***1***
- Teraz U!
- Uuuuu! - zawył Michael Guerin. A teraz F!
- Effff - wychrypiał Alex Manes gardłowym głosem Marilyn Monroe.
Teraz O!
- Ooohhhh! - zawołali
wszyscy razem. A teraz dajcie mi spokój - mruknął Max Evans. Patrzył na
przyjaciół, którzy stali na otaczających boisko ławkach. Świetnie naśladowali
cheerleaderki, dziewczyny zachęcające do aplauzu tłumy na stadionach. Uśmiechnął
się. Pięknie i zmysłowo.
Przestań się na niego gapić, nakazała sobie Liz Ortecho, z
trudem odwracając wzrok od Maxa. Niektórzy faceci byliby szczęśliwi, gdyby
okazywała im takie zainteresowanie- na przykład co najmniej połowa chłopaków z
liceum. Przynajmniej luk twierdziła najlepsza przyjaciółka Liz, Maria DeLuca.
Ale Max do nich nie należał. On chciał, żeby zostali przyjaciółmi. Tylko
przyjaciółmi. Czy istnieje coś gorszego, bardziej bolesnego, bardziej
rozdzierającego serce niż określenie „tylko przyjaciółmi".
Popatrz na Michaela, popatrz na Alexa, pomyślała Liz. Na nich
też warto było zwrócić uwagę. Dobrze zbudowany Michael miał kruczoczarne włosy
i zabójczy uśmiech. Alex był smukły, miał ciemno-rude włosy i promienne zielone
oczy.
Ale nie tak oślepiające jak oczy Maxa, pomyślała Liz. Znowu
skierowała na niego wzrok. Nic z tego. Alex miał rzeczywiście bardzo ładne
oczy, ale oczy Maxa zapierały dech w piersiach. Najbardziej niebieskie z
niebieskich, z poblaskiem srebra.
Liz zastanawiała się czasem, jak to było możliwe, że szeryf
Valenti, patrząc na niego, nie domyślił się od razu, że jest kosmitą. Jego oczy
zdradzały tę tajemnicę. Były nieziemskie. Niesamowite i bardzo piękne.
Na szczęście dla nich wszystkich, Valenti nigdy nie wpatrywał
się w oczy tego chłopaka tak intensywnie jak Liz. Szeryf, członek organizacji
pod nazwą Plan Wyczyszczenia Bazy Danych, miał za zadanie wytropienie
wszystkich kosmitów mieszkających na Ziemi - co w gruncie rzeczy ograniczało
się do poszukiwania Maxa, jego siostry Isabel i Michaela. Tylko oni ocaleli ze
słynnej katastrofy statku kosmicznego, który przed laty rozbił się w Roswell.
To właśnie szeryf Valenti przyczynił się do tego, że Max chciał
być „tylko przyjacielem" Liz. Dopóki Valenti poszukiwał kosmitów, Maxowi -
i jego bliskim - groziło niebezpieczeństwo.
Liz byłoby o wiele łatwiej - no tak, byłoby nadal ciężko, ale
chociaż troszeczkę łatwiej - gdyby Max nie żywił dla niej ciepłych uczuć. Wtedy
mogłaby chyba pogodzić się z sytuacją. Ale chłopak był w niej zakochany.
Wiedziała o tym. Widziała to w jego oczach. Dlatego też nie chciał, by się do
siebie zbytnio zbliżyli, to bowiem mogłoby ściągnąć na nią niebezpieczeństwo.
Jak gdyby zależało jej na tym, żeby czuć się bezpiecznie. Jak
gdyby zależało jej na czymkolwiek poza tym, żeby być z Maxem.
Rzuciła na niego ostatnie spojrzenie, na piękno, które zapierało
jej dech w piersiach, i odwróciła wzrok. Próbowała się skupić na toczącej się
obok rozmowie.
- Robię listę najlepszych wyrobów w Roswell, zawierających ser.
Numer jeden to Crater Taters... mam na myśli te długie chipsy, pokryte jasno-pomarańczowym
serem. Superowe. Cosmic Crunch też są rewelacyjne - powiedział Alex, kładąc na
języku serowego chipsa, i zamknął oczy, rozkoszując się jego smakiem.
Maria posłała Liz porozumiewawcze spojrzenie. Zawsze się z niego
podśmiewały, kiedy z takim przejęciem układał te listy, by wprowadzić je
później na swoją stronę internetową. Co prawda, same uważały to za niezłą
zabawę.
- To mi się u ciebie podoba, Alex - powiedziała Liz. - Nie boisz
się zadawania poważnych pytań filozoficznych. Dlaczego na świecie istnieje zło?
Czy nauka obaliła wiarę w istnienie duszy? I tego najbardziej istotnego: które
chipsy z serem są najlepsze?
- Hej, a ja? - odezwał się Michael. - Ja też jestem filozofem. -
Włożył do ust pełną garść Crater Taters i popił je płynem do płukania ust.
To połączenie wydało się Liz wyjątkowo obrzydliwe. Ale ja nie
jestem kosmitką, tłumaczyła sobie. Michael niewątpliwie miał inne kubki smakowe
niż zwykłe ziemskie istoty. Gdyby tak nie było, już haftowałby po ławkach.
- Twoje szczęście, że masz urok osobisty, bo zostałbyś zwycięzcą
w konkursie obrzydliwości! - zawołała Maria, patrząc, jak chłopak pakuje do ust
następną porcję chipsów.
- Naprawdę uważasz, że jestem uroczy? - spytał Michael,
trzepocząc uwodzicielsko rzęsami. Po chwili szeroko otworzył usta, pokazując
Marii język pokryty pomarańczowym nalotem.
- Musisz koniecznie spróbować - odezwał się Alex, wyciągając do
niej rękę z torebką chipsów.
- Nie jadam neonowo-pomarańczowej żywności. - Maria zmarszczyła
z niechęcią nos. - To nie jest odpowiednie jedzenie.
Michael uśmiechnął się szeroko do kolegi, a ten z kolei do
Marii, po czym się na nią rzucili. Michael chwycił ją za jedną rękę, a Alex za
drugą. Obaj starali się wepchnąć jej do ust te „jadalne śmiecie".
Dziewczyna zaczęła piszczeć, zaciskając jednocześnie zęby, co zrobiło duże
wrażenie na Liz.
- Pomóż nam! - krzyknął Alex do Maxa.
Ten wyciągnął rękę i połaskotał Marię w odsłonięty brzuch, bo
jej sweter podjechał do góry. Zaczęła się śmiać, z czego skorzystali Alex i
Michael, napychając jej usta chipsami.
- Musimy teraz uważać - powiedziała Liz ostrym tonem, o wiele
ostrzejszym, niżby sobie tego życzyła. - Mecz zaraz się zacznie.
Co prawda do początku meczu zostało jeszcze kilka minut, chciała
jednak, żeby Max zdjął rękę z brzucha Marii - i to zaraz. Wiedziała, że nie ma
powodu do zazdrości. Max i Maria byli tylko kumplami. Ale to ją zabolało. Mógł
dotykać jej najlepszej przyjaciółki, a nigdy nie dotykał Liz.
Pocałowali się zaledwie trzy razy, zanim ogłosił swój regulamin
pod nazwą „będziemy tylko przyjaciółmi", ale dokładnie pamiętała dotyk
jego warg. Nie mogła pogodzić się z myślą, że ma przejść przez życie pozbawiona
pocałunków Maxa, dotyku jego palców przeczesujących jej włosy, bliskości jego
ciała...
Przestań się zadręczać, pomyślała i skupiła uwagę na boisku.
Dziewczyny, które spełniały rolę cheerleaderek, ustawiły się
przed ławkami dla kibiców. Isabel, siostra Maxa, chwyciła mikrofon. Pierwsza
weszła na boisko drużyna ich szkoły, Liceum Ulyssesa F. Olsena.
- Brawo kosmici z UFO! Rick Montes, Doug Highsinger, Tim
Wanabe...
Chłopcy po kolei wbiegali na boisko, kiedy Isabel wykrzykiwała
ich nazwiska.
- John Andrews, Richard Jamison, Nikolas Branson...
- Czy ten nowy chłopak, Nikolas, chodzi z tobą na jakieś
zajęcia? - zwróciła się Liz do Marii.
- Na hiszpański. Jest raczej cichy.
- Dość atrakcyjny - powiedziała głośno Liz.
Chciała, żeby Max to usłyszał. Może jeśli pomyśli, że ona
interesuje się innym facetem, to...
Zachowuję się żałośnie, uznała. Jeszcze trochę, a zacznę czytać
w „UFO Observer" porady pani Susie Scotto w „Miłości nie z tego
świata".
- Tylko dość atrakcyjny? - powtórzyła Maria. - On powinien nosić
plakietkę ostrzegawczą!
Liz spojrzała znowu na Nikolasa. Miał długie, opadające na
ramiona, ciemne włosy i jasnobrązowe oczy. Wysokie kości policzkowe i nos,
który musiał już być kilkakrotnie złamany, nadawały jego twarzy surowy wyraz.
Tak się przynajmniej wydawało, dopóki nie dostrzegło się jego pełnych,
zmysłowych warg.
Tak, był atrakcyjny, ale Liz patrzyła na niego z naukowego
punktu widzenia, jak antropolog klasyfikując typ urody, jakby to robiła w
laboratorium biologicznym.
Gdyby Maria wiedziała, co mi chodzi po głowie, pomyślała Liz.
Maria zawsze mówiła, że naukowy pogląd na świat odziera go z magicznego uroku.
Ale jej przyjaciółka miała naukowy umysł.
Maskotka tamtej drużyny powinna mieć się na baczności. Izzy za
chwilę się wścieknie - zauważył Michael.
Liz rzuciła okiem na boisko. Rocky Rocket, w kostiumie maskotki
drużyny przeciwników, liceum Guffmana, obejmował Isabel w pasie. Ta nadal
zagrzewała kibiców do aplauzu, ale Michael miał rację. Widać było, że jest
wściekła.
Nagle Rocky wyrwał jej mikrofon z ręki i odtańczył taniec
zwycięstwa, wyskakując w powietrze.
- Uuu, to się nie spodobało Isabel - Maria roześmiała się. -Żeby
jakiś frajer w ogromnym kudłatym kostiumie pozwalał sobie na takie żarty!
- Zaraz się za niego weźmie - rzekł z przekonaniem Michael. -
Frajerzy nie powinni zaczynać z Iz... Patrzcie.
Faktycznie, Isabel przestała zagrzewać kibiców i z groźnym
wyrazem twarzy obróciła się w stronę Rocky'ego -maskotki z groźnym wyrazem
twarzy. Wyciągnęła rękę po mikrofon.
Rocky potrząsnął wielką, spiczastą głową. Isabel posunęła się w
jego stronę jeszcze o krok - i zatrzymała się. Chłopak nagle wyskoczył w górę.
Kibice zachłysnęli się z wrażenia, kiedy Rocky uniósł się w
powietrze, przeleciał trzy metry do tyłu i wpadł, głową w dół, do wysokiego
pojemnika z lodem.
- Ja cię kręcę, widzieliście to?! - wykrzyknęła dziewczyna,
która siedziała za Liz. - Wyskoczył kilka metrów w górę!
Rocky wydobył się z trudem z pojemnika i zrejterował na drugą
stronę boiska. Liz zauważyła uśmiech triumfu na twarzy Isabel.
- Przy tym stosunku wagi do objętości to nie powinno być możliwe
- powiedziała z namysłem.
Maria, Michael i Alex spojrzeli na nią pustym wzrokiem. Ich oczy
miały zawsze taki wyraz, kiedy wygłaszała swoje teorie naukowe.
- Możesz powiedzieć to po angielsku? - zażartowała Maria.
- Liz mówi, że, zgodnie z prawami fizyki, facet w dużym i
ciężkim kostiumie maskotki nigdy nie byłby w stanie skoczyć tak wysoko -
tłumaczył jej Max.
- To znaczy bez pomocy? - spytał Michael, unosząc brwi.
- Otóż to - odpowiedział Max.
***
Isabel zdjęła gumkę ze swoich blond włosów i rozpuściła je na
ramiona. Taka fryzura najbardziej jej się podobała. Chłopakom zresztą też. W
gruncie rzeczy im wszystko się w Isabel podobało. Wargi dziewczyny wygięły się
w uśmieszku zadowolenia. „
- To nie do uwierzenia, że maskotka Guffmana mogła tak wysoko
unieść się w powietrze - powiedziała Stacey Scheinin.
Podskoczyła, lądując na kosmetyczce, którą Isabel położyła przed
swoją szafką w szatni. Isabel rzuciła jej mordercze spojrzenie, ale Stacey
niczego nie zauważyła. Jak zwykle, nie przestawała szczebiotać. Uwielbiała
słuchać własnego głosu.
- To było niesamowite! - zawołała Stacey. - Uważam, że wszystkie
powinnyśmy zacząć chodzić na gimnastykę, żeby nauczyć się czegoś takiego. Co wy
na to, dziewczyny?
Fanki Stacey przyjęły tę propozycję z entuzjazmem. Isabel
wzniosła oczy da sufitu. Zespół cheerleaderek dzielił się na dwie grupy -
dziewczyn nie znoszących Stacey i tych, które starały się ją naśladować.
Isabel, bez wątpienia, należała do pierwszej grupy. Dlaczego
miałaby chcieć upodobnić się do Stacey? Ta dziewucha zawsze się uśmiechała albo
chichotała, albo piszczała, albo robiła to wszystko naraz. Ale pod tym
słodziutkim, rozczulającym, zachęcającym do chodzenia do dentysty uśmiechem
krył się morderczy instynkt kobry.
- A szczególnie ty, Isabel - dodała Stacey. - Gdybyś zajęła się
gimnastyką, nie miałabyś tylu problemów podczas prób do „Inwazji kosmitów.
"
Isabel zignorowała ją. Stacey traktowała swoje stanowisko
głównej cheerleaderki o wiele za poważnie. Nic lepszego już jej nie spotka w
tym żałosnym, nieciekawym życiu. Poza tym skoki Isabel były doskonałe.
- „W inwazji kosmitów" Isabel na pewno spodobała się
Nikolasowi Bransonowi - odezwała się Tish Okabe. - Ani na chwilę nie spuszczał
z niej wzroku.
Okay, okay, Tish, pomyślała Isabel. Stacey dała już wszystkim
wyraźnie do zrozumienia, że chciałaby mieć dla siebie tego nowego chłopaka,
Nikolasa.
Stacey rzuciła Tish jadowite spojrzenie. Ta uśmiechnęła się
tylko w odpowiedzi.
Isabel roześmiała się cicho. Jej najlepsza przyjaciółka była
osobą, która potrafiła polubić prawie każdego. Z wyjątkiem Stacey.
- Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby brać lekcje gimnastyki u
Nikolasa! - zawołała Lucinda Baker.
Isabel uważała, że Lucinda jest w porządku. Tylko trochę za
bardzo starała się być na topie. Czarne ciuchy, zielona szminka itd. Isabel
słyszała, że Lucinda zgodziła się wstąpić do zespołu cheerleaderek tylko
dlatego, że matka zapłaciła jej za to tysiąc dolarów.
- Zapomnij o tym. Nikolas nie jest aż tak zdesperowany, żeby
miał zadawać się z tobą, nieszczęsna Lucindo - odezwała się jedna z fanek
Stacey.
Isabel wciągnęła dżinsy; chciała jak najszybciej wyjść. Poziom
estrogenów w szatni był o wiele za wysoki. Drażniło ją zbyt długie przebywanie
w towarzystwie samych dziewczyn.
- Załóżmy się, którą z nas się zainteresuje! - rozległ się jakiś
głos z drugiego rzędu schowków na ubranie.
Isabel nie była pewna, która z dziewczyn wpadła na ten pomysł.
Ale była to jedna z entuzjastek Stacey. Wszystkie starały się naśladować jej
wysoki, afektowany głos. Trudno je było rozróżnić.
- Nie musimy robić zakładów. Nikolas zainteresuje się
najbardziej pociągającą dziewczyną w szkole, a będę nią ja -oświadczyła Stacey.
Tish rzuciła Isabel spojrzenie, które mówiło: „dlaczego jej na
to pozwalasz?! Ale Isabel nie miała ochoty wdawać się w sprzeczkę.
- Jeśli jesteś tak bardzo atrakcyjna, to dlaczego każdy chłopak
z naszej szkoły chce się umawiać z Isabel? - Tish zwróciła się do Stacey.
- No tak, skoro wszyscy lecą na Izzy, dlaczego na balu
inauguracyjnym tańczyła z Alexem Manesem? - odgryzła się Stacey.
To prawda, że w szkole Alex nie należał do najbardziej wziętych
chłopaków. A najatrakcyjniejsze dziewczyny - do których niewątpliwie należała
Isabel - zadawały się tylko z tymi popularnymi.
- On jest tylko jednym z tych zadurzonych niewolników. Czasami
muszę poświęcić im trochę uwagi, bo popadają w depresję, zapominają o jedzeniu
i doprowadzają się do okropnego stanu - powiedziała Isabel beznamiętnym tonem.
Był tylko jeden powód, dla którego wystąpiła wtedy w
towarzystwie Alexa - należał on do spisku, mającego uchronić Isabel, Maxa i
Michaela przed szeryfem Valentim, który był już bliski odkrycia prawdy. Isabel
nie mogła odmówić tańca chłopakowi, który starał się ocalić jej życie.
Ale jeśli miała być całkowicie szczera, to nie był jedyny powód,
dla którego zgodziła się tańczyć z Alexem. Ten chłopak w jakiś dziwny sposób ją
fascynował. Miał wariackie poczucie humoru, był inteligentny, a kiedy jej
dotykał... naprawdę wiedział, co robić z rękami.
Isabel sprawdziła makijaż w lusterku umieszczonym na
wewnętrznych drzwiach szafki i pociągnęła usta drugą warstwą czerwonej szminki.
Wzięła torebkę i ruszyła do drzwi, które prowadziły do sali gimnastycznej.
- Powiem Nikolasowi, że jesteś w nim z lekka zadurzona! -
zawołała w stronę Stacey. - Może uda mi się go przekonać, żeby zwrócił na
ciebie uwagę.
Szybko zamknęła za sobą drzwi, nie dając Stacey szansy na
odpowiedź. Mogła sobie tylko wyobrazić, jak jej słodka twarzyczka czerwienieje
ze złości.
- Isabel! - usłyszała nagle głos Maxa.
Obróciła się. Brat wyraźnie na nią czekał. Nie miał wesołej
miny. Tak samo jak Liz, Maria i Michael. Nawet Alex, który na jej widok zawsze
uśmiechał się jak wariat, miał ponury wyraz twarzy.
Na pewno coś się stało. Coś ważnego. Coś złego. Czy Valenti już
odkrył prawdę? Czy wie, kim są? Isabel szybko podeszła do grapy przyjaciół. Jej
kroki odbijały się głośnym echem w pustej sali gimnastycznej.
- Co się stało? - spytała z niepokojem.
- Co się stało? - powtórzył Max ironicznym tonem. - Dokładnie
wiesz, co się stało.
Nie wydawał się jednak przerażony ani zaniepokojony. A więc to
nic groźnego. Był tylko zirytowany. Na nią. O co mu chodziło? Przecież nic
takiego nie zrobiła. No dobra, zostawiła mu wczoraj wieczorem całe zmywanie.
Wielka rzecz]
- To nie było mądre posunięcie, Iz - powiedział Michael. Jego
głos był tak samo pełen dezaprobaty jak głos Maxa.
O co tu chodziło? A może zapomnieli jej powiedzieć, że to jest
dzień walki z Isabel?
- Wiesz, że Valenti wciąż szuka w Roswell kosmitów -włączyła się
Liz. - Wiesz, że to bardzo niebezpieczny facet.
- Ostatnim razem ledwie nam się udało go pozbyć - wtrąciła
Maria.
Valenti... Chwileczkę. Czy to ma jakiś związek z szeryfem?
- Okay, niech mi ktoś zaraz wszystko wytłumaczy - powiedziała
Isabel. - Nie możecie rzucać tylko hasłem Valenti i nie...
- Przestań -przerwał jej Michael. -Nie udawaj niewiniątka.
Użyłaś mocy, by wrzucić maskotkę Guffmana do pojemnika z lodem.
Myślałaś, że tego nie zauważymy?
Isabel nagle zesztywniała. No tak, dziękuję wam za to, że macie
do mnie tyle zaufania.
- Chyba powinnam wam teraz powiedzieć, że użyłam swojej mocy
również po to, by położyć niewidzialne osłony na wszystkich deskach
toaletowych, i spowodowałam, że bokserki pana Tollifsona zamieniły się w
jedwabne majteczki - odparowała Isabel. - Kim jestem, dziewięcioletnią
dziewczynką?
Max rzucił jej typowe spojrzenie starszego brata, jakby chciał
powiedzieć: „nie staraj się wykręcać".
- Słuchaj, Iz, czułem, że ktoś używa mocy, czułem odpływ
energii, tak samo jak Michael. A żaden z nas nie zabawiał się tą głupią
maskotką.
- A ja niczego nie czułam. Powariowaliście. To czyste wariactwo.
Czy cokolwiek do was dociera?
Isabel usiłowała przecisnąć się pomiędzy Marią a Michaelem. Nie
miała zamiaru tam stać i pozwolić im wrzeszczeć na siebie bez powodu.
- Nie wolno ci tego bagatelizować. - Michael złapał ją za
łokieć.
Wyrwała rękę i spojrzała na Alexa. Jak do tej pory nie
powiedział ani słowa w jej obronie. Jeśli nie można liczyć nawet na faceta,
który ma bzika na twoim punkcie... Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Nie masz nic do powiedzenia? - spytała zaczepnym tonem.
- Nie potrafię wydobyć głosu. Jestem jeszcze w szoku, w który
wprawił mnie obraz pana Tollifsona w jedwabnych majtkach - rzekł chłopak. - Ale
jeśli mówisz, że ty tego nie zrobiłaś, to mi wystarczy.
- Mnie też - dodała szybko Maria.
- Nie wiecie, co ona już wyprawiała - odezwał się Max.
-Pamiętacie, jak w zeszłym roku samochód pani Shaffer znalazł się na dachu sali
gimnastycznej?
- Tak! - wykrzyknął Alex. - To było rewelacyjne!
- To zrobiła Isabel. - Max zmarszczył czoło. - Rzucanie maskotką
to dokładnie w jej stylu.
Pamiętał każdą najmniejszą głupotę, jaką Isabel kiedykolwiek
popełniła. Czasami miała wrażenie, że wprowadził do komputera wszystkie
wiadomości na jej temat. Zaraz zacznie opowiadać o tym, jak w czwartej klasie
ugryzła Laurę Burns.
- Czy uważacie mnie za idiotkę?! - wrzasnęła. - Czy myślicie, że
nie pamiętam, jak mało brakowało, by Valenti wpadł na nasz ślad? Myślicie, że
ryzykowałabym, żeby... żeby... Myślicie, że chcę, żeby Valenti...
Z trudem łapała oddech. Łzy napływały jej do oczu, ale je
powstrzymała. Nie mogła sobie na nie pozwolić. Nie mogła sobie pozwolić na to,
by na samą myśl o Valentim dygotać z przerażenia.
- Hej, Iz... - odezwał się Michael, lekko gładząc ją po ręce. -
Czułem, że jest używana moc, ale może tak mi się tylko wydawało. Może po prostu
zdrętwiała mi noga i poczułem, że przechodzą mnie ciarki. Nie powinienem był
cię od razu oskarżać.
Lekko skłoniła głowę. Jak na Michaela to były wielkie
przeprosiny.
- Posłuchaj, Isabel - wtrąciła Liz. - Nie chcieliśmy sprawić ci
przykrości. Nie powinniśmy byli wyciągać pochopnych wniosków. Prawda, Max?
- Przepraszam cię, Izzy - powiedział Max. - Ja na pewno czułem
powiew mocy. Ale to nie było słuszne, że od razu rzuciliśmy się na ciebie,
nawet o nic cię nie pytając.
Isabel musiała przyznać mu jedno - kiedy nie miał racji,
potrafił się do tego przyznać.
- Okay, odczuwam potrzebę grupowego uścisku - rzekł Michael.
- Kocham was wszystkich - powiedział Alex, udając, że ociera
łzy.
- Ja bym was o wiele więcej kochała, gdybyście przestali uważać,
że tylko ja zawsze robię głupstwa - mruknęła Isabel.
Niby byli jej przyjaciółmi, a nie mieli do niej za grosz
zaufania.
Czy nie widzieli, jak teraz rozważnie postępuje? Rozwaga - to
mogłoby być jej drugie imię. Rozwaga - to mogłaby być nazwa jej ulubionych
perfum. Rozwaga - to mógłby być tytuł jej ulubionej piosenki. Jak mogli o tym
nie wiedzieć?
To prawda, że dawniej nie
starała się kontrolować swoich czynów. Używała mocy, kiedy tylko miała na to
ochotę, dla zabawy. Ale to było, zanim dowiedzieli się o Planie Wyczyszczenia
Bazy Danych, zanim odkryli, że Valenti poluje na kosmitów.
Musiałaby chyba postradać zmysły, żeby teraz korzystać ze swojej
mocy. To byłoby jednoznaczne z wysłaniem Valentiemu zaproszenia, aby ją
schwytał. Isabel przyszło nagle do głowy, że powinna była wziąć cieplejszy
płaszcz. Kiedy zaczynała myśleć o Valentim, zaraz robiło się jej zimno.
Max, możesz znaleźć inne wytłumaczenie na to, co po-czułeś? -
spytała Liz. - Przepływ prądu elektrycznego albo jakaś nagła zmiana pogody?
Byłoby miło, gdyby Liz zaczęła zadawać te pytania, zanim wszyscy
rzucili się na mnie z oskarżeniami, pomyślała Isabel.
Max potrząsnął głową.
Powiew mocy daje bardzo charakterystyczne odczucia. Nie mógłbym
tego pomylić z niczym innym.
A może w Roswell jest jeszcze jakiś kosmita? - zasugerowała
Maria.
Isabel z trudem pohamowała histeryczny wybuch śmiechu.
- Bardzo bym chciała - mruknęła. Kiedy była dzieckiem, zawsze
marzyła o tym, że spotka innych kosmitów. Może to będzie dziewczynka, która
stanie się jej najlepszą przyjaciółką.
Ale nigdy nie natrafiła na najmniejszy ślad świadczący o tym, że
mogłoby tak być.
Kiedy wreszcie dowiedzieli się, że trafili na Ziemię, ponieważ
statek ich rodziców uległ katastrofie, znali już całą prawdę. Isabel, Max i
Michael byli tu sami. Zdani wyłącznie na siebie.
Do czasu, kiedy Alex, Liz i Maria odkryli prawdę.
- Gdyby na Ziemi byli jeszcze inni, to odczuliby naszą moc.
Skontaktowaliby się z nami - powiedział Max.
- Tego nie da się utrzymać w tajemnicy przed innym kosmitą -
poparł go Michael. - Przecież odbieramy wzajemnie swoje wrażenia i odczucia.
Tak już jest. Nie mamy nad tym żadnej kontroli.
- I nigdy nie natrafiliśmy na ślad czyjejś obecności, poza nami
trojgiem - mruknęła Isabel.
- Tylko przez sekundę czułem powiew mocy. Musiałem się omylić.
To na pewno było coś innego - powiedział Max.
Isabel zauważyła jednak zmarszczkę, która pojawiała się między
jego brwiami zawsze wtedy, kiedy był zatroskany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz