***6***
- Ty prowadzisz, okay? - odezwał się Max, rzucając przyjacielowi
kluczyki.
Michael obszedł samochód dokoła i usiadł za kierownicą. Chyba
jeszcze nigdy Max nie dał mu prowadzić jeepa, kiedy sam mógł to robić.
- Dobrze się czujesz? - spytał.
- Tak. Jestem tylko trochę zmęczony.
Michael spojrzał na niego z powątpiewaniem. Zapalił silnik i
wyjechał na ulicę.
- Chcesz szukać w jakimś szczególnym miejscu? -spytał.
Nastąpiło dziwne odwrócenie ról. Zwykle Max pomagał w
poszukiwaniach statku ich rodziców przede wszystkim po to, żeby dotrzymywać
towarzystwa przyjacielowi. Ale tej nocy to właśnie on wpadł na pomysł, żeby
jechać na pustynię. To nie był nawet ich zwyczajowy dzień poszukiwań.
- Nie wiem. Pomyślałem, że moglibyśmy poszukać tej skały, którą
widziała Maria, kiedy śledziła Valentiego, korzystając z Kamienia. Mówiła, że
ma kształt kurczaka -powiedział Max.
Maria. Michaela znowu ogarnęła wściekłość na samą myśl o tym, co
zrobiła. Wiedziała, że używanie Kamienia, żeby móc zobaczyć szeryfa Valentiego,
jest niebezpieczne, ale nie przestała wykorzystywać jego mocy. Nie, to byłoby
zbyt rozsądne. Nie zaczekała nawet na niego, żeby był przy niej i pilnował, aby
nie stała jej się krzywda. Ta dziewczyna powinna mieć opiekuna.
- Valenti był w domu, kiedy Maria po raz pierwszy skorzystała z
mocy Kamienia, żeby go „zobaczyć" - poinformował Maxa. - Potem, po
niecałej godzinie, spróbowała znowu. Widziała wtedy, jak przejeżdżał koło tej
skały. Powinniśmy więc obrać jakiś kierunek i jechać przez pustynię około
czterdziestu pięciu minut. Potem możemy prowadzić poszukiwania w obrębie dużego
koła wokół miasta.
- Wszystko wydaje się łatwe, kiedy o tym mówisz -zauważył Max i
roześmiał się dziwnym świszczącym śmiechem.
- Wybrałeś jakiś specjalny kierunek? - spytał go przyjaciel.
- Nie.
Michael jechał przed siebie. Prędzej czy później dotrą do
pustyni. Długa jazda miała tylko jedną wadę - zostawiała mu zbyt wiele czasu na
rozmyślania. Wciąż wracał myślą do wczorajszych nocnych odwiedzin Marii. Ta
wizyta oszołomiła go, zaniepokoiła i w dziwny sposób poruszyła.
- Nie uwierzyłbyś, czego się dowiedziałem - rzekł. -Maria miała
pełną świadomość, że naraża się na niebezpieczeństwo, kiedy korzystała z
pierścienia, żeby śledzić Valentiego. Kłamała w żywe oczy. Mówiła, żebym się o
nią nie martwił, zachowywała się tak, jakbym był nadopiekuńczy.
- Hmmm - mruknął Max.
- Tylko tyle? Hmmm? - Michael potrząsnął głową. -Ona nie jest
typem kłamczuchy. Rozumiem, że zafascynowana swoją mocą mogła zapomnieć o
środkach ostrożności, ale żeby tak kłamać... - Znowu potrząsnął głową.
- Tak. Jeśli kłamała, to na pewno miała jakiś ważny powód -
zgodził się Max.
- Chyba tak - prychnął Michael. - Ona jest zupełnie inna niż
Isabel. Izzy kłamie dla zabawy. Przypomina mi syjamskiego kota, całkowicie
skoncentrowana na sobie, o wiele za ładna, o wiele za dobrze zdaje sobie z tego
sprawę i za bardzo wykorzystuje ten fakt dla swoich celów.
- Jeśli Isabel ma być kotem, to czym jest Maria? - spytał Max.
- Chyba jakimś szczeniaczkiem. Może malutki golden retriever.
Jasny i puchaty. Słodki. Miły dla wszystkich.
- Dam ci radę. Nie musisz mówić Marii, że przypomina ci
szczeniaka golden retrievera. - Max powrócił do przeszukiwania pustyni. Widać
było, że nic się nie ukryje przed jego bacznym wzrokiem.
Dobrze, że chociaż jeden z nich był czujny, ponieważ myśli
Michaela zwróciły się ponownie ku Marii.
- Chciałbym wiedzieć, dlaczego to zrobiła - wybuchnął. - To
doprowadza mnie do wściekłości.
Po chwili uświadomił sobie, że wie dlaczego. Zdawała sobie
sprawę, że jeśli powie mu prawdę, on nie dopuści do tego, żeby nadal korzystała
ze swojej mocy. A tak bardzo chciała odnaleźć statek. Tak właśnie mówiła....
Nie, powiedziała: „tak bardzo chciałam ci pomóc". Chciała to zrobić dla
niego.
Miał ochotę spytać przyjaciela, czy to może oznaczać, że Maria
jest... w nim zakochana albo coś w tym rodzaju. Czy też tylko dlatego szukała
statku, że byli przyjaciółmi i chciała mu pomóc jak przyjacielowi. Nie, to
byłoby zbyt naiwne.
- Czy tam coś jest?! - zawołał podniecony Max, wskazując skałę
po lewej.
Michael zwolnił, by ją dokładnie obejrzeć.
- Chyba nie - orzekł. - To wygląda na zwykłą skałę. Nie ma
jakiegoś szczególnego kształtu.
- To wszystko jest zbyt fantastyczne.
- Może i tak - przyznał Michael. - Ale przynajmniej dzięki temu,
co widziała Maria, wiemy, że statek jest w pierwotnym stanie. Wiemy też, że
był, albo nadal jest, gdzieś w pobliżu. Nigdy jeszcze koniec naszych poszukiwań
nie był tak bliski.
- Tak, teraz znalezienie go zajmie nam najwyżej dziesięć albo
dwadzieścia lat - mruknął Max.
Och, chyba znowu źle się działo pomiędzy nim a Liz. Max
najwyraźniej zaczął poważnie myśleć o ucieczce. Michael doskonale znał to
uczucie. Kiedy był mały, a nawet wiele lat później, całymi godzinami marzył o
odnalezieniu statku. Miał nadzieję, że wskoczy do niego i odleci do domu -
oczywiście razem z Maxem i Isabel.
Chociaż ostatnio... ostatnio te marzenia straciły wiele ze
swojego uroku. Częściowo dlatego, że zyskał pewność, iż na rodzinnej planecie
nie ma rodziny, że nikt tam na niego nie czeka. Ale to nie wszystko. Chodziło
jeszcze o to, że teraz musiałby opuścić Liz i Alexa. Oraz Marię.
Maria. Co miał z nią począć? Już zbyt długo krążył wokół tej
myśli; zastanawiał się, czy rozpoczęcie z nią jakiejś romantycznej historii nie
jest całkowicie odjechanym pomysłem.
Romantycznej! Akurat! Jego zainteresowanie Marią bynajmniej nie
było platoniczne. Początkowo, kiedy zaczął częściej z nią przebywać, myślał o
niej jak o młodszej siostrzyczce. Chociaż ona i Isabel były rówieśniczkami,
Maria wydawała mu się o wiele młodsza. Nie mógł sobie wyobrazić Isabel,
krzyczącej ze strachu podczas oglądania jakiegoś horroru, wbijającej mu
paznokcie w rękę, zakrywającej oczy, błagającej, żeby jej powiedział, kiedy
nastąpi koniec tego przerażającego epizodu. A Maria zawsze się tak zachowywała.
Nawet mu się to podobało. Jak bardziej doświadczonemu, starszemu
bratu. Ciekaw był, co będzie następnym razem, kiedy będą oglądać film o
potworach. Gdy Maria przytuli się do niego, czy przyjdzie mu wtedy na myśl ten
pocałunek?
Przyspieszył trochę, pędząc po ciemnej, pustej szosie. Nie
wiedział, co ma myśleć o tym pocałunku. Wiedział tylko, że już nigdy nie będzie
traktował Marii jak młodszej siostry.
***
Napisz, że po przeczytaniu jego listu nieprzytomnie się w nim
zakochałaś - zaproponowała Maria, nachylając się nad Isabel, która stukała w
klawiaturę. - Podpisz Victorianna, Pani Ciemności.
Maria była bardzo zadowolona, że Isabel zaprosiła ją i Liz do
siebie. Potrzebowała jakiejś odmiany. Nie mogła przestać myśleć o tym, co się
wydarzyło ostatniej nocy w pokoju Michaela. Jednak trzy procent jej umysłu
mogło się teraz zająć wysyłaną do Alexa wiadomością, podczas gdy pozostałe
dziewięćdziesiąt siedem skupiało się na przypominaniu sobie wyrazu twarzy
chłopca i jego wściekłego tonu, kiedy mówił o jej głupim postępowaniu.
- Czy Alex nie pozna twojego internetowego pseudonimu? -
zwróciła się Liz do Isabel.
- Używam pseudonimu mojej mamy.
- A jeśli on odpisze? - Maria się roześmiała. - Jeśli będzie
chciał wciągnąć twoją mamę w jakiś cyberseks?
- Tak, to jest ryzyko - przyznała Isabel. - Ale nie martwię się
tym. Alex jest we mnie zbyt zadurzony, żeby nawet pomyśleć o kimś innym.
- Pamiętaj, że Victorianna miała wspomnieć, że nosi stanik w
rozmiarze XXL i ma kolekcję bielizny osobistej ozdobionej wizerunkiem lampartów
- zażartowała Liz, zwijając swoje długie czarne włosy w węzeł. - Dalej jesteś
tak bardzo pewna siebie, Isabel?
- Faceci rzeczywiście lubią duże... kolekcje staników i majtek z
wizerunkami dzikich zwierząt - dodała Maria.
Isabel zakończyła wreszcie całą operację wysyłania e-maila do
swojego chłopaka.
- Alex jest beznadziejnie zaplątany w jedwabne sidła mojej
kobiecości - oświadczyła z zadowoleniem.
Maria i Liz popatrzyły na siebie i wybuchnęły śmiechem.
- W co? - spytała Liz.
- Słyszałyście, co powiedziałam.
To byłoby wspaniałe: móc przeistoczyć się w Isabel, pomyślała
Maria. Tak zabójczo piękna dziewczyna może traktować świat jak dom handlowy
pełen facetów. Wybrać sobie najpierw blondyna, a w innym stoisku rudego. Musi
się tylko zastanowić, którego ona chce, a nie myśleć o tym, czy oni ją zechcą.
- Wejdź na stronę Lucindy Baker - zaproponowała Liz. -Chcę
zobaczyć, czy ma jakieś nowe wpisy.
- Jak to zrobić? - spytała Isabel.
- Nigdy nie próbowałaś? - Liz sięgnęła do klawiatury i wpisała
adres. - To niezła zabawa. Ona robi ranking technik pocałunków każdego chłopaka
ze szkoły.
Michaela też? - pomyślała Maria. Nie miała ochoty czytać opisu
jego pocałunków. A gdyby się okazało, że on całuje każdą dziewczynę tak jak ją
wczorajszej nocy? Nie mogła pogodzić się z pomysłem, że ich pocałunek nie był
czymś szczególnym, czymś, co mogło się wydarzyć jedynie między nimi.
Myśl o tym pocałunku była jedyną rzeczą, która podtrzymywała ją
na duchu. To prawda, że Michael był na nią oburzony, wściekły, ale skoro ją tak
całował, to mógł żywić dla niej jakieś uczucie. Na przykład miłość.
- Okay, już jest. Musisz tylko kliknąć na nazwisko faceta i
znajdziesz opinię Lucindy.
Maria spojrzała natychmiast na spis nazwisk pod literą G.
Michaela nie było na tej liście. Przynajmniej to zostało jej
oszczędzone.
Isabel zrobiła szybki przegląd rejestru Lucindy. Rick Surmacz.
Interesujące.
- Tak. Sądziłam, że on jest beznadziejnie zaplątany w jedwabne
sidła kobiecości Maggie MacMahon - zażartowała Maria. - W innym wypadku nie
byłoby chyba możliwe, żeby ubierał się pod jej dyktando i codziennie
dopasowywał swoje ubranie do jej strojów?
Isabel kliknęła na nazwisko Ricka.
- Nazywam Ricka wiertniczym - przeczytała na głos. -On uważa, że
dobry pocałunek polega na wkładaniu ci języka do gardła. Żadnej finezji. Żadnej
delikatności. Knebluje. Dosłownie.
- Uuuu - skomentowała Maria. - Myślicie, że Maggie to widziała?
- Wykluczone - rzuciła Liz. - Gdyby tak było, to następnym
strojem Ricka byłby gustowny czarny worek na zwłoki.
- Zobaczmy teraz Craiga Cachopo - odezwała się Maria, z
nadzieją, że teraz przynajmniej cztery procent jej umysłu zdoła się oderwać od
Michaela. - W szóstej klasie obie z Liz byłyśmy w nim nieprzytomnie zakochane.
To zadurzenie omal nie zniszczyło naszej przyjaźni.
Isabel sprawdziła początek listy.
- Nie ma go tu - rzekła.
- Ale Max jest! - zawołała Liz. Chwyciła mysz i kliknęła.
- Nie powinnam mieć na liście Maxa, ponieważ nigdy się z nim nie
całowałam - czytała Liz już spokojniejszym głosem. - Ale dziewczyna może sobie
pomarzyć, prawda? Wydaje mi się, że pocałunek Maxa byłby właśnie pocałunkiem z
twoich marzeń. Te spokojne typy mogą nieźle zaskoczyć. Mam nadzieję, że wkrótce
będę już mogła podać wam fakty.
- Marz sobie dalej - powiedziała Isabel, uśmiechając się do Liz.
- Bo widzisz, chociaż Max nadal cię od siebie odsuwa, to jego zainteresowanie
innymi dziewczynami jest równe zeru.
Liz skinęła głową.
- Tak, wiem - szepnęła. - Ale dziękuję, że mi o tym
przypominasz.
Maria poczuła ukłucie zazdrości. Isabel i Liz miały chłopaków,
którzy byli w nich bardzo zakochani. To prawda, że Max twierdził, iż może być
tylko przyjacielem Liz, niczym więcej. Ta wiedziała jednak, że chłopak
odwzajemnia jej uczucie.
- Czy Max nie wydał się wam ostatnio jakiś dziwny? -spytała Liz.
- Jest trochę nieprzytomny, jeśli o to ci chodzi - odpowiedziała
Isabel.
Maria zmarszczyła czoło, starając się przypomnieć sobie, jak w
ostatnim czasie zachowywał się Max. Skoncentrowana wyłącznie na Michaelu, nie
zwracała na to zbytniej uwagi.
- Był bardziej spokojny niż zazwyczaj - odezwała się wreszcie. -
Jakby czymś zaabsorbowany.
- A nie wydał się wam chory? - nalegała Liz.
- Ja uważam, że tu chodzi tylko o ciebie. Sądzę, że on za tobą
tęskni -powiedziała Isabel. - Może to nie jest właściwe słowo, bo przecież
widujecie się codziennie, ale...
- Ale to jest co innego - dokończyła za nią Liz.
- Jeśli rzeczywiście chcecie wiedzieć, jak całuje Craig, to
zaraz wam powiem - obwieściła Isabel, szybko zmieniając temat. Uznała
widocznie, że rozmowa o Maksie nie robi dobrze Liz. - Trochę zbyt mokro. Głośno
oddycha przez nos. Ale, ogólnie rzecz biorąc, całkiem nieźle.
- Coś takiego! - zapiszczała Maria. - Nie wiedziałam, że ty z
nim chodziłaś.
- Nie chodziłam. Ale pewnej nocy złożyłam małą wizytę w jego
snach. Kiedy, hm, prowadziłam kampanię, aby zostać królową balu - przyznała.
- Przenikałaś do snów facetów i całowałaś ich, żeby na ciebie
głosowali? - spytała Liz.
- Tylko tych atrakcyjnych. Ale Michael Alex wszystko mi zepsuli.
Pamiętacie, że przegrałam z Liz - dodała, pokazując język rywalce.
Ta roześmiała się i rzuciła w nią poduszą.
Maria nie odzywała się. Była zadowolona, że Isabel przegrała.
Prowadzenie takiej kampanii przedwyborczej nie było w porządku. Poza tym Liz
zasługiwała na to, żeby wygrać. Była równie ładna, jak Isabel, chociaż w
całkiem innym typie. I miała nie gorsze powodzenie.
- Jak to jest, kiedy się przenika do cudzych snów? -spytała. -
Czy poznajesz wtedy wszystkie tajemnice?
- Mogłabym wam to zademonstrować -zaproponowała Isabel. -
Przynajmniej tak mi się wydaje. Gdybyśmy we trzy nawiązały łączność, to wtedy
pewnie razem przeniknęłybyśmy do snów.
- Ale to jest naruszenie cudzej prywatności - zaprotestowała
Liz.
- Tak, masz rację - przyznała Isabel. - Z drugiej jednak strony
to świetna zabawa.
- Musimy to zrobić - wtrąciła Maria. Wiedziała, że Liz ma rację,
mówiąc o naruszaniu prywatności, lecz istniała szansa, że Isabel wprowadzi ją w
sen Michaela. Może dzięki temu pozna jego uczucia.
- Od kogo zaczynamy? - spytała Isabel.
- Pani Hardy? - zaproponowała Liz.
- Nauczycielka? - zdziwiła się Maria. - Może powinnyśmy wybrać
kogoś, kogo lepiej znamy.
Nie chciała wymienić Michaela. Wolała zaczekać, żeby móc to
zrobić mimochodem. Opowiedziała już Liz o wydarzeniach ostatniej nocy, mimo to
wolała nie pokazywać, że jest aż tak zaangażowana.
- Już wiem, co zrobimy. Wejdziemy w zasięg snów i każda z was
wybierze sobie orbitę. To będzie prawdziwa niespodzianka - oświadczyła Isabel.
Usiadła na podłodze i dała dziewczynom znak, żeby usiadły obok niej. -
Rozluźnijcie się. Oddychajcie głęboko. Ja zajmę się resztą -dodała, biorąc obie
za rękę.
Otoczyła je feeria barw, nasycony fiolet aury Isabel wtapiał się
w ciepły bursztyn aury Liz i kobaltowy błękit Marii. Po chwili powietrze
zostało nasycone mieszaniną zapachów. Maria nazwała je w myśli aurami woni.
Głęboko wciągnęła powietrze, napawając się zapachem ilang-ilang Liz, cynamonu
Isabel i własnym, różanym. Te wonie przenikały się wzajemnie, tworząc swoisty
aromat.
- Teraz zamknijcie oczy - szepnęła Isabel.
Maria przymknęła powieki i została natychmiast otoczona
wirującymi sferami snów, które mieniły się tęczowym blaskiem. Uśmiechnęła się,
kiedy jedna z orbit otarła się o jej twarz. Była miękka jak bańka mydlana,
wydawała wysoki, piękny dźwięk.
- Witajcie w zasięgu snów - powiedziała Isabel. - Orbita
powstaje, kiedy śpiący zaczyna śnić. Wybierzcie sobie którąś z nich, a ja was
do niej wprowadzę.
Maria wsłuchiwała się w muzykę sfer, usiłując wyłapać ton, który
odezwałby się echem w jej sercu.
Było wiele pięknych dźwięków, ale żaden nie był tym, którego
szukała. Michael jeszcze nie śpi, uświadomiła sobie nagle. Nie znajdę teraz
jego orbity.
- Wybieraj pierwsza - zwróciła się do Liz.
- Ta - powiedziała jej przyjaciółka, wskazując wirującą
jasnozieloną sferę snu.
- To przedziwne. Wydaje mi się, że wybrałaś orbitę swojej matki
- zauważyła Isabel. - Tyle razy to robiłam, że umiem już rozpoznawać mnóstwo
sfer ludzkich snów i jestem prawie pewna, że to właśnie ta orbita. Może chcesz
wybrać inną?
Liz zawahała się, po czym potrząsnęła głową.
- Ta będzie dobra.
Isabel wyciągnęła ręce i zaczęła nucić. Po chwili zielona sfera
snu znalazła się w jej dłoniach. Dziewczyna nie przestawała nucić, a orbita
ogromniała, aż stała się tak wysoka, jak zgromadzone przy niej dziewczyny.
- Jeśli nie chcesz, żeby cię zobaczyła w swoim śnie, to możemy
pozostać na zewnątrz. Możemy też przeniknąć do środka.
- Zostańmy na zewnątrz - zdecydowała Liz. Przysunęła się bliżej
i zajrzała do orbity. Maria zrobiła to samo.
Pani Ortecho spacerowała nad brzegiem jeziora. Kiedy
przechodziła pod drzewem, spadło z niego jajko i rozbiło się u jej stóp. Z
jajka zaczęła wypływać krew.
Liz z trudem złapała oddech.
- Nie musimy dalej patrzeć - odezwała się Maria.
- Chcę to zobaczyć - powiedziała Liz.
Nadal wpatrywały się w orbitę. Sceneria zmieniła się szybko, jak
to bywa w snach; teraz pani Ortecho stała w kuchni. Otworzyła lodówkę i wyjęła
jajko z kartonowego pojemnika. Trzymała je przez chwilę w dłoniach, jakby
chciała je ogrzać.
Nagle znalazła się znowu nad jeziorem. Wspinała się na drzewo w
poszukiwaniu gniazda, trzymając jajko w dłoni. Jedna z gałęzi, która służyła
jej za oparcie, złamała się. Pani Ortecho zachwiała się, jajko wysunęło się z
jej dłoni i wpadło do jeziora.
Z wody w jeziorze, która stała się czerwona i zaczęła bulgotać,
wyłoniła się zalana krwią dziewczyna. Poszybowała w kierunku pani Ortecho,
zaciskając szponiaste dłonie.
Pani Ortecho krzyknęła, a Liz odsunęła się gwałtownie od jej
sfery snu.
- Już dość! - zawołała.
Isabel wyciągnęła rękę i lekko dotknęła orbity. Nie przestawała
nucić, dopóki orbita nie powróciła do swojego pierwotnego kształtu.
- Dobrze się czujesz? - zwróciła się Maria do przyjaciółki. - To
był jakiś okropny koszmar senny.
- Myślę, że tą dziewczyną była Rosa - wyjaśniła Liz. Miała
nienaturalnie błyszczące oczy.
- Nie możesz być tego pewna. Nie było widać jej twarzy przez
tę... - Maria powstrzymała się przed wypowiedzeniem słowa „krew".
Liz potrząsnęła głową.
- To była ona - upierała się. - Rosa umarła pięć lat temu, a
mama jeszcze miewa takie koszmary.
- Pewnie tylko czasami - wtrąciła Isabel. - A to wcale nie musi
być złe. Sny pomagają ludziom przetwarzać wydarzenia.
- Pewnie tak - wymamrotała Liz. Maria rzuciła jej wymowne
spojrzenie.
- Zróbmy sobie przerwę.
Isabel zamknęła oczy i skoncentrowała się. Zniknął zasięg snów;
dziewczęta siedziały po prostu na podłodze w jej sypialni.
- Przykro mi, że nie doczekałaś się swojej kolejki -zwróciła się
Liz do Marii.
- Nic nie szkodzi. Orbity, do której chciałam przeniknąć, tam
nie było. - Maria opuściła głowę i cicho westchnęła. - Muszę wam coś wyznać,
moje siostry-sisters. Chciałam przeniknąć do orbity snów Michaela.
- Wstrząsające! - wykrzyknęła Isabel z udawanym zdumieniem.
Maria spojrzała na Liz.
- Powiedziałaś Isabel? - spytała.
- Nic mi nie mówiła. Ale przecież mam oczy i widziałam, jak
patrzysz na Michaela - tłumaczyła jej Isabel, zerkając na zegar. - Michael, Max
i ja potrzebujemy tylko dwóch godzin snu. On jeszcze nieprędko wejdzie do
krainy marzeń sennych. Powinnyście tu zostać, a kiedy zrobi się już
wystarczająco późno, to was tam wprowadzę. Mam tu piżamy i wszystko, czego
możecie potrzebować.
- Chyba mogłybyśmy jutro wcześniej wstać, pójść do domu i
przebrać się do szkoły - powiedziała Liz. - Muszę jednak zadzwonić do ojca -
dodała i kiedy Isabel podała jej telefon, szybko wystukała numer.
Maria usiłowała nie słuchać tej rozmowy. Nie lubiła słuchać, jak
przyjaciółka prosi o pozwolenie, żeby móc gdzieś dłużej zostać albo wyjechać za
miasto. Pan Ortecho zadawał wtedy milion pytań, zupełnie jakby jej nie ufał. To
nie było w porządku.
Liz była nienaturalnie doskonałą córką. Zawsze miała najlepsze
stopnie, bezbłędnie wywiązywała się ze swoich obowiązków w kawiarni, pomagała w
domu, nie piła, nie paliła. Nie robiła żadnych rzeczy, których nie aprobują
rodzice.
Jej ojciec był w porządku. Maria lubiła u niego pracować.
Powinien jednak dać córce trochę luzu. Fakt, że Rosa przedawkowała, nie
oznaczał, że to samo spotka jej siostrę. Sam powinien o tym wiedzieć.
Liz skończyła rozmowę i przekazała telefon Marii, której matka
natychmiast zgodziła się, żeby została u Evansów. Marii wcale to nie zdziwiło,
bo wiedziała, że adorator matki jest u nich w domu i że oboje są zadowoleni z
takiego obrotu rzeczy.
- Może chcecie obejrzeć jakiś film, zanim będziemy mogły wejść w
zasięg snów? - zaproponowała Isabel.
- Dobrze - odpowiedziała Liz, a Isabel zaczęła wymieniać
wszystkie możliwości.
To miłe, że tak bardzo stara się być dobrą gospodynią, pomyślała
Maria. Izzy nie miała wielu przyjaciółek i takie spotkanie jak dzisiaj było dla
niej ważne.
- Zgadzasz się na to, Mario? - spytała Isabel.
Ta nie słuchała. Było jej wszystko jedno, który film wybiorą. To
był tylko czas oczekiwania na możliwość przeniknięcia do orbity snu Michaela.
Kiedy program już się zakończył, Maria miała uczucie, jakby w
jej żołądku zagnieździło się całe stado motyli, które gwałtownie machały
skrzydełkami. Wzięła Isabel za rękę i znalazła się w krainie błyszczących
rozśpiewanych sfer snu.
Pewnie ma jakieś głupie sny, pomyślała. Może śni o tańczących
hot dogach. O czymś, co nie ma najmniejszego związku ze mną. Chyba że wierzy
się w to, co podają niektóre senniki.
Usłyszała głęboki dźwięk sfery snu Michaela. Motyle w jej
żołądku rozmnożyły się nagle, kiedy Isabel przywoływała jego orbitę i
rozszerzała ją.
Pragnąc wreszcie rozwiać wątpliwości, Maria przekroczyła miękką
wilgotną powłokę orbity, a Isabel i Liz poszły w jej ślady.
Poczuła nagły ucisk serca. Michael nie śnił o tańczących hot dogach.
Śnił, że trzyma w ramionach Isabel!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz