***9***
- Przyniosłam kilka
kartonów. Pomyślałam, że mogą ci się przydać - powiedziała Maria.
- Nie mam tak wielu
rzeczy do pakowania - rzekł Michael.
To prawda, pomyślała
Maria, rozglądając się po pokoju. Na łóżku leżały porządnie złożone ubrania. W
rogu stała para tenisówek i para butów turystycznych. Pudełko z płytami
kompaktowymi i walkman leżały na komodzie obok książek na temat Tajemnicy
Roswell, map, kompasu i grubego skoroszytu.
I to było wszystko.
Maria miała więcej rzeczy na jednej półce w szafie niż Michael w całym pokoju.
Przypomniała sobie nagle
wielki karton w kwiatki, w którym złożone były wszystkie pamiątki z jej
dzieciństwa. Małe buciki, kredki i stare świadectwa szkolne. Nawet karteczki z
informacjami, które zostawiała matce i ojcu na lodówce. Rodzice zachowali to
wszystko, wiedząc, że kiedyś Maria będzie chciała to mieć, może wtedy, kiedy
będzie miała własne dzieci.
O to właśnie wybuchła
największa awantura, kiedy ojciec Marii wyprowadzał się z domu. Chciał zabrać
ze sobą pudła Marii i Kevina. Matka nie chciała się na to zgodzić. W końcu
oddali dzieciom ich kartony, chociaż mieli to zrobić dopiero wtedy, kiedy te
będą wyprowadzać się z domu. Czasami dokładali jeszcze tam różne drobiazgi.
Przynajmniej P. R. Przed Rozwodem.
Maria wzięła jeden z
kartonów i zaczęła pakować do niego książki. Ciekawa była, czy Michael chciałby
mieć jakąś pamiątkę z podstawówki. Choćby jedno wypracowanie. Albo jakąś
ulubioną zabawkę. Uśmiechnęła się, wyobrażając go sobie bawiącego się
transformerami - każdy chłopiec miał przynajmniej jednego takiego robota.
- O co chodzi? - spytał
Michael.
- Hm?
- Czy wiesz, że śmiejesz
się sama do siebie?
W żadnym wypadku nie
mogła mu powiedzieć, że zauważyła brak jakichkolwiek pamiątek z okresu jego
dzieciństwa. Uznałby to za zbyt sentymentalne, a co gorsza, mógłby pomyśleć, że
Maria mu współczuje. On nienawidził współczucia.
- Okay, przyznaję, że
się rozmarzyłam. Byłam bohaterką jednego z tych romansów - powiedziała Maria.
Doszła do wniosku, że jedyną przysługą, jaka mogła teraz oddać Michaelowi, było
utrzymywanie beztroskiego nastroju. To musiało być straszne: pakować swoje
rzeczy - tak mało swoich rzeczy -i to po raz setny, aby zostać przerzuconym do
nowego domu, pełnego obcych ludzi.
- To znaczy jedną z tych
dziewczyn w długich sukniach -prychnął Michael. - Z cycami na wierzchu.
Maria dołożyła do
kartonu pudełko z CD i walkmana.
- Tak, jedną z nich -
powiedziała. - Muszę cię jednak poinformować, że żaden z romantycznych
bohaterów tych książek nie użyłby określenia „cyce".
- Więc jak je nazywają?
- spytał Michael, wkładając ubrania do sportowej torby.
- Nazywają je
krągłościami - powiedziała Maria.
- Och, przestań. Nie
wyobrażasz sobie nawet, jak to na mnie działa, kiedy wypowiadasz to słowo
„krągłości" - zażartował Michael.
Maria rozejrzała się po
pokoju, chcąc jeszcze coś dołożyć do kartonu. Na oknie stały dwa ceramiczne
trzmiele - pojemniki na sól i pieprz. Wzięła je do ręki.
- Mam to spakować? -
spytała. Michael zabrał jej trzmiele,
- To z mojego pierwszego
domu. Myślałem, że zostanę tam na zawsze, chociaż opiekun społeczny uprzedzał
mnie, że to tylko tymczasowy pobyt. Cały czas myślałem, że Salingerowie zmienią
decyzję i zatrzymają... - Zaczerwienił się gwałtownie i wyrzucił trzmiele do
kosza na śmieci. - Nie wiem, czemu stale je za sobą ciągałem - mruknął.
- Naprawdę chcesz je
wyrzucić? Są całkiem fajne. - Maria zbliżyła się do kosza.
- Zostaw to - nakazał
jej Michael.
Wzięła taśmę i zajęła
się oklejaniem kartonu. Czuła, że łzy napływają jej do oczu, a nie chciała,
żeby Michael cokolwiek zauważył. Czuł się już wystarczająco upokorzony
wyznaniem, że był kiedyś dzieckiem, które chciało mieć prawdziwy dom. Dając mu
poznać, że uważa to za okropnie smutne, tylko by pogorszyła sprawę.
- A chcesz wiedzieć, jak
w tych książkach nazywają, hm... ekwiwalent cyców u facetów? - spytała.
- Musisz się jeszcze
wiele nauczyć, jeśli myślisz, że jest jakiś ekwiwalent - powiedział Michael.
- Wiesz, o czym mówię. -
Maria roześmiała się.
- Chciałbym usłyszeć,
jak wymawiasz to słowo. Nie wierzę, żeby ci się udało. To nie dla twoich
niewinnych usteczek.
- Mówiłam ci, żebyś nie
nazywał mnie niewiniątkiem. -Maria żachnęła się.
No i dobrze. Udało się.
Zmieniła temat rozmowy. Miała jednak nadzieję, że Michael wie, że gdyby kiedykolwiek
chciał rozmawiać o tamtej bolesnej sprawie, to może do niej przyjść. Zawsze
mógł do niej przyjść.
***
Max wpatrywał się w
ekran komputera. Brak powiązań. Jak to możliwe, żeby nie było powiązań między
Elvisem i kosmitami. Przed dwoma godzinami było ich tysiące.
Zajrzał do wyszukiwarki.
W obu wyrazach zrobił błędy. Odchylił się na krześle i zamknął oczy.
Przynajmniej dobrze napisałem „i", pomyślał. To było pocieszające.
Stale miał przed oczami
obraz Liz, padającej na podłogę. Nie mógł przestać myśleć o tym, jak Nikolas
spokojnie opuszczał ich dom, jak gdyby to, co jej zrobił, nie było niczym
nadzwyczajnym. Nie mógł też przestać myśleć o tym, gdzie podziewa się Isabel.
- Masz kłopoty? - spytał
Ray.
Chłopiec poderwał głowę
i otworzył oczy. No to ekstra, pomyślał. Nie słyszał nawet kroków szefa. A to
był dopiero jego drugi wieczór w pracy. Ray pomyśli, że zatrudnił jakiegoś
kretyna.
- Nie, nie mam kłopotów
- odpowiedział szybko. - Już niedługo będę coś miał na temat tego fotografa.
Ponownie wpisał hasło do
wyszukiwarki. Jęknął z cicha, kiedy zobaczył, że znów zrobił błąd.
- Wszystko w porządku? -
spytał Ray. - Nie musiałeś tu wracać, jeśli w domu coś się wydarzyło.
- Chciałem wrócić. - Max
westchnął. - Tam nie jestem w stanie w niczym pomóc.
Ray skinął głową. Nie
zadawał więcej pytań, ale nie odchodził. Sytuacja była jasna - jeśli Max będzie
chciał mówić, to Ray chętnie go wysłucha. A jeśli nie, to też wszystko będzie w
porządku.
- Moja siostra zaczęła
zadawać się z jednym facetem... -zaczął Max.
Nie mógł przecież
powiedzieć szefowi całej prawdy,
- A ty nie pochwalasz
tej znajomości - domyślił się Ray.
- On skłania ją do robienia
rzeczy... takich, których sama nigdy by nie zrobiła - dodał Max.
- Uważasz, że grozi jej
jakieś niebezpieczeństwo? — Ray uważnie wpatrywał się w chłopca.
- Tak. Tak uważam.
Ray przysunął krzesło i
usiadł obok Maxa.
- Ta propozycja może ci
się nie spodobać, ale czy nie myślałeś, żeby porozmawiać o tym z rodzicami? -
spytał.
Chłopiec żałował, że nie
może z nimi poruszyć tego tematu. W sytuacjach kryzysowych zawsze zachowywali
się wspaniale. Żadnych żali i wyrzutów. Zastanawiali się, co należy zrobić, i
robili to. Oczywiście, potem mogli trochę pokrzyczeć. Ale najpierw załatwiali
sprawę.
Jednak teraz Max nie
mógł prosić rodziców o pomoc. Przecież nie wiedzieli, że on i Isabel są
kosmitami. Od razu zorientowali się, że było w tym wszystkim coś dziwnego,
kiedy spotkali dwójkę nagich dzieci, które szły wzdłuż autostrady. Gdy
adoptowali Maxa i Isabel, starali się czegoś o nich dowiedzieć. Bez skutku.
Początkowo Max nie mógł
nawet wyjawić prawdy o sobie i Isabel nowym rodzicom, ponieważ sam jej nie
znał. O tym, że jest kosmitą, dowiedział się dopiero po latach, kiedy zobaczył
fotografie szczątków pozostałych po katastrofie statku kosmicznego i rozpoznał
niektóre symbole, takie jak na ich inkubatorach. Oglądał również zdjęcia z
sekcji zwłok kosmitów. Czytał także o tym, do jakich gróźb posuwały się agencje
rządowe i jak silne naciski wywierały na świadków katastrofy. Zrozumiał wtedy,
że sam fakt bycia kosmitą stawia jego i Isabel - oraz wszystkich ich bliskich -
w niebezpiecznej sytuacji. Przysięgli sobie, że nigdy się z tym nie zdradzą.
Teraz Max też nie będzie
łamał tej przysięgi. Gdyby rodzice poznali prawdę, groziłoby im
niebezpieczeństwo ze strony szeryfa Valentiego. Max nie mógł do tego dopuścić.
Wystarczy, że wpędził Liz w sytuację, która mogła zagrażać jej życiu. Nie
będzie narażał również życia rodziców.
- Z twojego milczenia
wnioskuję, że zawiadomienie rodziców nie wchodzi w rachubę - odezwał się Ray.
- No, nie - przyznał
Max. - Chyba będę musiał sam sobie z tym poradzić.
- Gdybyś miał ochotę
jeszcze ze mną porozmawiać, to wiesz, gdzie mnie szukać - rzekł szef. Wstał z
krzesła i podszedł do regału z folderami stojącego przy wejściu.
Będę musiał dobrze
pilnować Isabel, pomyślał Max, chociaż ona tego nienawidzi. Muszę wiedzieć o
każdym jej ruchu. Cała grupa będzie mi pomagać.
Ale najpierw trzeba ją
jednak było znaleźć. Dokąd poszła, kiedy tak nagle wybiegła z domu? Max miał
nadzieję, że do Michaela. Albo do jaskini.
Czuł jednak, że poszła
wprost do Nikolasa.
***
Isabel wpadła znienacka
do pokoju Michaela.
- Musisz wyłączyć Maxa
ze sprawy pod kryptonimem Isabel! - zawołała.
Dopiero po chwili
zorientowała się, że w pokoju jest również Maria. Nie przyszło jej nawet do
głowy, że Michael może nie być sam. Zawsze był sam - chyba że szedł gdzieś z
nią albo z Maxem.
Dawniej zawsze tak było.
Isabel nie przypominała sobie, żeby Michael przebywał kiedyś w towarzystwie innej
dziewczyny niż ona. To było trochę dziwne - zobaczyć Marię, już jakby
zadomowioną w jego pokoju.
Isabel szybko pozbyła
się tych myśli. Nie chodziło przecież o to, że Maria mogłaby zająć jej miejsce
w życiu Michaela czy coś w tym rodzaju. Poza tym Maria była teraz jedną z jej
najlepszych przyjaciółek. Te wszystkie ziemskie istoty - Alex, Liz i Maria -
stały się częścią „rodziny" Isabel, od chwili kiedy Max nawiązał pomiędzy
nimi łączność.
Isabel usiłowała
wytłumaczyć to Nikolasowi, ale on nie chciał jej słuchać. Nie życzył sobie
nawet najmniejszej wzmianki o ziemskich istotach. Ale to nie znaczy, że ich
nienawidził. Po prostu szkoda mu było czasu na takie rozmowy.
- Co ci znowu zrobił
Max? - spytał Michael. - Chciał, żebyś zmyła naczynia, kiedy przyszła twoja
kolej?
Isabel wiedziała, że
chłopak tylko zażartował i że zdaje sobie sprawę, iż sprawa jest poważna.
Chciała mu wszystko powiedzieć, ale krępowała ją obecność Marii. Pierwszy raz
od nawiązania łączności miała kłopot, który chciała dzielić tylko ze swoimi.
Myślała, że Maria domyśli się tego i wyjdzie, ale ta nie zdradzała takiego
zamiaru. Isabel nie mogła czekać, tak ją roznosiło.
- Kazał mi się trzymać z
daleka od Nikolasa! - wybuchnęła. - Zawsze mi mówi, co mam robić. Nie używaj
mocy. Bądź ostrożna. Idź tam. Zrób to. Bla, bla, bla. Niedobrze mi się robi.
Dlaczego on ma nami wszystkimi komenderować? Michael, ty jesteś w tym samym
wieku co on. Jeśli już ktoś musi rządzić, to dlaczego nie ty? Dlaczego on
przejął całą kontrolę?
Michael wstał, wziął Isabel
za ramiona i posadził na łóżku obok Marii. Sam oparł się o komodę i skrzyżował
ręce na piersi. Taka postawa oznaczała: nie kręć, tylko mów wprost, o co
chodzi.
- Od początku -
zarządził. - I niczego nie opuszczaj.
- Wczoraj wieczorem
Nikolas i ja byliśmy w kręgielni - zaczęła Isabel. - Było to już po zamknięciu.
- Czytaj: włamaliście
się tam - uściślił Michael. - Co dalej?
- Chcieliśmy trochę
poszaleć. Jedliśmy. Graliśmy w kręgle - mówiła Isabel. Wiedziała, że będzie
musiała powiedzieć mu o ochroniarzu, ale to nie było łatwe.
- Co dalej? - powtórzył
Michael.
- Wtedy omal nie nakrył
nas ochroniarz, więc Nikolas użył mocy, żeby go unieszkodliwić - wyrzuciła z
siebie Isabel. - Ale nic mu się nie stało. Nikolas nie zrobił mu krzywdy. Liz
powiedziała, że szeryf Valenti mówi...
- Wróć. Jak ma się do
tego wszystkiego Valenti? - spytał Michael.
- Valenti zadawał Liz
różne pytania na temat tego wydarzenia. On uważa... - Isabel starała się unikać
wzroku Michaela i Marii.
- On uważa, że to
kosmita znokautował ochroniarza - dokończył za nią Michael.
- Tak - przyznała.
Rzuciła okiem na Marię. Co ona myśli? Od chwili przyjścia Isabel nie odezwała
się ani słowem.
- Uważam, że powinniśmy
się wszyscy spotkać - zaproponowała Maria. - Musimy ułożyć nowy plan, w jaki
sposób odwrócić uwagę Valentiego.
Dziękuję ci, Mario,
pomyślała Isabel. Znalazła się przynajmniej jedna osoba, która nie będzie na
nią wrzeszczeć. Maria przypominała jej Tish. Obie zawsze wierzyły, że wszyscy
mają dobre intencje.
- Zanim zajmiemy się
nowym planem, Isabel dostarczy nam jeszcze trochę informacji. Prawda, Iz? -
spytał Michael.
Niech to szlag! -
pomyślała. On miał zawsze bezbłędne wyczucie. Nie tylko wiedział, kiedy Isabel
kłamała. Wiedział też, kiedy naginała prawdę do swoich celów albo nie chciała
powiedzieć wszystkiego. Znał ją lepiej niż ktokolwiek na świecie. Zaglądał jej
tymi przenikliwymi szarymi oczami wprost do duszy.
- Byłam w domu z
Nikolasem, kiedy przyszedł Max z Liz i zaczął się wymądrzać. Jak to on. Mówił
Nikolasowi, co ma robić. A Nikolas wcale nie miał ochoty mu się
podporządkowywać. Dlaczego miałby to robić? - Isabel wzięła głęboki oddech.
Czuła dziwny ucisk w piersiach. - Więc Nikolas chciał pokazać Maxowi, chociaż
wcale tego nie musiał robić, że on naprawdę nie zrobił krzywdy temu
ochroniarzowi. On... on dotknął Liz, a ona straciła przytomność. Myślę, że
tylko przez przypadek zrobił to silniej, niż zamierzał. Był zły. Chciał tylko
udowodnić...
- Co? - wybuchnął
Michael.
- Użył mocy na Liz?! -
krzyknęła Maria. - Nic jej się nie stało?!
- Z Liz jest wszystko w
porządku. Max ją uzdrowił -wyjaśniła Isabel. - Nikolas głupio postąpił.
Okropnie głupio. Porozmawiam z nim na ten temat. - Postanowiła tak zrobić.
Jeśli potrafi wytłumaczyć Nikolasowi, jak się czuła, patrząc na leżącą na
podłodze Liz, z kroplami krwi na twarzy, to on już nigdy tak daleko się nie
posunie. Isabel była tego pewna. Właściwie to nie zrobił Liz żadnej krzywdy.
Tylko ją przewrócił. Nic jej się nie stało.
- Nie, nie porozmawiasz
z nim - oświadczył Michael, a jego głos miał lodowate brzmienie. - Nie zbliżysz
się do tego faceta nawet na kilometr.
Isabel zwróciła się do
Marii o ratunek. Ona ją zrozumie.
- Nikolas nie miał
zamiaru...
- Nie chcę nawet o tym
słyszeć - ucięła Maria. - Nie mogę uwierzyć, że chcesz nadal zadawać się z
facetem, który skrzywdził Liz.
- A ja nie mogę
uwierzyć, że możecie być tacy nieustępliwi - powiedziała Isabel. - Nie dajecie
Nikolasowi najmniejszej szansy.
Zerwała się z łóżka i
wybiegła z pokoju. Nie chciała już słyszeć ani słowa więcej. Zatrzasnęła
frontowe drzwi i ruszyła przed siebie. Szła, szybko wymachując rękami. Po
chwili zaczęła biec, coraz szybciej i szybciej. Skoncentrowała się na
uderzeniach stóp o chodnik, na biciu serca i wysiłku płuc.
Starała się skupić
jedynie na doznaniach fizycznych, nie mogła jednak zapomnieć Liz, leżącej bez
ruchu na podłodze, Maxa, który na nią wrzeszczał i zabronił widywać się z
Nikolasem, ani chłodnego głosu Michaela, kiedy mówił, że ma się trzymać od
Nikolasa z daleka.
Traktowali ją jak
dziecko. Nie chcieli nawet słuchać, kiedy tłumaczyła, że porozmawia z nim o
tym, co zrobił. Postanowiła opowiedzieć mu całą historię - o tym, jak Liz,
Maria i Alex ryzykowali życie, by pomóc im w zmaganiach z Valentim. Zmusi
Nikolasa, by jej wysłuchał, by zrozumiał. Wiedziała, że jej się to uda.
Oni jednak nie wierzyli,
że sama sobie poradzi. Myśleli, że mają się zaraz wtrącić i wydawać jej
rozkazy. Uważali ją za lekkomyślną i głupią. Zawsze byli tego zdania.
Isabel nie miała zamiaru
dłużej tego znosić. Nie ufali jej nawet wtedy, kiedy zachowywała się dokładnie
tak, jak chcieli. Dlaczego miała więc się starać ich zadowolić?
Skręciła w swoją ulicę i
zwolniła biegu. Usłyszała ryk silnika.
Nikolas. On chciał, żeby
robiła tylko to, na co miała ochotę. Nie powstrzymywał jej, nie mówił, że ma
być ostrożna, nie wydawał rozkazów.
Obróciła się, podbiegła
do niego i rzuciła mu się w ramiona.
Zawsze śmiała się z
dziewczyn, które kurczowo trzymały się swoich chłopaków. Uważała to za żałosne.
Teraz je rozumiała. Potrzebowała
Nikolasa jak powietrza do oddychania. Nie zrezygnuje z niego. Nie zrobi tego
dla nikogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz