***2***
- Chcę, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi - szeptał Max, jadąc do domu Liz. - Kocham cię,
ale musimy pozostać tylko przyjaciółmi.
Bez względu na to, ile razy powtarzał to zdanie, zawsze okropnie brzmiało w jego
uszach. Nie chciał być przyjacielem Liz, pragnął o wiele więcej.
- Bliski kontakt ze mną jest niebezpieczny - powiedział głośno. - Pomyśl tylko, co spotkało
Nikolasa. Przecież Valenti mógłby tak samo postąpić z tobą.
To już brzmiało trochę lepiej. Max zrobiłby wszystko dla bezpieczeństwa Liz. Wszystko,
aby tylko uniknąć tego, co teraz przeżywa Isabel:
Skręcił w ulicę, na której mieszkała Liz. Mógł tylko mieć nadzieję, że Michaelowi uda się
jakoś dotrzeć do jego siostry. Maxowi to się nie udało. Nawet na niego nie spojrzała, kiedy
usiłował z nią rano porozmawiać. Jedynie Michael mógł mieć na nią jakiś wpływ. Nawet
wtedy, kiedy byli małymi dziećmi, tych dwoje rozumiało się bardzo dobrze. Maxa czasem
nawet ogarniała zazdrość. Teraz był zadowolony, że jest ktoś, z kim siostra może
porozmawiać.
Nie potrafił, tak jak Ray, odczytywać myśli, ale umiał odbierać emocje siostry i Michaela.
W tej chwili cierpienie Isabel uderzało w niego niekończącą się falą. Michael też na pewno je
odczuwał.
Biedna dziewczyna. Maxa sytuacja z Nikolasem nie dotknęła tak bardzo jak siostry, ale i
tak był wstrząśnięty. Gdyby znalazł się na miejscu Isabel, gdyby szeryf Valenti zastrzelił
kogoś, kogo on kocha... gdyby zastrzelił Liz...
Nie mógł nawet o tym myśleć. Musisz dopilnować, aby to się nigdy nie stało, nakazał
sobie.
- Musimy pozostać tylko przyjaciółmi - powtarzał, podjeżdżając pod jej dom.
Liz natychmiast wybiegła - musiała na niego czekać. Chłopak patrzył na nią, pragnąc
zatrzymać tę chwilę i móc się nią cieszyć do końca życia. Zawsze mieć przed oczami jej
długie ciemne włosy, błyszczące w słońcu. Widzieć, jak pogłębia się dołek w jej lewym
policzku, kiedy dziewczyna się do niego uśmiechnęła. Jak jej sięgające bioder dżinsy
podkreślają wycięcie talii. Jak...
Liz wsiadła do jeepa i ta chwila minęła bezpowrotnie.
- Opowiesz mi wszystko teraz czy będę musiała zaczekać? - spytała.
- To było bardzo silne przeżycie - powiedział Max. - Wolałbym mówić o tym tylko raz,
okay?
- Wszystko w porządku? - Liz wzięła go za rękę. Maxowi zabrakło tchu. Mógłby się
założyć, że pocałunki innej dziewczyny zrobiłyby na nim mniejsze wrażenie niż ten lekki
dotyk Liz.
- Tak - powiedział. Nie mógł zdobyć się na nic więcej.
Jedyna rzecz, o jakiej był w stanie myśleć, to dłoń Liz na jego ręce i oblewająca go fala
gorąca. Musiał wyzwolić się od dotyku tej dłoni, aby móc normalnie funkcjonować, aby
przestać sobie wyobrażać, że bierze ją w ramiona...
Sięgnął do schowka i wyjął paczkę gumy do żucia. Wcale nie miał ochoty na gumę.
Chciał tylko znaleźć pretekst, aby usunąć rękę z zasięgu jej dłoni i nie robić tego
ostentacyjnie.
- Hmm. Chciałem z tobą porozmawiać o tym, co się wydarzyło wczoraj wieczorem -
powiedział.
Liz zaczerwieniła się gwałtownie. Max dobrze wiedział o czym teraz myśli - o tym, jak
chowali się pod ladą w butiku Victoria Secret.
Było tam tak ciasno, że Liz musiała się na nim położyć. Max wiedział, że nie wolno mu jej
dotykać. Wiedział, że łamie regułę ich „tylko przyjacielskich” stosunków - nie mógł się jednak
powstrzymać, aby nie przesunąć palcami po jej twarzy, po pięknie zarysowanych brwiach,
wysokich kościach policzkowych, miękkich wargach.
Kiedy Liz również zaczęła go dotykać, nie miał wyboru. Zanurzył palce w jej włosach i
pocałował ją.
Max szybko wrócił myślami do rzeczywistości.
- Chciałem ci tylko powiedzieć... - Zawahał się. - Chciałem tylko powiedzieć, że nawet po
tym, co się tam wydarzyło, nadal nie chcę... uważam, że powinniśmy być przyjaciółmi, tylko
przyjaciółmi. Inna sytuacja stworzyłaby zbyt wielkie zagrożenie dla ciebie. Jeśli zbliżysz się
do mnie, to Valenti zbliży się do ciebie.
- Max... - Liz znowu wyciągnęła do niego rękę. Odsunął się szybko.
- Wczoraj wieczorem Valenti dowiódł, jak bardzo jest niebezpieczny - przerwał jej Max. -
Zastrzelił Nikolasa. Isabel powiedziała mi, że nawet nie zadał mu żadnego pytania. Po prostu
wyciągnął rewolwer i strzelił.
Max rzucił Liz ukradkowe spojrzenie. Jej ciemne oczy skrzyły się w blasku słońca. To
przecież łzy, uświadomił sobie nagle.
Miał ochotę wyciągnąć kluczyki ze stacyjki i błagać dziewczynę, by wbiła mu je w serce.
To byłoby o wiele mniej bolesne niż widzieć wyraz jej oczu, kiedy teraz na niego patrzyła.
Wiedział, że sprawił jej o wiele większy ból, niż mogła znieść.
- Nie chciałem wprowadzać zamętu w nasz układ - dodał szybko Max. - Ale sytuacja
wymknęła się spod kontroli. Obiecuję ci, że to się już nigdy nie powtórzy.
- Obiecujesz - powtórzyła tępo Liz. Max czekał, ale już się nie odezwała.
Łatwo mi będzie dotrzymać tej obietnicy, pomyślał. Tak ją zdruzgotałem, że już nigdy nie
pozwoli mi się dotknąć.
***
- Czy to przypadkiem nie jest mój napój pomarańczowy?! - krzyknął Alex.
- Co?
Maria popatrzyła na trzymaną w ręce szklankę. Dopiero teraz zorientowała się, że to
napój Alexa.
- Przepraszam - mruknęła, przesuwając szklankę przez blat stolika.
- Nie przejmuj się. Możesz wszystko wypić - powiedział Alex. - Flying Pepperoni ma
najlepszy napój pomarańczowy w mieście. Nie przypuszczałem nawet, że taka fanka
zdrowej żywności jak ty może docenić tę doskonałą mieszankę wody, cukru, sztucznych
barwników i syntetycznych smaków.
- Wydawało mi się, że piję swoją miętową herbatę - przyznała Maria. Jej myśli były
oddalone o tysiące kilometrów... Ale to określenie nie było jednak precyzyjne. Jej myśli były
tu, w Roswell - u Raya Iburga.
- Jak myślisz, czy w Roswell może być jakaś większa grupa kosmitów? - spytała Alexa.
- Teraz wydaje się, że wyskakują niespodzianie ze wszystkich stron.
Dziewczyna przesuwała palcem po brzegu filiżanki, zbierając mozolnie krople wilgoci.
- Wszystko się nagle zmieni - szepnęła.
- Dlaczego? - spytał zaniepokojony Alex.
- Jeśli znajdzie się tu cała grupa kosmitów, to Michael, Max i Isabel przyłączą się do niej -
powiedziała Maria. - A my nie będziemy mogli do nich należeć.
- Przecież... przecież Isabel nas potrzebuje - powiedział niespokojnie Alex. - Nie odsuną
się od nas, kiedy spotkają innych kosmitów. Nie zrobią tego.
- Mimo to już nigdy nie będzie tak samo. - Maria wzruszyła ramionami. Wpatrywała się w
swoją filiżankę. Co ona zrobi, kiedy zabraknie Maxa i jego żartów, kto będzie nazywał ją
strączkiem grochu? Albo prześmiesznych wywodów Isabel, krytykującej ubranie każdego,
kto pokazał się tylko na szkolnym dziedzińcu? Albo Michaela, wchodzącego do niej przez
okno późnym wieczorem, aby trochę u niej pobyć?
Tak, tego by jej najbardziej brakowało. Ale jeśli Michael miałby duży wybór dziewczyn
kosmitek, to pewnie nie przychodziłby do Marii co drugi wieczór. Ona należała do
podstawowego asortymentu istot ziemskich płci żeńskiej. Po prostu była zwyczajna. Jak
mogłaby współzawodniczyć z dziewczynami, które miały mu tyle rzeczy do zaoferowania,
które mogłyby z nim dzielić wspomnienia z jego rodzinnej planety, mając tę samą co on
pamięć zbiorową? Z dziewczynami, które na pewno są piękne i potrafią wabić jakimś
egzotycznym czarem, zupełnie inaczej niż ta miła dziewczyna z sąsiedztwa.
- Dlaczego ich jeszcze nie ma? - marudził Alex.
- Pewnie Ray miał im dużo do powiedzenia - uspokajała go Maria.
- A ty, jakie masz wytłumaczenie? - spytał. - Też się spóźniłaś.
Maria była ciekawa, czy Alexa dręczą podobne myśli jak ją - dotyczące, oczywiście,
Isabel, nie Michaela. To by tłumaczyło jego zły humor.
- Alex, człowiek spóźnia się dopiero wtedy, jak przychodzi co najmniej piętnaście minut
po czasie - zaczęła wyjaśniać Maria. - Poza tym mam wspaniałą wymówkę. Mój zegar
oszalał. Kiedy się ubierałam, zaczął skakać do przodu. Po pięć minut za każdym razem.
- Już są. Nareszcie.
Dziewczyna obejrzała się. Najpierw zobaczyła Michaela. Z jego twarzy trudno było
wyczytać, jak przebiegła wizyta u Raya. Jeśli wywołała jakieś emocje, to potrafił je ukryć.
Michael usiadł obok Marii, pociągnął za sobą Isabel i otoczył ją ramieniem. Maria nie
wiedziała, co o tym myśleć. Usiadł obok niej - to był dobry znak. Jednak przyciągnął Isabel
tak blisko siebie, co było...
Uspokój się, pomyślała. Ta dziewczyna przeżyła niedawno koszmar. Tym powinnaś się
interesować, a nie tym, czy on siedzi bliżej niej, czy ciebie. Zaczęła grzebać w torebce i
wyjęła z niej fiolkę olejku mandarynkowego. Wyciągnęła rękę, by podać fiolkę Isabel.
- Lubię go wąchać, kiedy jestem... kiedy nie czuję się zbyt dobrze - powiedziała. - Chcę,
żebyś też spróbowała, okay?
Isabel nie odezwała się. Jej niebieskie oczy utkwione były w stojącym na stole dozowniku
do cukru. Ona powstrzymuje się od płaczu, uświadomiła sobie Maria. Nigdy nie myślała o
Isabel jak o kimś, kto potrafi płakać. Ta dziewczyna była zawsze silna. Była osobą, która
nikomu nie pozwoli się skrzywdzić. Teraz Marii wydawało się, że gdzieś zniknął jej charakter
ze stali i został zastąpiony przez kruche szkło, które może się rozprysnąć przy najlżejszym
dotknięciu. Włożyła do ręki Isabel fiolkę z olejkiem.
- Zabierz ją do domu. Spróbujesz później - powiedziała. - Jeśli będziesz chciała, dam ci
więcej.
- Dziękuję - powiedział Max.
Maria uśmiechnęła się do niego i udało jej się utrzymać ten uśmiech nawet wtedy, kiedy
przyjrzała się chłopcu uważniej. Jego twarz nosiła ślady... spustoszenia. Tylko to określenie
wydało jej się właściwe. To nie tylko wydarzenia ostatniego wieczoru, uświadomiła sobie. To
coś nowego. Coś okropnego.
Rzuciła okiem na Liz, która siedziała skulona, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby
chciała zajmować jak najmniej miejsca. Albo jakby nie chciała, nawet przypadkowo, dotknąć
Maxa.
Co się dzieje? Czy on już jej powiedział, czego dowiedział się od Raya - czy dlatego Liz
wyglądała tak, jakby było jej niedobrze?
- Może wreszcie ktoś się odezwie - powiedział Alex. Max odetchnął głęboko.
- Chcesz to zrobić, czy wolisz, żebym ja zaczął? - spytał Michaela.
- Ty jesteś nieustraszonym przywódcą. Ty to zrób - mruknął Michael.
Dźwięk jego głosu nie podobał się Marii. Był zbyt głuchy, bez życia.
- Okay, więc tak. Poszliśmy do Raya - zaczął Max.
- Czy ktoś z was zabrał się już do pisania referatu z historii? - przerwał mu nagle Alex. -
Nie mówcie, że tak, bo ja nawet jeszcze nie wybrałem sobie tematu.
O czym on mówi? Żadne z nich nie chodziło z Alexem na zajęcia z historii. Maria już
otwierała usta, żeby go spytać, czy przypadkiem nie zwariował, ale usłyszała zbliżające się
kroki i poczuła zapach wody toaletowej. Znała ten zapach. Nawet nie musiała się odwracać,
żeby wiedzieć, że ma za plecami szeryfa Valentiego.
Co on tu robi? Czy poznał prawdę o Michaelu i innych? Maria zadrżała. Miała nadzieję,
że Valenti tego nie zauważył. To tylko wzbudziłoby w nim podejrzenie.
- Ja już napisałam pół swojego referatu - zwróciła się do Alexa. - Jeśli nawet nie
zacząłeś, to nie powinieneś tu siedzieć. Powinieneś być teraz w bibliotece.
Valenti podszedł do stolika.
- Szukam Nikolasa Bransona - oznajmił. - Dziś rano zadzwonili do mnie jego rodzice i
powiedzieli, że nie wrócił do domu na noc.
Czy równie spokojnym tonem rozmawiał z rodzicami Nikolasa? - zastanawiała się Maria.
Czy zadawał im te wszystkie szablonowe pytania i mówił, że zrobi wszystko, co będzie mógł,
by go odnaleźć - wiedząc doskonale, że Nikolas nie żyje? Ponieważ sam go zabił!
- Nikolas nie robił na mnie wrażenia chłopaka, który o północy leżałby już grzecznie w
łóżku - powiedziała Liz, patrząc Valentiemu prosto w oczy. - Pewnie zanadto zaszalał
ostatniej nocy.
- Tak, założę się, że po południu już będzie w domu - poparł ją Alex.
- Czy pani też tak myśli? - Valenti zwrócił się teraz do Isabel.
- To całkiem w stylu Nikolasa - przyznała.
Kiedy wymawiała imię swojego byłego chłopaka, głos jej leciutko zadrżał, ale
odpowiedziała szeryfowi bez najmniejszego wahania. Jednak nie utraciła całkowicie swojego
charakteru ze stali, stwierdziła Maria.
- Czy to wszystko, co pani ma do powiedzenia? Wczorajszy wieczór spędziliście razem,
prawda? - spytał Valenti. - Mój syn, Kyle, mówił, że była pani umówiona z Nikolasem.
Dziękuję ci, Kyle, pomyślała Maria. Ten mały cwaniaczek musiał opowiadać ojcu
wszystko i o wszystkich w szkole.
- Byliśmy razem przez jakiś czas, ale... pokłóciliśmy się. Ja... - Isabel nie dokończyła
zdania. Z trudem oddychała.
Maria spojrzała na Alexa z przerażeniem w oczach. Isabel zaraz się rozsypie - na oczach
szeryfa! Co robić? - myślała gorączkowo.
Michael chwycił serwetkę i podał ją Isabel.
- Dzięki - rzucił. - Przez pana znowu wpadła w ten okropny nastrój.
- Staraliśmy się ją rozweselić - włączyła się Maria. - Wczoraj wieczorem Nikolas okropnie
się wobec niej zachował.
Isabel ukryła twarz w dłoniach. Michael przyciągnął ją do siebie, patrząc wściekłym
wzrokiem na Valentiego.
- Jeśli będziecie mieli od niego jakąś wiadomość, ktokolwiek z was, spodziewam się, że
natychmiast mnie zawiadomicie - rzekł Valenti, po czym obrócił się i odszedł od stolika.
Zapanowała cisza. Maria nie słyszała nawet niczyjego oddechu. Sama bała się
odetchnąć.
- Okay, już go nie ma - odezwał się wreszcie Max. Maria z ulgą wypuściła powietrze z
płuc.
Isabel zerwała się od stolika.
- Daj mi kluczyki, Max. Jadę do domu.
- Daj spokój, Izzy. Zostań z nami - powiedział jej brat.
- Nie! Nie mogę tu zostać. - W głosie dziewczyny zabrzmiały histeryczne tony.
Maria zauważyła, że ludzie przy sąsiednim stoliku zaczynają się na nich gapić.
- Ktoś z nas może z tobą pojechać - zaproponowała Liz.
- Wszyscy możemy - dodała Maria.
- Chcę być sama - ucięła Isabel. - A wy wszyscy trzymajcie się ode mnie z daleka.
Maria patrzyła za biegnącą do wyjścia dziewczyną. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że
właśnie teraz potrzebuje nas najbardziej? - pomyślała.
***
Isabel zeskrobała jeszcze jeden kawałek wiśniowego lakieru z dużego palca u nogi. Na
jej łóżku piętrzył się już mały wzgórek czerwonych płatków. Dołożyła tam następne. Nie
powinna była dać się namówić Michaelowi na pójście do Flying Pepperoni. Trzeba było
zostać w pokoju, gdzie mogła układać kopczyki lakieru do paznokci. Tylko wtedy, kiedy była
zajęta zeskrobywaniem lakieru i formowaniem z niego górek, potrafiła wyciszyć się do tego
stopnia, że jej umysł był tylko szarym pulsującym ekranem.
Kiedy tego nie robiła, ekran rozjaśniał się i rozpoczynał się krótki film. O szeryfie
Valentim, który oddawał śmiertelny strzał do Nikolasa. I znowu. I znowu. I znowu.
Film wyświetlany w głowie Isabel był ultra - high tech. Nawet z odoramą. Za każdym
razem, kiedy słyszała strzał, czuła zapach prochu - jakby jednocześnie wybuchła cała bateria
petard. Nawet ostry zapach lakieru nie potrafił go wyeliminować.
Nikolas uważał, że istoty ludzkie to insekty. Mówił, że jeśli Valenti podejdzie za blisko, to
on go zmiażdży. A Isabel mu wierzyła. Sama zaczęła myśleć, że nie ma powodu, by bać się
szeryfa. Że zmarnowała całe lata, żyjąc w strachu przed człowiekiem, którego siła nie mogła
równać się z mocą Nikolasa, a nawet z jej mocą.
Ale to właśnie Nikolas został zmiażdżony poprzedniego wieczoru. Został po nim tylko
ślad na wykładzinie, jak po rozgniecionym robaku. Teraz Isabel znowu rozumiała, dlaczego
Valenti pojawiał się w jej sennych koszmarach od czasu, kiedy była małą dziewczynką.
Rozumiała, że zawsze będzie ścigana i nigdy nie będzie mogła czuć się bezpiecznie.
Oderwała kolejny kawałek lakieru z paznokcia i położyła go na wierzchu kopczyka.
Spojrzała na zegar. Max wróci z Flying Pepperoni najwcześniej za godzinę. Ale jak tylko
wejdzie do domu, zaraz będzie chciał z nią rozmawiać, opowiedzieć jej, czego dowiedzieli
się od Raya. Jakby ją to mogło cokolwiek obchodzić. Jakby była ciekawa dalszych
szczegółów swojej historii. Jakby chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tej idiotycznej mocy
kosmitów. Gdyby była zwyczajną dziewczyną, nigdy by nie doszło do tych wszystkich
wydarzeń.
Zeskrobała ostatnią plamkę lakieru z paznokcia dużego palca. Uważnie położyła
czerwony płatek na szczycie górki i popatrzyła na swoje stopy. Ani śladu lakieru. Chwyciła
buteleczkę i zaczęła z powrotem malować paznokcie. Robiła to szybko i niestarannie.
Chodziło jej tylko o to, żeby lakier jak najszybciej wysechł. Wtedy będzie go mogła
zeskrobywać i układać wzgórki.
Usłyszała jakieś kroki na schodach. Na pewno Max wyszedł za nią z Flying Pepperoni,
martwiąc się o młodszą siostrzyczkę. Wolałaby, żeby zostawił ją w spokoju. On, Michael i
cała reszta.
Ktoś zastukał do drzwi sypialni.
- Odejdź, Max - powiedziała.
- To nie Max, to Alex. Mogę wejść?
Dziewczyna westchnęła. Nie miała teraz czasu na Alexa. Jeśli nie skupi całej uwagi na
tym, co robi, film w jej głowie znowu zacznie się kręcić. Wiedziała o tym. I nie będzie mogła
tego znieść. Nie będzie w stanie patrzeć, jak Nikolas znowu umiera.
- Twoja mama dała mi napój imbirowy i chrupki i prosiła, żebym ci zaniósł! - zawołał Alex
przez drzwi. - Powiedziała, że masz kłopoty z żołądkiem.
Isabel naprawdę nie chciała z nim rozmawiać. Jeśli nie będzie się odzywać, to może Alex
odejdzie od drzwi. Pomalowała ostatni paznokieć, wzięła pismo ze stolika i zaczęła
wachlować stopy. Chciała, żeby lakier nadawał się do zeskrobywania - natychmiast. Wtedy
wyłączy się film.
- Już nie możesz udawać, że cię tam nie ma! Odezwałaś się przed chwilą.
- Czy ktoś cię tu zapraszał? - warknęła Isabel.
Alex patrzy pewnie teraz na drzwi smutnymi oczami szczeniaka. Trudno. Ona go nie
zapraszała.
- Nie. Ale wiem, że zawsze jestem mile widziany. Isabel dotknęła lakieru na paznokciu.
Był jeszcze mokry.
- Po co przyszedłeś? Chcesz, żebym ci powiedziała, że miałeś rację w sprawie Nikolasa?
Okay, miałeś rację. On był niebezpieczny. Niewiele brakowało, a byśmy przez niego
zginęli. Wiesz już wszystko. Okay? Więc już sobie idź.
Usłyszała, jak chłopak naciska klamkę i cicho klnie. Drzwi były zamknięte na klucz.
- Tak myślisz? - wybuchnął. - Myślisz, że przyszedłem, żebyś mi powiedziała, że miałem
rację?
Dobrze, pomyślała Isabel. Wściekaj się i uciekaj. Pomachała ręką nad paznokciami.
Prawie suche. Alex westchnął.
- Dlaczego zawsze tak wszystko utrudniasz? - spytał. - Pozwól mi powiedzieć.
Przyszedłem, bo chciałem zobaczyć, jak się trzymasz. Miałaś traumatyczne doświadczenie.
Pomyślałem, że możesz potrzebować przyjaciela.
No to super. Teraz on będzie dla niej miły. A ona nie będzie mogła tego znieść. Ona i
Alex... coś się między nimi nawiązywało, coś całkiem fajnego, zanim... zanim Nikolas
przyjechał do miasta. Nikolas tak nią zawładnął, że nie widziała nikogo poza nim.
Łzy nabiegły jej do oczu. Jak będzie mogła bez niego żyć? Nie miała nawet czegoś, co by
jej mogło go przypominać. Żadnej fotografii. Niczego. Tak bardzo by chciała mieć ten
pierścień, który zawsze nosił na palcu, pierścień z takim dziwnym kamieniem. Mogłaby
trzymać go w ręku i wiedziałaby, że to jest przedmiot, którego dotykał Nikolas. Coś, co miał...
Czuła, że łza spływa jej po policzku. Nikolas... och Boże, Nikolas...
Poczuła zapach prochu. Zaczęła zdrapywać lakier z paznokcia, aby odsunąć od siebie
obraz umierającego chłopca. Ale lakier jeszcze nie wysechł. Nie mogła go zdrapywać.
Rozmazywał się po palcach, czerwony i mokry.
Isabel stłumiła łkanie. Co ma zrobić? Zwariuje, jeśli nie potrafi wyłączyć tego filmu.
- Nie odejdę - usłyszała spokojny głos Alexa. - Wrzeszcz na mnie. Traktuj mnie z
lodowatą niechęcią. Nieważne. Nie odejdę. Jeśli nie chcesz rozmawiać, w porządku. Ja będę
mówić. Na początku opowiem ci o moim sezonie piłkarskim w Młodzieżowej Lidze Mistrzów.
To był najwspanialszy okres w moim życiu. Czuję jeszcze zapach trawy na obrzeżach
boiska. I smak cukierków sprzedawanych w namiocie...
Nie przestawał mówić. A jego głos... jego głos spowodował, że ekran był znowu szary.
Isabel wstała z łóżka i cichutko podeszła do drzwi. Usiadła i przytuliła policzek do framugi.
Słuchała opowieści Alexa o jego pierwszej grze w sezonie.
Był taki zwyczajny. Miły, normalny chłopak.
Chciałaby być taka jak on. Być miłą, normalną dziewczyną, która nie potrafi zobaczyć
niczyjej aury, przenikać do cudzych snów ani uzdrawiać. Dziewczyną, która nigdy nie budzi
się z krzykiem przerażenia po tym, jak śni się jej szeryf Valenti z oczami i zębami wilka,
idącego jej śladem.
Mogę być normalna. Będę taka jak Alex. Już nigdy nie użyję mocy, postanowiła Isabel.
Nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz