piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział dziewiąty

***9***
- Przyniosłam kilka kartonów. Pomyślałam, że mogą ci się przydać - powiedziała Maria.
- Nie mam tak wielu rzeczy do pakowania - rzekł Michael.
To prawda, pomyślała Maria, rozglądając się po pokoju. Na łóżku leżały porządnie złożone ubrania. W rogu stała para tenisówek i para butów turystycznych. Pudełko z płytami kompaktowymi i walkman leżały na komodzie obok książek na temat Tajemnicy Roswell, map, kompasu i grubego skoroszytu.
I to było wszystko. Maria miała więcej rzeczy na jednej półce w szafie niż Michael w całym pokoju.
Przypomniała sobie nagle wielki karton w kwiatki, w którym złożone były wszystkie pamiątki z jej dzieciństwa. Małe buciki, kredki i stare świadectwa szkolne. Nawet karteczki z informacjami, które zostawiała matce i ojcu na lodówce. Rodzice zachowali to wszystko, wiedząc, że kiedyś Maria będzie chciała to mieć, może wtedy, kiedy będzie miała własne dzieci.
O to właśnie wybuchła największa awantura, kiedy ojciec Marii wyprowadzał się z domu. Chciał zabrać ze sobą pudła Marii i Kevina. Matka nie chciała się na to zgodzić. W końcu oddali dzieciom ich kartony, chociaż mieli to zrobić dopiero wtedy, kiedy te będą wyprowadzać się z domu. Czasami dokładali jeszcze tam różne drobiazgi. Przynajmniej P. R. Przed Rozwodem.
Maria wzięła jeden z kartonów i zaczęła pakować do niego książki. Ciekawa była, czy Michael chciałby mieć jakąś pamiątkę z podstawówki. Choćby jedno wypracowanie. Albo jakąś ulubioną zabawkę. Uśmiechnęła się, wyobrażając go sobie bawiącego się transformerami - każdy chłopiec miał przynajmniej jednego takiego robota.
- O co chodzi? - spytał Michael.
- Hm?
- Czy wiesz, że śmiejesz się sama do siebie?
W żadnym wypadku nie mogła mu powiedzieć, że zauważyła brak jakichkolwiek pamiątek z okresu jego dzieciństwa. Uznałby to za zbyt sentymentalne, a co gorsza, mógłby pomyśleć, że Maria mu współczuje. On nienawidził współczucia.
- Okay, przyznaję, że się rozmarzyłam. Byłam bohaterką jednego z tych romansów - powiedziała Maria. Doszła do wniosku, że jedyną przysługą, jaka mogła teraz oddać Michaelowi, było utrzymywanie beztroskiego nastroju. To musiało być straszne: pakować swoje rzeczy - tak mało swoich rzeczy -i to po raz setny, aby zostać przerzuconym do nowego domu, pełnego obcych ludzi.
- To znaczy jedną z tych dziewczyn w długich sukniach -prychnął Michael. - Z cycami na wierzchu.
Maria dołożyła do kartonu pudełko z CD i walkmana.
- Tak, jedną z nich - powiedziała. - Muszę cię jednak poinformować, że żaden z romantycznych bohaterów tych książek nie użyłby określenia „cyce".
- Więc jak je nazywają? - spytał Michael, wkładając ubrania do sportowej torby.
- Nazywają je krągłościami - powiedziała Maria.
- Och, przestań. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak to na mnie działa, kiedy wypowiadasz to słowo „krągłości" - zażartował Michael.
Maria rozejrzała się po pokoju, chcąc jeszcze coś dołożyć do kartonu. Na oknie stały dwa ceramiczne trzmiele - pojemniki na sól i pieprz. Wzięła je do ręki.
- Mam to spakować? - spytała. Michael zabrał jej trzmiele,
- To z mojego pierwszego domu. Myślałem, że zostanę tam na zawsze, chociaż opiekun społeczny uprzedzał mnie, że to tylko tymczasowy pobyt. Cały czas myślałem, że Salingerowie zmienią decyzję i zatrzymają... - Zaczerwienił się gwałtownie i wyrzucił trzmiele do kosza na śmieci. - Nie wiem, czemu stale je za sobą ciągałem - mruknął.
- Naprawdę chcesz je wyrzucić? Są całkiem fajne. - Maria zbliżyła się do kosza.
- Zostaw to - nakazał jej Michael.
Wzięła taśmę i zajęła się oklejaniem kartonu. Czuła, że łzy napływają jej do oczu, a nie chciała, żeby Michael cokolwiek zauważył. Czuł się już wystarczająco upokorzony wyznaniem, że był kiedyś dzieckiem, które chciało mieć prawdziwy dom. Dając mu poznać, że uważa to za okropnie smutne, tylko by pogorszyła sprawę.
- A chcesz wiedzieć, jak w tych książkach nazywają, hm... ekwiwalent cyców u facetów? - spytała.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć, jeśli myślisz, że jest jakiś ekwiwalent - powiedział Michael.
- Wiesz, o czym mówię. - Maria roześmiała się.
- Chciałbym usłyszeć, jak wymawiasz to słowo. Nie wierzę, żeby ci się udało. To nie dla twoich niewinnych usteczek.
- Mówiłam ci, żebyś nie nazywał mnie niewiniątkiem. -Maria żachnęła się.
No i dobrze. Udało się. Zmieniła temat rozmowy. Miała jednak nadzieję, że Michael wie, że gdyby kiedykolwiek chciał rozmawiać o tamtej bolesnej sprawie, to może do niej przyjść. Zawsze mógł do niej przyjść.
***
Max wpatrywał się w ekran komputera. Brak powiązań. Jak to możliwe, żeby nie było powiązań między Elvisem i kosmitami. Przed dwoma godzinami było ich tysiące.
Zajrzał do wyszukiwarki. W obu wyrazach zrobił błędy. Odchylił się na krześle i zamknął oczy. Przynajmniej dobrze napisałem „i", pomyślał. To było pocieszające.
Stale miał przed oczami obraz Liz, padającej na podłogę. Nie mógł przestać myśleć o tym, jak Nikolas spokojnie opuszczał ich dom, jak gdyby to, co jej zrobił, nie było niczym nadzwyczajnym. Nie mógł też przestać myśleć o tym, gdzie podziewa się Isabel.
- Masz kłopoty? - spytał Ray.
Chłopiec poderwał głowę i otworzył oczy. No to ekstra, pomyślał. Nie słyszał nawet kroków szefa. A to był dopiero jego drugi wieczór w pracy. Ray pomyśli, że zatrudnił jakiegoś kretyna.
- Nie, nie mam kłopotów - odpowiedział szybko. - Już niedługo będę coś miał na temat tego fotografa.
Ponownie wpisał hasło do wyszukiwarki. Jęknął z cicha, kiedy zobaczył, że znów zrobił błąd.
- Wszystko w porządku? - spytał Ray. - Nie musiałeś tu wracać, jeśli w domu coś się wydarzyło.
- Chciałem wrócić. - Max westchnął. - Tam nie jestem w stanie w niczym pomóc.
Ray skinął głową. Nie zadawał więcej pytań, ale nie odchodził. Sytuacja była jasna - jeśli Max będzie chciał mówić, to Ray chętnie go wysłucha. A jeśli nie, to też wszystko będzie w porządku.
- Moja siostra zaczęła zadawać się z jednym facetem... -zaczął Max.
Nie mógł przecież powiedzieć szefowi całej prawdy,
- A ty nie pochwalasz tej znajomości - domyślił się Ray.
- On skłania ją do robienia rzeczy... takich, których sama nigdy by nie zrobiła - dodał Max.
- Uważasz, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo? — Ray uważnie wpatrywał się w chłopca.
- Tak. Tak uważam.
Ray przysunął krzesło i usiadł obok Maxa.
- Ta propozycja może ci się nie spodobać, ale czy nie myślałeś, żeby porozmawiać o tym z rodzicami? - spytał.
Chłopiec żałował, że nie może z nimi poruszyć tego tematu. W sytuacjach kryzysowych zawsze zachowywali się wspaniale. Żadnych żali i wyrzutów. Zastanawiali się, co należy zrobić, i robili to. Oczywiście, potem mogli trochę pokrzyczeć. Ale najpierw załatwiali sprawę.
Jednak teraz Max nie mógł prosić rodziców o pomoc. Przecież nie wiedzieli, że on i Isabel są kosmitami. Od razu zorientowali się, że było w tym wszystkim coś dziwnego, kiedy spotkali dwójkę nagich dzieci, które szły wzdłuż autostrady. Gdy adoptowali Maxa i Isabel, starali się czegoś o nich dowiedzieć. Bez skutku.
Początkowo Max nie mógł nawet wyjawić prawdy o sobie i Isabel nowym rodzicom, ponieważ sam jej nie znał. O tym, że jest kosmitą, dowiedział się dopiero po latach, kiedy zobaczył fotografie szczątków pozostałych po katastrofie statku kosmicznego i rozpoznał niektóre symbole, takie jak na ich inkubatorach. Oglądał również zdjęcia z sekcji zwłok kosmitów. Czytał także o tym, do jakich gróźb posuwały się agencje rządowe i jak silne naciski wywierały na świadków katastrofy. Zrozumiał wtedy, że sam fakt bycia kosmitą stawia jego i Isabel - oraz wszystkich ich bliskich - w niebezpiecznej sytuacji. Przysięgli sobie, że nigdy się z tym nie zdradzą.
Teraz Max też nie będzie łamał tej przysięgi. Gdyby rodzice poznali prawdę, groziłoby im niebezpieczeństwo ze strony szeryfa Valentiego. Max nie mógł do tego dopuścić. Wystarczy, że wpędził Liz w sytuację, która mogła zagrażać jej życiu. Nie będzie narażał również życia rodziców.
- Z twojego milczenia wnioskuję, że zawiadomienie rodziców nie wchodzi w rachubę - odezwał się Ray.
- No, nie - przyznał Max. - Chyba będę musiał sam sobie z tym poradzić.
- Gdybyś miał ochotę jeszcze ze mną porozmawiać, to wiesz, gdzie mnie szukać - rzekł szef. Wstał z krzesła i podszedł do regału z folderami stojącego przy wejściu.
Będę musiał dobrze pilnować Isabel, pomyślał Max, chociaż ona tego nienawidzi. Muszę wiedzieć o każdym jej ruchu. Cała grupa będzie mi pomagać.
Ale najpierw trzeba ją jednak było znaleźć. Dokąd poszła, kiedy tak nagle wybiegła z domu? Max miał nadzieję, że do Michaela. Albo do jaskini.
Czuł jednak, że poszła wprost do Nikolasa.
***
Isabel wpadła znienacka do pokoju Michaela.
- Musisz wyłączyć Maxa ze sprawy pod kryptonimem Isabel! - zawołała.
Dopiero po chwili zorientowała się, że w pokoju jest również Maria. Nie przyszło jej nawet do głowy, że Michael może nie być sam. Zawsze był sam - chyba że szedł gdzieś z nią albo z Maxem.
Dawniej zawsze tak było. Isabel nie przypominała sobie, żeby Michael przebywał kiedyś w towarzystwie innej dziewczyny niż ona. To było trochę dziwne - zobaczyć Marię, już jakby zadomowioną w jego pokoju.
Isabel szybko pozbyła się tych myśli. Nie chodziło przecież o to, że Maria mogłaby zająć jej miejsce w życiu Michaela czy coś w tym rodzaju. Poza tym Maria była teraz jedną z jej najlepszych przyjaciółek. Te wszystkie ziemskie istoty - Alex, Liz i Maria - stały się częścią „rodziny" Isabel, od chwili kiedy Max nawiązał pomiędzy nimi łączność.
Isabel usiłowała wytłumaczyć to Nikolasowi, ale on nie chciał jej słuchać. Nie życzył sobie nawet najmniejszej wzmianki o ziemskich istotach. Ale to nie znaczy, że ich nienawidził. Po prostu szkoda mu było czasu na takie rozmowy.
- Co ci znowu zrobił Max? - spytał Michael. - Chciał, żebyś zmyła naczynia, kiedy przyszła twoja kolej?
Isabel wiedziała, że chłopak tylko zażartował i że zdaje sobie sprawę, iż sprawa jest poważna. Chciała mu wszystko powiedzieć, ale krępowała ją obecność Marii. Pierwszy raz od nawiązania łączności miała kłopot, który chciała dzielić tylko ze swoimi. Myślała, że Maria domyśli się tego i wyjdzie, ale ta nie zdradzała takiego zamiaru. Isabel nie mogła czekać, tak ją roznosiło.
- Kazał mi się trzymać z daleka od Nikolasa! - wybuchnęła. - Zawsze mi mówi, co mam robić. Nie używaj mocy. Bądź ostrożna. Idź tam. Zrób to. Bla, bla, bla. Niedobrze mi się robi. Dlaczego on ma nami wszystkimi komenderować? Michael, ty jesteś w tym samym wieku co on. Jeśli już ktoś musi rządzić, to dlaczego nie ty? Dlaczego on przejął całą kontrolę?
Michael wstał, wziął Isabel za ramiona i posadził na łóżku obok Marii. Sam oparł się o komodę i skrzyżował ręce na piersi. Taka postawa oznaczała: nie kręć, tylko mów wprost, o co chodzi.
- Od początku - zarządził. - I niczego nie opuszczaj.
- Wczoraj wieczorem Nikolas i ja byliśmy w kręgielni - zaczęła Isabel. - Było to już po zamknięciu.
- Czytaj: włamaliście się tam - uściślił Michael. - Co dalej?
- Chcieliśmy trochę poszaleć. Jedliśmy. Graliśmy w kręgle - mówiła Isabel. Wiedziała, że będzie musiała powiedzieć mu o ochroniarzu, ale to nie było łatwe.
- Co dalej? - powtórzył Michael.
- Wtedy omal nie nakrył nas ochroniarz, więc Nikolas użył mocy, żeby go unieszkodliwić - wyrzuciła z siebie Isabel. - Ale nic mu się nie stało. Nikolas nie zrobił mu krzywdy. Liz powiedziała, że szeryf Valenti mówi...
- Wróć. Jak ma się do tego wszystkiego Valenti? - spytał Michael.
- Valenti zadawał Liz różne pytania na temat tego wydarzenia. On uważa... - Isabel starała się unikać wzroku Michaela i Marii.
- On uważa, że to kosmita znokautował ochroniarza - dokończył za nią Michael.
- Tak - przyznała. Rzuciła okiem na Marię. Co ona myśli? Od chwili przyjścia Isabel nie odezwała się ani słowem.
- Uważam, że powinniśmy się wszyscy spotkać - zaproponowała Maria. - Musimy ułożyć nowy plan, w jaki sposób odwrócić uwagę Valentiego.
Dziękuję ci, Mario, pomyślała Isabel. Znalazła się przynajmniej jedna osoba, która nie będzie na nią wrzeszczeć. Maria przypominała jej Tish. Obie zawsze wierzyły, że wszyscy mają dobre intencje.
- Zanim zajmiemy się nowym planem, Isabel dostarczy nam jeszcze trochę informacji. Prawda, Iz? - spytał Michael.
Niech to szlag! - pomyślała. On miał zawsze bezbłędne wyczucie. Nie tylko wiedział, kiedy Isabel kłamała. Wiedział też, kiedy naginała prawdę do swoich celów albo nie chciała powiedzieć wszystkiego. Znał ją lepiej niż ktokolwiek na świecie. Zaglądał jej tymi przenikliwymi szarymi oczami wprost do duszy.
- Byłam w domu z Nikolasem, kiedy przyszedł Max z Liz i zaczął się wymądrzać. Jak to on. Mówił Nikolasowi, co ma robić. A Nikolas wcale nie miał ochoty mu się podporządkowywać. Dlaczego miałby to robić? - Isabel wzięła głęboki oddech. Czuła dziwny ucisk w piersiach. - Więc Nikolas chciał pokazać Maxowi, chociaż wcale tego nie musiał robić, że on naprawdę nie zrobił krzywdy temu ochroniarzowi. On... on dotknął Liz, a ona straciła przytomność. Myślę, że tylko przez przypadek zrobił to silniej, niż zamierzał. Był zły. Chciał tylko udowodnić...
- Co? - wybuchnął Michael.
- Użył mocy na Liz?! - krzyknęła Maria. - Nic jej się nie stało?!
- Z Liz jest wszystko w porządku. Max ją uzdrowił -wyjaśniła Isabel. - Nikolas głupio postąpił. Okropnie głupio. Porozmawiam z nim na ten temat. - Postanowiła tak zrobić. Jeśli potrafi wytłumaczyć Nikolasowi, jak się czuła, patrząc na leżącą na podłodze Liz, z kroplami krwi na twarzy, to on już nigdy tak daleko się nie posunie. Isabel była tego pewna. Właściwie to nie zrobił Liz żadnej krzywdy. Tylko ją przewrócił. Nic jej się nie stało.
- Nie, nie porozmawiasz z nim - oświadczył Michael, a jego głos miał lodowate brzmienie. - Nie zbliżysz się do tego faceta nawet na kilometr.
Isabel zwróciła się do Marii o ratunek. Ona ją zrozumie.
- Nikolas nie miał zamiaru...
- Nie chcę nawet o tym słyszeć - ucięła Maria. - Nie mogę uwierzyć, że chcesz nadal zadawać się z facetem, który skrzywdził Liz.
- A ja nie mogę uwierzyć, że możecie być tacy nieustępliwi - powiedziała Isabel. - Nie dajecie Nikolasowi najmniejszej szansy.
Zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju. Nie chciała już słyszeć ani słowa więcej. Zatrzasnęła frontowe drzwi i ruszyła przed siebie. Szła, szybko wymachując rękami. Po chwili zaczęła biec, coraz szybciej i szybciej. Skoncentrowała się na uderzeniach stóp o chodnik, na biciu serca i wysiłku płuc.
Starała się skupić jedynie na doznaniach fizycznych, nie mogła jednak zapomnieć Liz, leżącej bez ruchu na podłodze, Maxa, który na nią wrzeszczał i zabronił widywać się z Nikolasem, ani chłodnego głosu Michaela, kiedy mówił, że ma się trzymać od Nikolasa z daleka.
Traktowali ją jak dziecko. Nie chcieli nawet słuchać, kiedy tłumaczyła, że porozmawia z nim o tym, co zrobił. Postanowiła opowiedzieć mu całą historię - o tym, jak Liz, Maria i Alex ryzykowali życie, by pomóc im w zmaganiach z Valentim. Zmusi Nikolasa, by jej wysłuchał, by zrozumiał. Wiedziała, że jej się to uda.
Oni jednak nie wierzyli, że sama sobie poradzi. Myśleli, że mają się zaraz wtrącić i wydawać jej rozkazy. Uważali ją za lekkomyślną i głupią. Zawsze byli tego zdania.
Isabel nie miała zamiaru dłużej tego znosić. Nie ufali jej nawet wtedy, kiedy zachowywała się dokładnie tak, jak chcieli. Dlaczego miała więc się starać ich zadowolić?
Skręciła w swoją ulicę i zwolniła biegu. Usłyszała ryk silnika.
Nikolas. On chciał, żeby robiła tylko to, na co miała ochotę. Nie powstrzymywał jej, nie mówił, że ma być ostrożna, nie wydawał rozkazów.
Obróciła się, podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona.
Zawsze śmiała się z dziewczyn, które kurczowo trzymały się swoich chłopaków. Uważała to za żałosne.
Teraz je rozumiała. Potrzebowała Nikolasa jak powietrza do oddychania. Nie zrezygnuje z niego. Nie zrobi tego dla nikogo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz