***9***
Liz stała na parkingu, patrząc na budynek szkoły. Czuła się tak, jakby
porwał ją gwałtowny podmuch huraganu, uniósł w powietrze i opuścił na ziemię
dokładnie w tym samym miejscu.
Nie mogła uwierzyć, że jeszcze nie minęło południe. Przed dwoma
godzinami miała kłopoty z rozwiązaniem testu z historii. Chciała pójść na
dziedziniec, ale zmieniła zdanie. Skręciła gwałtownie w prawo, w stronę
głównego budynku. Musiała znaleźć jakieś odosobnione miejsce, gdzie mogłaby
spokojnie pomyśleć. Pomyśleć, co teraz powinna zrobić.
Jeśli dochowa tajemnicy, prawdopodobnie ocali Maxowi życie. Ale jeśli on
był zabójcą... Te dwa słowa - Max i zabójca - zupełnie ze sobą nie
harmonizowały, jednak Liz zmusiła się do dalszych rozmyślań na ten temat.
Jeżeli on rzeczywiście zabijał ludzi, to musiała zrobić wszystko, by go
powstrzymać. Co oznaczało wydanie go w ręce szeryfa Valentiego.
Wolno wchodziła na schody. Postanowiła schronić się w laboratorium
biologicznym. Tam będzie jej łatwiej zebrać myśli i pozbyć się emocji. Każda
decyzja, jaką podejmie, może mieć daleko idące konsekwencje - tu chodziło o
życie.
Zbliżając się do laboratorium, usłyszała, że ktoś się tam porusza. Do
diabła! Teraz bardzo potrzebowała samotności. Kto odkrył jej ulubione miejsce
odosobnienia? Zajrzała do środka.
Max siedział na wysokim stołku przy ich wspólnym stanowisku.
Liz cofnęła się i oparła o ścianę. Maria nazwałaby to pewnie znakiem
danym z góry, pomyślała. Ale co taki znak miałby oznaczać?
Tak bardzo chciała uwierzyć, że może nadal ufać Maxowi. Jednak, choć
znali się tyle lat, nigdy nie zdradził jej swojej tajemnicy. A ona niczego nie
podejrzewała.
Może nadal ukrywał przed nią wiele rzeczy? Może to wszystko, co już jej
powiedział, było kłamstwem? Może uważał istoty ludzkie za zwykłe kawałki mięsa?
Może zabicie człowieka było dla niego tak proste jak zjedzenie hamburgera?
- Wszystko będzie dobrze - usłyszała łagodny głos Maxa. Zaraz. Czy on
wie, że ona jest za drzwiami? Czy kłamał, mówiąc, że nie potrafi czytać w jej
myślach?
- Wiem, że źle się czujesz, ale ci pomogę.
Może jeszcze ktoś jest w laboratorium, kogo nie zauważyła.
Liz zbliżyła się do uchylonych drzwi. Zobaczyła Maxa, pochylonego nad
klatką z myszami. Otworzył drzwiczki i delikatnie wyjął Freda - małą białą
myszkę.
- Zaraz będziesz zdrowy - powiedział uspokajającym szeptem.
Trzymając myszkę w złożonych dłoniach, przytulił ją lekko do piersi.
Mimo dzielącej ich odległości, Liz widziała wyraźnie oślepiający błękit jego
oczu. Po chwili włożył Freda z powrotem do klatki. Myszka wskoczyła zaraz na
obrotowe kółko i zaczęła po nim biegać.
Liz poczuła, że napływają jej łzy do oczu. To był najbardziej uroczy
widok, z jakim się zetknęła. Max nie wiedział przecież, że ktoś może na niego
patrzeć. Nie popisywał się przed nikim. Nie robił tego, by przekonać Liz, że
powinna strzec jego tajemnicy. Nie wiedział nawet, że ona jest w pobliżu.
Z własnej woli postawił się w niebezpiecznej sytuacji, kiedy mnie
uzdrowił, pomyślała. Mógł pozwolić, abym umarła. Ale to nie byłby Max. To nie
byłby ten dobry, wspaniały chłopak, z którym zaprzyjaźniła się już w trzeciej
klasie.
On nie mógł być mordercą. W żadnym wypadku.
***
Nie musisz mi dziękować - powiedział Max, zamykając klatkę. - Przyślę ci
rachunek.
Usłyszał jakiś dźwięk, obrócił się i zobaczył Liz. Jej aura miała szarą
obwódkę. Czuł wysyłane przez nią fale zimna. Musiało się wydarzyć coś bardzo
złego.
- Co się stało? - spytał.
- Muszę z tobą porozmawiać, ale nie tutaj - odparła.
- Mam samochód na parkingu. Dobrze się czujesz?
- Tak. Chodźmy już. Zaraz będzie dzwonek Max złapał plecak i wyprowadził
ją z gmachu.
- Chcesz jechać na pączki? - spytał, kiedy wsiadali do auta. - To tam,
gdzie chodzi Michael, kiedy nie może wytrzymać w szkole.
- Nie. Nie mogłabym znieść nawet zapachu jedzenia.
- Okay - przytaknął Max, wyjeżdżając z parkingu. - Możemy pojechać do
rezerwatu ptaków. Bitter Lakes to tylko dwadzieścia minut drogi. Byłem tam z
ojcem. On stale powtarza, że w poprzednim życiu był ptakiem.
Max chciałby jej zadać wiele pytań, widział jednak, że Liz jest zbyt
wytrącona z równowagi, by prowadzić rozmowę.
Kiedy dotarli na miejsce, wyciągnął rękę i otworzył schowek. Wyjął z
niego paczkę krakersów.
- Możemy pokarmić kaczki, kiedy mi powiesz... to, co masz do
powiedzenia.
Liz wzięła od niego krakersy i wysiadła z samochodu. Podeszli do brzegu
stawu.
- A więc - odezwał się Max.
- A więc... Więc, Max, dowiedziałam się czegoś bardzo ważnego. Czegoś, o
czym powinieneś wiedzieć. Próbowałam coś wymyślić, by przekazać ci tę wiadomość
w jakiś miły sposób, ale nie ma takiego sposobu.
Liz wrzuciła krakersa do stawu; od razu zaczęły o niego walczyć trzy
kaczki.
- Szeryf Valenti należy do organizacji Plan Wyczyszczenia Bazy Danych,
która tropi kosmitów. Nie wiem, co robi, kiedy ich znajdzie, ale on uważa, że
kosmici stanowią zagrożenie dla ludzi, więc cokolwiek by robił, nie jest to na
pewno nic dobrego. - Westchnęła głęboko i spojrzała Maxowi w oczy.
Poczuł się tak, jakby zadała mu śmiertelny cios. Osunął się na wilgotną
ziemię przy brzegu stawu. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Max, Isabel i
Michael całymi godzinami dyskutowali o „nich", o tym co „oni" mogliby
zrobić, gdyby wpadli na trop kosmitów. Ale teraz to była zupełnie inna sprawa.
Bliżej nieokreśleni „oni" okazali się rzeczywistą organizacją, która ma
nazwę. A jeden z „nich" był już na tropie Maxa, jego siostry i najlepszego
przyjaciela.
- Dobrze się czujesz? - spytała Liz, siadając obok niego.
- Czy Valenti dowiedział się o mnie? - spytał Max zduszonym głosem.
- Nie. Kyle powiedział mu, że mam srebrzyste odciski na brzuchu. Valenti
twierdzi, że te odciski zostawił kosmita. Ale ja niczego mu nie powiedziałam -
uspokajała go Liz.
Kyle widział brzuch Liz? Max poczuł ukłucie zazdrości. Ale teraz
ważniejsze były inne sprawy.
- To jeszcze nie wszystko - ciągnęła. On zawiózł mnie do kostnicy.
Pokazał mi zwłoki mężczyzny z takimi samymi odciskami na klatce piersiowej.
Powiedział... powiedział, że ten sam kosmita, który uzdrowił mnie, zabił
tamtego człowieka.
- Ja nie... - zaczął Max.
Liz pogłaskała go lekko po ramieniu. Ten dotyk przeniknął go aż do
samych kości.
- Wiem, że ty tego nie zrobiłeś, Max - powiedziała. -Wiem, że ty nie mógłbyś
nikogo zabić.
Nie widział żadnych oznak w aurze Liz, które świadczyłyby o tym, że nie
mówi prawdy. Mówiła dokładnie to, co myślała. Wiedziała o nim wszystko, znała
prawdę, której przedtem nie wyjawiłby żadnemu człowiekowi, i nadal miała do
niego zaufanie.
Nagle dotarła do niego inna część przekazanej mu przez nią informacji.
- Valenti zawiózł cię do kostnicy? To sadysta. Gdyby się to mnie
przydarzyło, myślałbym, że zginęła moja matka albo ojciec.
- Ja też tak myślałam. On chciał, żebym w to wierzyła. Sądzę, że liczył
na to, że się załamię i wszystko mu wyznam.
Max nie mógł uwierzyć, że Liz potrafiła przeciwstawić się szeryfowi.
- Pokazał ci mężczyznę, którego chciałem uleczyć w centrum handlowym.
Miał atak serca, starałem się go ratować, udawałem, że to zwykła reanimacja.
Ale już było za późno.
- Tak, to były odciski twoich dłoni - powiedziała Liz.
- Skąd to wiedziałaś.... skąd wiedziałaś, że ja go nie zabiłem? Mając
tyle dowodów, jeszcze mu ufała? Max sądził, że może się spodziewać takiej
lojalności jedynie ze strony Isabel i Michaela. Nie wyobrażał sobie, żeby to
mógł być ktoś z zewnątrz.
Liz patrzyła mu w oczy; wydawało mu się, że widzi w nich łzy.
- Nie byłam tego pewna - przyznała. - Ja... ja myślałam, że mogłeś to
zrobić. Przykro mi, Max. Zbyt wiele rzeczy wydarzyło się w tak krótkim czasie.
Bardzo mi przykro.
- W porządku. Nie myśl o tym.
Max chciał ją pocieszyć, wziąć w ramiona, nie był jednak pewien, czy to
przyniosłoby jej ulgę. Co prawda nie uwierzyła, że on mógłby być mordercą, ale
to nie musiało oznaczać, że pragnie, by jej dotykał.
- Co spowodowało, że postanowiłaś mi zaufać?
- Myszka. - Liz roześmiała się. - Widziałam, jak leczyłeś Freda w
laboratorium. Uprzytomniłam sobie, że ktoś, kto tak bardzo przejmuje się małą
myszką, nie może być mordercą. Tak naprawdę to nie był mi potrzebny żaden dowód
- dodała poważnym tonem. - Przez te wszystkie lata miałam mnóstwo innych
dowodów twojego dobrego serca. Ty zawsze wiesz, kto cierpi, i chcesz pomóc. Nie
znam lepszego chłopaka niż ty.
Max miał uczucie, jakby ktoś wziął jego serce w dłonie i mocno ścisnął.
Nie przypuszczał nawet, że Liz dostrzegała go również poza laboratorium, gdzie
wykonywali wspólnie doświadczenia. A on jednak istniał w jej życiu.
Wziął do ręki garść krakersów i wrzucił je do stawu. Nie wiedział, co
powiedzieć.
- Czy pamiętasz katastrofę? - spytała Liz. - Wtedy spanikowałam, kiedy
zacząłeś o tym mówić, ale teraz chciałabym posłuchać, oczywiście, jeśli chcesz
mi o tym powiedzieć.
- Nie. Nie urodziłem się jeszcze i pewnie dlatego ocalałem. Byłem w
inkubatorze, kiedy statek spadł na ziemię. - Wziął patyk i zaczął robić otwory
w miękkiej ziemi. - Pierwsza rzecz, jaką pamiętam, to wydobywanie się z
inkubatora w dużej jaskini. Miałem wtedy około siedmiu lat, a przynajmniej tak
uważali ludzie z opieki społecznej.
Liz też podniosła patyk i zaczęła rysować płatki i łodygi wokół
wydłubanych przez Maxa otworów, które nagle stały się kwiatami.
- Musiałeś być okropnie przerażony. Co było dalej? Jak ci się udało
samemu przejść przez pustynię?
- Nie byłem sam. - Zawahał się. Nigdy nie mówił o tym z obcymi. Kazał
przysiąc siostrze i przyjacielowi, że nie będą z nikim rozmawiać na temat
swojej przeszłości. Ale Liz zasługiwała na to, by poznać prawdę. Nie tylko o
nim, o nich wszystkich. - Miałem przy sobie Isabel. Byliśmy w tym samym
inkubatorze.
Liz skinęła głową.
- Myślałam o tym - powiedziała. - Przecież ona jest twoją siostrą.
- Obraliśmy kierunek i ruszyliśmy przed siebie. Mieliśmy szczęście.
Doszliśmy do autostrady, kiedy państwo Evans jechali do miasta. Zabrali nas do
samochodu, zawieźli do domu i już tam zostaliśmy. Sam nie wiem, dlaczego tak
walczyli, by móc nas zatrzymać. Dwójkę dzieci, które nie umiały mówić po
angielsku, które nie znały żadnego języka. Dzieci, które nie wiedziały, do
czego służy szczoteczka do zębów, które nie umiały korzystać z toalety. Dzieci,
które całkowicie nagie szły wzdłuż autostrady.
Max odrzucił patyk. Już od dawna nie wracał do tych wspomnień.
- Nasi rodzice... nasi przybrani rodzice są niezwykli - mówił dalej. -
Zajmowali się na zmianę naszą edukacją, dopóki nie byliśmy gotowi, by pójść
szkoły.
- Szybko się uczyłeś. W trzeciej klasie potrafiłeś odpowiedzieć na
wszystkie pytania nauczyciela. Jeszcze to pamiętam -rzekła Liz.
- Pamiętasz, ponieważ zawsze byłaś niesamowicie ambitna. Nie podobało ci
się, kiedy pani Shapiro przyznawała punkty innym - zażartował Max. - Ale to
prawda. Isabel i ja potrafiliśmy wszystko zapamiętać. Kiedy nasi rodzice
czytali nam książkę, natychmiast recytowaliśmy dokładnie to, co nam
przeczytano. Chyba mamy wyjątkowe zdolności adaptacyjne.
- Myślę, że cały nasz system i nasze ciała przystosowały się bardzo
szybko do środowiska, w którym się znalazły.
- To świetnie - powiedziała Liz. - Chyba nie musisz poświęcać wiele
czasu na naukę.
- Nie - przyznał Max. - Ale moi rodzice zawsze przynoszą do domu dużo
książek, swoje książki prawnicze, podręczniki medycyny i takie różne. Nie
pozwalają mi gnuśnieć.
Uśmiechnął się, kiedy pomyślał o ojcu, który bezustannie, bardzo
serdecznie, nakłaniał go do pracy umysłowej. Jakie byłoby jego życie, gdyby nie
trafił na Evansów? Uprzytomnił sobie nagle, że miałby takie życie jak Michael.
Byłby przerzucany z jednej rodziny zastępczej do drugiej, nigdzie nie znajdując
miejsca.
- Czy rozumieliście, kim jesteście? - spytała Liz. - To znaczy, czy
któreś z was wiedziało, skąd pochodzicie?
- Nie, przynajmniej nie od razu.
- Nie mogę sobie w żaden sposób wyobrazić waszej sytuacji. Ja mam tu, w
mieście, ogromną, rozgałęzioną rodzinę. Wiem o nich wszystko, a oni wiedzą
wszystko o mnie. Ale to jeszcze nie koniec. Na dobranoc rodzice opowiadali mi
zawsze historie o moich przodkach. - Liz zamyśliła się, wpatrzona w jezioro.
-Wiesz, w hiszpańskim jest o wiele więcej form czasownikowych, których możesz
używać, kiedy mówisz o przeszłości, niż tych, które odnoszą się do przyszłości.
To dowodzi, jak ważna jest dla nas przeszłość. Chciałabym móc podzielić się z
tobą moją historią. - Obróciła się twarzą do Maxa. - Nie czułbyś się wtedy tak
bardzo samotnie na... świecie.
- Łatwiej mi było, kiedy poszedłem do szkoły - rzekł. -Tam poznałem
Michaela i obaj dość szybko zorientowaliśmy się, że jesteśmy... podobni.
- Michael? - spytała Liz, szeroko otwierając oczy. - On jest... jednym
z... On też jest... ?
- Możesz powiedzieć kosmita -podpowiedział jej Max. -Nie sądzę, żeby
istniało jakieś politycznie poprawne określenie.
- Nie wiemy nawet, z jakiej jesteśmy planety, więc nie wiemy, jak sami
mamy siebie nazywać. Tak, Michael jest jednym z nas. - Max zmarszczył czoło.
Nie miał zamiaru mówić jej o przyjacielu. To jakoś samo przyszło. Nie potrafił
utrzymać przed Liz żadnej tajemnicy.
- Czy jest was więcej? Całe podziemie? - spytała. Potarł palcami
policzki. Wiedział, że Liz zawsze lubiła zadawać dużo pytań, ale teraz poczuł
się tak, jakby był jakimś dziwolągiem.
- Tylko nasza trójka. Nie zauważyliśmy nikogo innego. Kiedy byliśmy
starsi, stale rozmawialiśmy ze sobą, starając się cokolwiek sobie przypomnieć.
Nam wszystkim jawiło się jakieś miejsce, niepodobne do niczego, co widzieliśmy,
nawet w książkach. Myślę, że istnieje pamięć zbiorowa, z którą rodzimy się na
mojej planecie, wiesz, tak jak ludzie mają wrodzone instynkty.
- Wydaje mi się, że widziałam kilku z nich, kiedy nawiązałam z tobą
łączność - powiedziała Liz. - Widziałam niebo z zielono-granatowymi chmurami.
- Tak. Michael, Isabel i ja, my wszyscy to pamiętamy, chociaż nikt z nas
nie widział niczego, co by przypominało te chmury.
Max zaczął się nagle zastanawiać, co jeszcze mogła zobaczyć Liz, kiedy
nawiązali łączność. Czy dowiedziała się o jego uczuciach? Miał nadzieję, że
nie. Już odbył z nią zbyt wiele upokarzających rozmów. Nie chciałby dołożyć do
tego jeszcze jednej, kiedy powiedziałaby, że lubi go jako przyjaciela. To by
spowodowało, że pragnąłby tylko umrzeć.
- Robiliśmy poszukiwania - mówił dalej - i odkryliśmy miejsce, w którym
odnaleziono Michaela. Wzięliśmy mapę i zakreśliliśmy koło wokół tego obszaru
oraz tam, gdzie nasi rodzice znaleźli Isabel i mnie. Zaczęliśmy badać teren,
najpierw na rowerach, potem w moim jeepie. Wreszcie natrafiliśmy na jaskinię.
Naszą jaskinię. Kiedy zobaczyliśmy inkubatory, znaliśmy już całą prawdę. Już
wcześniej słyszeliśmy o Tajemnicy Roswell, wiedzieliśmy więc, że srebrzysty
materiał, z którego były zrobione nasze inkubatory, jest taki sam jak, wedle
opisów, wyglądały szczątki odnalezione po katastrofie.
- Czy wiesz, w jaki sposób inkubatory znalazły się w jaskini? - spytała
Liz.
- Rozmawialiśmy o tym. Uważamy, że ktoś z naszych rodziców miał jeszcze
tyle sił, zanim umarł, że udało mu się ukryć inkubatory.
Max wiedział, że kosmici musieli odnieść poważne obrażenia podczas
katastrofy. Jednak ktoś wydostał się z rozbitego statku, by uratować życie
Maxa, Isabel i Michaela. Ktokolwiek to był, na pewno nas kochał, pomyślał Max,
czując ucisk w gardle.
- Valenti zna dość dobrze te fakty - powiedziała Liz. -Uważa, że dziecko
kosmita uratowało się z katastrofy. Nie mam pojęcia, jak się tego dowiedział.
Max doznał nagłego wstrząsu. Może ten kosmita, który przenosił
inkubatory, chciał wrócić na statek, by ratować innych. Może organizacja
Valentiego złapała go i wydobyła z niego zeznania za pomocą tortur.
Moi rodzice, pomyślał Max. Może ludzie Valentiego męczyli moją matkę
albo ojca.
- Musimy opracować jakiś plan - rzekła Liz. - Valenti tak łatwo nie
zrezygnuje. Nie przestanie was tropić, choćby miało mu to zająć lata.
- Ty już zrobiłaś swoje. Nie zdradziłaś naszej tajemnicy. Teraz musisz
stać z boku. Nie chcę, żebyś się znowu narażała.
- Popatrz na mnie! - zawołała Liz. Maxa przeniknął dreszcz, kiedy
dotknęła jego ramienia.
Jaka jest piękna, pomyślał.
- Nie mam zamiaru stać z boku. Ty uratowałeś mi życie. Nigdy tego nie
zapomnę.
Odczuł ulgę. Nie chciał narażać Liz na niebezpieczeństwo, ale jednocześnie pragnął, aby mu pomagała,
okazywała zrozumienie... była z nim. I ona to zrobi. Nie zniknie z jego życia.
- W takim razie powinniśmy powiedzieć Isabel i Michaelowi o tym, co cię
spotkało - powiedział.
- I Marii - dodała Liz. - Ona też wie. Wszyscy jesteśmy w to wmieszani.
Co oznacza, pomyślał Max, że wszystkim nam grozi niebezpieczeństwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz