sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział dwunasty

***12***
Isabel włożyła na rękę plecioną bransoletkę.
- Jak ci się podoba? - spytała Nikolasa.
- W porządku. Skończyłaś już?
Było oczywiste, że robienie zakupów nie sprawia mu najmniejszej przyjemności, chociaż mieli całe centrum handlowe dla siebie. Isabel uwielbiała to. Bez względu na to, jak się czuła, zakupy zawsze poprawiały jej nastrój. A teraz, kiedy mogła chodzić od sklepu do sklepu i brać wszystko, na co miała ochotę, czuła, że cały świat należy do niej.
Właściwie to niczego sobie nie brała. Raczej pożyczała. Miała zamiar zostawić wszystko, kiedy się tym nacieszy.
Zaczęła uważnie oglądać bransoletkę.
- Trochę nijaka - powiedziała. - Wygląda jak prezent urodzinowy od bogatej cioci z przedmieścia.
Zdjęła bransoletkę i rzuciła ją na ladę. Ciekawa była, gdzie trzymają te naprawdę wartościowe rzeczy. Ach, tak. Pod kasą był sejf.
- Nikolas, otwórz, proszę.
Chłopak wydał pomruk niezadowolenia, ale użył mocy, by otworzyć sejf.
- Mogłabyś sama to zrobić, gdyby ci się chciało trochę popracować - powiedział.
Isabel włożyła rękę do sejfu i wyciągnęła trzy aksamitne woreczki. Otworzyła jeden z nich.
- To jest bardziej odpowiednie - rzekła.
Włożyła na szyję naszyjnik z pereł, zakończony rubinem w kształcie serca. Rubin sięgał jej prawie do piersi. To wyglądałoby wspaniale przy głęboko wyciętej sukni, takiej, jakie noszą aktorki podczas gali z okazji rozdania Oscarów. Będzie musiała się postarać o taką suknię.
- Jeszcze minuta i wychodzę - ostrzegł ją Nikolas. Zerknęła na niego. Nie, nie mówił poważnie. Nigdzie nie pójdzie.
Otworzyła następny woreczek i westchnęła uszczęśliwiona. Zawsze marzyła o tym, by mieć coś takiego. Ostrożnie włożyła na głowę diadem ze srebrnych listków, wysadzanych brylancikami.
- Został już tylko jeden - uspokajała Nikolasa. Szybko otworzyła ostatni woreczek. Był tam pierścionek z największym brylantem, jaki w życiu widziała. Na kamieniu wyryte było duże „R". - Zbyt krzykliwy - oceniła. - Wygląda jak ta tandeta z automatu z gumą do żucia.
- Możemy już iść? - spytał Nikolas.
- Tak, możemy. - Wrzuciła pierścionek do aksamitnego woreczka, a woreczek do sejfu.
- Chodźmy do kafejek - powiedział Nikolas.
- Okay, jedzenie jest na górze. - Wzięła chłopca za rękę i poszli w kierunku ruchomych schodów. Isabel przeglądała się w szybach wystawowych. Mmm. Absolutnie powinna nosić biżuterię. Nie musiałaby się nawet długo do tego przyzwyczajać.
Stukot ich kroków na metalowych schodach przyprawiał ją o lekki dreszcz. Nie mogła się jeszcze oswoić z ciszą panującą w centrum handlowym. Zawsze kiedy tu była, przewalały się tłumy ludzi -robiących zakupy, oglądających wystawy, jedzących, rozmawiających, flirtujących.
- Jesteś pewien, że ten ochroniarz nie obudzi się za szybko? - spytała.
- Czy słowo „unieszkodliwiony" cokolwiek ci mówi? Isabel znała ten ton jego głosu. Oznaczał, że za chwilę
Nikolas będzie już porządnie wkurzony. Musiała jednak zadać mu jeszcze jedno pytanie.
- Ale jemu nic się nie stało, prawda? To znaczy obudzi się po pewnym czasie? Max mówił, że Liz potrzebowałaby operacji, gdyby go tam nie było. - Isabel nienawidziła tej zaprawionej wahaniem nuty, którą słyszała we własnym głosie. Czasami, kiedy była z Nikolasem, nie czuła się całkowicie sobą. Była zbyt przejęta tym, co on o niej pomyśli, czy ją lubi, czy będzie z nią chodził. A zawsze wyśmiewała się z dziewczyn, które mają takie bzdurne problemy.
- Mówię ci to już ostatni raz - oświadczył Nikolas ostrym tonem. - Ścisnąłem Liz trochę mocniej, niż zamierzałem, bo byłem wściekły na Maxa. A teraz skończ z tym, okay?
To nie było pytanie. Isabel wiedziała, że jeśli nie posłucha, Nikolas natychmiast ją tu zostawi.
- Możemy wejść do drugstore'u? - spytała.
Nie myślała już o tym, że Nikolas nie powiedział jej, czy ochroniarz wyjdzie z tego cało.
- Dobrze. - Nie wydawał się z tego zadowolony, ale otworzył zamek wielkich szklanych drzwi i wprowadził ją do środka, po czym znowu użył swojej mocy, by zniszczyć obiektywy kamer monitorujących sklep. Isabel pociągnęła go na tyły drugstore'u. Stał tam stary automat fotograficzny. Isabel usiadła na stołeczku i przyciągnęła Nikolasa do siebie.
- Będziesz mi się musiała za to wszystko odwdzięczyć -powiedział.
- Masz dwudziestopięciocentówki? - spytała.
- Nie potrzebuję ich - prychnął. - Uśmiechnij się i miejmy to z głowy.
- Zaczekaj! - zawołała Isabel. - Zaraz wracam. Wybiegła z kabiny, kierując się do działu papierniczego.
Złapała blok rysunkowy, kredki i szybko wróciła. Usiadła na kolanach Nikolasa i zasunęła zasłonę.
- Może to nie był zły pomysł - powiedział, przyciągając ją do siebie.
Isabel otworzyła blok rysunkowy i wyjęła czerwoną kredkę z pudełka. Napisała „Cześć, Stacey" wielkimi drukowanymi literami, dodając jeszcze kilka wykrzykników.
- Jestem gotowa - zwróciła się do Nikolasa.
Chłopak uruchomił aparat fotograficzny, a ona pochyliła się nad nim i zaczęła przeciągać językiem po jego policzku, tak by Stacey miała o czym myśleć, kiedy zobaczy to zdjęcie. Poza tym sprawiało jej to przyjemność. •
Nikolas wziął od niej blok, wyrwał kartkę i napisał „Cześć, Alex". Potem zaczął ją całować namiętnie. Aparat fotograficzny nieprzerwanie błyskał.
Chłopak nie przestał jej całować nawet wtedy, kiedy aparat się wyłączył. Przeczesywał palcami jej włosy - bardzo delikatnie. Isabel wtulała się w niego, wreszcie usiadła mu okrakiem na udach i mocno objęła. Nigdy nie miała go dosyć, nigdy nie mogła znaleźć się zbyt blisko.
Jęknęła cicho, kiedy odsunął się od niej, przerywając pocałunek. Przyciągnęła go z powrotem do siebie.
- Ciii. Ktoś tam chodzi - szepnął, odsuwając lekko zasłonę. - Tak. Spójrz w lusterko w rogu kabiny.
Isabel przechyliła się do tyłu i spojrzała w lusterko. Ochroniarz w mundurze szedł wolnym krokiem wzdłuż stoisk z szamponami, w kierunku automatu fotograficznego.
- Załatwisz go? - szepnęła Isabel.
- Nie. Ty to zrobisz - odpowiedział.
- Nie mogę. - Potrząsnęła głową. - Nie wiem jak.
- Możesz.
Nikolas nie uśmiechał się, ale na pewno żartował. Albo chciał ją wypróbować. Kiedy ochroniarz podejdzie bliżej, chłopak znokautuje go. Będzie musiał to zrobić.
- Znajdź jakieś naczynie krwionośne w jego mózgu i ściśnij je - powiedział Nikolas.
Isabel znowu spojrzała w lusterko. Ochroniarz przechodził teraz wzdłuż stoisk z pończochami i skarpetami. Oddalał się od nich.
- Hej! - krzyknął Nikolas. - Tu jesteśmy!
- Po coś to zrobił? - rzuciła Isabel.
- Ty go załatwisz albo zostaniemy złapani - powiedział Nikolas.
Isabel przyjrzała mu się. Jego brązowozłote oczy miały chłodny wyraz. Mówił poważnie.
Przed oczami dziewczyny stanął szeryf Valenti. Jeśli zostanie złapana, przekażą ją w jego ręce. Wiedziała, że on odkryje prawdę o niej. Przypomniała się jej sekcja zwłok kosmity.
Zasłona kabiny fotograficznej rozsunęła się nagle. Isabel nie myślała teraz o niczym. Rzuciła się na ochroniarza, przewracając go na ziemię. Kucnęła przy nim i przyłożyła mu palce do czoła.
Łączność. Nie mogła nawiązać łączności. Była zbyt wystraszona. Panikowała.
Poczuła dotyk palców Nikolasa na karku i natychmiast nawiązała łączność. Skoncentrowała się na mózgu ochroniarza. Wybrała naczynie krwionośne, które wyglądało na niezbyt duże, i ścisnęła je siłą swojego umysłu.
Ból i przerażenie mężczyzny uderzyły w nią z całą siłą. Robię mu krzywdę, pomyślała. On to czuje. Wie, co się dzieje. To nią wstrząsnęło, ale nie przerwała łączności, dopóki ochroniarz nie zamknął oczu.
- Dobrze. Dobrze to zrobiłaś - pochwalił ją Nikolas.
Dotknął głowy mężczyzny, potem postawił Isabel na nogi. Nie mogła oderwać oczu od strażnika. Był bardzo blady, ale oddychał.
- Przepraszam, że cię w to wrobiłem - powiedział Nikolas. -Ale chciałem, żebyś wiedziała, jak to jest.
Max byłby przerażony tym, co zrobiłam, pomyślała Isabel. Wyznawał zasadę, że nie wolno używać mocy do robienia komuś krzywdy. Nigdy. .
Przesunęła dłońmi po twarzy. Miała mokre palce. Czyżby płakała? Szybko wytarła twarz. Miała nadzieję, że Nikolas niczego nie zauważył.
To nieważne, co by pomyślał Max, tłumaczyła sobie Isabel. Ona sama podejmowała decyzje. Żyła własnym życiem. Nie była marionetką brata.
Ochroniarzowi nic się nie stało. Drzemie sobie tylko, pomyślała. Całkiem niezły sposób spędzania nocnego dyżuru. Poprawiła sobie diadem na włosach.
- Niezła zabawa, prawda? - spytał Nikolas.
Gdyby zaprzeczyła, pomyślałby, że ona jest całkiem do niczego.
- Tak. - Isabel uśmiechnęła się.
***
- Czy ktoś ma pomysł, od czego zaczynamy? - spytał Max, skręcając w ulicę Główną.
- Teraz już prawie wszystko jest zamknięte - odezwał się Alex. - Może powinniśmy pojechać do jaskini.
A jeśli oni tam są, to co ja będę mógł zrobić? - pomyślał. Żebym nie wiem co mówił, Isabel nie zwróci na to uwagi. To jest już oczywiste. A Nikolas... jestem pewien, że chętnie mnie znowu zmiażdży czy jak to nazywa.
- Nie wydaje mi się, żeby zamknięcie stanowiło przeszkodę dla Nikolasa i Isabel - powiedział Michael.
- Tak - przyznała Liz. - Poza tym oni lubią poszaleć. Pewnie nie pojechali wprost do jaskini.
Chyba że chcieli wrócić do swojego zacisznego kącika w śpiworze, pomyślał Alex.
- Pojedźmy najpierw do szkoły - zaproponowała Maria.
- Rzeczywiście. Kiedy słyszę słowo „poszaleć", zaraz myślę o szkole - mruknął Michael.
- Nie uważasz, że to może być zabawne, włamać się do szkoły i zrobić z niej osobiste centrum rozrywki? - broniła się Maria.
- Nie zaszkodzi spróbować - powiedział Max. Skręcił w lewo i zaraz usłyszeli wycie syreny.
Alex obejrzał się przez ramię i zobaczył migocące niebieskie światło samochodu szeryfa Valentiego. A już myślał, że nie może być gorzej.
Max zatrzymał się przy krawężniku. Usłyszeli cichy trzask zamykanych drzwi. Valenti już do nich podchodził. Stukot jego butów przyprawiał Alexa o ból zębów. Czy szeryf pamiętał, że nie kto inny, jak Alex poinformował go, że poszukiwany przez niego kosmita wyjechał z miasta zieloną furgonetką? Czy nie uzna za podejrzane tego, że Alex jest tu razem z Liz, którą Valenti posądza o to, że wie o kosmitach w Roswell więcej, niż chce powiedzieć?
Ale teraz już za późno się tym martwić, pomyślał. Starał się zachować obojętny wyraz twarzy, kiedy szeryf podszedł do Maxa i poprosił go o prawo jazdy i dowód rejestracyjny.
Max podał mu dokumenty. Valenti przyjrzał się im i zwrócił. Przypatrywał się kolejno wszystkim pasażerom jeepa. Alex nie był pewien, czy szeryf go rozpoznał. Miał wciąż ten sam niewzruszony wyraz twarzy, ale on nigdy nie ujawniał uczuć -mógł wszystko doskonale pamiętać.
- Panno Ortecho. - Valenti przesunął się trochę, żeby stanąć przy Liz - Już dawno... miałem ochotę poznać pani przyjaciół.
- Pracujemy razem nad projektem z astronomii, dla szkoły -powiedziała dziewczyna.
- Jedziemy właśnie na pustynię, by obserwować gwiazdy -dodał szybko Max. - W mieście jest za dużo świateł.
Max i Liz byli zawsze idealnie zgrani. To idiotyczne, że nie byli razem. Kompletne kretyństwo. Alex rozumiał Maxa, który chciał chronić Liz, ale przecież wszyscy razem daliby sobie jakoś radę z Valentim, gdyby zaszła taka potrzeba. Max powinien już dać sobie spokój z przeświadczeniem, że sam musi myśleć o wszystkich.
- Jedziecie w złym kierunku - rzekł szeryf.
Miał rację. W kierunku pustyni jechało się na północ albo na południe. A oni zmierzali na wschód.
- Jedziemy teraz do mojego domu - powiedział Alex. -Zapomniałem zabrać papier milimetrowy.
- Papier milimetrowy - powtórzył Valenti. Alex, czując, że Maria drży, objął ją.
- Na papierze milimetrowym łatwiej jest nanosić położenie gwiazd - powiedział.
- Kiedy tak sobie jeździcie po mieście, nie zauważyliście niczego nadzwyczajnego? - spytał szeryf.
- Nie. Wszędzie było bardzo spokojnie - odpowiedział Max. Nagle odezwał się pager i Valenti sprawdził numer.
- Możecie jechać - powiedział i odszedł do swojego samochodu.
- On też szuka Nikolasa i Isabel - rzekła Liz, kiedy szeryf był już wystarczająco daleko.
- Tak, ale przynajmniej nie wie, że szuka właśnie ich -odezwał się Michael. - I nie będzie wiedział, jeśli my znajdziemy ich pierwsi.
- Nie wiemy przecież, gdzie oni mogą być - zaprotestowała Maria.
Alex popatrzył na mijający ich pędem samochód policyjny.
- Czuję, że Valenti już wie. Jedźmy za nim.
Max i Michael widzieli w nocy lepiej niż za dnia, więc łatwo im było śledzić samochód szeryfa z takiej odległości, by nie być przez niego zauważonym. Kiedy Valenti wjeżdżał na parking centrum handlowego, Max zajechał od tyłu i zaparkował na ulicy. Wysiedli z jeepa i pobiegli w stronę wejścia.
- Powinniśmy byli pomyśleć o centrum - powiedziała Maria. - Nie mogliby znaleźć lepszego miejsca do zabawy.
- Zamknięte - oświadczył Michael, mocując się z drzwiami awaryjnego wyjścia.
- Popchnęliśmy furgonetkę, używając mocy, więc chyba możemy wypchnąć drzwi - rzekł Max.
Michael wzruszył ramionami.
- Jeśli Nikolas to robi, to my też możemy. Musimy się tylko zastanowić jak. - Zaczął wpatrywać się w drzwi.
Max robił to samo. Wyglądali, jakby byli w transie. Zaskrzypiały zawiasy i po chwili drzwi runęły na ziemię. Mam nadzieję, że nie usłyszał tego Valenti, pomyślał Alex.
- Chyba możemy założyć, że Nikolas już się zajął ochroną -szepnęła Liz, kiedy wchodzili do środka.
- Tak. Przez cały wieczór czułem powiew mocy. Rozdzielmy się, wtedy szybciej ich znajdziemy - zarządził Max. - Ja pójdę z jedną grupą, a Michael z drugą. Nie chcę nikogo zostawić bez możliwości skorzystania z mocy, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Okay, ja pójdę na górę z Alexem i z Marią, a ty zostań na dole z Liz - zgodził się Michael.
Odszedł bez słowa, a Maria i Alex poszli za nim.
Weszli na ruchome schody i ruszyli wzdłuż pasażu. Alex ostrożnie stawiał stopy. Gdzieś tam był Valenti; mógł ich usłyszeć.
Michael wskazał gestem barki i kawiarnie. Było oczywiste, że Nikolas i Isabel już z nich korzystali. Połowa była oświetlona, a zapach jedzenia zbyt silny, by mógł przetrwać od godzin, kiedy centrum było jeszcze otwarte.
- Tam - szepnęła Maria.
Weszła do drugstore'u. Dodatkowe ochronne drzwi były podniesione do góry. Alex i Michael poszli za nią.
Rozdzielili się; każde poszło inną alejką pomiędzy stoiskami. Nie ma ich tu, pomyślał Alex. Jest zbyt cicho. Chyba że już wiedzą, że w centrum jest Valenti, i ukrywają się.
Zauważył parę butów na końcu alejki. Nie, nie butów. Stóp. Pobiegł naprzód i zobaczył ochroniarza, leżącego na podłodze.
Po chwili Michael i Maria doszli do końca swoich alejek. Michael podbiegł do nieprzytomnego mężczyzny i położył mu dłoń na czole.
- Och, nie, nie - szeptała Maria.
- Nic mu nie będzie - uspokoił ją Michael. - Zostawię go, żeby się sam obudził, bo teraz musielibyśmy go chyba związać.
Maria zachwiała się na nogach.
- Chodź. Usiądź na chwilę - poradził jej Alex. Poprowadził ją do kabiny fotograficznej i posadził na stołeczku. Jeszcze by tego brakowało, żeby Maria zemdlała.
Odsunął się trochę i wpadł na automat. Zwieszał się z niego zwitek zdjęć. Ktoś zapomniał swoich fotografii. Alex wziął je do ręki i zobaczył Nikolasa i Isabel. Nikolasa i Isabel, którzy dosłownie pożerali się nawzajem.
Poczuł nagle, że on też powinien usiąść. Spojrzał znowu na fotografie i zauważył że na niektórych Nikolas trzyma jakiś papier w ręku.
Z napisem „Cześć, Alex". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz