***11***
„Istnieje godna uwagi zbieżność w relacjach ludzi, którzy byli poddawani
eksperymentom medycznym przez pozaziemskie istoty. Większość z nich mówi o
pobieraniu próbek włosów, skóry i tkanek i o wszczepianiu drobnych przedmiotów
w różne części ich ciała. Wielu z nich doświadczyło nakłuwania mózgu".
Maria szybko odeszła od planszy. Nie mogła już dalej czytać. Myślała, że
wyprawa do muzeum UFO trochę jej pomoże, pozwoli bardziej zrozumieć Maxa,
Michaela i Isabel. Ale wprowadziła jej tylko do umysłu wiele przerażających
obrazów.
Kosmici nie widzieli niczego złego w przeprowadzaniu eksperymentów na
ludziach. Chcesz wiedzieć, w jaki sposób działają ludzkie umysły - dlaczego nie
wbić im igły do mózgu? Nie potrzeba nawet znieczulenia. Jeśli zabieg się nie
powiedzie i nie będą już do niczego przydatni, nie mówiąc o tym, że już nigdy
nie będą mogli pracować ani założyć rodziny, nie ma problemu, możemy nałapać
innych osobników.
Usłyszała za sobą jakieś kroki. Obróciła się i zobaczyła Alexa.
Nareszcie. Dzwoniła do niego przeszło godzinę wcześniej.
- Właśnie odsłuchałem twoje nagranie - powiedział, z trudem łapiąc
oddech. - Miałaś dziwny głos. Co się stało? Dlaczego chciałaś, żebym tu
przyjechał?
- Czy wierzysz, że na innych planetach istnieje życie? -spytała Maria.
- Tylko mi nie mów, że przywlokłaś mnie tutaj po to, żeby rozpoczynać
swoje niekończące się rozważania o poszukiwaniu sensu życia - zaprotestował
Alex.
Maria rozejrzała się po muzeum. W pobliżu stało kilku turystów. Chwyciła
Alexa za ramię, poprowadziła do małej kawiarenki na tyłach wystawy i posadziła
go przy narożnym stoliku.
- Czy pamiętasz tę przerwę na lunch, kiedy podszedłeś do mnie i do Liz,
a ona zaczęła mówić o tampaxach?
- Nie mogłabyś sobie wybrać jakiegoś tematu i trzymać się go przez
dziesięć sekund? - odezwał się Alex błagalnym tonem.
Maria już otwierała usta, ale szybko je zamknęła. Czy miała mu
powiedzieć o Maksie i tamtej dwójce po tym, jak przyrzekła Liz, że nie zdradzi
tajemnicy?
Opuściła wzrok na stolik, którego blat ozdobiony był głowami kosmitów.
Zaczęła zakreślać palcem kółka dokoła jednej z tych małych główek. Wydało jej
się nagle, że duże czarne oczy kosmity patrzą na nią oskarżycielskim wzrokiem.
Liz tego nie rozumie. Myśli, że może zaufać Maxowi. Nie zdawała sobie
sprawy, że kosmici nie mają takich samych uczuć jak ludzie.
Alex wyciągnął rękę i odsunął dłoń Marii od głowy kosmity.
- Słuchaj, stało się coś złego, prawda? Musisz mi wszystko powiedzieć. O
co chodzi z tą przerwą na lunch?
Maria nie potrafiła dać sobie z tym rady. Również po raz pierwszy nie
mogła omówić tego problemu z przyjaciółką. Liz stanowiła integralną część
problemu.
- Tamtego dnia Liz zmieniła szybko temat, kiedy do nas podszedłeś,
ponieważ coś się jej przydarzyło, coś, co obie postanowiłyśmy zachować w
tajemnicy - powiedziała Maria.
- Czy nic jej nie grozi? - spytał Alex, pochylając się w stronę Marii.
- Nie. Przynajmniej nie zaraz. W zeszłym tygodniu, kiedy pracowałyśmy w
kawiarni, została postrzelona. Był tam Max Evans. On ją przywrócił do życia.
Położył dłonie na ranie postrzałowej i rana zniknęła.
- No, teraz rozumiem. - Alex odchylił się na krześle. -Pracujesz razem z
Liz nad konspektem na zajęcia z panną Dibbles. Arlene Bluth mówiła mi, że prosi
wszystkich dokoła, by pożyczyli jej dwadzieścia pięć centów, a ona odeśle je
pocztą. Ma napisać sprawozdanie z reakcji tych ludzi i przeanalizować je pod
kątem jakiejś oceny społeczeństwa czy coś w tym rodzaju. Wasz pomysł jest o
wiele fajniejszy.
- Nie mówię ci tego z powodu jakiegoś szkolnego zadania! - wykrzyknęła
Maria. Z trudem panowała już nad głosem. Głęboko zaczerpnęła powietrza. - Byłam
tam, kiedy to się stało - mówiła dalej. - Przyłożyłam ręcznik do brzucha Liz i
czułam, jak nasiąka krwią. Miałam mokre palce, wiedziałam, że ona umiera. - Z
trudem przełknęła ślinę. - On ją uratował. Kiedy go spytała, jak to się stało,
powiedział, że jest kosmitą.
Wreszcie wyrzuciłam to z siebie, pomyślała. Okropnie się czuła,
zdradzając zaufanie przyjaciółki, ale obie były w niebezpieczeństwie i obie
potrzebowały pomocy.
- Mówisz poważnie? Ty naprawdę wierzysz, że Max jest z innej planety? -
spytał Alex.
- Max i Isabel, i Michael Guerin - odpowiedziała Maria.
- Dobra. Kto jeszcze? - zażartował Alex. - A Ronald McDonald? Nikt na
świecie nie ma tak dużych stóp. Nie zapominaj też o Elvisie, wszyscy wiedzą, że
on jest przynajmniej półkosmitą.
- Mówię poważnie - upierała się Maria.
Musiała go przekonać. Musiała mieć kogoś po swojej stronie.
- Świrujesz - stwierdził Alex. - Chyba będę musiał zaprowadzić cię na
jakąś psychoterapię. Ale ty przecież jesteś taką fanatyczką zdrowego,
bezstresowego stylu życia.
- Więc jednak mi wierzysz? - spytała Maria. Chwyciła go za ręce. Będzie
go trzymać dopóty, dopóki nie zdoła go przekonać.
- Nie wiem. Załóżmy, że ci wiedzę. Mów dalej. - Alex uwolnił swoje
dłonie i odgarnął włosy z czoła. - Nie jesteś pierwszą osobą, która opowiada mi
historie o kosmitach. Przyjaciel mojego taty, który jest wojskowym pilotem,
przysięga, że widział UFO. A jest facetem typu,
działamy-tylko-według-dokładnych-instrukcji.
Chciał jej wysłuchać. Było to równie kojące uczucie jak wąchanie olejku
cedrowego. Maria opowiedziała mu całą historię z takim spokojem, na jaki mogła
się zdobyć, i ze wszystkimi szczegółami. Alex nie przerywał jej pytaniami.
Słuchał uważnie, jego zielone oczy miały poważny wyraz.
- Po wyjściu od Maxa zadzwoniłam do ciebie i od razu tu przyjechałam -
zakończyła.
- Czy wiesz, jakie oni mają inne możliwości poza uzdrawianiem? - spytał
Alex.
Potrząsnęła głową.
- Valenti i Elsevan DuPris mówią, że zdolność uzdrawiania i zdolność
zabijania łączą się ze sobą, ale nie wiem, czy to prawda.
- Gdybym wiedział, jaką mocą oni dysponują, to powiedziałbym, że powinniśmy
po prostu z nimi porozmawiać. Wygląda na to, że wszyscy jesteście przerażeni -
rzekł Alex. - I na tym polega problem. Oni też muszą być przerażeni, a jeśli
mają jakieś możliwości zadawania śmierci, których nie znamy, to ta cała sprawa
niewesoło wygląda.
- Valenti dysponuje wszystkimi potrzebnymi nam informacjami. On ma
największą wiedzę na temat kosmitów -powiedziała Maria. Spojrzała na malutkie
twarzyczki kosmitów na blacie stolika i przykryła je torebką. - Musimy iść do
niego. Tylko on może nam pomóc.
***
Dobrze, że tu przyjechałam, pomyślała Isabel. Trudno było znaleźć
wejście do jaskini, jeśli się jej nie znało. Nie znajdowało się ono w ścianie
skalnej ani w żadnym zwykłym miejscu - była to raczej szczelina w podłożu
pustyni.
Valenti w żaden sposób nie mógłby jej znaleźć. Gdyby ktokolwiek wiedział
o istnieniu jaskini, ona już by pewnie teraz pływała w słoiku z formaliną.
Zadrżała na tę myśl.
Ale tak by się stało, myślała. Gdyby jakiś człowiek znalazł nasze
inkubatory, wyrwaliby nas stamtąd, zabili, nie dając nam szansy na rozpoczęcie
życia. Isabel zobaczyła, że w rogu jaskini leży śpiwór Michaela. Zarzuciła go
sobie na ramiona. Poczuła się tak, jakby przyjaciel trzymał ją w objęciach.
Śpiwór był ciepły, przesiąknięty jego zapachem.
Żałowała, że go tu nie ma. Przy nim czuła się bezpieczna. Poza tym
musieli się naradzić w sprawie Valentiego - trzeba coś zaplanować, bez Maxa i
bez istot ziemskich. Max był zupełnie bezużyteczny. Liz tak bardzo go omotała,
że stracił poczucie rzeczywistości. Naprawdę wierzył, że może jej zaufać.
Porozmawiam z Michaelem zaraz po powrocie do domu, postanowiła Isabel.
Ale teraz było jeszcze zbyt wcześnie na powrót. Po okolicy krążył Valenti.
Jaskinia była jedynym miejscem, w którym była bezpieczna.
On nie wie, że Max uzdrowił Liz, powtarzała sobie Isabel.
A jeśli nie wie nic o Maksie, to o mnie też nie. Nic złego się nie
stało. Valenti niczego nie wie.
Jednak nie potrafiła całkowicie w to uwierzyć. Zawsze miała uczucie, że
ten człowiek jest coraz bliższy odkrycia prawdy i odnalezienia jej, Isabel.
Kiedy była małą dziewczynką, co noc pojawiał się w jej snach. Z tym że we śnie
był wilkiem, wilkiem, a jednocześnie szeryfem Valenti. Ścigał ją, warczał i
węszył, coraz bardziej zbliżając się do jej kryjówki.
Isabel oparła się o chłodną wapienną ścianę. Może mogłaby tu zamieszkać.
Jaskinia była trzy razy większa od jej sypialni. Magnetofon, kilka poduszek,
szuflada z kosmetykami - byłoby całkiem nieźle. Roześmiała się. Stacey byłaby
zachwycona. Isabel Evans, która mieszka w jaskini.
Nie pozwoli, by Valenti ją do tego zmusił. Nie miała zamiaru ukrywać się
przed nim przez całe życie - tylko dziś wieczorem. Żałowała, że nie może
zamknąć oczu i zapaść w sen na długie godziny, jak to robią ludzie. Pragnęła
wyłączyć się na chwilę. Ale nie mogła. Jeszcze nie nadszedł jej czas, nie
zaśnie, dopóki nie nadejdzie właściwa pora.
Sięgnęła do zagłębienia w ścianie i wyjęła stamtąd skrzyneczkę skarbów.
Już od dawna nie oglądała przedmiotów, które kiedyś znaleźli na pustyni. Może
pomogą jej zapomnieć o Valentim.
Otworzyła zniszczoną drewnianą skrzyneczkę i wyciągnęła z niej mały
kwadracik z tworzywa przypominającego plastik. Przesunęła palcami po
fioletowych wypukłościach. Poświęciła już wiele godzin, by je rozkodować. Nigdy
nie mówiła o tym Maxowi ani Michaelowi, lecz miała nadzieję, że w tych
znaczkach zawarty był jakiś komunikat od matki.
Isabel rzadko teraz myślała o swojej prawdziwej matce. Starała się
unikać tych myśli. Kiedyś wypożyczyła taśmę z nagraniem sekcji zwłok kosmity po
katastrofie w Roswell. Zrezygnowała z oglądania jej po kilku pierwszych
minutach.
Zrobiło jej się słabo na widok małego ciałka, leżącego na metalowym
stole - zanim jeszcze lekarze wykonali pierwsze cięcie.
Max i Michael przekonywali ją, że ta taśma to pewnie jakieś fałszerstwo.
Nie wiedzieli przecież, jak wyglądali ich prawdziwi rodzice. Nie byli zresztą
pewni, jak sami wyglądali. Ich ludzkie ciała mogły być tylko oznaką
przystosowania do życia na Ziemi. Może na własnej planecie wyglądaliby zupełnie
inaczej.
Isabel było wszystko jedno, czy ta taśma była podróbką, czy też nie. Od
tego czasu, ilekroć pomyślała o swojej prawdziwej matce, przed oczami stawał
jej tamten obraz, przesłaniając wszystko inne.
Zadrżała, suche łkanie wyrwało się jej z piersi. To samo stanie się ze
mną, kiedy Valenti nas odkryje, pomyślała. Podciągnęła kolana pod brodę i
szczelniej otuliła się śpiworem. „Tu jesteś bezpieczna", szepnęła, nie
mogła jednak pohamować łkania.
Usłyszała jakiś chrobot. Podniosła głowę i zobaczyła długie nogi w
dżinsach, wsuwające się do jaskini. Po chwili Michael zeskoczył na dół.
- Hej, Izzy, skalna jaszczurko - powiedział.
Podszedł bliżej i objął ją mocno. Kołysał ją w ramionach, przytulając do
piersi.
Przywarła do niego. Nareszcie poczuła się bezpieczna. Bezpieczna... i
trochę zawstydzona.
- Ja... ja... przepraszam cię - wyjąkała. - Nie mogę przestać płakać.
- Nie pierwszy raz widzę, jak płaczesz - powiedział Michael, gładząc ją
po plecach. - Jeszcze bardziej płakałaś wtedy, kiedy wrzuciłem twoją lalkę do toalety
i spuściłem wodę.
- Zamoczyłam ci całą koszulę.
- Przecież nie cierpisz tej koszuli. - Michael ścierał rogiem starej
flanelowej koszuli łzy z twarzy Isabel. - Możesz nawet wytrzeć w nią nos.
- Nie, dziękuję. - Wyciągnęła z torebki paczkę kleenexów wydmuchała nos.
Potem wyjęła puderniczkę i zaczęła się przypatrywać swoim zaczerwienionym
policzkom. Przypudrowała twarz.
- Lepiej się czujesz? - spytał Michael.
- Głupio się czuję.
- Zapomnij o tym - powiedział, delikatnie odgarniając jej włosy z
twarzy. - Robiłaś już o wiele głupsze rzeczy.
- Dzięki. - Isabel klepnęła go w ramię.
- Jedźmy do domu. Max już na pewno odchodzi od zmysłów - powiedział.
- Zasłużył sobie na to. Czy nie moglibyśmy tu zostać na noc?
Isabel nie czuła się jeszcze na tyle pewnie, by opuścić jaskinię, nawet
w towarzystwie Michaela.
- Jest tylko jeden śpiwór, ten mój. Chodź. Zostanę u was na noc, jeśli
chcesz.
- Będziesz spał pod moimi drzwiami jak duży pies obronny? - Isabel
uśmiechnęła się.
Miło było prowadzić taką zwyczajną rozmowę. Już jako mała dziewczynka ćwiczyła
na Michaelu swoją umiejętność kokietowania.
- Miałem na myśli raczej kanapę - sprostował. - Ale może dojdziemy do
porozumienia. A zajmiesz się strzyżeniem trawy na moim podwórzu? - Zerwał się z
miejsca i wyciągnął rękę do Isabel.
Wstała i wspięła się na skałę, po której zwykle wychodziła z jaskini.
Zawahała się jednak.
- On tu gdzieś jest.
- Nic ci nie zrobi. Ja na to nie pozwolę - uspokajał ją Michael.
Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała opuścić jaskinię, i
wolała to zrobić w towarzystwie Michaela.
- Chodźmy - powiedziała. - Pierwsza wydostała się z jaskini, a Michael
zaraz po niej.
Ruszyli do jeepa, jak zwykle zaparkowanego z dala od jaskini. Isabel
ściągnęła z samochodu brezent, służący jako kamuflaż. Podała przyjacielowi
kluczyki i usiadła na siedzeniu obok kierowcy
- Ty prowadzisz, dobra? - poprosiła, bo sama nie czuła się na siłach.
- Oczywiście. - Michael usiadł za kierownicą i cofnął jeepa poza występ
skalny, za którym zawsze go zostawiali.
Kiedy jechali w kierunku autostrady, Isabel słyszała, jak chrzęszczą pod
kołami krzewy algarroby.
- A jak ty się tu dostałeś? - spytała.
- Stopem.
- Czy zostawiamy ślady opon? - zaniepokoiła się nagle. Nigdy przedtem o
tym nie pomyślała. Czyżby zostawiali koleiny, które naprowadzą Valentiego na
ich jaskinię?
- Na to jest za sucho - powiedział Michael. - W końcu on jest tylko
człowiekiem, a tobie się wydaje, że posiada jakąś nadludzką moc. Jeśli wpadnie
na nasz ślad, zabijemy go.
Isabel spojrzała na Michaela. Nie żartował.
- A co z Liz i Marią? Milczał przez chwilę.
- Myślę, że co do Liz, to Max ma rację. Gdyby miała mówić, to zrobiłaby
to, kiedy Valenti pokazał jej znaki na ciele tamtego faceta. Ale Maria... nie
wierzę, żeby chciała komuś zrobić krzywdę, ale jest przerażona. I dlatego
nieprzewidywalna.
- Powiedziała, że ma zamiar pójść do Valentiego - przypomniała mu
Isabel.
- Założyłbym się, że Liz da sobie z nią radę - rzekł Michael, wjeżdżając
na autostradę. - Ale jeśli jej się to nie uda...
Wycie syreny nie pozwoliło mu dokończyć zdania. Isabel rzuciła okiem na
wsteczne lusterko. Zobaczyła migające niebieskie światła samochodu szeryfa i
poczuła, jak serce uderza jej o żebra. To Valenti. Wiedziała, że jest w
pobliżu. Wiedziała, że ją wytropi.
Michael zjechał na pobocze.
- Nie zatrzymuj się. Oszalałeś?! - krzyknęła. Michael chwycił ją za rękę
i mocno ścisnął.
- Pewnie jechałem za szybko. Musisz się opanować. Nie pokazuj mu, że się
boisz.
Isabel zesztywniała, słysząc odgłos ciężkich kroków szeryfa. Nie mogła
się zmusić, by podnieść wzrok, kiedy stanął przy jeepie od strony kierowcy.
- Proszę, żebyście wysiedli z samochodu - polecił Valenti spokojnym
tonem. - Oboje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz