sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział jedenasty

***11***
- Lepiej się czujesz? - spytała Maria.
Liz spojrzała na Alexa. Wiedziała, że Maria chciała go trochę rozweselić i dlatego zaciągnęła na lody. Ale Liz nie zauważyła, żeby był w najmniejszym stopniu rozweselony.
- Niezupełnie - przyznał chłopiec.
- Jak myślisz? - zwróciła się Maria do przyjaciółki. - Dodać jeszcze polewy?
- Hm... chyba nie. Nie w tym rzecz. Trzeba dać Alexowi lody w kolorze tęczy, zamiast czekoladowych. Tęcza oznacza szczęście, prawda?
- Racja. Zaraz się tym zajmę.
Maria zerwała się od stolika, wzięła lody Alexa i podbiegła do lady.
Liz wolno jadła mrożony jogurt. Chciała zyskać na czasie. Miała nadzieję, że wpadnie na jakiś wspaniały pomysł, co powiedzieć przyjacielowi na temat tej historii z Isabel. Ale nic nie przychodziło jej do głowy. Jej też nikt nie potrafił niczego powiedzieć, żeby się lepiej poczuła, kiedy Max oświadczył, że muszą pozostać „tylko przyjaciółmi".
- Ta tęczowa polewa w ogóle nie ma smaku - wymamrotał Alex.
- Tak. A wygląda wspaniale, jakby miała tyle smaków co kolorów - przyznała Liz. - Może założyłbyś nową listę na temat jedzenia, które zupełnie inaczej smakuje, niż można by się tego spodziewać po jego wyglądzie.
- Może - mruknął, metodycznie wygładzając papierową serwetkę.
- No dobra. Przepraszam cię - powiedziała Liz. Poklepała Alexa po ramieniu, jakby był małym pieskiem, i zorientowała się, że naśladuje swoją abuelita. Jej babunia zawsze tak robiła, kiedy ktoś był przygnębiony.
- Wiem, że czasem człowiek czuje się jeszcze gorzej, kiedy ktoś stara się go rozweselić - dodała.
Miała okresy, kiedy marzyła o tym, by skulić się pod kołdrą, słuchać smutnych piosenek o niespełnionej miłości i myśleć o Maksie. Kiedy była w takim nastroju, nie zależało jej na tym, by ktoś ją rozweselał.
- Wiem, że lody ci nie pomogą - szepnęła, nachylając się do Alexa - ale Maria czuje się lepiej, kiedy może dla ciebie coś zrobić.
Kiedy Max powiedział Liz, że chce, by pozostali „tylko przyjaciółmi", Maria wmusiła w Liz cały zestaw pokrzepiającej żywności. Liz musiała przełknąć kilka gatunków czekolady, makaron z serem, frytki i różne inne tłuste oraz słodkie potrawy - co tylko wpadło Marii na mysi.
To dowodziło, jaką wspaniałą przyjaciółką jest Maria. Sama była fanatyczką zdrowej żywności. Nie jadła niczego, co zawierało konserwanty lub sztuczne barwniki. Nie jadła mięsa, jajek ani żadnych produktów mleczarskich. Ale kiedy ktoś z jej przyjaciół był przygnębiony, Maria robiła wszystko, by znaleźć jedzenie, które, jak sądziła, polepszy mu nastrój. Chociaż najchętniej nakarmiłaby go wodorostami, kiełkami pszenicy i tofu.
Wróciła do stolika z nową, ulepszoną, melbą dla AIexa. Wpatrywała się w niego, kiedy podnosił łyżeczkę do ust.
- To nic nie daje. Nie jest ani trochę w lepszym humorze -oświadczyła. - Mam prywatną teorię na ten temat. Alex trzy razy dziennie opycha się wszelkimi paskudztwami, a niezdrowe jedzenie wcale nie podnosi go na duchu, jak to się dzieje z innymi ludźmi.
- Może - powiedziała Liz. A może kiedy masz złamane serce, nic nie jest w stanie podnieść cię na duchu, pomyślała.
Codziennie rano robiła małe doświadczenie. Wyjmowała fotografię Maxa i usiłowała ustalić stopień natężenia bólu w skali od jednego do dziesięciu. Stale miała nadzieję, że któregoś dnia uda jej się zejść do 9, 9 punktu. Ale to się jeszcze nie zdarzyło.
- Alex, powiedz nam jeszcze raz, jak to było, kiedy graliście w minigolfa? - spytała Maria. - Co dokładnie powiedziała Isabel, zanim cię pocałowała?
- Muszę ci przypomnieć, że jestem facetem - odpowiedział Alex. - Wiem, że dużo ze sobą przebywamy i mogło ci się trochę to wszystko pomieszać. Jestem facetem, który beka, drapie się i nosi ochraniacz na jaja, kiedy gra w piłkę. Jestem stuprocentowym facetem. A faceci nie bawią się w „ona powiedziała, a ja wtedy powiedziałem" i w analizowanie wszystkich drobnych szczegółów.
- Nie ma się czym chwalić - skwitowała Maria. - Trzeba rozmawiać o takich rzeczach. To jest zdrowe.
Liz nie była tego pewna. Przeanalizowała razem z Marią wszystkie szczegóły tego krótkiego okresu, kiedy Liz i Max byli przyjaciółmi, ale zanim stali się „tylko przyjaciółmi". Nic jej to nie pomogło. Nie poczuła się ani trochę lepiej. Nie wpadły nawet na pomysł, jak mogłaby odzyskać Maxa.
- To powiedz mi chociaż, jaki to był pocałunek - prosiła
Maria Alexa. - No wiesz, jak długo trwał. To naprawdę może pomóc.
Chłopak oparł głowę na rękach i jęknął. Jest bardzo nieszczęśliwy, pomyślała Liz. Czy Isabel choćby w najmniejszym stopniu zdaje sobie z tego sprawę?
Liz wiedziała, że Max czuje się równie okropnie jak ona, i ta myśl jej pomagała. Wiedziała, że to nie powinno jej pomagać, ale tak było.
***
Michael uchylił okno w pokoju Marii i wszedł do środka. Rzucił kasetę wideo z „Nocą żywych trupów" na jej łóżko. Otworzył drzwi i zaczął nadsłuchiwać. W całym domu panowała cisza. Niedobrze. Miał wielką ochotę posłuchać jej pisków przy oglądaniu kolejnego horroru.
Może powinien był zadzwonić i sprawdzić, czy Maria jest w domu. Ale wcale nie planował tych odwiedzin. To był jego ostatni wieczór u Hughesów. Pani Hughes prosiła go, żeby koniecznie był na kolacji. I był. Upiekła ciasto i w ogóle. Widać było, że czuje się co najmniej niezręcznie w sytuacji, kiedy wyrzucają go ze swojego domu.
Kolacja przebiegła w atmosferze fałszu i obłudy. Aury państwa Hughesów wyraźnie wskazywały na to, że nie czują się najlepiej. To samo dotyczyło Michaela. Siedzieli jednak przy stole, udając, że wszystko jest w porządku. To było żałosne. Kiedy chłopak przełknął ostatni kawałek ciasta, marzył tylko o tym, by się stamtąd wyrwać. Podał mało przekonujące usprawiedliwienie, że chciałby pożegnać się z sąsiadami, i wyszedł.
Pochodził trochę po mieście, a gdy zobaczył sklep wideo, wpadł na pomysł, by wziąć kasetę i iść do Marii. Uwielbiał „Noc żywych trupów". Była tam wspaniała scena, kiedy ręka faceta popadła w obłęd i zaczął rozbijać sobie naczynia na głowie. Gdyby bracia Max mieli nakręcić horror, to na pewno umieściliby w nim taką scenę.
Michael chciał początkowo przynieść kasetę do Alexa. Ale od czasu, kiedy wehikuł miłości Alexa uległ katastrofie, jego towarzystwo przestało być zabawne. Gdyby obaj, będąc w fatalnym nastroju, mieli spędzić ten wieczór razem, nic dobrego by z tego nie wynikło.
Michael nie miał najmniejszego zamiaru wstępować do Maxa. Po pierwsze, gdyby zobaczył Isabel, zaraz zacząłby na nią wrzeszczeć. Poza tym niedzielny wieczór był u nich wieczorem rodzinnym. Państwo Evansowie byli zawsze zadowoleni, kiedy Michael do nich przychodził. Żartowali, że jest ich ulubionym dzieckiem. Ale Michael nie miał ochoty na to, by być honorowym członkiem Evansów. Przynajmniej nie tego wieczoru.
Usiadł na łóżku Marii. Może trochę zaczeka. Po chwili wyciągnął się na całą długość i poczuł, że coś go gniecie w plecy. Włożył rękę pod narzutę i wyciągnął parę fioletowo--pomarańczowych maskujących spodni. Roześmiał się cicho. Ubranie takie powinno umożliwić użytkownikowi wtopienie się w otoczenie. Nie ma wiele fioletowo-pomarańczowych drzew, budynków... ani niczego innego.
Nogawki spodni były ogromne. W każdej z nich mogłyby się zmieścić dwie całe Marie. Był to wyjątkowo słaby kamuflaż, a gdyby trzeba było biec, to do widzenia. Jednak te spodnie dobrze wyglądały na Marii, kiedy nosiła je razem z króciutkim sweterkiem.
Michael zmienił pozycję. Jeszcze coś tam było. Wyciągnął spod narzuty bokserki. Chwila, moment. Co robiły bokserki na łóżku Marii?
Podniósł je i uśmiechnął się szeroko. Te bokserki nie mogły być własnością żadnego faceta. Było na nich mnóstwo małych kaczuszek. I były małe, akurat na Marię. Położył bokserki na spodniach.
Wziął poduszkę i podłożył ją sobie pod głowę. Miała dziwny zapach - pastylek na kaszel i kwiatów. Głęboko wciągnął powietrze. Może Maria miała rację. To był rzeczywiście miły zapach. I świetnie przeczyścił mu drogi oddechowe.
Usłyszał odgłos kroków w holu. Po chwili otworzyły się drzwi i Maria weszła do pokoju. Wydała okrzyk zdziwienia na jego widok.
- Przyniosłem film - oświadczył Michael.
- Ale ja muszę upiec tort na imieniny mamy - powiedziała dziewczyna.
Michael wstał z łóżka. Nie powinien był przychodzić bez zaproszenia.
- Chyba jest już dość późno. Spadam - mruknął, ruszając w stronę okna.
- Zaczekaj! - zawołała Maria. - Przyda mi się pomoc. Chłopiec obrócił się. Czuł, że na jego twarzy pojawia się szeroki głupkowaty uśmiech. Chciał coś z tym zrobić, ale mięśnie ust nie były mu posłuszne.
- Okay - powiedział. - Ale nie włożę fartucha.
***
Isabel wyjęła z szafy czarne espadryle i wrzuciła je do kosza na śmieci. Nigdy ich nie miała na nogach. Wiązało się je takimi idiotycznymi tasiemkami, aż do kolana. Kto chciałby wyglądać jak aktor amatorskiego teatru, który właśnie wystawia „Juliusza Cezara?"
Potem wzięła do ręki jasnofioletowe pantofle na płaskim obcasie, które miała na ślubie kuzynki, gdzie była młodszą druhną. Też wyrzuciła je do śmieci. Jej kuzynka właśnie się rozwodziła, więc Isabel nie miała powodu przywiązywać się do tych pantofli. Może to małżeństwo potrwałoby dłużej, gdyby ona miała lepszy gust, pomyślała Isabel. Na czubkach pantofli przymocowane były kwiatki. To mówiło wszystko.
Ktoś zastukał do drzwi. Zanim dziewczyna zdążyła powiedzieć, żeby ten ktoś poszedł sobie w diabły, do pokoju zajrzał Max.
- Zaraz zaczniemy oglądać film - powiedział.
- Robię porządek w szafie - odpowiedziała siostra.
- Chodź. Wiesz, że rodzice lubią, żebyśmy niedzielny wieczór spędzali razem - przekonywał ją Max. - Wypożyczyłem taki film, który na pewno ci się spodoba.
- Ciebie nie obchodzi, co ja lubię - warknęła Isabel. -Chcesz, żebym zeszła na dół, żebyś mógł mnie pilnować. -Wzięła klapki i rzuciła je na stos innych butów.
Max i reszta grupy byliby zadowoleni, gdy mogli zrobić z niej marionetkę. Ale to im się nie uda. Nikt nie będzie jej kontrolował.
- Jeszcze tu jesteś? - spytała.
Max wycofał się bez słowa. Cokolwiek by powiedział, siostra wpadała w złość.
Isabel przejrzała dokładnie szafę. Nie zostało w niej ani jednej pary butów. Obróciła się i spojrzała na stos butów na podłodze. Jak je ustawić? Według kolorów? Stylu? Wysokości obcasa?
Gdy zadzwonił telefon, szybko podniosła słuchawkę.
- Co?
- Cześć, tu Maria.
No to super, pomyślała Isabel. Teraz ona mi powie, żebym trzymała się z daleka od Nikolasa.
- Jest u mnie Michael. Chcielibyśmy, żebyś do nas przyszła. Zrobiliśmy tort i potrzebujemy pomocy przy jego dekorowaniu - powiedziała Maria.
- Brzmi wspaniale. Ale właśnie kupiłam nowy dozownik papieru toaletowego, który wydziela świeży zapach przy każdym użyciu, i mam zamiar go dziś wieczór zainstalować -odpowiedziała Isabel i rzuciła słuchawkę.
Udekorować tort. Rzeczywiście, pomyślała. Udekorować go napisem „Isabel, jesteś w niebezpieczeństwie". I to dużymi literami.
Nie była głupia. Wiedziała, co robić. Dlaczego wszyscy traktowali ją jak niemowlę? Pewnie ustalili już plan dyżurów. Max będzie opiekował się dzidzią Isabel od dziewiątej do jedenastej, Michael od jedenastej do drugiej... Telefon zadzwonił znowu.
- Halo. Tu Isabel Evans. Jeśli chcesz zostawić wiadomość, żebym trzymała się z daleka od Nikolasa, naciśnij jedynkę. Jeśli chcesz zostawić wiadomość z informacją, że grozi mi niebezpieczeństwo, naciśnij dwójkę. Jeśli chcesz zostawić wiadomość z informacją, jaka jestem okropna, bo przeze mnie Liz miała wypadek, naciśnij trójkę. Jeśli...
- Isabel, tu Alex. Nie chcę ci niczego takiego mówić. Chciałem tylko powiedzieć, że skłamałem dziś rano. Gdybyś zmieniła zdanie, wróciłbym do ciebie. Biegiem.
Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Zatrzepotała powiekami. Alex chciał tego samego co wszyscy inni. Był tylko kolejnym opiekunem. Musiała o tym pamiętać.
- Biip - powiedziała cichym głosem i odłożyła słuchawkę. Włączyła automatyczną sekretarkę. Nie była już w stanie odbierać telefonów.
Pantofle. Teraz powinna skupić się na nich. Może podzielić je wedle pór roku? Ale czy to miało sens w Roswell? Pory roku tak bardzo się tu nie różniły.
Rozległ się znowu dzwonek telefonu. To na pewno Liz, pomyślała Isabel - Jej ostatnia opiekunka.
- Cześć, Isabel, tu Liz.
Isabel potrząsnęła głową, zdegustowana.
- Mam do ciebie pytanie... chodzi o zadanie matematyczne. Wiem, że jesteś w tym dobra. Mogłabyś do mnie zadzwonić? -mówiła Liz.
Liz miała ukończyć szkołę z najlepszymi stopniami, a nie potrafiła wymyślić lepszej historyjki? Powinna zacząć chodzić na zajęcia wyrównawcze z kłamstwa. Tak, Isabel była dobra z matematyki. Ale ona była w gimnazjum, a Liz w liceum. Poza tym genialny chłopiec Max mieszkał w tym samym domu. Gdyby Liz naprawdę potrzebowała pomocy, zadzwoniłaby do niego.
Jeśli jeszcze raz zadzwoni telefon, wyrzucę go przez okno, postanowiła Isabel.
***
Max zerknął na ojca, który miał już zupełnie szklany wzrok. Jeśli w filmie nie było częstych głośnych wybuchów, tata zaraz zasypiał. Potem chłopiec spojrzał na mamę; patrzyła na ekran z dużym zainteresowaniem. Wiedział, że ten film spodobałby się Isabel. Wypożyczył go, bo siostra uwielbiała filmy tego rodzaju.
Teraz musiał siedzieć i patrzeć, jak jakaś dziewczyna zakochuje się w facecie, który tak naprawdę jest aniołem. To było idiotyczne. Kiedy Nicolas Cage powiedział Meg Ryan, że jest wysłannikiem Boga, ona skwitowała to mruknięciem „Okay, w porządku".
Nikt normalny by tak nie zareagował. Kiedy Max powiedział Liz, że jest kosmitą, wprawiło ją to w przerażenie. Początkowo myślała, że on żartuje. A potem była przerażona.
Max był ciekaw, czy ten film spodobałby się Liz. Chętnie by go oglądał, mając ją przy sobie. Uspokój się, pomyślał. Wszystko oglądałbyś z przyjemnością, gdyby Liz mogła być blisko.
Wziął garść popcornu. Postanowił sprawdzić, jak długo może wytrzymać, żeby nie myśleć o Liz. Gdyby codziennie dodawał kilka sekund, może kiedyś odzyskałby zdrowe zmysły. Spojrzał na zegarek. Okay, zaczynamy.
Skierował uwagę na film. Jakiś facet tłumaczył Nicolasowi Cage'owi, że mógłby być z Meg Ryan, gdyby zrezygnował ze swojej anielskiej mocy.
Czy zrobiłbym to samo dla Liz? - pomyślał Max. Czy zrezygnowałbym z mocy, to znaczy, czy mógłbym sobie odmówić nadziei zobaczenia kiedykolwiek mojej rodzinnej planety? Czy mógłbym...
Spojrzał na zegarek. Trzy sekundy. Tylko przez trzy sekundy nie myślał o Liz.
Westchnął. Może następnym razem wytrzymam cztery, pomyślał.
Usłyszał ryk silnika; pod dom podjeżdżał motocykl. Zerwał się i podbiegł do okna.
Tylko po to, żeby zobaczyć, jak Isabel biegnie przez trawnik i wskakuje na siodełko za Nikolasem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz