poniedziałek, 1 lipca 2013

Tom III "Pierścień" - Rozdział pierwszy

***1***
- Hmm... Mogłabym włożyć do niej te zakolanówki, których nigdy nie noszę - mruczała
Maria De Luca, spoglądając na króciutką jasnozieloną sukienkę.
Ale czy nie przestała ich nosić właśnie dlatego, że nikt już nie chodził w zakolanówkach?
Starała się przypomnieć sobie, czy ostatnio widziała w szkole jakąś dziewczynę tak ubraną.
Spojrzała na zegar i potrząsnęła głową.
- Już strasznie późno - szepnęła.
Miała się spotkać z piątką swoich najlepszych przyjaciół we Flying Pepperoni. Jeśli nadal
będzie się tak grzebać, to na pewno nie zdąży.
- A może powinnam włożyć coś niebieskiego - zaczęła znowu mruczeć pod nosem.
Niebieski podkreśli kolor jej oczu. Ale Alex Manes, jej najlepszy kumpel, twierdził, że
faceci kłamią, kiedy zachwycają się kolorem oczu dziewczyn. Maria prychnęła pogardliwie.
Alex pewnie by powiedział, że powinna włożyć na tę okazję przezroczystą sukienkę i buty
na wysokich obcasach.
Może wtedy Michael Guerin wreszcie zwróciłby na nią uwagę. Musisz się do tego
przyznać, pomyślała. Właśnie dlatego spędziłaś całe przedpołudnie przed lustrem,
namyślając się, w co się ubrać, żeby Michael cię zauważył.
Sassafras, kot Marii, wślizgnął się do sypialni i wskoczył na łóżko.
- Hej, Sass, ty pewnie dobrze wiesz, co zrobić, żeby Michael zobaczył we mnie
dziewczynę, prawda? Koty wiedzą wszystko, ale niczego nie chcą zdradzić.
Wzięła do ręki złoty łańcuszek - ten, na którym zawiesiła pierścień znaleziony wczoraj w
centrum handlowym - i okręciła go wokół palca. Pokołysała pierścieniem przed płaską
mordką persa. Sassafras udawał, że go to nie interesuje. Jednak po chwili wyciągnął do
przodu łapę. Maria zobaczyła coś mokrego i czerwonego na poduszeczkach.
- Ty krwawisz! - krzyknęła. Na pewno znowu wszedł w krzaki róży, aby polować tam na
ptaki. Wtedy zawsze wracał podrapany.
Zawiesiła łańcuszek na szyi, żeby jej nie przeszkadzał. Podeszła do parapetu, gdzie stała
doniczka z aloesem, oderwała liść i wycisnęła z niego sok. Podbiegła do łóżka i delikatnie
ujęła łapę kota.
- W ten sposób prędzej się zagoi - pocieszała Sassafrasa. To się stało w chwili, kiedy
palce Marii dotknęły kociej łapy. Przed jej oczami pojawił się nagle drozd. Chciała go złapać.
Poczuła smak mleka w ustach. Było pyszne. Promienie słońca grzały jej plecy. Ktoś drapał ją
pod brodą.
Maria odskoczyła, wypuszczając kocią łapę. Sassafras wskoczył na parapet. Siedział
tam, ruchami ogona dając wyraz swojemu niezadowoleniu.
To było niesamowite, pomyślała. Przez chwilę czułam się tak, jakbym była Sassafrasem.
Jakbyśmy się komunikowali za pomocą telepatii, kot - człowiek.
Maria również usiadła. Była wstrząśnięta. To, co odczuła, dotykając Sassa - wydało jej
się znajome. Takie samo wrażenie jak... jak łączność z jej przyjaciółmi. Łączność, którą
potrafili nawiązywać kosmici - Max i Isabel Evans, no i oczywiście Michael. Pewnego
wieczoru, po tym jak poznała ich tajemnicę, Max zorganizował spotkanie w jaskini. Udało mu
się nawiązać tę niezwykłą łączność pomiędzy Marią, Alexem, Liz Ortecho i trzema
kosmitami.
Maria miała wtedy wrażenie, jakby umysły tych sześciu osób zespoliły się. Nie, nie
umysły. Nie mogli czytać w swoich myślach - byli jednak w stanie poznać i zrozumieć się
nawzajem. Połączyły się nasze dusze, uświadomiła sobie Maria.
Tak, jak to się stało pomiędzy nią i Sassafrasem. Co oznaczało, że dusza kota to smak
mleka i dotyk promieni słonecznych na grzbiecie.
Uśmiechnęła się. Liz miałaby niezłą zabawę, gdyby Maria zaczęła jej wmawiać, że
nawiązała łączność z Sassem. Jej przyjaciółka na pewno by przypomniała, że kiedyś Maria
była absolutnie przekonana, że zażywanie wyciągu z miłorzębu poprawi jej iloraz inteligencji.
Liz zrobiła wykres zależności pomiędzy ilością zażytego przez Marię wyciągu a wynikami
testów. Krzywa wyników wznosiła się i opadała, natomiast krzywa poziomu miłorzębu stale
pięła się w górę. Najwyraźniej spekulacje Marii na temat wpływu miłorzębu na IQ nie
pokrywały się z rzeczywistością.
Byłoby nieźle, gdybym rzeczywiście potrafiła nawiązać łączność z Sassafrasem,
pomyślała. Uznała jednak, że teoria Liz Ortecho - na temat wybujałej wyobraźni Marii - była
bardziej prawdopodobna.
- Spróbujmy to zrobić, koteczku - powiedziała, podchodząc znowu do Sassafrasa z
liściem aloesu. - Wycisnę tylko kilka kropli i wszystko będzie dobrze.
Wzięła do ręki łapę zwierzaka i obróciła ją delikatnie. Zaraz, zaraz. Może to inna łapa? Tu
nie było krwi na poduszeczkach. Popatrzyła na drugą łapę - była zupełnie zdrowa.
Sprawdziła obie i nie zauważyła nawet śladu zadrapania.
Wiem, że tam była krew, pomyślała. To nie był wytwór wyobraźni.
A może ja go uleczyłam! Ta myśl kompletnie ją oszołomiła. To byłoby wprost
nadzwyczajne. Leczenie zawsze fascynowało Marię. Jej przyjaciele nie traktowali poważnie
aromaterapii i wytwarzanych przez nią witamin, jednak Maria była przekonana, że jej kuracje
dają dobre rezultaty.
Max, Michael i Isabel posiadali moc uzdrawiania. Kiedy Max uleczył Liz z rany
postrzałowej - co Maria widziała na własne oczy, musiał najpierw nawiązać z ranną łączność.
Może Maria rzeczywiście nawiązała łączność z Sassem i uzdrowiła go.
Ale ty nie jesteś kosmitką, skarciła się w duszy.
Musiała to jeszcze raz przemyśleć, tak jak to zawsze robiła jej nadzwyczaj logiczna
przyjaciółka Liz. Okay, może Sassafras wcale nie miał skaleczonej łapy. Może to był tylko
jakiś czerwony płyn, którego ślady znajdzie na swojej narzucie albo na parapecie. To było
jasne, logiczne wytłumaczenie.
Dziewczyna oparła się o komodę i przejrzała w lustrze.
- Powróciłaś do rzeczywistości - powiedziała do swojego odbicia. Na szczęście nie
przypominała uciekinierki z psychiatryka. Wyglądała zupełnie normalnie.
Tylko że... tylko że coś żarzyło się pod jej cienkim podkoszulkiem. Tuż nad sercem.
Szybko ściągnęła podkoszulek. Ręce jej drżały.
To ten pierścień, uświadomiła sobie. Zdjęła łańcuszek i zsunęła z niego pierścień.
Umieszczony w środku kamień pulsował fioletowo - zielonym światłem.
Po chwili światło przygasło. Maria usiadła na podłodze. Nie byłaby w stanie uczynić
kroku. Trzymała pierścień przed oczami, uważnie oglądając kamień. Przypominał opal, z
tęczowymi odblaskami zieleni i fioletu.
Czy on rzeczywiście się żarzył? Może to było tylko złudzenie optyczne, odbicie lustra? A
może jej słynna wyobraźnia?
Jednak żarzący się kamień był trzecim z kolei niezwykłym przypadkiem. Pierwszy to
nawiązanie łączności z kotem, potem zniknięcie śladów krwi. To za wiele, nawet jak na moją
wyobraźnię, pomyślała Maria.
Liz pewnie by temu zaprzeczyła. Znalazłaby naukowe wytłumaczenie na każde z tych
dziwnych wydarzeń.
Może jestem zbyt podniecona spotkaniem z Michaelem i podniósł mi się poziom
estrogenów, pomyślała Maria. Muszę spytać Liz, czy taki nagły przepływ hormonów może
powodować halucynacje. Bo przecież o to tylko chodzi. O halucynacje.
Prawda?
***
- Jak myślisz, czy Ray Iburg mógłby być moim ojcem? - spytał Michael Guerin, wsiadając
do jeepa Maxa Evansa.
Czy to nie żałosne? - pomyślał. Nie powiedzieć nawet „cześć”, nie spytać, jak się czuje
Isabel, tylko zacząć od razu opowiadać, jaki jesteś podniecony, ponieważ wczoraj wieczorem
uświadomiłeś sobie, że może będziesz miał tatusia.
Ale Max nie będzie się z niego wyśmiewał. Nawet jeśli pomyśli, że Michael zachowuje się
żałośnie, nie okaże mu tego. A właściwie, to nawet tak nie pomyśli. Był pod tym względem w
porządku - nie tylko dlatego był najlepszym przyjacielem Michaela.
Był jeszcze inny powód. Kiedy jest się jednym z trzech kosmitów na całej Ziemi - a
przynajmniej, kiedy sądzi się, że jest się tylko jednym z trzech, jak to było w dzieciństwie -
przyjaźń z pozostałą dwójką jest nieuchronna. To znaczy z Maxem i jego siostrą, Isabel.
Max zdjął ciemne okulary. Jego niebieskie oczy błyszczały.
- Ja też zadawałem sobie to pytanie - powiedział. - To chyba naturalne. Ray jest jedynym
dorosłym kosmitą, jakiego spotkaliśmy. Mimo to dziwnie jest myśleć o kimś jako o ”moim
ojcu”, chyba że on rzeczywiście jest „moim ojcem”.
Michael w ogóle nie brał pod uwagę możliwości, że Ray mógłby być ojcem Maxa i Isabel.
To nie byłoby w porządku. Oni już mieli dwoje wspaniałych przybranych rodziców.
W przeciwieństwie do Michaela. Kiedy on wydostał się z inkubatora i wyszedł na
pustynię, znalazł go tam farmer i oddał do sierocińca. Od tamtego czasu przerzucano go, jak
piłkę, z jednej rodziny zastępczej do drugiej.
Skończ z tym! - nakazał sobie. Robisz się coraz bardziej żałosny.
- Chyba wiesz, że żadne przepisy nie zabraniają rozmowy podczas prowadzenia
pojazdów mechanicznych - zwrócił się do przyjaciela.
- Co? Aha. - Max wycofał jeepa z podjazdu domu aktualnej rodziny zastępczej Michaela i
ruszył w stronę centrum. - Obaj zanadto wybiegamy do przodu - odezwał się po chwili. - Nie
wiemy nawet, czy Ray pochodzi z tej samej planety co my. Wczoraj wieczorem powiedział
tylko, że też jest kosmitą. On może pochodzić z zupełnie innej galaktyki.
Michael nie pomyślał o tym. Czuł się coraz bardziej przegrany. Dobre i to, że
przynajmniej nie wsiadł do samochodu obładowany prezentami dla Raya na Dzień Ojca. Nie
znalazł się na samym dnie Oceanu Żałości. Na razie.
- Chyba masz rację - przyznał. - Pamiętasz tę świetlistą kulę w centrum handlowym, którą
wzniecił Ray, żeby na parę minut zatrzymać Valentiego w miejscu? Nie sądzę, żebyśmy
mieli wystarczającą moc, by zrobić coś takiego. Może on rzeczywiście jest z innej galaktyki.
Max - czyli wzór odpowiedzialności - zwolnił, kiedy zobaczył, że światło zmienia się na
żółte. Michael by przyspieszył.
- Jest też możliwe, że posiadamy inne moce i sami o tym nie wiemy - zauważył Max. -
Isabel mówiła, że... Nikolas mógł robić mnóstwo rzeczy, których my nie potrafimy.
Michael zauważył wahanie przyjaciela, zanim wypowiedział imię Nikolasa. Doskonale go
rozumiał. Na samą myśl o Nikolasie skręcał mu się żołądek.
- Może byłoby lepiej, gdyby Ray należał do innego gatunku kosmitów. Nikolas pochodził z
naszej rodzinnej planety, a przez niego mogliśmy wszyscy stracić życie - mruknął. - Nie
powinniśmy byli pozwolić Isabel, żeby się z nim zadawała. Wiedzieliśmy, że to się może źle
skończyć.
- Akurat by nas posłuchała. - Max zatrzymał się przy znaku stopu na Smith Road na
pełne dziesięć sekund, widać, że pilnie słuchał wykładu pana Browna, kiedy ten omawiał na
kursie niebezpieczeństwo związane z przejeżdżaniem znaków stopu, po czym ruszył
zupełnie pustą ulicą. - W każdym razie próbowaliśmy to zrobić - dodał.
- Gdyby Nikolas nie był już martwy, sam bym go chętnie zabił - powiedział z wściekłością
Michael. - Ostrzegaliśmy go przed Valentim. Mówiliśmy mu, że on jest niebezpieczny.
- Nie wiedzieliśmy, że szeryf go zabije - powiedział cicho Max.
Michael nie odezwał się. Nikt nie przypuszczał, że Valenti mógłby posunąć się aż tak
daleko. On, Max i Isabel muszą być teraz niezwykle ostrożni.
- Przynajmniej udało się nam wyciągnąć stamtąd Izzy, a szeryf nie odkrył prawdy o nas -
powiedział Max.
Jego przyjaciel był tak wściekły, że nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wiedział przecież,
jakim cholernym gnojem był Nikolas. Isabel potrzebowała kogoś zupełnie innego, kogoś, kto
mógłby ją pokochać tak, jak na to zasługiwała. Michael powinien był zrobić wszystko, aby
trzymać ją z daleka od Nikolasa.
- Ray mieszka na najwyższym piętrze - poinformował go Max, podjeżdżając pod muzeum
UFO.
- Trudno mi uwierzyć, że pracowałeś dla tego faceta, tu, w muzeum i nie poznałeś o nim
prawdy - powiedział Michael, kiedy okrążali budynek.
On sam po raz pierwszy widział Raya poprzedniego wieczoru i tylko przez kilka minut.
Zastanawiał się, czy dzisiaj będzie mógł w jakiś sposób go wyczuć. Nawiązać z nim
łączność.
On naprawdę może być moim ojcem. Ta myśl znowu pojawiła się w umyśle chłopca,
zanim zdążył ją stłumić.
Kiedy wysiedli z jeepa, został trochę z tyłu, by Max nie widział, że musi wytrzeć spocone
dłonie o dżinsy. Nie mógł jednak nic poradzić na pot spływający po plecach.
- Przecież kosmici nie mają specjalnej aury - tłumaczył mu Max, kiedy szli po schodach
do mieszkania Raya. - Skąd mogłem wiedzieć? - Nacisnął dzwonek, a gospodarz
natychmiast otworzył drzwi.
- Spodziewałem się, że przyjedziecie wcześniej - powiedział. - A gdzie reszta?
- Isabel jeszcze nie otrząsnęła się po wczorajszych przeżyciach - rzekł Max. - Nie chciała
przyjść.
Michael był zadowolony, że przyjaciel jest w stanie mówić. On miał zupełnie wyschnięte
gardło, podczas gdy ciało oblewał pot, jakby brał udział w maratonie.
Ray zaprowadził ich do salonu, gdzie było pełno wypełnionych styropianowymi
kuleczkami worków siedzisk i nic więcej.
- A co z tą trójką, który była z wami w centrum handlowym? - spytał.
Michael obrzucił go szybkim spojrzeniem. Max miał rację - po aurze Raya nie można się
było zorientować, czy jest inny. Miała biały połysk z domieszką łagodnej zieleni i błękitu -
aura spokojnego faceta, który niczego nie ukrywa.
- Nie wiedziałem, czy ich tu przyprowadzić - powiedział Max. - Wiesz, że oni są ziemskimi
istotami, prawda?
Michael czekał na odpowiedź Raya. Czy będzie w ten sam sposób myślał o ludziach jak
Nikolas? Tamten nienawidził ziemskich istot. To był poważny sygnał, świadczący o tym, że
coś z nim było nie w porządku. Nikolas traktował Liz, Marię i Alexa jak uciążliwe insekty.
Ray roześmiał się, a w jego aurze rozbłysło więcej zielonych plamek.
- Uważam, że towarzystwo ludzi jest zupełnie miłe - powiedział.
- Kim pan jest? - spytał nagle Michael. Wcale nie miał zamiaru zadać tego pytania. W
ogóle nie miał zamiaru zadawać pytań, jeszcze nie teraz. Przynajmniej nie powiedziałem do
niego „tatusiu”, pomyślał.
Ray wskazał palcem swój podkoszulek z napisem, „Ocalałem z Katastrofy w Roswell”.
- Zaraz... czy ty jesteś... czy byłeś na UFO, które rozbiło się tu w latach czterdziestych? -
wyjąkał Max. - Myśmy zawsze myśleli... myśleliśmy, że nasze inkubatory były właśnie na tym
statku.
- Tak, to prawda. Może chcecie lodów? - spytał Ray. - Mam w kuchni.
Bezładne myśli zawirowały w głowie Michaela. Ray był na statku kosmicznym, na którym
znajdowały się ich inkubatory. To znaczy, że pochodził z tej samej planety. Mógłby więc być
jego ojcem.
Gospodarz ruszył w kierunku kuchni, lecz Michael zaszedł mu drogę.
- Zaraz. Niech pan zaczeka - powiedział. - Więc pan wiedział o inkubatorach? Dlaczego
pan nas nie szukał? Dlaczego nie było pana w jaskini, kiedyśmy się z nich wydostali?
- Michael, wyluzuj się - szepnął Max. - Przecież Ray wyratował nas wczoraj z opresji.
- Nie mów, że mam się wyluzować. Ten facet dopuścił do tego, że przez całe lata nie
wiedzieliśmy, kim jesteśmy, skąd przyszliśmy i dlaczego posiadamy moc. Musieliśmy sami to
wszystko składać po kawałku. Nie chciało mu się nawet sprawdzić, czy jesteśmy żywi, czy
umarliśmy.
- Nie musiałem was szukać, przecież wiedziałem, gdzie jesteście - tłumaczył mu Ray. -
Wiedziałem, ponieważ sam was tam umieściłem. Ukryłem wasze inkubatory w jaskini. I
zostawiłem was samych. Uważałem, że w ten sposób macie największe szanse przetrwania.
Nie byłem pewny, czy agencje rządowe nie znają prawdy o mnie lub też nie podejrzewają,
kim jestem. Brak kontaktu ze mną gwarantował wam bezpieczeństwo.
Michael trochę się rozluźnił.
- Więc pan jest... - zaczął i odchrząknął. - Czy któreś z nas jest pana krewnym albo...? To
znaczy, czy jest pan naszym ojcem albo kimś bliskim?
Wstrzymał oddech, wpatrując się w twarz Raya. Ten potrząsnął głową.
Michael poczuł, że z jego płuc uszło całe powietrze. Czuł się jak przekłuty balon. No to
trudno, pomyślał. Mały Mikey nie odnalazł dzisiaj tatusia. W gruncie rzeczy nie zależało mu
na tym. Przynajmniej nie aż tak.
- Cała czwórka, was dwóch, Isabel i ten chłopak, którego wczoraj wieczorem zabił szeryf
Valenti... - zaczął Ray.
- Nikolas - podrzucił mu Max.
- Byliście dziećmi członków mojego zespołu. Byliśmy naukowcami, którzy mieli zbadać
Ziemię i zadecydować, czy nadaje się do zasiedlenia - mówił dalej Ray. - Gdyby tak było,
mieliśmy tu założyć pierwszą placówkę. Jednak szybko doszliśmy do wniosku, że istoty
ludzkie nie są przygotowane psychicznie na to, aby dzielić swoją planetę z obcymi
przybyszami.
- A nasi rodzice? - spytał Max.
Nareszcie Michael miał usłyszeć odpowiedź na to pytanie, które zadawał sobie od czasu,
kiedy zrozumiał, kim są rodzice.
- Jedynie ja ocalałem z katastrofy - powiedział Ray. - Przykro mi.
Michael poczuł, że łzy napływają mu do oczu. Przestań, pomyślał. Przecież przez te
wszystkie lata uważałeś ich za zmarłych. Ale pojawienie się Raya rozbudziło w nim na nowo
nadzieje.
Masz prawie osiemnaście lat, tłumaczył sobie. Nie jesteś małym dzieckiem. Nie
potrzebujesz rodziców. Pewnie uważałbyś teraz, że są tylko utrapieniem.
- Co się wtedy stało? - spytał, starając się nie okazywać emocji. - Co spowodowało
katastrofę?
- Usiądźcie, to wam opowiem - obiecał Ray.
Chłopcy zagłębili się w elastyczne siedziska. Ray usadowił się naprzeciwko nich, zielone i
niebieskie koła w jego aurze zaczynały zasnuwać się szarością.
- Wracaliśmy do domu. Wystartowaliśmy bez żadnych przeszkód. Cała załoga zebrała się
przy oknie, żeby po raz ostatni spojrzeć na Ziemię.
Michael zauważył, że powietrze pomiędzy nim, Maxem a Rayem zaczyna wibrować i
drżeć jak w bardzo upalny dzień. Pojawiła się niebiesko - biała piłka do koszykówki, która
płynęła w powietrzu na wysokości jego oczu. To Ziemia, uświadomił sobie. Jak Ray to robi?
- Pomyślałem, że przyda się pomoc wizualna - powiedział Ray.
Po chwili Ziemia zmniejszyła się do rozmiaru piłki do ping - ponga. Teraz Michael mógł
zobaczyć pomost obserwacyjny i załogę, patrzącą przez okno na znikającą im z oczu
planetę. Wygląd członków załogi odpowiadał relacji naocznych świadków, którzy widzieli ich
ciała po katastrofie - niewielki, pozbawiony owłosienia tułów; długie, szczupłe ręce; duże
głowy, z ogromnymi czarnymi oczami o migdałowym wykroju.
Jednak żaden ze świadków nie mówił o ich skórze - absolutnie gładkiej, bez najmniejszej
zmarszczki, prawie metalicznej.
Patrząc na członków załogi, Michael poczuł ucisk w gardle. Oni wszyscy są już martwi,
pomyślał. Wszyscy, z wyjątkiem Raya. A wtedy byli tacy szczęśliwi, tacy pełni życia.
Chwileczkę, skąd przyszła mu do głowy ta myśl? Uświadomił sobie, że Ray przekazuje
im nie tylko obrazy, ale również stany emocjonalne. Michael czuł dumę, która napawała
grupę naukowców po wypełnieniu ich zadania. Czuł, że są szczęśliwi i podnieceni, ponieważ
wracają do domu. Zadowoleni, że tam urodzą się ich dzieci.
Moja mama i tata są w tej grupie, pomyślał. To oni przekazują mi część odczuwanego
teraz podniecenia. Bardzo pragnęli moich narodzin. Poczuł jakąś twardą gulę w gardle.
Przełknął ślinę, ale nie mógł się jej pozbyć. Oni nie żyją już przeszło pięćdziesiąt lat,
tłumaczył sobie.
- Nie wiedzieliśmy, że uciekł nam więzień - mówił dalej Ray.
- Więzień? - spytał cichym głosem Max.
- Nazywał się... dam mu imię jakiejś ziemskiej istoty, na przykład Clyde. Nigdy nie lubiłem
tego imienia. Kiedy opuszczaliśmy naszą planetę, Clyde dostał się po kryjomu na statek -
tłumaczył Ray. - Ukradł jeden z Kamieni Nocy... to najbardziej przybliżone tłumaczenie tej
nazwy. Kamienie stanowią źródło niesłychanej mocy. Jedynie członkowie konsorcjum, którzy
rządzą naszą planetą, mają prawo ich używać. Clyde ukradł Kamień i wślizgnął się na pokład
naszego statku. Odkryliśmy jego obecność dopiero w drodze na Ziemię. Zamknęliśmy go w
kabinie hibernacyjnej, gdzie miał pozostać do czasu, kiedy przekażemy go konsorcjum.
- Jednak w drodze powrotnej ten Clyde zdołał uciec - powiedział Michael.
Ray nie odzywał się. Michael zerknął na niego, lecz mężczyzna utkwił wzrok w obrazie
załogi na pomoście obserwacyjnym.
- Dawno tego nie oglądałem - powiedział ledwie dosłyszalnym głosem. - Brakuje mi
moich przyjaciół - dodał.
On jest tu zupełnie sam, pomyślał Michael. Ja mam Maxa i Isabel, Marię, Alexa i Liz. A
on jest sam. Ray otrząsnął się z zamyślenia.
- Tak - powiedział. - Clyde uciekł. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale udało mu się
otworzyć kabinę hibernacyjną i wyjść. Znalazł Kamień, a potem znalazł też nas.
Michael wychylił się do przodu, patrząc w napięciu, jak Clyde wchodzi na pomost
obserwacyjny. Wyglądał tak samo jak inni, ale trzymał w ręku mały kamień, pulsujący
fioletowo - zielonym światłem. Dwóch członków załogi ruszyło w jego kierunku, lecz wtedy z
kamienia wydobyły się z sykiem świetliste strzały, które powaliły ich na pokład.
- Nie żyją? - spytał Michael.
Ale już znał odpowiedź. Dostarczył jej obraz holograficzny Raya, z którego emanowała
rozpacz i gniew.
- Nie żyją - potwierdził Ray. - W taki sam sposób zabił resztę załogi. Do dziś nie mogę
zrozumieć, dlaczego ocalałem. Może chciał zabić zbyt wielu z nas za jednym razem. Nawet
Kamienie nie mają nieograniczonej mocy.
Pływający w powietrzu obraz zawęził się teraz do jednej leżącej na pokładzie sylwetki.
Michael wiedział, że to Ray. Wiedział też, że jest on bliski śmierci. Jego aura obrzeżona była
czarną obwódką.
- Clyde skierował statek z powrotem na Ziemię. Uznał, że tam najłatwiej będzie mu się
ukryć - ciągnął Ray. - Ale nie miał doświadczenia w pilotowaniu statku kosmicznego. I
spowodował katastrofę.
Obraz holograficzny zaczął się chwiać, po chwili zniknął. Ray przesunął dłońmi po twarzy.
- Gdy odzyskałem przytomność, uświadomiłem sobie, że mam niewiele czasu. Ludzie
musieli zauważyć spadający statek kosmiczny. Ukryłem wasze inkubatory w jaskini. Kiedy
wróciłem po ostatni, ludzie już tam byli. Statek był otoczony. Nie mogłem dostać się na
pokład, nie chciałem też naprowadzić ich na wasz ślad.
- Co zrobiłeś? - spytał Max.
- Uciekłem w przeciwnym kierunku - powiedział Ray. - Resztę już znacie. Otworzyłem
muzeum UFO... i czekałem, aż mnie znajdziecie. Gdybyście sami do mnie przyszli, ten fakt
nie wywołałby żadnego niepożądanego zainteresowania.
- Ale skąd wiedziałeś, że to właśnie jesteśmy my? - spytał ponownie Max. - Ja przecież
nie mogłem ci powiedzieć, że jestem kosmitą, to skąd o tym wiedziałeś?
- Wiedziałem mniej więcej, kiedy wydostaniecie się z inkubatorów - powiedział Ray. -
Znałem więc wasz wiek... jako ludzi. Poza tym trochę czytałem w twoich myślach; kiedy
pracowałeś w muzeum.
- Co?! - wykrzyknął Michael. - Pan umie czytać w myślach!
- Cierpliwości. Mogę was tego nauczyć.
- Czy możesz nas też nauczyć, jak robić to, co zrobiłeś, żeby zatrzymać Valentiego? -
spytał Max. - Gdybyś nie pomógł nam wczoraj wieczorem, szeryf odkryłby całą prawdę.
- Mogę spróbować - obiecał Ray. - Ale wy jesteście pierwszymi z nas, którzy wzrastali na
Ziemi. Nie wiem, czy to nie miało wpływu na waszą moc.
- Czy szeryf będzie pamiętał coś z tego, co zdarzyło się wczoraj wieczorem? - spytał
Max.
To ja powinienem był zadać to pytanie, pomyślał Michael. Valenti na pewno widział w
centrum handlowym Liz. Mógł też zobaczyć mnie, Marię i Alexa.
- Co najmniej pięć minut musiało mu uciec z pamięci - powiedział Ray.
To była cienka granica, ale zupełnie wystarczająca. Valenti nie zapamiętał tego, co się
wydarzyło po tym, jak zastrzelił Nikolasa. Nie będzie pamiętał, jak gonił ich przez centrum aż
na parking.
- Muszę już was wyrzucić, chłopcy. - Ray nie mógł powstrzymać ziewania. - Zużyłem
ogromną ilość mocy na zatrzymanie Valentiego. Jeszcze teraz czuję się wyczerpany. Nie
jestem już taki młody - dodał z uśmiechem.
- Ile właściwie masz lat? - spytał Max, unosząc brwi. - Jak długo możemy żyć?
- Czasu na naszej planecie nie mierzy się w ten sam sposób jak tutaj. Ponieważ jesteśmy
na Ziemi, nasze ciała prawdopodobnie przystosowały się do ziemskiego upływu czasu.
Michael patrzył uważnie na gładką twarz rozmówcy. Wyglądał najwyżej na czterdzieści
lat, a przecież mieszkał na Ziemi od przeszło pięćdziesięciu.
Ray wstał ze swojego siedziska. Max, jak zwykle uprzejmy, też się natychmiast poderwał.
- Jeszcze chwila - powiedział Michael. - Chciałbym usłyszeć dalszy ciąg tej opowieści. Co
się stało z Clyde'em?
- Nie żyje - odrzekł Ray. - Widziałem jego ciało, kiedy szedłem po wasze inkubatory.
Słuchajcie, chłopcy, ja naprawdę muszę odpocząć.
Michael rzucił okiem na jego aurę. Chyba opowiadanie o katastrofie sprawiło mu zbyt
wielki ból. Niebiesko - zielone plamki pokryte były teraz siatką ciemnego fioletu. Takie aury
chłopak widywał u ludzi, którzy stracili kogoś bliskiego.
- Dziękujemy - powiedział Max, ciągnąc przyjaciela za rękę, by zmusić go do wstania. -
Dziękujemy za wszystko.
- Tak. Pan uratował nam życie... dwa razy - dodał Michael, kierując się do drzwi.
- Jestem szczęśliwy, że mogłem to zrobić. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko zechcecie.
Michael, z ręką na klamce, jeszcze się zawahał. Obrócił się w stronę Raya, nie mógł się
jednak zmusić do tego, by popatrzeć mu w oczy.
- Nie wie pan, czy ja mam może braci albo siostry... tam, w domu? - wyszeptał.
- Na naszej planecie posiadanie rodzeństwa jest wyjątkowym przypadkiem - powiedział
Ray. - Każda para rodziców ma prawo odbyć tylko jeden cykl narodzin. Czasem w jednym
inkubatorze jest dwójka dzieci...
- Jak Isabel i ja - przerwał mu Max.
- Tak. Ale to bardzo rzadki przypadek.
- Byłem tylko ciekaw - powiedział Michael. Bracia i siostry pewnie też byliby tylko
utrapieniem, pomyślał. Wyszedł bez słowa.
Zeszli ze schodów i wsiedli do jeepa. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc tylko na
siebie.
- Teraz mamy jechać do Flying Pepperoni na pizzę, tak? - odezwał się wreszcie Michael.
Tak, to właśnie robisz, kiedy otrzymasz niepodważalny dowód, że w całym
wszechświecie nie masz żadnej rodziny - idziesz na pizzę.
- Tak. Musimy zdać dokładne sprawozdanie Liz, Marii i Alexowi - powiedział Max,
wyjeżdżając z parkingu muzeum UFO. - Mówiłem Liz, że wstąpię po nią po drodze.
- Isabel też powinna być teraz z nami - stwierdził Michael. - Na pewno będzie chciała
usłyszeć o katastrofie i o naszych... naszych rodzicach.
- Hmmm, ona nie jest w najlepszej formie. Kiedy wychodziłem z domu, siedziała skulona
na łóżku, przy zgaszonym świetle.
- Nie robiła porządków w szafie, nie układała skarpetek według kolorów, nic takiego?
Max potrząsnął głową. Widać było, że jest bardzo zmartwiony.
Jego przyjaciel zmarszczył czoło. Znał Isabel od dzieciństwa i wiedział, że kiedy
dziewczyna ma jakieś zmartwienie, to nie słucha smutnych piosenek, nie chodzi bez celu,
nawet nie trzaska drzwiami. Zajmowała się na przykład układaniem swoich swetrów według
koloru, potem segregowała je ponownie według rodzaju przędzy.
- Ona jest porządnie wytrącona z równowagi - odezwał się Max. - Ja nienawidziłem
Nikolasa, ale on był jej chłopakiem.
Trudno jest poradzić sobie z sytuacją, kiedy na twoich oczach zabijają kogoś, kto jest ci
bliski.
- Nie powinna być sama - powiedział Michael.
Jeśli Izzy ma poważny kłopot, to powinna być z nim. Nie pozwoli, by siedziała sama w
ciemnościach.
- Nie chce wyjść ze swojego pokoju - poinformował go Max.
- Podwieź mnie pod swój dom. Zabierz Liz i wróć. Będę na ciebie czekał razem z Isabel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz