***4***
- Stawiam dziesięć
dolarów na moją kandydatkę, Isabel! - zawołała
Tish, obejmując Isabel. - Wiem, że możesz to zrobić - szepnęła.
- O czym ty mówisz? -
spytała Isabel. Siedziała na drewnianej ławce przed swoją szafką w szatni i
wkładała saboty.
Prawie nigdy nie
słuchała prowadzonych w szatni rozmów. Wyłączyła się całkowicie również wtedy,
kiedy Stacey krytykowała technikę ich skoków. Stacey miała zwyczaj wygłaszania
swoich małych wykładów w czasie, kiedy przebierały się po treningu.
Ale dzisiaj Isabel była
całkowicie wyłączona. Stale myślała o ostatniej nocy, kiedy miała ten niezwykły
sen. A także o dziwnej rozmowie z DuPrisem podczas przerwy na lunch.
- Rozmawiamy o
konkursie, „kto poderwie Nikolasa" -wyjaśniła Tish. - Mówimy o tym już
chyba od piętnastu minut.
Stacey wskoczyła na
ławkę przy swojej szafce.
- Widać, że Isabel chce
się z tego wymiksować! - zawołała. - To znaczy, że wygram ja!
- Isabel z niczego się
nie wykręca - zaprotestowała Tish. -Tylko chce wiedzieć, o czym rozmawiamy. Co
uznajemy za „poderwanie", prawda, Isabel?
- Prawda. - Kiedy Isabel
miała wybrać pomiędzy przyznaniem racji Tish a przyznaniem racji Stacey, zawsze
zgadzała się z tą pierwszą, chociaż nadal nie wiedziała, z czego miałaby się
nie wykręcać.
- Wspólny lunch na
szkolnym dziedzińcu - zaproponowała Julie.
- Nie, namiętny
pocałunek na szkolnym dziedzińcu - oznajmiła Lucinda.
- Trzymanie się za rękę
na szkolnym dziedzińcu - powiedziała Tish.
Isabel potrząsnęła
głową. Tish powinna zostać dyplomatą albo kimś w tym rodzaju. Zawsze potrafiła
znaleźć kompromis, starając się każdego zadowolić.
- Czy wszyscy zgadzają
się na trzymanie za rękę? -spytała Tish.
Większość dziewczyn
skinęła głowami czy też coś mruknęła - żadna nie zaprotestowała.
- Okay, więc na tym
stanęło. Ja trzymam kasę. Prawie wszyscy jemy lunch na dziedzińcu, więc
zobaczymy, którą z nich Nikolas będzie trzymał za rękę, Isabel czy Stacey.
W porządku, pomyślała
Isabel. Już wiem, o co chodzi. Aby upokorzyć Stacey, muszę się trzymać za rękę
z Nikolasem Bransonem. Zero problemu. Chodziło tylko o Alexa, który prawie
zawsze jadał lunch na dziedzińcu. To oznaczało, że zobaczy to trzymanie się za
rękę.
Isabel zatrzasnęła swoją
szafkę. I co z tego? Tańczyła z nim na szkolnym balu. Poszli razem na
minigolfa, a potem go pocałowała. I tyle. Spędzali też wspólnie trochę czasu,
ale z całą grupą. Nie miała w stosunku do niego żadnych zobowiązań.
Aż trudno w to uwierzyć.
Martwię się, że Alex zobaczy, jak trzymam się za rękę innego faceta. Żałosne,
pomyślała.
Zawsze tłumaczyła Tish,
że mały zastrzyk zazdrości dobrze robi facetom, bo podtrzymuje ich
zainteresowanie. Nie miała jeszcze ochoty na to, by zostać czyjąś dziewczyną,
nawet Alexa. Chciała być wolna, żeby móc się bawić - z każdym, z kim miałaby
ochotę. Manipulowanie Alexem wydawało jej się jednak nie całkiem w porządku.
Czuła, że on by ją natychmiast przejrzał. Doskonale ją rozumiał. A poza tym
działał na nią tak, jak żaden inny facet.
Może jednak ten konkurs
na „poderwanie Nikolasa" nie był złym pomysłem. Alex zrozumie wtedy, że
między nimi nie ma nic poważnego.
Isabel pociągnęła rzęsy granatowym
tuszem, który podkreślił błękit jej oczu. Musnęła wargi szminką i skropiła się
z lekka perfumami - tę kompozycję zrobiła dla niej Maria. Bardzo lubiła ten
cytrusowo-korzenny aromat. Słodkie, kwiatowe zapachy nie były dla takiej
dziewczyny jak ona.
- Pójdziesz go poszukać
teraz? - spytała ją szeptem Tish.
- Tak. Stacey nie ma
żadnych szans - powiedziała Isabel na tyle głośno, by wszyscy mogli ją
usłyszeć, po czym wyszła z szatni sprężystym krokiem, kierując się do hali
sportowej. Uznała, że tam najszybciej natknie się na Nikolasa.
Gdy ktoś otworzył drzwi
męskiej szatni, zajrzała do środka. To tylko John Andrews i Richard Jamison.
Uśmiechnęła się do nich, ot tak, tylko drobna próba przed zasadniczym atakiem.
Zaraz ruszyli w jej kierunku. No to ekstra. Nie miała zamiaru zachęcać ich aż
tak bardzo.
Szybko otworzyła
kołonotatnik i wlepiła w niego wzrok. John i Richard zawahali się i po chwili
wyszli na zewnątrz. Mili chłopcy, pomyślała. Mogła ich zatrzymać, żeby mieć
entourage, kiedy pojawi się Nikolas. Ale niektórym chłopakom to się nie podoba.
Jakoś ich to peszy. Co prawda Nikolas nie wyglądał na faceta, który by się
uląkł rywalizacji, ale lepiej być ostrożnym. Isabel miała pod ręką innych
piłkarzy, z którymi mogłaby zacząć flirtować, gdyby okazał się typem, który
lubi współzawodnictwo.
Otworzyły się drzwi
damskiej szatni i do hali sportowej wpadła Stacey. Isabel pomachała jej ręką.
Stacey zacisnęła usta; nie była zadowolona, że rywalka pojawiła się tu
pierwsza. Biedula.
Isabel nie mogła
powstrzymać uśmiechu, patrząc, jak Stacey szybko wybiega z hali. Po chwili z
męskiej szatni wyskoczyli Craig Cachopo i Doug Highsinger i zaczęli się
wygłupiać, pozorując bójkę. Zastanawiała się, skąd chłopakom przychodzi do
głowy, że takie rzeczy mogą robić na dziewczynach wrażenie. Naprawdę sądzili,
że ona pomyśli: Jaki ten facet ma silny chwyt. Chciałabym mieć takiego
chłopaka.
Obok niej przeszła
szybkim krokiem fanka Stacey. Po chwili z szatni wyszła Tish. Pomachała do
Isabel i poszła dalej. Potem przemknął z opuszczoną głową Tim Watanabe. Isabel
nie rozumiała, jak ten chłopak może być aż tak nieśmiały, wszędzie poza
boiskiem piłkarskim, gdzie zmieniał się w szatana. Może trener powinien
prowadzić z nim rozmowy motywacje po meczu, zamiast przed.
Chodź już, Nikolas,
nudzę się, pomyślała Isabel. Zaczęła się zabawiać obserwacją i krytykowaniem
strojów wszystkich, którzy koło niej przechodzili. Wreszcie szatnie opustoszały
i nikt się nie pojawiał. Gdzie on jest? Może już zdążył się przebrać i wyjść,
zanim ona zajęła swoje miejsce w hali sportowej?
Isabel chwyciła plecak.
Dość tego. Usidli Nikolasa następnym razem, kiedy go gdzieś spotka. Nie musiała
się martwić o Stacey. Nawet gdyby ona pierwsza zetknęła się z Nikolasem, Isabel
z łatwością pokona tę drobną przeszkodę.
Wstała i ruszyła w dół
wzdłuż rzędów ławek, potem przecięła na ukos gładką drewnianą podłogę. Zanim
doszła do drzwi, ktoś chwycił ją w pasie i przyciągnął do muskularnej piersi.
Poczuła na twarzy ciepły oddech.
- Szukasz mnie, Isabel?
- usłyszała niski męski głos. Gwałtownie złapała oddech. To był głos z jej snu.
Ten sam głos, te same słowa. Oblała ją fala gorąca. Zaschło jej w gardle.
Obróciła się z wolna i zobaczyła Nikolasa Bransona, który patrzył na nią
uważnym wzrokiem. Myślałam, że ma brązowe oczy, przyszło jej do głowy. Ale to
nieprawda. Były złote, jak oczy tygrysa.
- Kim jesteś? -
szepnęła.
Nie odpowiedział. Isabel
odsunęła się od niego i omal nie upadła. Nogi jej drżały. Opanuj się wreszcie,
pomyślała.
- Znalazłam się wczoraj
w twoim śnie, prawda? - spytała. Kąciki ust wygięły mu się z lekka, ale nadal
się nie odzywał.
Za kogo on się uważa?
- Jeśli nie będziesz
odpowiadać na pytania, to sobie pójdę -rozzłościła się Isabel.
Ale odejście było
ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę.
- Nigdy nie odpowiadam
na pytania - powiedział Nikolas. -To mnie nudzi.
Przeszedł obok niej,
kierując się do drzwi.
- Idziesz? - spytał, nie
odwracając nawet głowy.
Nie czekał na odpowiedź,
bo po chwili dwuskrzydłowe drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem.
Isabel wahała się tylko
sekundę. Nie do wiary! Miała się uganiać za facetem! Ale musiała się
dowiedzieć, kim on jest. Musiała się dowiedzieć, dlaczego w jego śnie znalazły
się obrazy, które należały do pamięci zbiorowej istot z jej planety. Musiała
również przyznać, że marzy, by znowu jej dotknął.
Dogoniła go przy bocznym
wyjściu z budynku. Szli w milczeniu w stronę parkingu. Nikolas wsiadł na
groźnie wyglądający motor. Isabel nie wahała się ani przez chwilę. Usiadła za nim, obejmując go w pasie.
Wystartował z rykiem
silnika i popędził w kierunku pustyni.
Isabel odrzuciła głowę
do tyłu i, uszczęśliwiona, głośno się roześmiała.
***
Maria wpatrywała się
uważnie w wielką liczbę fiolek stojących na komodzie. W każdej znajdował się
inny olejek. Był to jej podstawowy zestaw do aromaterapii. Wybrała sześć fiolek
- cedr, ilang-ilang, cynamon, migdał, eukaliptus i różę -i zaniosła je na
łóżko.
Chciała odtworzyć
kompozycję zapachów, aromat, który czuła, kiedy Max nawiązywał łączność
pomiędzy ich szóstką. Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie ten wieczór. Była
wtedy przerażona; myślała, że Isabel i Michael użyją swojej kosmicznej mocy,
aby ją zabić. Oni z kolei byli przerażeni, że Maria zdradzi Valentiemu prawdę o
nich. Max zawiózł więc ich wszystkich do tajemnej jaskini kosmitów, miejsca, w
którym wydostali się ze swoich inkubatorów.
Nawiązał między nimi
łączność. Maria nie miała pojęcia, jak to się stało, ale udało jej się nagle
zajrzeć do ich umysłów. Przez chwilę czuła to samo co Michael, Max i Isabel -
dowiedziała się, że można odbierać cudze emocje. Nawiązana łączność pozwoliła
każdemu z nich poznać prawdę o innych. I nie tylko poznać. Tego nie można było
określić zwykłymi słowami.
Kiedy nawiązali
łączność, Maria mogła oglądać ich aury -szmaragdowozieloną Maxa, nasycony
fiolet Isabel, złotorudą Michaela, cynobrową Alexa, ciepły bursztyn Liz. Jej
własna aura miała barwę kobaltowego błękitu. Była tam również muzyka. Każde z
nich wydawało jakiś dźwięk, tworząc najwspanialszą symfonię, jaką w życiu
słyszała.
Na Marii największe
wrażenie zrobiły jednak zapachy. Kiedy nawiązali łączność, jaskinia wypełniła
się mieszaniną aromatów, które ją całkowicie wyciszyły. Nawiązała łączność nie
tylko z członkami grupy, ale z całym wszechświatem. Uświadomiła sobie wtedy, że
każde z nich dostarczało jednej nuty zapachowej, tworząc razem ten niezwykły
aromat, tak jak każde dodawało jeden ton do pełnego dźwięku symfonii.
Od tamtej nocy Maria
usiłowała odtworzyć tamten zapach, używając podstawowych olejków.
Potarła nadgarstek
kroplą olejku eukaliptusowego i powąchała. To był zapach Michaela. Bardzo
wyrazisty. Kiedy wdychało się go zbyt głęboko, prawie palił gardło.
Maria odkorkowała fiolkę
z olejkiem różanym i powąchała jej zawartość. Róża to jej zapach. Ta nuta była
jej wkładem do zapachu, który wypełniał jaskinię. Łagodny i słodki. Może trochę
zbyt przesłodzony?
Westchnęła. Chciałaby
pachnieć bardziej egzotycznie, jak ilang-ilang Liz. Albo bardziej korzennie,
jak cynamonowy zapach Isabel.
Potarła nadgarstek
olejkiem różanym, łącząc go z eukaliptusem. To połączenie było... niewątpliwie
oryginalne. Ale jej się podobało. Słodycz róży łagodziła ostrość eukaliptusa, a
eukaliptus dodawał róży interesującej nuty.
Hmmm. Zaczęła się
zastanawiać, co by pomyślał Michael, gdyby mu powiedziała, że ich zapachy się
dopełniają. Chyba puściłby to mimo uszu. Faceci są tacy dosłowni. Pewnie nie
zrozumiałby nawet, że ona wcale nie mówi o perfumach.
Nagle usłyszała za oknem
jakiś szelest.
- Kevin, miałeś już
leżeć w łóżku! - wrzasnęła.
Jej młodszy brat, Kevin,
był właśnie w szczególnie męczącej dla otoczenia fazie rozwoju. Lubił udawać,
że jest detektywem albo kimś w tym rodzaju. Wszędzie się kręcił i szpiegował.
Maria musiała codziennie wkładać swój pamiętnik do nowej skrytki, żeby
zabezpieczyć go przed bratem. Gdyby wpadł w rączki Kevina, to było pewne, że
chłopiec odczytywałby co bardziej interesujące fragmenty każdemu, kto tylko
chciałby posłuchać. Co nie znaczy, że było tam tyle interesujących fragmentów,
ile by sobie życzyła.
Okno było już uchylone.
- Co za Kevin? - spytał
Michael, przechodząc przez parapet.
- Mój brat. Co ty tu
robisz? - wyjąkała. Nie przypuszczała nawet, że Michael zna jej adres.
- Pomyślałem, że możesz
być zdenerwowana. No wiesz, z powodu tej afery z mocą - powiedział, kładąc się
na jej łóżku.
Michael leżący na
narzucie w kwiaty - to była totalna dysharmonia. Jakby Rambo wdarł się do
wymarzonego domku Barbie.
- I co, jesteś? -
spytał.
- Jestem co? -
powtórzyła, jakoś nie mogąc się skupić.
- Zdenerwowana -
powiedział Michael.
No tak, serce mi bije z
szybkością dwustu mil na godzinę, pomyślała Maria. Ale to nie miało związku z
tą całą dziwną aferą dotyczącą mocy. To było związane z Michaelem.
Liz miałaby na pewno
jakieś naukowe wytłumaczenie na łomotanie serca Marii oraz na to, dlaczego
nagle zaczęły pocić jej się ręce. Coś związanego z hormonami, feromonami lub
czymś takim. Ale Liz myliłaby się. Tego, co czuła Maria, kiedy Michael był w
pobliżu, nie dało się wytłumaczyć medycznie ani naukowo.
- Zbudziłem cię? -
spytał Michael. - Jesteś jakoś mało przytomna.
Och, Boże. Stoję tu i
gapię się na niego z otwartymi ustami, uświadomiła sobie dziewczyna.
- Hm, nie, ja tylko... -
wyjąkała. Wzięła głęboki oddech i zaczęła od początku: - Zdenerwowana? Nie
byłam zdenerwowana. Czy powinnam być zdenerwowana?
- Nie wtedy, kiedy ja
jestem w pobliżu. - Michael uśmiechnął się.
Maria zachichotała.
- Co? - spytał chłopak.
Roześmiała się jeszcze głośniej.
- Co?
- Nie wtedy, kiedy ja
jestem w pobliżu - powtórzyła głębokim, szorstkim tonem. - Może teraz.... - Jej
słowa przerwał kolejny atak śmiechu. - Może teraz... napniesz muskuły, nazwiesz
mnie laleczką i skończysz z tym wreszcie.
- A może kociakiem albo
słoneczkiem, albo... albo księżniczką. - Michael roześmiał się.
- Księżniczka Maria. To
mi się podoba.
Maria wytarła twarz górą
podkoszulka. Swojego podkoszulka.
Nagle serce jej zamarło.
Och, nie. Prowadzi tę rozmowę, mając na sobie stary podkoszulek ojca i majtki.
I nic więcej. Czuła, że się rumieni. Chociaż dobrze, że to był długi podkoszulek.
Tak długi jak niektóre sukienki - niektóre bardzo krótkie sukienki.
Otworzyła szufladę
komody i wyciągnęła dresy. Czy powinna iść do łazienki i tam je włożyć czy
zrobić to tutaj?
- Hm, zimno mi. Muszę...
Szybko włożyła dresy.
Była potwornie zażenowana. Dlaczego czuła się nieswojo, wkładając na siebie
ubranie w obecności faceta?
Zerknęła na Michaela.
Nawet na nią nie patrzył. Oglądał leżące na łóżku fiolki do aromaterapii. Maria
zmarszczyła czoło. Nie chodziło o to, że chciała, aby patrzył na nią. Byłoby
jednak miło, gdyby zauważył, że stała przed nim na wpół naga. Przecież nie była
jego młodszą siostrą.
- No, skoro nie
denerwujesz się tą dziwną aferą z użyciem mocy, to chyba sobie pójdę -
powiedział Michael.
- Nie! - zawołała Maria.
- To znaczy, ja, hm... ja naprawdę potrzebuję obecności dużego, silnego
mężczyzny. Mama poszła na randkę, jeśli jesteś zdolny w to uwierzyć. A ja
wypożyczyłam stary film, który podobno jest dość przerażający. Jeśli go będę
oglądać sama, wiem, że zacznę wariować, słyszeć głosy i takie różne.
- Ale nie wtedy, kiedy
ja będę w pobliżu. - Michael uśmiechnął się złośliwie.
Maria z trudem
powstrzymała kolejny napad śmiechu.
- Zostaniesz? - spytała.
- Czemu nie? Lubię
przerażające filmy. - Zrzucił buty, podłożył sobie poduszki pod plecy i rozparł
się wygodnie.
To było niesamowite.
Zachowywał się tak, jakby stale ze sobą przebywali, a w gruncie rzeczy jeszcze
nigdy dotąd nie byli sam na sam. Maria była zadowolona, że czuje się przy niej
swobodnie. Z drugiej strony to utwierdzało ją w przekonaniu, że widzi w niej
siostrę, kumpelkę - nie było w tym ani cienia romantyzmu.
- Chcesz zadzwonić do
rodziców? Mam telefon w pokoju -zaproponowała Maria.
- Nie - powiedział. -
Ich nie obchodzi, o której wrócę do domu. Nauczyciele też nie zwracają uwagi na
prace domowe w ostatnim tygodniu szkoły.
- Nie rozumiem. - Maria
potrząsnęła głową.
- Ach, tak. Stale
zapominam wszystkim o tym powiedzieć. - Michael zajął się nagle przestawianiem
fiolek do aromaterapii z łóżka na nocny stolik. - Za kilka dni zmieniam rodzinę
zastępczą.
- Och!
Marii trudno było
wierzyć, że o czymś takim można zapomnieć. Miała ochotę o tym porozmawiać, ale
jeśli Michael będzie chciał, to sam zacznie. Wzięła kasetę z filmem i włożyła
ją do magnetowidu. Pojawiły się pierwsze napisy czołówki. Trzeba czekać, aż
znikną z ekranu te tysiące nazwisk i zacznie się film.
Usiadła na łóżku obok
Michaela. Po chwili wzięła poduszkę i położyła się. Jeśli on uważał rozkładanie
się na jej łóżku za zwykłą rzecz, to ona też nie będzie z tego robić wielkiej
sprawy. W jego bliskości miała jednak uczucie, jakby w jej ciele znajdowała się
jakaś mocno skręcona sprężyna.
- Jesteś już spakowany?
- spytała.
- Będę. To już rutyna.
Nic wielkiego. - Michael wpatrywał się w ekran telewizora, jakby ta niekończąca
się lista nazwisk była najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
Nic wielkiego.
Rzeczywiście. Już w to wierzę, pomyślała Maria. Nie mogła sobie wyobrazić, jak
można przenosić się z domu do domu i na każdym zakręcie spotykać „nowych
rodziców". Ona mieszkała w tym samym domu od dzieciństwa. Jej matka i brat
byli tu z nią, tak jak zawsze, nadal jednak nie mogła się pogodzić z tym, że
już nie ma z nimi ojca. Po rozwodzie ojciec mieszkał w tym samym mieście, ale
Maria czuła, że w jej życiu wszystko się zmieniło.
- Film jeszcze się nie
zaczął, a ja już się denerwuję -powiedziała. - Jeśli mama nie wróci do domu,
zanim się skończy, mógłbyś tu zostać? Mam śpiwór w szafie.
Maria doskonale
wiedziała, że matka nie wróci do domu tak szybko, więc Michael nie będzie
musiał spędzać nocy w miejscu, do którego nie miał ochoty wracać.
- Oczywiście. Nie musisz
się niczym martwić, księżniczko -powiedział i pociągnął nosem. - Czujesz ten
śmieszny zapach? Jak krople na kaszel i kwiaty?
- Tak - powiedziała. -
To ładny zapach. Dziwna mieszanka, ale działa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz