niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział piętnasty

***15***
- Każdy wie, co ma robić, tak? - spytał Max. Jeśli wszystko odbędzie się według planu, za niecałą godzinę Valenti straci podstawę do prowadzenia śledztwa.
- Zrobiłam próbę pod prysznicem - powiedziała Maria.
- Omawialiśmy już to setki razy, szefie - odezwała się Isabel. - Chodźmy tańczyć. Za chwilę ogłoszą, kto został królową balu. Muszę tam być. Oczywiście, będę udawać zdziwienie.
- Chodźmy - poparł ją Alex. - Nie możemy przecież pozbawić Isabel tej wspaniałej chwili, prawda Michael?
- Naturalnie. To byłoby okropne.
Max poczuł zapach jaśminu - to Liz przeszła obok. Szedł za nią przez parking w stronę sali sportowej. W zielonej sukni wyglądała fantastycznie. Długie nogi, odkryte ramiona i błyszczące ciemne włosy. Na pierwszy rzut oka jej sukienka robiła wrażenie przezroczystej. Nie była jednak prześwitująca, miała podszewkę.
W towarzystwie Liz przeżywał męczarnie, które się jeszcze wzmogły po tym, jak ją pocałował. Już wystarczająco cierpiał, kiedy na nią patrzył i wyobrażał sobie, że trzyma ją w ramionach. A teraz ta myśl doprowadzała go do szaleństwa. Dałby wiele, żeby się dowiedzieć, jakie wrażenie wywarł na niej jego pocałunek. On czuł się tak, jakby te wrażenia wytatuowano mu na mózgu. Ale ona mogła już o tym zapomnieć. Może zapamiętała tylko tyle, że to był dobry sposób na pozbycie się Kyle'a.
- Muszę przyznać, że zaimponował mi wystrój sali balowej - powiedział Alex. - Dekoracje z brązowej bibułki i wielkich jesiennych liści to bardzo odważny pomysł.
Michael parsknął śmiechem.
- Czy widział ktoś Stacey Scheinin? - spytała Isabel, rozglądając się po sali.
- Stoi tam, pomiędzy dwoma piłkarzami - powiedziała Maria.
- Tak, teraz ją widzę. Chcę zobaczyć wyraz jej twarzy, kiedy ogłoszą, że to ja zostałam królową balu.
- Okay, teraz nadeszła wyczekiwana przez was chwila -zawołała pani Shaffer, która już stała na podium, trzymając w ręku mikrofon.
- W tym roku królową i królem balu zostali.... Liz Ortecho i Max Evans.
- Co? - wykrzyknęła Isabel.
- Idź tam! - zawołała Maria, popychając Maxa w stronę podium.
- Chodźmy. - Liz wzięła go za rękę.
Widać było, że jest równie zdumiona jak on. Pani Shaffer wyczytywała teraz nazwiska tych, którzy mieli stanowić ich orszak, ale Max prawie nic nie słyszał. Jak to było możliwe? Rozumiał, że Liz odniosła zwycięstwo. Była najpiękniejszą dziewczyną w szkole, poza tym wszyscy bardzo ją lubili. Było więc oczywiste, że otrzyma masę głosów. Ale kto głosowałby na niego?
Wszedł na podium. Wszyscy bili brawo, gwizdali i pohukiwali. Michael i Alex wyrażali aplauz najbardziej żywiołowo. Musieli się świetnie bawić. Właściwie to żaden chłopak nie miał specjalnej ochoty, by zostać królem balu.
Pani Shaffer wręczyła Liz bukiet róż i włożyła jej na głowę potrójną koronę z taniej imitacji górskiego kryształu. Max pochylił głowę, żeby pani Shaffer mogła również jemu włożyć koronę. Liz pocałowała go w policzek. Wargi jej drżały; czuł, że ma ochotę roześmiać się.
Rozległy się dźwięki jakiejś romantycznej piosenki, oślepiło go światło reflektorów.
- Powinniśmy teraz zatańczyć - szepnęła Liz.
Max zeskoczył ze sceny i wyciągnął do niej ramiona. Ześlizgnęła się z podium z jego pomocą. Czuł się nieswojo. Byłby szczęśliwy, gdyby mogli zatańczyć tylko we dwoje, nawet na zatłoczonym parkiecie. Ale teraz wszyscy utworzyli koło, w którym mieli tańczyć.
Liz zarzuciła mu ręce na szyję i lekko się do niego przytuliła. Max poczuł, że krew gwałtownie pulsuje mu w żyłach. Objął ją w pasie, nie przyciągając bliżej do siebie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, tłumaczył sobie.
- To było tak nagłe, że aż mnie zmroziło - odezwał się. Uznał, że rozmowa może mu pomóc w utrzymaniu tej sytuacji na przyjacielskiej stopie. - No wiesz, poczułem się jak polarny niedźwiedź w zoo. Kiedy wszyscy tak na mnie patrzyli.
- Dlaczego? - Liz roześmiała się.
- Bo ja zawsze byłem spokojnym facetem - tłumaczył Max. - Jeśli jakiś nieznany chłopak zostaje królem balu, to musi być tylko żart.
- Nie jesteś polarnym niedźwiedziem. - Liz uśmiechnęła się. - Jesteś na to za przystojny, mógłbyś grać w hollywoodzkich serialach.
- Wszyscy uważają, że jestem dziwny - upierał się Max. Wiedział, że tak jest, ale specjalnie się tym nie przejmował.
- Uważają, że jesteś po prostu spokojnym chłopakiem. Liz przeczesała mu palcami włosy na karku.
Zaraz, zaraz, pomyślał. Co to takiego? Czy dziewczyna, która chce być twoim przyjacielem, bawi się twoimi włosami?
- Myślę, że powinniśmy się pocałować. Wszyscy tego oczekują od króla i królowej - powiedziała półżartem Liz, ale tylko półżartem.
Max nie mógł uwierzyć własnym uszom. Liz Ortecho chciała, żeby ją pocałował.
- Jeśli tak uważasz. - Był szczęśliwy, że w ogóle zdołał coś powiedzieć.
Pochylił głowę i musnął wargami jej usta. Liz rozchyliła wargi, domagając się innego pocałunku. Max miał szeroko otwarte oczy; gdyby je zamknął, uznałby, że to musi być sen.
***
Chyba muszę sobie kupić szkła kontaktowe - Stacey obróciła się do Isabel - bo nie mogłam cię dostrzec na podium.
- Ciebie też tam nie było - pospieszyła Tish w obronie przyjaciółki.
Isabel czuła się tak, jakby znalazła się po drugiej stronie lustra. Jej brat został właśnie królem balu, a ona stała na uboczu. Coś tu było nie tak.
- Grają naszą melodię.
Isabel odwróciła głowę i zobaczyła Alexa. Odejdź, chłopczyku, pomyślała. Nie jestem w odpowiednim nastroju.
- Grają naszą melodię-przedrzeźniała go. - Czy wybierasz się na casting do jakiegoś romantycznego serialu?
- Chyba pamiętasz, że tańczyliśmy przy tej melodii właśnie tu, w tej sali? - spytał Alex.
Dlaczego miałabym pamiętać to, co wydarzyło się w jego śnie? Czy on oszalał? A może rozmawiał z Michaelem? -przyszło jej nagle do głowy.
Zauważyła, że Stacey i Tish zupełnie otwarcie przysłuchują się ich rozmowie.
- Okay. Zatańczę z tobą - zgodziła się nagle.
- Twój pokorny, zakochany niewolnik wyraża podziękowanie. - Alex przyciągnął ją do siebie zdecydowanym ruchem.
- Słyszałeś to? - spytała.
Isabel była pewna, że Alex wyszedł już z sali gimnastycznej, kiedy robiła sobie z niego żarty.
- Tak, słyszałem - przyznał. - Słyszałem również, że lubisz przenikać do cudzych snów i w ten sposób zabawiać się kosztem innych.
- Zabiję Michaela.
- Nie chciałabyś się przypadkiem dowiedzieć, dlaczego nic nie wyszło z twojego planu? - spytał Alex.
- Jakiego planu? - Oczy Isabel nagle się zwęziły.
Alex przesunął dłonią po jej plecach. Przebiegł ją lekki dreszcz, nie pozwoliła sobie jednak na rozproszenie uwagi.
- Jaki plan? - powtórzyła.
- Pod tytułem „Królowa balu" - odpowiedział Alex. Jego dłoń przesunęła się wyżej, głaskał jej kark pod rozpuszczonymi włosami.
Tym razem Isabel omal nie zatraciła zdolności myślenia, zdołała się jednak skupić.
- Ty też miałeś na mnie głosować. Każdy chłopak w szkole miał na mnie głosować.
- Na pewno by głosowali - wyszeptał jej Alex do ucha -gdybyśmy razem z Michaelem nie ruszyli do kontrataku. On przeniknął do snów tych wszystkich chłopaków i pokazał im Isabel Evans z zupełnie innej strony.
Isabel odsunęła się gwałtownie od Alexa i popatrzyła na niego wściekłym wzrokiem.
- Co to ma znaczyć?
- Powiedzmy sobie, że większość facetów nie jest zachwycona, jeśli królowa balu dłubie w nosie.
Isabel oniemiała.
Alex uśmiechał się szeroko.
Nie mógł tego zrobić. A jednak zrobił! Isabel miała ochotę wybiec z sali. Jednak Alex miał takie miłe dłonie - była ciekawa, czego jeszcze mogą dokonać.
***
Isabel rzuciła Michaelowi jadowite spojrzenie. Potem oparła głowę na ramieniu Alexa i zamknęła oczy. Michael roześmiał się. To się Izzy należało. Dobrze jej to zrobi.
Fajnie było spędzać czas z Alexem. Kupili mnóstwo chipsów - Michael maczał je w płynnej czekoladzie - kiedy obmyślali, jaki obraz Isabel umieścić w snach chłopaków.
Tę strategię opracowywali w jaskini, a nie w domu któregoś z nich. Ojciec Alexa też był niezłym palantem.
- Max i Liz wyglądają fantastycznie razem - powiedziała Maria. - On jest takim blond wikingiem, a ona ma ciemne włosy i ciemne oczy. Czy to nie romantyczne? - Westchnęła.
- Więc facet jest tylko takim dodatkowym składnikiem wyposażenia? Wybierasz tego, który pasuje do koloru twoich włosów? - zażartował Michael. - Jeśli tak jest, to powinnaś zatańczyć ze mną. Ja mam bardzo ciemne włosy, a ty jesteś tak jasna, że mogłabyś być wikingiem. Mogę sobie ciebie wyobrazić w takim hełmie ozdobionym rogami. - Pociągnął ją na parkiet. Ładnie pachniała. Wanilią.
- Jesteś pewny, że chcesz tańczyć z takim niewiniątkiem jak ja?
- O czym ty mówisz? - spytał zdumiony Michael.
- Kiedy byliśmy u Maxa i Isabel, powiedziałeś, że jestem zbyt wielkim niewiniątkiem, żeby zrozumieć, że Valenti ma sposoby na zmuszenie kogoś do mówienia - przypomniała mu Maria.
- Mówisz to tak, jakbym dał ci jakieś okropne przezwisko. -Michael nadal niczego nie rozumiał.
- Niewiniątko to tak samo jak milutki - upierała się Maria. -Tak się mówi o małych kociątkach.
- Nie powinienem tego mówić - przyznał Michael - ale uważam, że jesteś również milutka. - Przyciągnął ją bliżej do siebie i oparł policzek na czubku jej głowy.
Maria westchnęła cicho i przytuliła się do niego. Jak małe kociątko, pomyślał. Miłe, miękkie, ciepłe kociątko. Ale tego już jej nie mówił. Zerknął na zegar. Zostało nam jeszcze dwadzieścia minut do rozpoczęcia działania, pomyślał, czując skurcz żołądka.
- Dobrze się czujesz? - wyszeptała Maria.
- Tak. - Zanurzył się w jej migotliwej niebieskiej aurze. Tak, dobrze się czuł. Bez względu na to, co się może wydarzyć, nie będzie sam.
Nawiązana przez Maxa łączność pomiędzy całą szóstką jeszcze nie została przerwana, mimo upływu dwóch dni. Michael nadal czuł, że oni wszyscy są przy nim. Jakby wreszcie odnalazł rodzinę. Nie cofnie się przed niczym, by ich ochronić -ich wszystkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz