***10***
Czuję się tak, jakbym się wyrwał z huraganu - powiedział Max,
podjeżdżając na szkolny parking.
Uśmiechnęli się do siebie nieśmiało. Niby nic się nie zmieniło, a
wszystko stało się nagle inne.
- Czułam się tak samo, kiedy przywiózł mnie tu Valenti po naszej wizycie
w kostnicy.
Takie rzeczy zdarzały się jej tylko z Marią - zawsze kończyły zdania za
siebie, miały jednakowe skojarzenia. Ale Liz jeszcze nigdy nie nawiązała takiej
łączności z chłopakiem.
- Wchodzimy do szkoły? - spytał Max.
Popatrzyła mu w oczy, na jego twarz. Jak to możliwe, że nigdy nie
zauważyła, że jest bardzo przystojny?
- Zaczekajmy na dzwonek. Wtedy wmieszamy się w tłum. Już i tak mamy dość
kłopotów, lepiej żeby nikt nie zauważył, że opuściliśmy zajęcia.
- Liz Ortecho, przestępca - zażartował Max.
Ale nie patrzył na nią, a jego głos pozbawiony był życia.
Podniósł puste opakowanie krakersów i je wygładził. Potem złożył je na
pół, znowu na pół i nie przestał składać, dopóki nie stało się małym
kwadracikiem.
Teraz dopiero dociera do niego to, co mu mówiłam o Valentim, pomyślała
Liz. Chciałaby powiedzieć coś, co podniosłoby go na duchu, wiedziała jednak, że
nic takiego nie istnieje. Siedziała więc tylko przy nim, mając nadzieję, że
chociaż to stanowi jakiś rodzaj pomocy.
Może powinnam trzymać go za rękę, pomyślała. Popatrzyła na dłoń Maxa,
którą opierał o siedzenie. Tą dłonią dotknął jej rany i ta dłoń ją uzdrowiła.
Czy on się lepiej poczuje, jeśli będzie go trzymać za rękę?
- Porozmawiałaś sobie miło z moim tatą? - usłyszała donośny głos, który
wyrwał ją z zamyślenia.
Spojrzała w kierunku, z którego dochodził głos, i zobaczyła Kyle'a
Valentiego, zbliżającego się do jeepa Maxa. Jednocześnie rozległ się
przenikliwy dźwięk dzwonka.
- Chodźmy stąd. Nie chcę mieć teraz do czynienia z Kyle'em - powiedziała
cicho Liz.
- Chcesz, żebym go unieszkodliwił? - spytał Max.
- Nie. Tylko odejdźmy.
Wysiedli z samochodu i szli w poprzek parkingu. Liz szła szybko, ale nie
za szybko. Gdyby Kyle pomyślał, że ona się boi, popchnęłoby go to do działania.
Słyszała stukot jego butów; szedł za nimi.
- Ciekawe - odezwał się złośliwie. - Zabrano cię ze szkoły na
przesłuchanie, a potem gdzieś znikasz razem z Maxem Evansem. To bardzo
interesujące. Założę się, że mój tata też tak sobie pomyśli.
Kyle ma rację, pomyślała Liz. Nie trzeba było być geniuszem, żeby się
zorientować, że Liz będzie chciała ostrzec kosmitę, którego chroniła. Jeśli
Valenti się dowie, że razem z Maxem uciekli z zajęć, zaraz się nim zainteresuje
- kim on jest, dlaczego Liz spotkała się właśnie z nim zaraz po pobycie w
kostnicy.
Obróciła się i popatrzyła na Kyle'a. Max stanął blisko niej, co nasunęło
jej pewną myśl,
- Dlaczego? Czy twój ojciec jest zboczeńcem, czy czymś w tym rodzaju? -
spytała Kyle'a. -Lubi wysłuchiwać ze szczegółami opowieści o tym, co robią
ludzie, którzy szukają samotności we dwoje?
Objęła Maxa wpół. Natychmiast wyczuła jego napięcie.
Mam nadzieję, że nie jest na tyle przerażony, by nie poprzeć mojej
historii, pomyślała. Ale zaraz poczuła, że Max obejmuje ją ramieniem. To
dobrze.
- Namówiłam Maxa, żebyśmy wyszli z zajęć. Chcieliśmy mieć trochę czasu
dla siebie - dodała Liz.
Kyle nie był tak chłodny i opanowany jak jego ojciec. Gdyby Liz posunęła
się jeszcze dalej, zapomniałby o wszystkich swoich podejrzeniach. Dałaby mu
bardziej interesujący temat do rozmyślań.
- Czasami nie można się doczekać końca zajęć, wiesz? A moich rodziców
nie było w domu przez całe popołudnie, więc...
- Ty i Evans... Dobra. Już w to wierzę - powiedział Kyle sarkastycznym
tonem.
- Widzę, że faceci nie zauważają ciał innych facetów. - Liz uniosła
brwi.
Teraz niech Kyle sam wyciągnie wnioski z jej słów. Wiedziała, że już
wszystko do niego dotarło, ponieważ na jego twarzy ukazał się rumieniec gniewu.
Bez słowa przeszedł obok Maxa i Liz.
- Mam nadzieję, że nie zniszczyłam twojego małego męskiego ego! -
zawołała w ślad za nim.
Max chciał się odsunąć, ale objęła go drugą rękę i przyciągnęła do
siebie.
- Czuję, że Kyle będzie nas obserwował. Nie jest taki głupi, na jakiego
wygląda - szepnęła. - Powinniśmy się pocałować albo co.
- Jeśli tak uważasz... - Jego głos miał inne brzmienie niż zazwyczaj,
był głębszy, bardziej chropawy.
Liz zrozumiała teraz, dlaczego aktorzy zawsze mówią, że kręcenie scen
miłosnych wcale nie jest seksowne. Wydawało jej się, że już nie umie się
całować. Nie wiedziała, co zrobić z rękami. Myślała tylko o tym, że Kyle ich
obserwuje. Jeśli to nie pomoże...
Max uniósł jej brodę. Patrzyła mu w oczy i trudno jej było myśleć o
Kyle'u. Max pochylił głowę, a ona opuściła powieki, oczekując, że muśnie wargami
jej usta. Ale on pocałował ją w szyję. Ta nieoczekiwana pieszczota przejęła ją
dreszczem.
Przyciągnął ją bliżej. Czuła drżenie jego ciała. A może to ja,
pomyślała. Może to jest drżenie mojego ciała.
Max przesuwał wargami po jej szyi, aż do ucha.
- Czy on już poszedł? - wyszeptał.
Kto? - pomyślała. Przypomniała sobie po chwili. Kyle. Robili to dla
Kyle'a. Serce waliło jej jak oszalałe. Serce Maxa też. Czuła jego bicie, jego
ciepło, jego siłę.
Wyciągnęła rękę i wsunęła palce we włosy Maxa, przytulając go do siebie.
- Może powinniśmy jeszcze zaczekać, żeby mieć pewność - szepnęła.
***
I o twoja wina! - Głos Isabel drżał z gniewu. Max wiedział, że rozmowa z
siostrą i przyjacielem o szeryfie Valentim w obecności Liz i Marii nie będzie
łatwa. Nie spodziewał się jednak, że będzie aż tak źle. Wydawało mu się, że
znalazł się na polu minowym, a nie we własnym salonie. Jedno niewłaściwe słowo
mogło spowodować wybuch, który zniszczyłby wszystkich.
- Gdybyś jej nie uleczył, to nie byłoby tego wszystkiego! -krzyczała Isabel.
Max wiedział, że siostra jest śmiertelnie przerażona. Chciał powiedzieć,
że ochroni ją przed Valentim bez względu na konsekwencje. Ale to pogorszyłoby
tylko sytuację. Za nic nie przyznałaby, że się boi - czułaby się wtedy jeszcze
bardziej wystawiona na niebezpieczeństwo. Max wiedział, że gdyby zaczął ją
uspokajać, dopiero wtedy dostałaby szału.
- Uważasz, że on powinien pozwolić jej umrzeć? - spytała Maria. - Ty też
tak myślisz, Michael? Sądzisz, że Max powinien zostawić Liz, by wykrwawiła się
na śmierć?
Otaczająca Marię aura zawsze przypominała Maxowi jezioro w upalny letni
dzień - był to czysty, połyskliwy błękit. Teraz jednak zmienił się w kolor
oceanu przed burzą - ciemnozieloną, pulsującą, groźną otoczkę.
- Czy uważasz, że życie Liz jest ważniejsze od życia nas trojga?
Ponieważ to właśnie może się do tego sprowadzać. - Michael wypowiedział to
zdanie bardzo spokojnym głosem. O wiele za spokojnym. Nie był spokojnym
facetem. Kontrolował się - z wyraźnym wysiłkiem - ale jeśli straci opanowanie,
Max nie wyobrażał sobie nawet, co mógłby wtedy zrobić.
- Posłuchajcie, przecież jeszcze zanim Max mnie uzdrowił, Valenti
wiedział o istnieniu kosmitów. Teraz też niczego więcej nie wie - powiedziała
Liz. Przeniosła wzrok z Marii na Michaela, potem na Isabel, starając się
nawiązać z nimi kontakt wzrokowy.
Max wiedział, że Liz stara się podjąć jakieś działania zapobiegawcze,
obawiał się jednak, że jest na to o wiele za późno. Powinien był powiedzieć
siostrze i przyjacielowi o sprawie Valentiego, kiedy byli sami, a nie w
obecności ludzi, którzy znali ich tajemnicę.
- Szeryf wie teraz o wiele więcej - stwierdziła Isabel. - On wie, że ty
wiesz, kim jest ten kosmita. Będzie cię prześladował dopóty, dopóki mu nie
powiesz.
- Liz nigdy by tego nie zrobiła! - wykrzyknęła Maria.
- Liz nigdy by tego nie zrobiła - powtórzył Michael ostrym tonem,
przedrzeźniając ją. - Mówisz tak, ponieważ nie zdajesz sobie sprawy, jakich
metod potrafi użyć taki facet jak Valenti, by zmusić kogoś do mówienia.
- Ja nie martwię się o Liz. - Isabel zwróciła się do Marii. -Tylko o
ciebie. To ty chcesz wszystko powiedzieć Valentiemu, prawda?
- Obiecałyśmy, że nie zrobimy tego... - zaczęła Liz.
- Tak! Chcę mu powiedzieć - przerwała jej Maria. - Nie zrobię tego bez
waszej zgody, ale to rozwiązałoby wszystkie problemy. On powiedział Liz, że
chce odnaleźć kosmitów i sprawdzić, czy nie stanowią zagrożenia dla ludzi.
Kiedy się przekona, że nie robicie nikomu krzywdy, zostawi was w spokoju. Nas
wszystkich zostawi w spokoju.
- Powtórzę ci tylko cztery słowa: Plan Wyczyszczenia Bazy Danych. Czy to
jest, według ciebie, coś w rodzaju powitalnego orszaku? - spytał Michael. - To
jest raczej politycznie poprawne określenie szwadronu śmierci.
- Michael ma rację - odezwała się Liz. - Nie możemy...
- Zupełnie mnie nie obchodzi, co masz do powiedzenia - przerwała jej
Isabel. - Nie jesteś jedną z nas. - Wstała z krzesła i podeszła do Marii.
Nachyliła się nad nią, patrząc jej prosto w oczy.
- Jeśli zrobisz choć jeden krok w kierunku Valentiego, będę o tym
wiedzieć i cię zabiję. Mogę to zrobić, a ty nie będziesz mnie nawet widzieć. Po
prostu zaśniesz wieczorem i nie obudzisz się rano.
- Zamknij się! - wybuchnął Max. - Nikt nie będzie nikogo zabijać.
Zachowujesz się tak samo jak Valenti.
Isabel wyprostowała się i popatrzyła na brata. W jej oczach błyszczały
łzy.
- Przepraszam cię, Izzy - powiedział szybko. - Nie potrafiłem się
opanować.
- Oszczędź sobie fatygi - odpowiedziała. - Wiedziałam, że będziesz
trzymał z nimi. - Wybiegła z pokoju.
Po chwili Max usłyszał pisk opon wyjeżdżającego z podjazdu jeepa.
- Dobra robota, chłopie - mruknął Michael, podążając w ślad za
dziewczyną.
Max ucieszył się, że Isabel nie będzie pozostawiona sama sobie. Przez
jakiś czas on nie będzie w stanie niczego jej wytłumaczyć. Ale na pewno
wysłucha Michaela, który nie dopuści, żeby zrobiła jakieś głupstwo. Chyba że to
ona go namówi do zrobienia czegoś głupiego.
- Ja też muszę iść. Nie mogę... - zaczęła Maria i głos jej się nagle
załamał.
Chwyciła torebkę i kurtkę i wybiegła z pokoju. Max podszedł do kanapy i
usiadł obok Liz.
- Wspaniale się udało - powiedział ironicznie.
- Porozmawiam z Marią - uspokajała go Liz. - Potrafię ją przekonać, żeby
nie poszła do Valentiego. Ona jest tak bardzo przerażona, że chce uwierzyć, że
jeśli mu to powie, to wszystko będzie dobrze.
- Isabel też jest przerażona, wpadła w panikę. Ona od wczesnego
dzieciństwa odczuwa strach przed Valentim. Miała wtedy koszmarne sny, w których
ją prześladował, i budziła się z krzykiem - mówił Max. - Ale ona nie skrzywdzi
Marii. Isabel nie jest aż tak szalona.
Liz nie odezwała się. Patrzyła na jego twarz; jej ciemnobrązowe oczy
miały skupiony wyraz.
- Co? - spytał Max.
- Postawiłeś wszystko na jedną kartę, kiedy mnie uzdrawiałeś, prawda?
Postawiłeś Isabel i Michaela w niebezpiecznej sytuacji. To musiało być dla
ciebie okropnie trudne.
- Wiedziałem, że mogę ci zaufać - szepnął, nie spuszczając z niej
wzroku.
Jeszcze czuł na wargach smak jej skóry. Jeszcze czuł jej ciało przy
swoim ciele. Pochylił się nad nią.
Co robisz? - pomyślał nagle. Ona pozwoliła ci się pocałować, żeby pozbyć
się Kyle'a. Kropka.
Dlaczego jednak oczy Liz szukały jego ust? Czy chciała, żeby ją znów
pocałował? Tak się wydawało. Ale jeśli Max źle interpretuje te sygnały, jeśli
pozwoliła mu się dotknąć, tylko po to, żeby zmylić Kyle'a, okaże się głupim
palantem. Gorzej niż palantem.
- Powinienem poszukać Isabel i Michaela - powiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz