środa, 19 czerwca 2013

Rozdział siódmy

***7***
Alex patrzył na Liz i Marię, które były zajęte oglądaniem sukienek wiszących w długich rzędach. Marzył o tym, żeby się pospieszyły z wyborem. Mały butik działał na niego klaustrofobicznie. Wieszaki były stłoczone, a w powietrzu unosił się zapach, jakby sklep był wy tapetowany próbkami perfum, jakie widywał w ilustrowanych pismach.
- Niewielki z ciebie pożytek, Alex - odezwała się Maria. -Przyprowadziłyśmy cię tutaj, żeby poznać męski punkt widzenia. Jaka sukienka ci się podoba?
- Jakaś krótka, obcisła, gołe plecy, wycięta z przodu, może jeszcze z jakimiś rozcięciami - powiedział. - Najlepiej taka, do której nie nosi się stanika... wiesz, z takimi ramiączkami.
Dostał od Liz po głowie, ale przyjął ten cios z uśmiechem. Uwielbiał ją prowokować. Zanim poznał Marię i Liz, nigdy nie miał do czynienia z sytuacją typu „te dziewczyny są tylko moimi kumpelkami", a przynajmniej nie miał tego typu doświadczeń od czasu, kiedy skończył siedem lat.
Była jeszcze dodatkowa korzyść - to wkurzało Majora. Ojciec Alexa chciał, aby syn włączył się do działającego w ramach szkoły programu zajęć Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy albo aby przynajmniej zaczął myśleć o tym, jaki rodzaj wojsk wybierze po ukończeniu szkoły. Od czasu, kiedy ojciec przeszedł na emeryturę, wpadł w obsesję na temat kariery wojskowej syna. Gdyby się dowiedział, że Alex spędza całe popołudnie, odgrywając rolę konsultanta mody, dostałby szału. Oczywiście, chłopak nie miał zamiaru go o tym informować.
Nie poinformował również ojca, że nie ma najmniejszego zamiaru wstępować do wojska. Miał nadzieję, że może któryś ze starszych braci przetrze szlak i przyzwyczai Majora do myśli, że może mieć syna cywila. Ale dwóch starszych braci wstąpiło, tak jak ojciec, do lotnictwa wojskowego. A Jesse, który był jego ostatnią nadzieją, zaciągnął się niedawno do piechoty morskiej. Major nie był zadowolony z faktu, że w jego rodzinie znalazł się jakiś morski dziwoląg, ale już przestał krzyczeć, wydawał tylko gniewne pomruki.
- A co myślisz o tej? - spytała Liz, pokazując mu granatową jedwabną sukienkę na cieniutkich ramiączkach, która wyglądała na coś w rodzaju nocnej koszuli.
- Na moim chłopakomierzu strzałka skierowana jest na max - powiedział Alex.
- Cokolwiek ten chłopakomierz ma oznaczać, nie chcę go widzieć - mruknęła Maria.
Nie zwrócił na nią uwagi. Wyobrażał sobie, że dotyka cieniutkiego jedwabiu i czuje ciepło ciała Isabel. Och litości, znowu o niej myślał, chociaż surowo sobie tego zabronił.
Zapomnij o niej, powiedział do siebie. Przypomnij sobie, co o tobie mówiła. Nie zaczekała nawet, żebyś wyszedł z sali gimnastycznej, zanim zaczęła się z ciebie wyśmiewać.
A jednak było coś» takiego - coś w oczach Isabel, kiedy rozmawiali ze sobą - było wzajemne przyciąganie, jakaś łączność. Alex nie wierzył, że ta dziewczyna jest tak zimna, na jaką wygląda. Gdyby byli wtedy sami... Czuł, że mogliby nawiązać bliższy kontakt.
- Będziesz mierzyć tę kieckę? - zwróciła się Maria do przyjaciółki.
Liz spojrzała na karteczkę z ceną i skrzywiła się. Po chwili pokazała ją Marii.
- Chyba jesteśmy w nieodpowiednim sklepie -powiedziała.
- Chodźmy do Pawilonu Ubrań - zaproponowała Maria.
Alex pierwszy wyszedł ze sklepu. Głęboko wciągnął pozbawione zapachu perfum powietrze. W całym centrum handlowym unosił się zapach jedzenia - czekoladowych ciasteczek i chińskich potraw, tortilli i frytek. To było o wiele przyjemniejsze.
- Nie pomyślałyśmy, że Alex też idzie na bal - powiedziała Maria. - Może potrzebować pomocy przy zakupach. Wyobrażam go sobie w koszuli bez kołnierzyka i...
- Zapomnij o tym - przerwał jej Alex. - Nie zrobisz ze mnie Kena, nie będę występować w roli narzeczonego Barbie.
- Masz już siedemnaście lat. Najwyższy czas, żebyś zaczął nosić inne materiały, a nie tylko flanelę i denim.
- Noszę też inne rzeczy, na przykład bawełnę. I... to z czego się robi dresy.
- Widzisz, tu jest Macy. Ten dom towarowy czeka właśnie na ciebie. - Maria chwyciła go za ramię i pociągnęła za sobą.
Alex zobaczył z daleka Michaela Guerina i Maxa Evansa, którzy szli w ich kierunku.
- Chłopaki! - krzyknął. - Hej, chłopaki, chodźcie na ratunek. Wyrwał się Marii i szybko podbiegł do nich.
- Komórka mafijna, kryptonim Najnowsze Modele, złapała mnie w swoje sidła.
- Wyglądają niebezpiecznie - zauważył Michael, kiedy Liz i Maria dołączyły do nich.
- Grożą użyciem siły, jeśli nie przestanę nosić flaneli -poskarżył się Alex.
Spodziewał się, że wzbudzi gwałtowny protest dziewczyn, które będą chciały przeciągnąć Maxa i Michaela na swoją stronę. Ale one były ciche i spokojne. Co się stało? Nigdy nie zachowywały się tak spokojnie.
- Nie pozwól na to, chłopie - powiedział Michael. - Jeśli nie potrafią cię zaakceptować takiego, jaki jesteś, to po prostu odejdź. Prawda, Max?
- Każdy Amerykanin ma prawo do noszenia flaneli - potwierdził Max. Przechylił się przez balustradę i zaczął wpatrywać się w fontannę na dolnym poziomie. Najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę.
Alex nie znał go dobrze, ale zawsze uważał za fajnego faceta. Chętnie zadałby mu kilka pytań na temat Isabel, które by mu pomogły jakoś ją rozszyfrować.
Może brat będzie wiedział, która Isabel jest prawdziwa -czy ta, która flirtuje z Alexem i zachowuje się tak, jakby jej to sprawiało ogromną przyjemność? Czy też Isabel, która wyśmiewa się z niego za plecami?
- Te laski mają dziwne wymagania - odezwał się Michael. -Mogą mieć faceta, który za nimi szaleje, ale im to nie wystarcza. Zaraz chcą coś zmienić. Faceci tak nie postępują. Max, tobie podoba się Liz taka, jaka jest, prawda?
Zapanowała dziwna cisza.
Liz rzuciła Michaelowi spojrzenie, które wyraźnie mówiło „odwal się". Alex zmarszczył czoło. Co się z nimi dzieje? Liz nie była nigdy tak drażliwa.
- Chodziło mi tylko o to, że ty nie mówiłbyś jej, w co się ma ubrać - dodał Michael, unikając wzroku Liz.
- Ona wygląda dobrze w każdym ubraniu - powiedział Max. Odsunął się od balustrady i stanął przed nimi.
- Wyglądałaś uroczo nawet w tej cukierkowej sukience w misie, której tak nie cierpiałaś.
- Pamiętasz to?! - zawołała Liz. - Nienawidziłam tej sukienki, ale ponieważ był to prezent od mojej babuni, rodzice kazali mi ją nosić.
- Nie pamiętam tej sukienki. W której to było klasie? -spytała Maria.
- W przedszkolu - powiedziała Liz po chwili namysłu. -Pani Gliden, ile razy miałam na sobie tę sukienkę, pozwalała mi wkładać jeden z tych fartuchów, których używaliśmy na zajęciach malowania palcami. Ona była strasznie miła. Ona... -Liz nie dokończyła zdania.
- Ale Max nie był z tobą w przedszkolu, prawda? - spytała Maria, unosząc brwi.
- Muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. Zaraz. - Liz zwróciła się do Maxa.
Odeszła na bok, a on, po chwili wahania, poszedł za nią. Znowu zapanowała dziwna cisza. Maria była bardzo blada.
- No tak - mruknął Alex.
- Muszę kupić lakier do paznokci - powiedziała Maria. -Spotkamy się w sektorze restauracyjnym - dodała, ruszając w stronę ruchomych schodów.
Alex wzruszył ramionami.
- Chcesz coś zjeść? - spytał Michaela.
- Zawsze mam ochotę coś zjeść.
Liz i Maria są chyba na haju, musiały nałykać się prochów, a ja niczego nie zauważyłem, pomyślał Alex, idąc razem z Michaelem w stronę sektora restauracyjnego. Mam nadzieję, że szybko dojdą do siebie.
***
Nie, nawet z daleka - warknęła Isabel do młodego mężczyzny reklamującego próbki perfum, zanim zdążył ją spryskać. Zwykle unikała wchodzenia do Macy z tej strony. Trzeba było zręcznie manewrować, ponieważ było się atakowanym ze wszystkich stron. Od tych wszystkich zapachów -kwiatowych, korzennych, owocowych - robiło jej się niedobrze.
- Hej, on był całkiem fajny - zaprotestowała Tish.
- Zbyt duży i zwalisty - powiedziała Isabel, zerkając przez ramię. - Popatrz tylko na jego kark.
- Myślałam, że uwielbiasz kulturystów - skwitowała Tish. Podsunęła nadgarstek młodej kobiecie w białym fartuchu, która delikatnie popryskała ją wodą kwiatową.
- Wyrosłam już z tego. Teraz wydają mi się zbyt prowokacyjni. Poza tym, kto chciałby chłopaka, który spędza więcej czasu na siłowni niż w twoim towarzystwie? - Tak, właśnie o to chodzi, pomyślała Isabel. I to nie miało nic wspólnego ze wspomnieniem smukłego ciała Alexa, przytulonego do niej w ich tańcu ze snu.
- A mnie się podoba - upierała się Tish. - Uważam, że jest atrakcyjny.
- Ty wszystkich chłopaków uważasz za atrakcyjnych - odparowała Isabel.
- Prawie każdy ma w sobie coś fajnego, nawet jeśli trudno to od razu zauważyć - nie dawała za wygraną Tish. - Na przykład ten facet przy ladzie z rękawiczkami. Źle ubrany, fatalnie uczesany, brzydka cera...
- Brak higieny osobistej - wtrąciła Isabel.
- Ale popatrz na jego usta - agitowała Tish, łapiąc koleżankę za brodę i obracając jej głowę we właściwym kierunku. -Popatrz na jego duże, pełne wargi. Mmm...
- Okay, a ten? - spytała Isabel, wskazując ruchem głowy grubego chłopaka ze zmierzwionymi włosami.
- Jak możesz pytać?! - zawołała Tish. - Popatrz na jego pośladki. Fantastyczne. Nie miałabyś ochoty ich uszczypnąć?
- Raczej nie. - Isabel rozejrzała się w tłumie. - Okay, mam tu coś dla ciebie - dodała z uśmiechem. - Tam, przy stoisku Lancome'a.
- Beznadziejny - oceniła Tish. - Chodźmy stąd. Tam jest Stacey. Nie chcę jej spotkać. O wiele za często widuję ją w szkole.
- Chcę z nią porozmawiać - powiedziała Isabel.
- Isabel - jęknęła Tish.
- Chodź.
Isabel ruszyła w stronę Stacey. Nie obróciła się nawet, by sprawdzić, czy koleżanka idzie z nią. Tish zawsze chodziła w ślady Isabel.
- Hej, Stacey, szukasz pomadki do ust do swojej fioletowej sukni? - spytała Isabel
Stacey obróciła się w ich stronę. Tish gwałtownie złapała oddech.
- Co się stało z twoją twarzą?! - zawołała.
- Miałam koszmarny sen i w nocy podrapałam sobie całą twarz. - Stacey przesunęła palcem po pokrytym czerwonymi rysami policzku.
Po raz pierwszy widzę Stacey, która nie podskakuje i nie chichocze, pomyślała Isabel. Ona była zawsze taka rozkoszna, że wszystkim robiło się niedobrze. Nawet podczas zajęć rysowała serduszka, gwiazdki i tęcze na okładkach swoich zeszytów.
- To okropne. Boli cię? - spytała Tish.
Och, basta, pomyślała Isabel. Gdyby Tish znalazła na chodniku chorego grzechotnika, na pewno wzięłaby go do domu, wyleczyła, zawiązała mu wstążeczkę na szyi i bardzo by się zdziwiła, gdyby ją zaatakował. Powinna zacząć spotykać się z Maxem. Byliby dobraną parą.
- To mnie właściwie nie boli, tylko okropnie wygląda. Szukam czegoś do zamaskowania tych śladów - powiedziała Stacey, oglądając wystawione podkłady i pudry.
- Jaki to był sen? - spytała Tish.
- Och, to był koszmar! Oblazło mnie całe mnóstwo wstrętnego robactwa. Czułam, jak po mnie chodzą. Drapałam się bez przerwy, ale nie mogłam się ich pozbyć.
Isabel patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, głośno łapiąc powietrze.
- To naprawdę dziwne. Miałam dokładnie taki sam sen wczorajszej nocy!
***
- O co chodzi? - spytał Max, idąc w ślad za Liz.
Nie odpowiedziała mu na pytanie. Skierowała się do bocznego krótkiego korytarza, gdzie był tylko automat telefoniczny, fontanna z wodą do picia i jedna ławka. Nikt im tam nie będzie przeszkadzał.
Obróciła się szybko i popatrzyła na Maxa wściekłym wzrokiem.
- Umiesz czytać w myślach? Czy posiadasz taką władzę? Jeśli tak, to musisz znaleźć jakiś sposób, żeby się od tego odciąć, ponieważ narusza to prawo do prywatności.
Liz bała się nawet myśleć o tym, co Max mógłby zobaczyć w jej umyśle. Te wszystkie wstydliwe drobiazgi, z których nikomu się nie zwierzała, nawet Marii. To głupie fantazjowanie, któremu się oddawała podczas nudnych lekcji. Te wszystkie niepochlebne opinie o ludziach, które czasem wygłaszała w myślach.
Najbardziej jednak bała się tego, że Max znał te okropne myśli, które przebiegały jej przez głowę, kiedy powiedział jej, że jest kosmitą. Wstydziła się tej fali obrzydzenia i strachu, która ją wtedy ogarnęła. Gdyby tego typu uczucia skierowane były przeciwko niej, czułaby się unicestwiona.
- Nie umiem czytać w myślach. Przynajmniej nie zawsze -powiedział Max. - Tylko kiedy uzdrawiam, uzyskuję łączność z tymi ludźmi. Przed oczami przesuwa mi się tyle obrazów i tak szybko, że z ledwością mogę je zapamiętać. Ale w jakiś sposób wiem o wielu rzeczach. To nie dotyczy myśli. Na przykład twoja sukienka... jej obraz przebiegł mi przez umysł i od razu wiedziałem, że jej nie lubiłaś.
- Co jeszcze widziałeś oprócz sukienki? - spytała, krzyżując ręce na piersiach.
- Hmmm... widziałem pluszowego pieska z odgryzionym uchem.
- Och, Pan Beans. Do dziś siedzi na moim łóżku.
Liz poczuła się trochę lepiej. Jeśli Max widział tylko Pana Beansa i sukienkę w misie, to jeszcze nie było tak źle.
- Liz Ortecho, która śpi z pluszowym pieskiem. Trudno, to sobie wyobrazić. - Max się roześmiał. - Jesteś zawsze taka poważna i skupiona.
- Ja z nim nie śpię - zaprzeczyła Liz. - Na noc sadzam go na komodzie.
- Naprawdę? - zażartował Max, unosząc brwi.
- Okay, czasami, kiedy jestem chora czy coś takiego, to nadal z nim śpię - przyznała, rumieniąc się gwałtownie. - Ale ty o tym wiedziałeś, prawda?
- Udało mi się zgadnąć. Kiedy mówiłaś, że sadzasz go na komodzie, miałaś trochę zaczepny ton głosu - wyjaśnił Max. -Niepokoi cię to, że przechwyciłem te obrazy z twojego umysłu, prawda?
Liz opuściła głowę. Chociaż Max widział tylko mało ważne rzeczy, związane z jej dzieciństwem, była rzeczywiście zaniepokojona. A jeśli on po prostu chciał być miły i mówił jej tylko o tych drobnostkach? A może widział wszystko, na przykład, jak była wściekła na siostrę o to, że umarła? Uznałby ją za potwora, a ona nie mogłaby się pogodzić z tą myślą.
Max nie kłamie, tłumaczyła sobie. Jeśli mówi, że widział tylko ohydną sukienkę w misie, to tak było.
- Może podeszłam do tego zbyt emocjonalnie - zaczęła Liz. - Przecież specjalnie mnie nie szpiegowałeś. Ale... jak ty byś się czuł, gdybym ja znała wszystkie twoje tajemnice?
Max popatrzył na nią jak na wariatkę. Nagle Liz poczuła, że gwałtownie się rumieni. Jak mogła powiedzieć coś takiego? Przecież znała największą tajemnicę Maxa; która była o wiele bardziej intymna i osobista niż cokolwiek, co on mógłby wiedzieć o niej.
Usiadł na ławeczce i wskazał miejsce obok siebie.
- Siadaj. Chcę zrobić małą próbę.
- Dobrze. — Miała nadzieję, że nie usłyszał wahania w jej głosie. Dlaczego nie potrafiła już zachowywać się przy nim swobodnie?
Usiadła obok niego. Zetknęli się ramionami. Liz miała ochotę się odsunąć, ale nawet nie drgnęła. Nie chciała, żeby Max myślał, że się go boi czy coś w tym rodzaju.
Nie boję się go, pomyślała. Może tylko trochę.
Chciałaby czuć się swobodnie w jego towarzystwie, tak jak dawniej. Ale przez jej umysł stale przebiegała myśl: „On jest kosmitą, on jest kosmitą".
- Jeszcze nigdy tego nie robiłem, ale może uda mi się nawiązać łączność w odwrotnym kierunku - powiedział Max. -Żebyś ty mogła naruszyć moją prywatność i odebrać kilka obrazów ode mnie.
Liz popatrzyła na niego, zdumiona. Mieć możliwość wglądu w myśli Maxa? Byłabym pewnie pierwszym i ostatnim człowiekiem, który zajrzałaby w głąb umysłu kosmity? Fascynująca możliwość, ale to nie byłoby w porządku w stosunku do Maxa.
- Nie musisz tego robić - powiedziała Liz cichym głosem. -To ja zachowałam się okropnie. Ocaliłeś mi życie. Powinnam dziękować ci za to na kolanach, bez względu na metody, jakich używałeś.
- Nie, musimy spróbować - nalegał Max. - Pomyśl o tym jak o doświadczeniu naukowym. Albo o bezpłatnym filmie. Max Evans Show. - Mówił z takim zaangażowaniem, jakby był małym chłopcem, który chce przekonać wynajętą na godziny opiekunkę, żeby mu pozwoliła bawić się do jedenastej wieczór.
Bardzo się stara, pomyślała Liz, abym przestała się tym wszystkim martwić. Powinnam to dla niego zrobić.
- Muszę cię dotknąć - rzekł Max. - W ten sposób nawiązuję łączność.
Jeśli on potrafi uzdrawiać dotykiem, czy potrafi też zabijać dotykiem? - wpadło jej do głowy pytanie. Intuicyjnie się odsunęła.
Jego niebieskie oczy natychmiast pociemniały, jakby przesłoniła je ciężka kurtyna.
- To nie ma znaczenia - powiedział szybko. - To był głupi pomysł. Po co miałabyś nawiązywać ze mną łączność?
Podnosił się już z ławki, kiedy Liz chwyciła go za ramię. Nie mogła pozwolić, by czuł, że ona się go brzydzi.
- Chcę to zrobić. Naprawdę - powiedziała.
Mas uśmiechnął się i usiadł na ławce. Odgarnął jej włosy z twarzy i położył dłonie na policzkach. Liz poczuła, że przenika ją dreszcz. Ale nie był to dreszcz strachu.
Chłopak nachylił się nad nią, jego twarz była tuż przy jej twarzy. Patrzył na jej wargi i Liz pomyślała niespokojnie, że chce ją pocałować. Ale on odezwał się niskim, uspokajającym głosem:
- Oddychaj głęboko i postaraj się wyrzucić wszystkie myśli z głowy.
Serce Liz biło tak mocno, że brakło jej tchu. Udało się jej jednak głęboko wciągnąć powietrze i powoli je wypuścić.
Max dostosował do niej rytm swojego oddechu. Czuła na twarzy ciepły powiew i zapach miętowo-rozmarynowego płynu do ust.
Nigdy nie widziała nic tak intensywnie niebieskiego jak jego oczy. Jakby zaglądała w głąb morza...
Nagle poczuła, że coraz bardziej przechyla się w jego stronę, chcąc być bliżej, chcąc przejrzeć na wylot te zadziwiające oczy...
Zamknęła powieki, ale nadal czuła jego wzrok. Starała się skoncentrować wyłącznie na rytmie swojego oddechu. Jej myśli straciły barwę, rozpływały się.
W miarę jak się rozluźniała, serce biło jej coraz wolniej. Po chwili odczuła bicie drugiego serca. Serca Maxa. Jakby stanowili teraz jedno ciało.
Jakiś obraz pojawił się pod jej powiekami, jak na czarnym ekranie. Jasnookie dziecko wychodzące z czegoś, co wyglądało jak kokon. Natychmiast pojawił się drugi obraz - niebo pokryte zielono-granatowymi chmurami. Teraz obrazy przesuwały się jeszcze szybciej. Dwa żółwie wygrzewające się na słońcu. Para oczu, pozbawionych białek i tęczówek, całkowicie czarnych.
Potem mała Liz w szkolnej bibliotece, jej długie ciemne warkocze spadające na karty książki. Liz trochę starsza, rzucająca piłkę. Liz prezentująca z dumą swoje udane doświadczenie chemiczne w dziewiątej klasie. Liz wystrojona na zakończenie gimnazjum. Liz uśmiechnięta, nachmurzona, śmiejąca się, płacząca. Liz leżąca na podłodze kawiarni. Liz patrząca na Maxa z wyrazem przerażenia na twarzy.
Otworzyła oczy i napotkała spojrzenie Maxa. Odsunęła jego dłonie od twarzy. Zacisnęła palce, żeby nie drżały.
- Podziałało? - spytał. - Widziałaś coś?
Skinęła tylko głową, nie odważając się odezwać. Wszystko widziała. I wszystko wiedziała.
Max był w niej zakochany. Zawsze był w niej zakochany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz