wtorek, 18 czerwca 2013

Rozdział piąty

***5***
- Powąchaj. - Maria podsunęła przyjaciółce małą fiolkę. -To cedr. Bardzo uspokaja.
Liz posłusznie pociągnęła nosem, ale nie wierzyła, że cokolwiek zdoła uspokoić jej nerwy przed spotkaniem z Maxem. Jak będzie mogła spojrzeć mu w oczy po tym, jak tak gwałtownie opuściła jego dom? Co ma mu powiedzieć?
- Lepiej ci? - spytała Maria.
- Tak, trochę - skłamała Liz.
Gdyby powiedziała, że nie, przyjaciółka dałaby jej coś innego do powąchania. Maria była zagorzałą wielbicielką aromaterapii i starała się usilnie ją do niej przekonać.
- Teraz, kiedy poznałam prawdę o Maksie... - Liz nie dokończyła zdania.
Pojawił się Alex i usiadł przy nich na trawie. Trzymał dwie porcje pizzy, chleb z rodzynkami, torebkę bekonowych chipsów i butelkę gazowanego napoju pomarańczowego.
Przenosił kolejno wzrok z jednej dziewczyny na drugą.
- Co jest grane? Jakoś podejrzanie wyglądacie.
- Hm, myśmy tylko... - zaczęła Maria.
- Mówiłyśmy tylko, jak bardzo podobają się nam te nowe tampaxy. W jednym pudełku są wszystkie rozmiary - wtrąciła Liz. Musiała zareagować, bo jej przyjaciółka w ogóle nie potrafiła kłamać.
- Są tam tampaxy dla młodych dziewczyn, tampaxy na mniej kłopotliwe dni i...
- Dość! - zawołał Alex. - Nic nie rozumiem, ale podejrzewam, że jeśli nie przestaniesz, moje poczucie przyzwoitości zostanie zranione.
- Przyznaj się, że nie możesz nawet znieść samego słowa „tam... ".
- Okay, okay, masz rację - powiedział szybko Alex. -Jeśli któraś z was będzie chciała zerwać z chłopakiem i nie będzie wiedziała, jak to zrobić, to tylko zacznijcie mówić o... tym.
- To brzmi jak początek jednej z twoich rubryk - zauważyła Liz.
- Tak! Właśnie się zastanawiałem, jaką nową listę mam otworzyć.
Alex miał stronę internetową zapełnioną rubrykami typu „Jak się dowiedzieć, kiedy brać do kina torebkę na wymioty" i „Jak zagwarantować, aby twoje dziecko wyrosło na seryjnego mordercę albo zwycięzcę gier telewizyjnych". Kiedy wymyślił jakąś nową listę, mógł na ten temat mówić godzinami. Teraz Liz chciała go do tego sprowokować, by nie poruszać żadnych tematów związanych z Maxem. Maria, najgorszy kłamca na świecie, siedziała przecież obok niej.
- Okay, więc co jeszcze, co jeszcze? - pytał Alex, jedząc pizzę.
Maria zaczęła przetrząsać torebkę i wyjęła fiolkę, wypełnioną jakimś zielonym płynem. Podała ją chłopcu.
- Proszę. Jeśli masz zamiar zjeść to całe świństwo, to będziesz potrzebował czegoś na wzmocnienie. Sama zrobiłam tę mieszankę. Są w niej fantastyczne zioła.
Alex zerknął z ukosa, potem wlał zawartość fiolki do ust, popijając wszystko napojem z butelki.
- No, dobra. Zażyłem to. Znam jeszcze jeden sposób pozbycia się faceta. Powiedzcie mu, że byłoby bardzo milutko, gdybyście się jednakowo ubierali do szkoły.
Liz ugryzła kanapkę, ale zaraz ją odłożyła. Nie miała ochoty na jedzenie.
- A Rick Surmacz i Maggie McMahon? - spytała Maria. -Maggie zmusza go, żeby codziennie nosił ubrania w tym samym kolorze co ona, a są razem od siódmej klasy.
- Taaa, ale wszyscy wiedzą, że Maggie go kompletnie odmóżdżyła - zaprotestował Alex. - Prawda, Liz?
- Hm? Ach tak - mruknęła. Przestała go słuchać od momentu, kiedy się upewniła, że znalazł bezpieczny temat rozmowy.
- Czy jest coś... - zaczął, ale po chwili twarz mu się zachmurzyła. - Kyle Valenti we własnej osobie.
No to ekstra, pomyślała Liz. Tego mi tylko brakowało. Kyle usiadł obok niej, nie czekając na zaproszenie.
- No, Liz, kiedy się znowu ze mną umówisz? Zachowuje się jak różowy królik z reklamy baterii, któremu nagle wszystko się poplątało, pomyślała Liz. Ile razy będę mu musiała powtarzać „nie"?
- Nigdy. Już ci to mówiłam, Kyle - oświadczyła stanowczo.
Wyciągnęła rękę do torebki Alexa i wyjęła bekonowego chipsa. Nie miała na niego ochoty - w gruncie rzeczy uważała te chipsy za obrzydliwe - ale miała nadzieję, że jeśli nie będzie zwracać uwagi na Kyle'a, to on sobie pójdzie.
- A może ja jestem za słabo zorientowany? Może uważasz się za najbardziej atrakcyjną dziewczynę w szkole? Skąd ci przyszło do głowy, że jesteś taka wyjątkowa? - zadrwił Kyle.
Liz poczuła, że Maria trąca ją łokciem. Jest pewnie jeszcze bardziej wściekła niż ja, pomyślała.
- Kyle, domyśl się sam, idź na terapię, zacznij normalnie żyć - powiedziała. - Skończ już z tym.
Maria znowu ją trąciła.
- Twoja bluzka - szepnęła.
Liz opuściła wzrok i zobaczyła, że króciutka bluzeczka podniosła się do góry - odsłaniając jeden ze srebrzystych odcisków dłoni na jej brzuchu. Kiedy sięgałam po chipsa, pomyślała.
Czy Kyle coś zauważył? Pewnie nie. Odciski zaczynały blaknąć, a on był zajęty wsłuchiwaniem się w brzmienie własnego głosu. Opuściła bluzeczkę niedbałym ruchem.
- Powinnaś zmienić swoją postawę - ciągnął Kyle. - Ty...
- To na tyle, Valenti - przerwał mu Alex. - Spadaj. Kyle zerwał się na nogi i wbił w niego wzrok.
- A co, może mnie zmusisz? - spytał.
Alex wstał i popatrzył na niego. Był niższy od Kyle'a i chyba o kilkanaście kilo lżejszy. Nie cofnął się jednak. Zrobił krok do przodu.
No to ekstra, pomyślała Liz. Teraz muszę być miła dla Kyle'a, żeby nie zabił Alexa.
- Słuchaj, Kyle - odezwała się słodkim głosem. - Nie chciałam...
- Zapomnij o tym, dobra. Nie zawracaj sobie tym głowy. Kyle odsunął się od Alexa i rozejrzał. Gestem dłoni wskazał Isabel Evans.
- Kogo ty możesz obchodzić? - powiedział, odchodząc. -Gdyby ona nie chciała się ze mną umówić, wtedy miałbym powód do zmartwienia.
- Niezły palant - powiedział Alex, siadając na trawie.
- Masz rację. Liz jest o wiele ładniejsza od Isabel - dodała Maria.
- Alex miał co innego na myśli. - Liz roześmiała się.
- No powiedz. Liz jest o niebo bardziej atrakcyjna niż Isabel, prawda? - Maria zwróciła się do chłopca.
- Jest w innym typie - mruknął.
- To prawda. Ona traktuje chłopaków jak ludzi, a Isabel jak śmiecie - powiedziała Maria. - Nie rozumiem, dlaczego ktoś chciałby się z nią umawiać.
- Tak. - Alex nie spuszczał wzroku z Isabel. - Blond włosy, niebieskie oczy, ciekawe okrągłości. Kto chciałby się zbliżać do czegoś takiego?
- Nigdy was, chłopaki, nie zrozumiem - rozzłościła się Maria, uderzając go w ramię. - Tylko dlatego, że podoba ci się jej wygląd, nie obchodzi cię, że ona ma osobowość preparatora zwierząt.
- Śniła mi się, a ten sen nie miał nic wspólnego z wypychaniem martwych zwierząt - zaprotestował Alex.
- Aż trudno uwierzyć, że ona i Max są rodzeństwem -powiedziała Liz. - No tak, mają takie same włosy i oczy.
- Ale nie takie same ciekawe okrągłości - zażartował Alex.
- Ale Max ma zupełnie inną osobowość - mówiła dalej Liz, nie zwracając uwagi na Alexa. - Max jest miły dla każdego.
- Dopiero teraz do mnie dotarło - zawołała Maria, chwytając przyjaciółkę za ramię- że Isabel jest siostrą Maxa! Czy to oznacza, że ona jest też...
Liz szybko wyciągnęła rękę i zakryła jej usta. Była zdumiona, że Maria mogłaby tak łatwo się wygadać. Musiała ją wziąć na rozmowę i wytłumaczyć, w jak poważnych kłopotach znalazłby się Max, gdyby ta prawda została ujawniona.
- Jest czym? - spytał Alex.
- Nie - powiedziała Liz. - Nie wykręcisz się teraz. Musisz nam opowiedzieć swój sen. Sam o nim wspomniałeś, więc mów.
Maria odsunęła dłoń Liz, która nadal zakrywała jej usta. Skinęła lekko głową na znak, że wszystko rozumie.
- Tak - rzekła. - Ja ci ten sen zinterpretuję. Przeczytałam wszystkie senniki.
- Tu nie ma wiele do analizowania - odparł Alex. Kolejna osoba uratowana przez Liz Ortecho, pomyślała Liz.
Popatrzyła w kierunku Isabel Evans. Ta dziewczyna wyglądała tak... normalnie. Ale Maria zadała dobre pytanie. Czy Isabel też mogłaby być kosmitką? Na pewno tak - była przecież siostrą Maxa. Liz wiedziała, że oboje są adoptowanymi dziećmi, i byli do siebie tak podobni jak bliźnięta. Zaczęła rozglądać się po placu. Czy Max i Isabel byli jedynymi kosmitami w szkole? A może oni byli wszędzie, tylko ona o tym nie wiedziała?
- No dalej - nalegała Maria. - Szczegóły, Alex.
- Okay, ale nie śmiej się ze mnie. - Chłopak był zażenowany. - Byłem z Isabel na szkolnym balu i zostaliśmy wybrani na króla i królową. Mieliśmy na głowach korony.
- No nie! - wykrzyknęła Maria.
- Co o tym myślisz? Może to jakiś znak? Może powinienem zebrać się na odwagę i pogadać z nią albo co.
- Nie! - wyrwało się Liz. Sprawiła mu przykrość.
Ale nie obchodziły jej teraz uczucia Alexa. Coś jej się nagle przypomniało. Wtedy, w domu Maxa, Isabel patrzyła na nią, a w jej oczach była nienawiść.
Boi się, że zdradzę Maxa, pomyślała Liz. Gdyby ludzie odkryli, że on jest kosmitą, wiedzieliby od razu, że jego siostra też jest kosmitką. Liz poczuła skurcz żołądka. Isabel musiała być przerażona. Nic dziwnego, że poczuła do niej nienawiść. Czy będzie mnie prześladować? - zastanawiała się Liz. Czy będzie chciała zrobić jakąś krzywdę moim przyjaciołom?
Nie wiedziała tego. Wiedziała tylko jedno: Alex nie powinien zbliżać się do Isabel.
- Chodzi mi tylko o to, że, jak mówiła Maria, ona traktuje chłopaków jak śmiecie - tłumaczyła mu Liz. - A ty na to nie zasługujesz.
- Pewnie masz rację.
Zauważyła jednak, że kiedy to mówił, nadal wpatrywał się w Isabel.
***
Zjadłbym pączka. Chcesz iść na pączki? - spytał Max. Dojadł swoją bułkę i odstawił tacę na stół w kafeterii.
- Ale to oznaczałoby... że urywamy się ze szkoły? - Michael otworzył szeroko szare oczy i patrzył na przyjaciela z udawanym przerażeniem.
- Czujesz ten zapach? - spytał Max, pociągając nosem. -Zapach pączków wyjmowanych z pieca?
Wyjął z kieszeni kurtki kilka jednorazowych opakowań ostrego sosu i pomachał nimi przed twarzą przyjaciela. Wiedział, że Michael uwielbia pączki z pikantnym sosem.
- Mam test z historii i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby narażać na szwank moje wykształcenie z powodu pączka -powiedział Michael tonem dobrego ucznia.
- Jadłeś kiedyś gorące pączki? - spytał Max. - Myślę, że dzisiaj jest dzień wypieków.
- Myślisz, że jestem aż tak łatwy? - oburzył się jego przyjaciel. - Poza tym nie możesz ukrywać się przed tą dziewczyną do końca życia.
- Tak, masz rację.
Max nawet nie próbować udawać, że nie wie, o jakiej dziewczynie mówi Michael. Usłyszeli dzwonek.
- Podoba mi się to, że teraz ja tobie daję rady. Miła odmiana - rzekł Michael, kiedy wychodzili z kafeterii.
- Zbytnio się do tego nie przyzwyczajaj.
Teraz mieli zajęcia z biologii dla zaawansowanych. Czy Liz przyjdzie na zajęcia? On myślał o wagarach, ona też może wpaść na ten pomysł.
Sam nie wiedział, czy wolałby, żeby tam była, czy też nie.
Chciałby ją zobaczyć i się upewnić, że wszystko z nią w porządku. Ale nie mógłby znieść, gdyby spojrzała na niego tak jak wtedy, w sobotę, taka przerażona i... i pełna odrazy. Nigdy nie zapomni wyrazu jej twarzy.
Zawahał się przed drzwiami. Nie panikuj, powiedział sobie i wszedł do sali. Liz tam była. Powinien wiedzieć, że ona nie opuści zajęć. Nie była osobą, która cofa się przed trudnościami.
Wiedział, że go zauważyła -jej ramiona zesztywniały, a jadowite żółte pasma, które nadal szpeciły jej bursztynową aurę, z lekka pociemniały. Nie podniosła oczu. Wpatrywała się w stół, nastawiając mikroskop.
Max wybrał okrężną drogę, by rzucić okiem na myszy laboratoryjne. Przyznaj się, pomyślał, kiedy podawał im jedzenie - odwlekasz ten moment. „Życz mi szczęścia", szepnął do Freda, swojej ulubionej myszki. Po czym zmusił się do tego, aby podejść do stanowiska w laboratorium, które dzielił z Liz.
- Dziś robimy porównania pomiędzy komórkami zwierzęcymi a roślinnymi - powiedziała szybko, kiedy usiadł na swoim stołku. - Zastanawiam się właśnie, jak zaklasyfikować nos jak kartofel.
Jej śmiech zabrzmiał trochę sztucznie, ale przynajmniej próbowała znowu żartować, tak jak to zawsze robiła w jego obecności, nawet jeśli nie mogła się zmusić, by na niego spojrzeć.
Skoro ona chciała się zachowywać tak, jakby nic się nie zdarzyło, to on pójdzie w jej ślady. Po tych zajęciach oboje powinniśmy dostać nominację do Oscara, pomyślał.
- Zaczynamy! - zawołała pani Hardy. - Ci, którzy siedzą z lewej strony, naniosą na szkiełka fragmenty jarzyn, a ci z prawej zrobią wymaz wacikiem z wewnętrznej strony policzka i też naniosą go na szkiełka. Kiedy odpowiecie już na pytania dotyczące waszych preparatów ludzkich lub roślinnych, drużyny zamienią się szkiełkami i odpowiedzą na resztę pytań.
- Ja to zrobię - powiedział Max, biorąc wacik do ręki.
- Oszalałeś? - odezwała się Liz, zabierając mu wacik. -Wiesz, jak wyglądają twoje komórki? - odezwała się ściszonym głosem. - A jeśli nie wyglądają... tak samo?
Miała rację. Pani Hardy lubiła chodzić po laboratorium i oglądać ich prace. Jeśli jego komórki byłyby trochę inne, na pewno by to zauważyła.
Max był zwykle bardzo ostrożny. Nie mógł zrozumieć, że omal nie zrobił czegoś tak niesłychanie głupiego. To sprawa z Liz wyprowadziła go z równowagi. Wciąż o niej myślał. Stale łamał sobie głowę nad tym, jak go widzi teraz.
Ona tymczasem przesunęła wacikiem po wnętrzu swoich ust. Max otworzył pudełko i wyjął szkiełko, Liz potarła je wacikiem, po czym on przykrył je cieniutkim szkiełkiem nakrywkowym.
- Chciałam porozmawiać z tobą o tym, co wydarzyło się w sobotę - powiedziała Liz, nastawiając ostrość i oglądając preparat pod mikroskopem.
Tak, ona nie cofa się przed trudną sytuacją, pomyślał Max. Łatwiej byłoby udawać, że nic się nie wydarzyło, ale to nie było w jej stylu.
- Na pewno było ci bardzo trudno powiedzieć mi prawdę, a ja, zamiast podziękować za uratowanie mi życia, tylko się na ciebie wkurzyłam - ciągnęła. Patrzyła mu prosto w oczy, ale zauważył, że drga jej powieka. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Łatwo powiedzieć „przykro mi", ale mnie naprawdę jest przykro. Dziękuję ci... dziękuję za uratowanie mi życia.
- Proszę bardzo - rzucił Max i zaczął czytać instrukcje. -Musimy zrobić szkic i sklasyfikować organelle komórkowe. -Wyciągnął kartkę i podał ją Liz. - Ty to narysuj. Dobrze wiesz, że nie potrafię rysować.
Spojrzała w okular, wzięła ołówek i narysowała duże koło, wciąż wpatrując się w preparat.
- Zacznij od aparatu Golgiego - poradził jej Max. - Widzisz go? Podobno wygląda jak stos balonów, z których uszło powietrze.
Liz poruszyła się na stołku; pasmo czarnych włosów zsunęło się jej z ramienia i opadło na rysunek. Kiedy Max chciał je odgarnąć, odsunęła się gwałtownie.
Pochyliła się i zaczęła coś majstrować koło swojego pantofla.
- Ja... zsunęłam się ze stołka - wyjąkała. - Obcas mi lata. Muszę zanieść te buty do reperacji.
Żółte pasma jej aury poszerzyły się tak bardzo, że prawie zakryły bursztynową otoczkę.
Max wiedział, że dziewczyna kłamie. Nie ześlizgnęła się ze stołka. Odsunęła się od niego, ponieważ nie może znieść jego dotyku - nawet jeśli tylko miałby odgarnąć jej włosy.
Możemy próbować zachowywać się normalnie, pomyślał. Możemy mówić to, co trzeba. Ale już wszystko między nami się zmieniło. Liz się mnie boi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz