś więcej niż rodziną. Nie wyobrażał sobie nigdy, że mógłby żywić takie uczucia
wobec kogoś poza Maxem i Isabel.
Tylko dzięki tej
rodzinie przyjaciół mógł się przenosić z jednej rodziny zastępczej do drugiej,
nie dając się stłamsić psychicznie. Już nie potrzebował tych rodzin, nie
musiały dawać mu oparcia i obdarzać uczuciem. To wszystko otrzymywał od Maxa.
No i, naturalnie, od Isabel. Fakt, że Maria, Liz i Alex tak szybko stali się mu
bliscy, omal nie zwalił go z nóg.
Prędzej by się
spodziewał, że potrafi nawiązać taką natychmiastową więź z innym kosmitą. Mieli
przecież tę samą pamięć zbiorową, ten sam kod genetyczny. Nikolas tymczasem nie
miał nawet ochoty porozmawiać z nim czy z Maxem. Jak gdyby to wszystko, co ich
łączyło, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Interesowała go tylko Isabel.
Michael rzucił na nią
okiem. Nie pasowała do takiego faceta jak Nikolas. Była dla niego o wiele za
dobra, bez względu na to, z jakiej pochodził planety.
Alex wjechał na parking
centrum handlowego i zatrzymał samochód. Maria i Michael wysiedli, ale reszta
nie ruszała się z miejsca. Michael popatrzył na Marię i potrząsnął głową.
Powinni byli iść do kina z trzema zombie. To pewnie byłoby bardziej zabawne.
- Prosimy o zabranie
bagażu podręcznego. Dziękujemy, że skorzystali państwo z naszych usług -
powiedziała Maria, otwierając drzwi samochodu od strony Alexa.
- Do dowidzenia - rzucił
Michael, otwierając drzwi dla Liz.
Uśmiechnęła się z lekka
i wysiadła z samochodu.
Michael i Maria poszli
pierwsi. Kusiło go, żeby spoglądać do tyłu i sprawdzać, czy Alex, Isabel i Liz
idą za nimi. Wydawało mu się, że prowadzi wycieczkę przedszkolaków.
Nagle usłyszeli ryk
silnika. Motocykl.
- Oho - mruknęła Maria.
Michael obrócił się i
zobaczył pędzącego przez parking Nikolasa. Jechał w ich stronę.
Gdy Michael rzucił okiem
na Isabel, usiłowała zachować obojętny wyraz twarzy. Widział jednak, że
pojawienie się Nikolasa wprawiło ją w stan całkowitego odurzenia.
Muszę z nią porozmawiać
na temat tego palanta, pomyślał.
Nikolas zatrzymał się
przy nich, lecz nie odezwał się ani słowem. Wyciągnął tylko rękę do Isabel. Zanim
Michael zdążył cokolwiek zrobić, zanim nawet zdążył pomyśleć, dziewczyna
wskoczyła na motor i odjechali z rykiem silnika.
- Ja cię kręcę -
powiedziała Maria.
- Nie podoba mi się to -
wymamrotał Alex.
Wielka mi nowina,
pomyślał Michael. Ale jemu to też się nie podobało, zwłaszcza myśl, że Isabel
jest sama z Nikolasem. Owszem, Nikolas był kosmitą, jednym z nich, ale to wcale
nie oznaczało, że powinna mu ufać.
Michael zupełnie mu nie
ufał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz