***16***
Maria nerwowo rozglądała się po całej sali. Gdzie jest Kyle Valenti?
Musiała go znaleźć. Natychmiast.
Zauważyła go wreszcie; stał obok sceny. Podbiegła do niego, roztrącając
wszystkich po drodze.
- Kyle! Dzwoń zaraz do ojca! Ktoś zranił Alexa nożem w szyję. Leży na
parkingu. Szybko!
Kyle rzucił się do wiszącego na ścianie automatu telefonicznego.
Większość obecnych na sali ruszyła w kierunku dwuskrzydłowych drzwi,
które prowadziły na parking.
- Tędy! - zawołała Liz, łapiąc Marię za rękę, żeby wyprowadzić ją
bocznymi drzwiami.
Przebiegły przez hol. Ich kroki odbijały się głośnym echem w
opustoszałym budynku. Wybiegły głównym wyjściem i ruszyły w stronę parkingu.
- Przepuście nas - błagała Maria, przeciskając się przez otaczający
Alexa tłum.
Chłopak siedział na ziemi. Był oszołomiony.
- Mówiłeś, że ktoś cię pchnął nożem! - zawołała Liz.
- Tak - potwierdziła Maria.
Ale na szyi Alexa nie było żadnej rany, tylko ślady zakrzepłej krwi.
- Niech wszyscy wracają do sali! - rozległ się donośny głos. Maria nie
musiała się nawet oglądać, żeby wiedzieć, że to szeryf Valenti.
- I to już! - dodał.
- Chyba musimy tam iść - odezwała się Liz. - Nic ci nie będzie? -
spytała Alexa.
- Nie. Idźcie.
***
Valenti przepychał się przez cofający się tłum.
- Czy możesz mi powiedzieć, o co tu chodzi? - spytał Alexa. - Doniesiono
mi, że zostałeś pchnięty nożem, ale jak widać, nic takiego się nie stało.
Alex podniósł się na nogi i oparł o najbliżej stojący samochód. Nogi z
lekka się pod nim uginały.
- Wyszedłem na dwór, bo było mi gorąco. Pojawił się jakiś facet i
chciał, żebym mu oddał portfel. Powiedziałem, żeby się odczepił.
Valenti machnął ręką w geście zniecierpliwienia. Alex powinien szybciej
przejść do sedna sprawy.
- Po chwili leżałem już na ziemi. Potem zobaczyłem nóż. Zadał mi cios w
szyję. Nic więcej nie pamiętam. Pewnie straciłem przytomność.
- Czy mógłbyś mi wytłumaczyć, dlaczego nie jesteś martwy? W szyi jest
bardzo dużo żył i arterii, a ty nawet nie krwawisz.
- Nie wiem. Może on mnie tylko drasnął, a zemdlałem ze strachu. To
byłoby okropne - rzekł Alex.
Valenti skierował latarkę na jego twarz, a potem na szyję.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, co było dalej? - spytał.
Zobaczył ślady, pomyślał Alex. Zobaczył srebrzyste odciski dłoni.
- Mówiłem już, że niczego nie pamiętam - powiedział. Żałował, że nie
może zobaczyć oczu szeryfa. Kto nosi okulary słoneczne w nocy?
- A może sobie przypomnisz w moim biurze? Możemy tam pojechać i odbyć
długą, miłą rozmowę - zaproponował Valenti.
- I tak mi pan nie uwierzy! - krzyknął Alex. - Więc po co miałbym panu
mówić?
Szeryf się nie odezwał. Patrzył na Alexa zza odblaskowych okularów.
- No dobrze. - Chłopak westchnął. - To było tak. Ten facet dźgnął mnie w
szyję i uciekł, bo usłyszał, że na parking zajeżdża jakiś samochód. Ten drugi
facet podszedł do mnie, położył dłonie na ranie i... i rana się zamknęła.
Zawiezie mnie pan teraz do psychiatryka?
- Jak wyglądał ten drugi facet? - spytał Valenti.
- Nie wiem. Przecież wykrwawiałem się na śmierć. Ten fakt skupiał całą
moją uwagę.
Alex czuł, że Valenti nie jest zadowolony z tej odpowiedzi, ale szeryf
nie nalegał.
- A samochód? Jakim on jechał samochodem? - zainteresował się Valenti.
Chłopak wpatrywał się w ziemię, głęboko zamyślony.
- To był stary zielony pick-up. Zobaczyłem go, kiedy wyjeżdżał z
parkingu. Skręcił w lewo, chyba chciał wyjechać z miasta. Ale czemu nie pyta
mnie pan o tego gościa, który chciał mnie zabić?
- Później - rzucił Valenti. Podszedł szybkim krokiem do wozu
policyjnego, usiadł za kierownicą i cicho zamknął drzwi. Wyjechał z parkingu i
skręcił w lewo. W ślad za zieloną furgonetką.
***
Max usłyszał wycie syreny policyjnej. Spojrzał na Michaela.
- Valenti - powiedzieli jednocześnie.
- Zobaczymy, do czego jest zdolny ten nasz pupilek -odezwał się Michael.
Max starał się wzmóc siłę swojej koncentracji. Widział krążące w
powietrzu cząsteczki, z których składała się ta stara furgonetka. Popychał je
do przodu, nie pozwalając, by się rozpadły. Wysiłkiem umysłu parł samochód do
przodu.
- Pomagasz mi pchać, prawda?
- Nie. Ja tylko pojechałem na przejażdżkę - odgryzł się Michael. -
Oczywiście, że ci pomagam.
Max spojrzał we wsteczne lusterko. Zobaczył w nim światła policyjnego
wozu.
- Pchaj mocniej. Dogania nas.
Jeśli nie zdążą dojechać do nawisu nad Lake Lee, zanim dogoni ich
Valenti, to sprawa przegrana.
Max zdawał sobie sprawę, że strach przeszkadza mu w pchaniu samochodu do
przodu. Wziął głęboki oddech, poczuł zapach słonej wody jeziora. Skoncentrował
się całkowicie na pchaniu cząsteczek do przodu.
Furgonetka nabrała szybkości. Max zerknął w lusterko. W porządku, pomyślał.
Samochód podskakiwał i zgrzytał, kiedy pędzili w stronę nawisu.
- Teraz! - krzyknął Michael.
Jednocześnie otworzyli drzwi. Na widok uciekającej spod kół ziemi Maxowi
zakręciło się w głowie.
- Nie patrz w dół! - krzyknął do Michaela i wyskoczył z samochodu.
Kiedy dotknął ziemi, poczuł silny ból łokcia, ale nie zwrócił na to
uwagi. Musiał się skupić na utrzymywaniu furgonetki w ruchu. Trudniej mu było
kontrolować cząsteczki na odległość, jednak zmusił umysł do zadania ostatniego
potężnego pchnięcia. Samochód staranował ogrodzenie i spadł z wysokości ośmiu
pięter do Lake Lee, podnosząc przy upadku fontannę wody.
Michael podbiegł do leżącego przyjaciela i postawił go na nogi. Za
chwilę Valenti znajdzie się przy nawisie, musieli więc szybko uciekać.
- Mamy szczęście, że mieszkamy tak blisko tej bezdennej głębiny -
powiedział Michael, kiedy już ruszyli.
Max nie odezwał się. Musiał oszczędzać siły. Biegli w stronę miasta tak
szybko, że czuł, że za chwilę pękną mu płuca. Zwolnił.
- Już się zmęczyłeś? - spytał Michael.
Ale Max słyszał, że on też z trudem łapie powietrze.
- Myślałem, że to ty potrzebujesz odpoczynku - odpowiedział.
Utrzymywali równe tempo, dopóki nie dotarli do szkolnego parkingu.
Przed powrotem do sali Max przeczesał włosy palcami i otrzepał spodnie i
koszulę z brudu. Włoży marynarkę i nikt nie zauważy jego brudnej przepoconej
koszuli. Otarł czoło rękawem.
- Chcesz się podobać Liz? - spytał Michael. Max strzepał kurz z pleców
przyjaciela.
- Pamiętasz o tym, że wszyscy mają myśleć, że nigdzie nie odchodziliśmy?
- powiedział przed wejściem do sali.
Po chwili stali już przy nich Liz, Isabel, Maria i Alex.
- Udało się? - spytała Liz.
- Teraz Valenti stoi na skraju klifu i płacze, że kosmita wymknął mu się
z rąk - poinformował ich Michael
- Dobra robota - odezwał się Alex.
Max widział, jak ich aury zabarwiają się radością. Cała szóstka była tak
silnie ze sobą związana, że ich aury zlewały się na obrzeżach, tworząc jasno
zabarwiony krąg.
- Udało się nam - rzekł. - Wszyscy na to zapracowaliśmy i udało się.
***
Liz nie mogła oderwać oczu od Maxa. Musiała na niego patrzeć, by mieć
pewność, że nic mu się nie stało. Gdyby Valenti dopadł go tam, na pustyni, już
by pewnie nigdy go nie zobaczyła. Świat bez Maxa. Nie chciała żyć w takim
świecie.
- Czy nie masz ochoty zaczerpnąć świeżego powietrza? -spytał ją Max.
- Czytasz w moich myślach. - Tak bardzo pragnęła zostać z nim sama. -
Niedługo wrócimy - powiedziała.
- Nie spieszcie się - odrzekła Maria, a Michael roześmiał się głośno.
Pewnie wszyscy już zauważyli, że coś jest pomiędzy nami, pomyślała Liz.
No i co z tego? Mnie to nie obchodzi. Sama nie wiedziała, kiedy to się mogło
stać - czy wtedy, kiedy siedzieli w rezerwacie ptaków i opowiadał jej o swoim
dzieciństwie; czy wtedy, kiedy pozwolił jej nawiązać ze sobą łączność,
odkrywając przed nią swoje najtajniejsze myśli; czy wtedy, kiedy zobaczyła w
jaskini ciemną zieleń aury Maxa i odczuła całą jego dobroć; a może, kiedy
widziała, jak leczył mysz -ale w którymś momencie się w nim zakochała.
Max poprowadził ją do ławki na dziedzińcu i usiedli obok siebie. Liz
spodziewała się, że ją pocałuje, a przynajmniej będzie trzymał za rękę. Ale on
z poważnym wyrazem twarzy wpatrywał się w ziemię.
- Czy coś się stało? - spytała. - Martwisz się, że Valenti nie uwierzy w
śmierć kosmity, którego tak długo ścigał?
- Nie. Michael miał dobry pomysł. Uważam, że wszystko dobrze poszło.
Valenti nie będzie w stanie wydobyć tej furgonetki z jeziora i nigdy się nie
dowie, że była pusta - powiedział Max, nie patrząc na nią.
Liz wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po jego policzku.
- Muszę cię dotknąć, żeby się upewnić, że rzeczywiście tu jesteś.
Okropnie się o ciebie martwiłam. - Głęboko zaczerpnęła powietrza. Musiała
powiedzieć, co czuje. - Bardzo długo byliśmy przyjaciółmi. Wiedziałam, że jesteś
inteligentny, wiedziałam, że jesteś wspaniałym facetem, że zawsze myślisz o
innych, ale było to dla mnie w jakiś
sposób naturalne. Pamiętasz, że zawsze brałeś Marię do baseballu?
Max skinął głową. Myśli o czym innym, stwierdziła Liz. Nic zresztą dziwnego.
Przed chwilą ryzykował życie, by uchronić nas wszystkich przed Valentim.
Postanowiła jednak mówić dalej. Byłoby jej o wiele trudniej rozpoczynać
kiedyś od nowa.
- To wszystko o tobie wiedziałam, ale nigdy nie pomyślałam o tym, jak
bym się czuła, gdyby ciebie nie było w pobliżu. Oczywiście, że czułabym się
źle. Jakie to wszystko jest trudne. -Przymknęła oczy. - Więc powiem od razu.
Kocham cię, Max.
Dość gadania, pomyślała. Pochyliła się do niego. Chciała, żeby ją objął.
Wydawało jej się, że już upłynęły całe wieki od ich ostatniego pocałunku.
Max wstał z ławki i włożył ręce do kieszeni.
- Michael miał dobry pomysł. Uważam, że wszystko dobrze poszło -
powtórzył. - Ale mnie zawsze będzie groziło niebezpieczeństwo. Zawsze znajdzie
się ktoś, kto będzie mnie chciał wytropić, Valenti albo ktoś inny.
Liz zadrżała. Skrzyżowała ręce na piersi. Wiedziała, że Max też ją
kocha. Przejrzała wtedy jego myśli, czuła to. Co się dzieje? Dlaczego się tak
dziwnie zachowywał?
- Jeśli będziesz zbyt blisko mnie, też narazisz się na niebezpieczeństwo
- mówił szybko Max. - Ja... ja uważam, że powinniśmy pozostać przyjaciółmi.
Tylko przyjaciółmi.
- Max, przecież znaleźliśmy sposób na Valentiego! - zawołała Liz,
zrywając się z ławki. - Zrobiliśmy to wspólnie. Jeśli jeszcze coś się wydarzy,
jeśli ktoś inny będzie bliski odkrycia prawdy, to też sobie damy z nim radę -
przekonywała. - Kocham cię. Chcę być z tobą. Wszystko inne nie ma znaczenia.
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Max chwycił ją w ramiona i zanurzył
twarz w jej włosach.
- Nie możemy... -jęknął.
Po chwili jego usta znalazły się na jej wargach. Był to długi namiętny
pocałunek.
Kocha mnie, pomyślała Liz. On też mnie kocha.
Nagle Max się odsunął.
- Nie. Dla mnie o wiele ważniejsze jest twoje bezpieczeństwo -
powiedział, patrząc jej w oczy. - Nie zmienię zdania, Liz. To zbyt poważna
sprawa.
Popatrzyła w jego oślepiająco niebieskie oczy i wiedziała, że nic go
teraz nie przekona.
Max odwrócił się od niej i odszedł ciężkim krokiem.
Liz była oszołomiona. Nie miała jednak zamiaru rezygnować - nie teraz,
kiedy zrozumiała wreszcie, co do niego czuje. Ona i Max byli sobie
przeznaczeni, tu i teraz. Znajdzie sposób, by go o tym przekonać, żeby nie wiem
co się działo.
Przełożyła: Zuzanna Maj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz