piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział dwunasty

***12***
Co się z nią działo? Od chwili, kiedy Isabel wybiegła z domu, Max odczuwał jej strach, który był tak trwały i silny jak ból głowy. Ale przed godziną miał bardziej gwałtowne doświadczenie, jakby dostał młotem w skroń. Odczuł falę paniki. Wiedział, że stało się coś strasznego.
Mam nadzieję, że Michael znalazł ją wcześniej, pomyślał. Nie mógł znieść myśli, że siostra samotnie przeżywa tę przerażającą sytuację. Gdyby Michael jej nie znalazł, to by tu wrócił, tłumaczył sobie.
Gdzie oni mogli być? Spodziewał się, że Isabel wróci do domu najpóźniej po dwóch godzinach - może z nową sukienką czy dużą puszką piwa, którą nie będzie chciała się z nim podzielić. Tak zwykle robiła, kiedy pokłóciła się z Maxem albo z rodzicami.
Prawdę mówiąc, tak bardzo się tego nie spodziewał. To nie była kłótnia o to, które z nich ma pozmywać naczynia. Nie mógł się jednak pozbyć tej nadziei.
- Z Afryki zawsze coś nowego - mruknął.
Tak często mówiła jego matka. Max i Isabel żartowali z niej, ponieważ miała powiedzenia na każdą okazję. Zrobili nawet z tego zabawę. Jedno z nich wymyślało jakąś sytuację, a drugie musiało dopasować do niej jedno z porzekadeł matki.
Max spojrzał na zegar. Minęła druga w nocy Co takiego mogło się wydarzyć, że siostra nie wróciła do domu? Jedyne emocje, jakie odbierał z jej strony, to panika. Dzwonił już do kilku jej przyjaciół, zadając zdawkowe pytanie, czy Isabel u nich nie ma i nie był zdziwiony, kiedy otrzymał od wszystkich odpowiedź, że nigdzie jej nie widzieli. Izzy była bardzo popularną dziewczyną. W przeciwieństwie do Maxa miała tysiące przyjaciół. Ale były to raczej powierzchowne znajomości, w rodzaju „powłóczmy się razem po centrum handlowym". Do tych ludzi nie mogłaby się zwrócić ze swoimi kłopotami. Jedynymi istotami ludzkimi, do których Isabel miała prawdziwe zaufanie, byli ich rodzice.
Isabel, może byś już wróciła do domu? - pomyślał Max. Nie powinien był na nią wrzeszczeć. Była już wystarczająco przestraszona, a on jeszcze pogorszył sytuację.
Mógłby wziąć samochód ojca i pojeździć po okolicy. Gdyby obrał właściwy kierunek, sygnały wysyłane przez Isabel stałyby się wyraźniejsze. Mógłby ją wytropić. To zwykle nie dawało żadnych efektów, ale Max musiał coś robić. Jeśli zostanie jeszcze chwilę w swoim pokoju, zwariuje.
Złapał leżące na komodzie klucze od domu. Postanowił wyjść prze okno. Ojciec miał bardzo wyczulony słuch - gdyby Max chciał wyjść frontowymi drzwiami, zostałby nakryty. Na szczęście rodzice myśleli, że Isabel już dawno śpi. Max nie potrafiłby wytłumaczyć ojcu, dlaczego wymyka się nocą z domu. Nie umiałby znaleźć wyjaśnienia, które przeszłoby niepostrzeżenie przez ojcowski wykrywacz kłamstw.
Wszedł na parapet i zeskoczył na podwórko z tyłu domu. Przeskoczył przez niską furtkę i ruszył biegiem w kierunku podjazdu. Ulicą jechał jakiś samochód - to był jego jeep. Spędził tyle godzin przy naprawie silnika, że rozpoznawał odgłos jego pracy.
Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył w samochodzie Isabel i Michaela. Gdy jednak wjechali na podjazd i zobaczył ich twarze, znów ogarnął go lęk. Isabel była bez makijażu, miała na ustach tylko ślad po szmince - a ona nigdy sobie na to nie pozwalała. Michael miał zaciśnięte wargi.
- Co? - spytał Max.
- Valenti nas zatrzymał - powiedziała Isabel.
- Co?! - wybuchnął Max.
- Robił swoją zwykłą rundę pod hasłem „dajmy nauczkę nastolatkom" - wyjaśniał Michael - ale wystraszył nas jak diabli.
Max rzucił okiem na siostrę. Jego przyjaciel skinął porozumiewawczo głową, dając mu do zrozumienia, że wie, w jakim dziewczyna jest stanie.
- Myślę... myślę, że on się zorientował, że coś jest nie w porządku - wyjąkała. - Ktoś, kto jest zatrzymany za przekroczenie szybkości, nie może być tak przestraszony, jak ja byłam, a przecież to nawet nie ja prowadziłam jeepa.
Max widział wyraźnie, że Isabel powstrzymuje się z trudem, by nie wybuchnąć płaczem.
- Nic złego nie zrobiłaś - powiedział, narzucając swoją kurtkę na jej ramiona. Dopiero wtedy zorientował się, że siostrą wstrząsają dreszcze.
- Dałam mu powód do podejrzeń. - Isabel potrząsnęła głową. - Wszystko zepsułam.
- Pewnie pomyślał tylko, że denerwujesz się, bo rodzice zabronią ci wychodzić wieczorami za to, że tak późno wracasz do domu - pocieszał ją Max. Ale sam w to nie wierzył. Nikt by temu nie uwierzył, patrząc na Isabel. Musiał jednak coś powiedzieć. Wyraz rozpaczy na twarzy siostry rozdzierał mu serce.
Dziewczyna skuliła się i skrzyżowała ramiona.
- Może... może masz rację - wymamrotała. - Ale i tak nie jesteśmy bezpieczni. Wiem, że Valenti nas odnajdzie. Musimy wyjechać z miasta i nigdy tu już nie wracać.
- Jeśli to zrobimy, to dopiero wtedy nabierze podejrzeń. Skończy się na tym, że wszyscy agenci Planu Wyczyszczenia Bazy, Danych będą nas tropić - przekonywał ją brat. - Poza tym mama i tato byliby zdruzgotani. Nigdy by tego nie przeboleli.
I już nigdy nie zobaczyłbym Liz, pomyślał. Tworzyła się między nimi jakaś więź; chciał zobaczyć, co z tego wyniknie.
- Pan Hughes pewnie wydałby przyjęcie, gdybym zniknął -mruknął Michael. - Ale Max ma rację. To nie byłoby mądre posunięcie.
- Jeśli zostaniemy, to musimy zrobić coś z Marią. Ona wszystko powie Valentiemu. Widzieliście, jakim wzrokiem na nas patrzyła. Liz nie będzie mogła jej powstrzymać - upierała się Isabel. - Nie będziemy bezpieczni dopóty, dopóki ktokolwiek będzie znał naszą tajemnicę.
Bezpieczni... Max dobrze wiedział, jak ważną rzeczą dla Isabel było poczucie bezpieczeństwa. Nie był nawet pewien, czy siostra kiedykolwiek czuła się bezpieczna. Nie mógł jednak pozwolić na to, aby zrobiła krzywdę Liz czy też Marii.
- Liz jest najbliższą przyjaciółką Marii -powiedział. Starał się mówić bardzo spokojnie, żeby Isabel nie pomyślała, że znowu się na nią rozzłości. - One znają się od dzieciństwa -ciągnął. - Jestem pewny, że uda się jej przekonać Marię, żeby trzymała język za zębami.
- Masz dużo zaufania do Liz - zauważyła niechętnie Isabel.
- Ty też powinnaś mieć. Valenti bardzo mocno ją przyciskał, a ona nic mu nie powiedziała - przypomniał jej Max. - Zostawimy Liz i Marię w spokoju.
Isabel nie odezwała się. Michael unikał wzroku przyjaciela.
- No więc? - nalegał Max.
- Okay - odezwał się wreszcie Michael.
- Na razie - rzekła Isabel.
***
Trudno w to uwierzyć, ale Maria powiedziała wszystko Alexowi. Liz wystarczyło tylko na niego spojrzeć.
Maria i Alex czekali na nią w szatni, obok jej szafki na ubranie. Było oczywiste, że nie stali tam tylko tak sobie, czekając na pierwszy dzwonek. Widać było, że mają do niej jakiś ważny interes.
- Hej! - rzuciła Liz. Nie była jeszcze gotowa na przeprowadzenie tej rozmowy. Udawała, że zajmuje ją wyłącznie wystukiwanie kodu zamka. Nie mogła jednak otworzyć szafki; musiała pomylić kolejność cyfr.
- Musimy z tobą porozmawiać - odezwała się Maria. -Powiedziałam wszystko Alexowi. Wiem, że nie powinnam była tego zrobić, ale ta sytuacja całkowicie mnie przerosła. We dwie nie damy sobie z tym rady. - Mówiła to takim tonem, jakby ćwiczyła te parę zdań przez całą noc.
Liz przestała mocować się z zamkiem i przyjrzała się przyjaciółce. Maria niewątpliwie spędziła bezsenną noc. Miała podkrążone oczy i szarą cerę.
- Szkoda, że przynajmniej nie zadzwoniłaś do mnie -powiedziała Liz. - Setki razy nagrywałam się na twoją sekretarkę. Byłam nawet u ciebie w domu, ale nikogo nie zastałam.
- Wiem. Przykro mi... naprawdę jest mi przykro. Tylko tyle mogę powiedzieć. Nie uważam jednak, że źle zrobiłam.
Przynajmniej nie wygłasza już tych swoich przemówień, pomyślała Liz. W innej sytuacji czułaby się rozżalona i wściekła na Marię, że zdradziła ich wspólną tajemnicę. Widziała jednak poprzedniego dnia, jak bardzo przyjaciółka jest przerażona. A Isabel rzeczywiście groziła, że ją zabije. W tych warunkach nikt nie potrafiłby dotrzymać tajemnicy.
- Nie ma sprawy - rzekła Liz. Spojrzała na Alexa. To było dziwne, że stał w milczeniu, z poważnym wyrazem twarzy. Zwykle usta mu się nie zamykały. - Teraz, skoro już wiesz, co o tym myślisz? - spytała.
- Uważam, że żadne z nas nie wie, z czym mamy do czynienia, i to jest groźne. Nie wiemy, jakimi siłami oni dysponują. Nie wiemy, jaką obrali taktykę. Nie sądzę, żebyśmy mogli uznać, że są tacy, jak nam się wydaje. Uważam, że powinniśmy we trójkę iść do Valentiego i wszystko mu powiedzieć.
- Nie! - krzyknęła Liz. - Mówisz jak twój ojciec, o taktyce i układzie sił. Nie wiemy, kim są, więc ich zabijmy. Może jednak powinieneś iść do wojska. Myślę, że zrobiłbyś tam karierę.
Twarz Alexa przybrała chmurny wyraz. Liz wiedziała, że jej słowa były dla niego bardzo bolesne. Ale to była prawda.
- Chyba zapomnieliście, że dobrze znacie Maxa, Michaela i Isabel. Przede wszystkim ty, Mario. Przecież znasz ich od dzieciństwa. Oni są takimi samymi ludźmi, jakimi zawsze byli...
- Oni nie są ludźmi - przerwała jej przyjaciółka. - A kiedy byłyśmy w podstawówce, Isabel nigdy nie groziła, że mnie zabije.
Liz miała ochotę wrzeszczeć. Nie rozumiała, jak oni mogą być tak głupi, okropni i pełni uprzedzeń. Przypomniała sobie jednak, że po wizycie w kostnicy czuła się podobnie.
- Doskonale was rozumiem - rzekła. - Sama byłam wczoraj prawie pewna, że powinnam zawiadomić Valentiego. Zobaczyłam jednak, jak Max leczy mysz w laboratorium biologicznym. Nikogo oprócz niego tam nie było. Nie wiedział, że na niego patrzę. Gdyby nas oszukiwał, to dlaczego zawracałby sobie głowę głupią małą myszą?
- Mysz nie jest dla niego zawadą taką jak ty i Maria -powiedział Alex.
- O czym ty mówisz? - spytała Liz.
- Mysz nie stanowiła dla niego zagrożenia - tłumaczył jej Alex. - Czemu nie miałby jej uleczyć? Ale to wcale nie oznacza, że gdyby poczuł, że jest w niebezpieczeństwie, albo że coś może zniweczyć jego misję, to cofnąłby się przed morderstwem. My tego nie wiemy i na tym właśnie polega cały problem.
- Misja? Jaka misja? Czy dostaliśmy się do jakiegoś paranoicznego kręgu?! - wykrzyknęła Liz. - Ja znam Maxa. Ufam mu. Nie zrobię niczego, co mogłoby mu zaszkodzić. Wy też nie.
- To nie tylko twoja decyzja! - rzekła Maria. - Oni mi nie ufają. Słyszałaś, co mówiła Isabel. Ona mnie dopadnie. Dlaczego bardziej zależy ci na tym, żeby chronić Maxa niż mnie? -Głos jej się załamywał.
Co robić? - pomyślała Liz. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia, pomiędzy najlepszą przyjaciółką... a właściwie kim? Kim był dla niej Max? Jeszcze dwa tygodnie temu powiedziałaby, że jest jej partnerem w laboratorium i że są w jakiś niezobowiązujący sposób zaprzyjaźnieni. Kimś, kto od lat istniał w jej życiu, nie będąc jego ważnym składnikiem. Wszystko się teraz tak bardzo zmieniło.
- Oczywiście, że zależy mi, by nic ci się nie stało - powiedziała Liz. - Ale ty popadłaś w skrajną przesadę. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Obiecuję.
- Nie możesz tego obiecać - upierała się Maria. - Zaraz po szkole idę do biura Valentiego, bez względu na to, czy pójdziesz ze mną, czy nie.
- Ja z tobą pójdę - odezwał się cicho Alex. - Przykro mi, Liz, ale muszę to zrobić.
Nie będę mogła ich powstrzymać, pomyślała Liz. Moje perswazje nie docierają do nich. Co mam teraz zrobić? Gdybym powiedziała Maxowi, że Maria i Alex chcą iść do szeryfa, to nie wiadomo, jak by się to skończyło. Michael i Isabel mogliby naprawdę wyrządzić im krzywdę, a wcale nie jestem taka pewna, czy Max zdołałby ich powstrzymać. Ale jeśli nie powiem, to Valenti zabierze się za tę trójkę i pewnie ich zabije.
Nie chcę wybierać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz