czwartek, 27 czerwca 2013

Rozdział siódmy

***7***
- Czy mogę coś z tego powycinać? - spytała Maria, biorąc żurnal z komódki Liz.
Po powrocie z kina dokładnie przedyskutowały problem Isabel - Nikolas - Alex. Potem przeanalizowały film. Teraz Liz pracowała nad ułożeniem podania do college'u, a jej przyjaciółka nad swoimi paznokciami. To cudowne, pomyślała Maria, że mogę siedzieć w jednym pokoju z Liz, kiedy każda z nas jest zajęta czym innym, i możemy rozmawiać albo nie. Trzeba być bardzo zaprzyjaźnionym, żeby czuć się swobodnie w takiej sytuacji.
- Oczywiście. Czy mogę wiedzieć po co? - spytała Liz. Liz naklejała właśnie znaczki na kopertę z dokumentami, które miała wysłać na Uniwersytet Stanu Kalifornia w Los Angeles.
- W centrum handlowym widziałam dziewczynę, która miała na każdym paznokciu przyklejone jakieś słowo. Też chcę tak zrobić, ale nie wiem, jakie słowa wybrać - powiedziała Maria.
- Możesz zmontować żądanie okupu - zaproponowała Liz. -Porywacze zawsze używają liter wydartych z gazet, żeby policja nie zidentyfikowała ich po charakterze pisma.
- Bardzo zabawne - skwitowała Maria i rzuciła w przyjaciółkę poduszką. - Ja myślałam raczej o jakimś przekazie do podświadomości.
- Aha. Na przykład: „Jestem chętna. Twój telefon?" - zażartowała Liz.
- Ha. Ha. Ha. Daj mi znać, w który weekend będziesz grał w Vegas.
Liz wzięła inne pismo i rzuciła się na łóżko obok przyjaciółki.
- Może ja też wyślę jakiś przekaz do podświadomości. Żeby Max zrezygnował wreszcie z tego „przyjacielskiego" układu.
- Dziwi mnie, że jeszcze się nie załamał - powiedziała Maria. - Gdybyś wiedziała, jak on na ciebie patrzy...
- Znowu to samo. - Liz potrząsnęła głową. - Znowu rozmawiamy o Maksie. A miałam dać ci chwilę wytchnienia.
- Mów o nim, ile tylko chcesz. Przyślę ci rachunek. - Maria wzięła nożyczki i wycięła z żurnala wyraz „miłość". - Musimy ci znaleźć faceta, żebyś też mogła sobie na niego ponarzekać -powiedziała Liz. - Myślę, że Kyle Valenti jest wolny.
- Kyle „ośmiornica" Valenti - Maria zmarszczyła nos. -Ale to nie najgorszy pomysł. Mogłabym zacząć z nim chodzić i używając swojego kobiecego czaru, wyciągnąć od niego wszystkie tajne informacje o szeryfie.
Liz natychmiast spoważniała.
- Musisz mi obiecać, że nigdy czegoś takiego nie zrobisz. To zbyt niebezpieczna gra.
- Przyrzekam. Przysięga najlepszej przyjaciółki - powiedziała Maria.
„Przysięga najlepszej przyjaciółki" to były słowa obietnicy, którą dziewczęta wymyśliły w piątej klasie. Maria zachowała listę okropności, na które można by się narazić, łamiąc „Super uroczystą absolutnie niezrywalną przysięgę najlepszej przyjaciółki".
- Dobrze - powiedziała Liz, kartkując pismo.
- Kiedy patrzę na ciebie, na Maxa i Alexa, to niekoniecznie miałabym ochotę się zakochać. Nie muszę szukać dodatkowych problemów. Wiesz, że moja mama chodzi teraz na randki w moich ciuchach?
- Alex robił wrażenie całkowicie załamanego, kiedy Isabel odjechała z Nikolasem - powiedziała Liz.
- Dziwne, że to zauważyłaś. Sama byłaś nieźle zdołowana. „Gdzie, ach, gdzie jest teraz moje słoneczko Max?"
- Tak. Zauważyłam. Biedny chłopak - stwierdziła Liz, rzucając okiem na przyjaciółkę. - Myślałam kiedyś, że może ty i Alex....
- Tak. Kiedy w zeszłym roku sprowadził się do Roswell, pomyślałam: a może. Ale jednak nie. On jest przeuroczy i bardzo zabawny, nie pobudza mnie jednak do tego... no wiesz. On nie... - Maria wzruszyła ramionami.
- Nie pobudza twojego serca do szybszego bicia - powiedziała jej Liz.
- Otóż to.
Usłyszały dochodzącą z głębi domu melancholijną piosenkę. The Doors, pomyślała Liz.
- Moi rodzice wrócili - powiedziała Liz.
- Czy twój tata dobrze się czuje? - spytała Maria, unosząc brwi.
Poznały się w drugiej klasie. Maria wiedziała już wszystko o rodzinie Liz. Kiedy jej ojciec był w dobrym humorze, słuchał Grateful Dead. Ten zespół był na niekwestionowanym topie skali dobrego nastroju pana Ortecho. The Doors to było całkowite dno. Teraz właśnie pan Ortecho słuchał The Doors.
- Jutro są urodziny Rosy - wyjaśniła Liz.
- Och - wymamrotała Maria. - Tak. Bardzo mi przykro. Powinnam była pamiętać. Dobrze się czujesz?
Liz skinęła głową. Dzień urodzin zmarłej siostry nie dotykał jej tak boleśnie jak rodziców. Nie dlatego, że nie kochała Rosy. Kiedy Liz była małą dziewczynką, uwielbiała Rosę i zawsze starała się zwrócić na siebie jej uwagę. Klasyczny przykład syndromu młodszej siostry.
Nie myślała o Rosie bardziej intensywnie, kiedy zbliżał się dzień jej urodzin. Myślała o niej tyle co zawsze, czyli bardzo dużo. Codziennie.
Wciąż słyszała cichy wewnętrzny głos: „Żebyś nie skończyła tak jak Rosa". Czasem był to głos jej matki, czasem ciotki Eleny, babuni, a czasem głos jakiegoś wujka czy też kuzyna. Ale przeważnie był to głos ojca.
Liz robiła wszystko, by ani tata, ani nikt inny nie musiał się obawiać, że Liz przedawkuje, jak to zrobiła Rosa, kiedy była w liceum. Liz była wzorową uczennicą i można się było spodziewać, że to właśnie ona dostąpi zaszczytu wygłoszenia w szkole mowy pożegnalnej. Starała się przepracować w kawiarni jak największą liczbę godzin i odkładała większość zarobionych tam pieniędzy. Zawsze pamiętała o urodzinach niezliczonych krewnych. Za każdym razem dzwoniła do rodziców, kiedy miała później wrócić do domu. Uśmiechała się, nawet kiedy była bardzo zmęczona.
Spojrzała na ekran komputera. Popatrzyła na listę uczelni, do których złożyła podanie o przyjęcie na studia. Były okresy, że nie mogła się doczekać, kiedy skończy szkołę i wyjedzie z miasta. Kiedy będzie mogła zamieszkać tam, gdzie nikt nie znał Rosy i nie będzie się martwił, że siostra może pójść w jej ślady.
- Hej, Liz, jesteś taka milcząca. Przepraszam cię - odezwała się Maria. - Nie miałam zamiaru przypominać ci tych smutnych spraw.
- Nic się nie stało. - Liz związała włosy na czubku głowy. -A Michael? - spytała.
Musiała zmienić temat rozmowy i to natychmiast.
- Michael? - Maria gwałtownie uniosła głowę.
- Tak. Zakończyłyśmy już rozmowę na temat twojego życia uczuciowego - powiedziała Liz.
- Chcesz powiedzieć na temat jego braku - przerwała jej Maria.
- Mówiłyśmy już też o mnie, Maksie, Isabel i Aleksie -kontynuowała Liz. - Został nam jeszcze tylko Michael. Myślisz, że zwrócił uwagę na jakąś dziewczynę z naszej szkoły?
Maria wycięła z żurnala wyraz „ból" i teraz bardzo starannie go przycinała.
- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedziała. - Sądzisz, że on mógłby... to znaczy, czy chciałby... no wiesz, zadawać się z ziemską istotą?
- Zawsze trzymał się z daleka od ludzi - przypomniała jej przyjaciółka. - Ale wtedy nie znał jeszcze „trojga wspaniałych".
- Ciekawa jestem, czy „troje wspaniałych" zdoła przekonać Nikolasa, że istoty ziemskie też są ludźmi - zauważyła Maria.
- Nie jestem tego pewna. Nie wyobrażam sobie, żeby Michael mógł nawet pomyśleć, że jesteśmy insektami - powiedziała Liz. Potrząsnęła głową i długie ciemne włosy opadły jej na ramiona. - Nie podoba mi się ta sprawa z Nikolasem - dodała. - Wiem, że Max też się tym martwi.
- Jak myślisz, co Nikolas i Isabel mogą teraz robić? -spytała Maria.
- Cokolwiek robią, mam nadzieję, że nie będą używać mocy. Nie mam ochoty na kolejne spotkanie z Valentim.
- Może powinnyśmy powiedzieć Maxowi, że Isabel odjechała z Nikolasem? - spytała Maria.
Liz myślała już o tym. Miałaby pretekst, by do niego zadzwonić i usłyszeć jego głos. Ale on nic nie mógł zrobić. Żadne z nich nie było w stanie nic zrobić, jeśli Nikolas i Isabel zechcą zabawiać się mocą.
- Nie - powiedziała. - Przecież nie mają zamiaru popełnić przestępstwa.
***
- Czy „włamywanie się" i „wchodzenie" znaczy dla ciebie to samo? - spytała Nikolasa Isabel.
- To są przepisy tylko dla ludzi. Co? - spytał, spoglądając na nią przez ramię. - Nigdy nie używałaś mocy, by otworzyć zamek?
- Prowadziłam raczej spokojny tryb życia.
- Znajdę na to radę. - Nikolas uśmiechnął się.
Isabel przebiegł dreszcz podniecenia. Tak, on niewątpliwie miał to „coś".
- Skup się na molekułach zasuwy i ściskaj je - tłumaczył Nikolas. - To nic trudnego. - Otworzył drzwi i wciągnął dziewczynę do środka.
To miejsce miało zapach... kręgielni. Isabel nie cierpiała kręgielni. Była tam tylko raz, jako dziewczynka, z okazji urodzinowego przyjęcia jakiegoś dziecka. Zapamiętała jednak, że to wszystko razem było dość obrzydliwe. Musiało się wkładać buty, które były już przedtem używane przez wiele śmierdzących stóp. Nawet otwory w kulach były brudne. Tkwiły w nich jakieś okruchy, brudy czy coś równie paskudnego.
Była tu jedynie dlatego, że Nikolas chciał zagrać w kręgle, a jej zależało na tym, by być tam gdzie on. To było najważniejsze. Inni faceci zawsze szli tam, gdzie ona chciała, ale Nikolas nie był zwykłym facetem.
- Gra tymi dużymi kulami jest za łatwa. Wezmę tamte -powiedział. Podszedł do jednego ze stołów i wziął dwie kule. Gdy rzucił jedną do Isabel, zdziwiła się, że jest tak ciężka.
Chłopak podciągnął podkoszulek i zaczął wkładać do niego kule. Isabel starała się nie patrzeć zbyt ostentacyjnie na jego brzuch, płaski i umięśniony. Nikolas był zbudowany bez zarzutu - ani zbyt napakowany, ani zbyt szczupły. Po prostu super.
- Chodź - powiedział. Zapalił łokciem rząd światełek i poprowadził ją do najbliższego toru.
Przynajmniej te kule nie mają ohydnych małych otworków na palce, pomyślała Isabel.
Nikolas rzucił kule na wypolerowaną drewnianą podłogę i położył się obok. Potoczył kulę wzdłuż toru. Kręgle przewracały się z trzaskiem.
Zapomniałam o tym hałasie, pomyślała Isabel. Następna przyjemność.
- Huuu! - wykrzyknął Nikolas. - Zwaliłem wszystkie. Dziewczyna uśmiechnęła się. Może w pewnych sytuacjach on był jednak zwykłym facetem. To nawet było miłe.
- Oszukiwałeś - powiedziała. - Czułam, że używasz mocy, by popchnąć kulę.
Usiadł i potrząsnął głową ze zdumieniem.
- Ktoś cię nieźle zaprogramował - rzekł. - Dlaczego używanie mocy ma być oszustwem? Urodziliśmy się z nią. Czy ty też oszukujesz dlatego, że ładnie wyglądasz? Urodziłaś się z tymi włosami, tymi oczami i... wszystkim innym.
A więc uznał ją za ładną. Niech uważa, żeby nie skończyć jak ci faceci, którzy łażą za nią z obłędem w oku. To by jej się spodobało - nawet bardzo.
- Max twierdzi, że używanie mocy nie jest bezpieczne -powiedziała.
Brat wbijał jej do głowy, że może użyć mocy tylko w wyjątkowej sytuacji. Oczywiście Isabel sięgała po nią o wiele częściej, ale zawsze czuła się wtedy winna.
- Max - prychnął pogardliwie Nikolas. - On musi wreszcie zrozumieć, że nie jest człowiekiem. I że nigdy nim nie będzie. I że to jest dobre.
Położył się z powrotem na podłodze. Isabel odczuła powiew mocy i nagle chłopak pomknął wzdłuż toru, unosząc się jakieś trzy centymetry nad podłogą, po czym zwalił wszystkie kręgle głową i natychmiast stanął na nogi.
- I co? Czy człowiek potrafiłby to zrobić? Isabel potrząsnęła głową.
- Czy człowiek miałby ochotę to zrobić? - spytała.
- Musisz spróbować. Fajnie jest unosić się w powietrzu. Unosić się w powietrzu. Samo przebywanie z Nikolasem przypominało unoszenie się w powietrzu. Przy nim Isabel czuła się całkowicie wolna. Wolna, lekka i rozświetlona. Zupełnie inaczej niż w towarzystwie Maxa i całej reszty. No cóż, byli jej bliscy; wiedziała, że ona jest im również bliska, ale czasami czuła, jak ciągną ją w dół tą swoją powściągliwością i ostrożnością.
- Próbujesz czy nie? - spytał Nikolas.
- Nie ma mowy. To niewiele się różni od rozwalania głową puszek od piwa, co jest całkiem idiotyczną zabawą ludzi -oświadczyła.
Tak, zgodziła się wejść do kręgielni, ale istniały jednak pewne granice. Poza tym nie mogła pozwolić, by Nikolas zawsze stawiał na swoim.
- Nie powinnaś stale mówić „nie ma mowy". Trzeba wszystkiego spróbować, przynajmniej raz - powiedział Nikolas.
Po chwili Isabel sunęła trzy centymetry nad podłogą, wprost na kręgle.
- Nikolas, nie! - wrzasnęła.
Kiedy miała już uderzyć w nie głową, popłynęła do góry. Nikolas przeszedł wzdłuż toru i spojrzał na nią.
- Chyba mi nie powiesz, że to nie było zabawne - rzekł. Poczuła, że łagodnie opada i staje na nogi.
- Tak. To było zabawne - przyznała.
Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie zaznała. Czuła się jak w kolejce górskiej, w najwspanialszym wesołym miasteczku na świecie.
- Jestem głodny. Jest tu jakiś snack bar? - spytał Nikolas, idąc na tyły kręgielni. - Trafiony - powiedział, przeskakując przez drewnianą ladę. - Mają tu automat z lodami.
Isabel przeszła pod kontuarem. Chciała zapalić światło, ale chłopak ją powstrzymał.
- Po ciemku jest zabawniej - szepnął.
Wzruszyła ramionami. I tak lepiej widziała w ciemnościach.
- Strzelałaś kiedyś lodami? - spytał Nikolas. Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę automatu.
- Nie - zaprotestowała dziewczyna. - Mam na sobie nową koszulę,
- Zdejmij ją.
Ściągnął podkoszulek i rzucił go na ziemię.
Isabel postanowiła zetrzeć mu ten sarkastyczny uśmieszek z twarzy. Stanik osłaniał tyle ile góra od bikini. Zaczęła wolno odpinać guziki swojej koszuli, drocząc się z Nikolasem. Zasłużył na to.
Odczuła pewne zadowolenie, kiedy zauważyła napięcie na jego twarzy. Złapałam cię, prawda? To wyrównywało rachunki. Patrząc na rozebranego do połowy Nikolasa, Isabel doświadczała całkiem interesujących emocji.
- Okay, usiądź na podłodze i odchyl głowę - powiedział. Zauważyła, że jego głos jest z lekka zdławiony. Równie trudno mu było oderwać wzrok od jej piersi, jak jej od jego nagiego torsu.
Wziął z lady plastikową butelkę z musztardą.
- Możemy jej użyć do przepłukania gardła po lodach -powiedział.
Isabel skuliła się pod automatem i otworzyła usta. Nikolas nacisnął przycisk, rozległ się szum i po chwili spadła na nią duża kulka lodów. Część trafiła do ust, a część została na nosie. Dziewczyna zaczęła się krztusić.
Chłopak wyłączył automat i chwycił kilka serwetek. Wziął Isabel pod brodę i zaczął wycierać jej twarz. Często bywał gwałtowny i nieobliczalny, ale kiedy jej dotykał, był niesłychanie delikatny.
- Zabawne, co?
- Tak. Teraz ty spróbuj. - Wepchnęła Nikolasa pod automat i nacisnęła przycisk.
Odchylił głowę, łapiąc lody ustami. Potem wcisnął do ust trochę musztardy
- Czy to dobre połączenie? - spytała Isabel. - Ja zwykłe używam sosu tabasco.
- Chcesz spróbować? - Przyciągnął Isabel do siebie i pocałował.
Odczuła ten pocałunek nawet w koniuszkach palców stóp. Przesuwała dłońmi po jego nagich plecach, po twardych mięśniach pod gładką ciepłą skórą. Mmm.
Nikolas zlizał grudkę lodów z nosa Isabel i schylił się do następnego pocałunku.
- Zaczekaj - szepnęła.
- Nie lubię czekać.
Wpatrywała się w jego brązowozłote oczy do utraty tchu.
- Nikolas... - szepnęła, kiedy znowu poczuła na ustach jego wargi.
- Hej! - zabrzmiał nagle ostry głos. - Kto tam jest?
Isabel odskoczyła od chłopca i wychyliła głowę znad kontuaru. Zobaczyła ochroniarza, który stał, rozglądając się w ciemnościach.
- Zostań tu - szepnął Nikolas.
Przesunął się wzdłuż lady i zaczął okrążać ochroniarza, podchodząc do niego od tyłu. Isabel nie mogła na to patrzeć. Za chwilę Nikolas zostanie złapany.
Max ją zabije. Michael też. Szybko włożyła koszulę. Wolała być całkowicie ubrana na wypadek, gdyby ją aresztowano.
Gdy ochroniarz zbliżył się do lady, Nikolas też zrobił ruch. Dotknął z tyłu jego głowy i strażnik natychmiast osunął się na podłogę.
- Chodź! - zawołał Nikolas.
Isabel przeszła pod kontuarem, omal nie nadeptując na dłoń leżącego ochroniarza. Odskoczyła, patrząc na niego z przerażeniem.
Nikolas złapał ją za ramię i pociągnął w stronę drzwi.
- Chodź - powtórzył.
Podbiegł do motocykla i pociągnął ją na siodełko. Szybko wyjechali z parkingu.
Isabel z trudem łapała powietrze. Nikolas zabił tego faceta, myślała. W jednej minucie mnie całował, a w następnej zabił człowieka.
Wpiła palce w siodełko. Wolałaby spaść, niż dotknąć teraz tego chłopca.
Dobrze, że chociaż wiózł ją do domu. Skręcił we właściwym miejscu i zatrzymał się przed jej domem. Isabel omal nie spadła z motocykla. Ruszyła w kierunku drzwi.
Nikolas złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Bez pocałunku na dobranoc? - spytał.
- Zabiłeś kogoś - warknęła Isabel, bezskutecznie usiłując wyrwać mu rękę.
- Człowieka - uściślił Nikolas. - No to co? Nigdy nie zabiłaś muchy ani nie nadepnęłaś na karalucha?
- Dość tego głupiego gadania o insektach! - krzyknęła Isabel.
Wiedziała, że Nikolas trzyma ludzi na dystans, nie wyobrażała sobie jednak, że rzeczywiście mógłby zabić człowieka.
- Żartuję - powiedział, ściskając jej rękę. - Ja żartowałem. Nie zabiłem tego ochroniarza. Pozbawiłem go tylko przytomności. - Zszedł z motoru, położył ręce na ramionach Isabel i delikatnie ją pocałował. - Nic mu nie będzie.
- Naprawdę? - spytała.
- Naprawdę - powiedział, całując ją znowu. - A teraz dość ludzkich rozmów.
Objął ją i całował, dopóki nie zabrakło jej tchu i nie mogła już o niczym mówić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz