sobota, 13 lipca 2013

Rozdział szósty

***6***
- Ty prowadzisz, okay? - odezwał się Max, rzucając przyjacielowi kluczyki.
Michael obszedł samochód dokoła i usiadł za kierownicą. Chyba jeszcze nigdy Max nie dał mu prowadzić jeepa, kiedy sam mógł to robić.
- Dobrze się czujesz? - spytał.
- Tak. Jestem tylko trochę zmęczony.
Michael spojrzał na niego z powątpiewaniem. Zapalił silnik i wyjechał na ulicę.
- Chcesz szukać w jakimś szczególnym miejscu? -spytał.
Nastąpiło dziwne odwrócenie ról. Zwykle Max pomagał w poszukiwaniach statku ich rodziców przede wszystkim po to, żeby dotrzymywać towarzystwa przyjacielowi. Ale tej nocy to właśnie on wpadł na pomysł, żeby jechać na pustynię. To nie był nawet ich zwyczajowy dzień poszukiwań.
- Nie wiem. Pomyślałem, że moglibyśmy poszukać tej skały, którą widziała Maria, kiedy śledziła Valentiego, korzystając z Kamienia. Mówiła, że ma kształt kurczaka -powiedział Max.
Maria. Michaela znowu ogarnęła wściekłość na samą myśl o tym, co zrobiła. Wiedziała, że używanie Kamienia, żeby móc zobaczyć szeryfa Valentiego, jest niebezpieczne, ale nie przestała wykorzystywać jego mocy. Nie, to byłoby zbyt rozsądne. Nie zaczekała nawet na niego, żeby był przy niej i pilnował, aby nie stała jej się krzywda. Ta dziewczyna powinna mieć opiekuna.
- Valenti był w domu, kiedy Maria po raz pierwszy skorzystała z mocy Kamienia, żeby go „zobaczyć" - poinformował Maxa. - Potem, po niecałej godzinie, spróbowała znowu. Widziała wtedy, jak przejeżdżał koło tej skały. Powinniśmy więc obrać jakiś kierunek i jechać przez pustynię około czterdziestu pięciu minut. Potem możemy prowadzić poszukiwania w obrębie dużego koła wokół miasta.
- Wszystko wydaje się łatwe, kiedy o tym mówisz -zauważył Max i roześmiał się dziwnym świszczącym śmiechem.
- Wybrałeś jakiś specjalny kierunek? - spytał go przyjaciel.
- Nie.
Michael jechał przed siebie. Prędzej czy później dotrą do pustyni. Długa jazda miała tylko jedną wadę - zostawiała mu zbyt wiele czasu na rozmyślania. Wciąż wracał myślą do wczorajszych nocnych odwiedzin Marii. Ta wizyta oszołomiła go, zaniepokoiła i w dziwny sposób poruszyła.
- Nie uwierzyłbyś, czego się dowiedziałem - rzekł. -Maria miała pełną świadomość, że naraża się na niebezpieczeństwo, kiedy korzystała z pierścienia, żeby śledzić Valentiego. Kłamała w żywe oczy. Mówiła, żebym się o nią nie martwił, zachowywała się tak, jakbym był nadopiekuńczy.
- Hmmm - mruknął Max.
- Tylko tyle? Hmmm? - Michael potrząsnął głową. -Ona nie jest typem kłamczuchy. Rozumiem, że zafascynowana swoją mocą mogła zapomnieć o środkach ostrożności, ale żeby tak kłamać... - Znowu potrząsnął głową.
- Tak. Jeśli kłamała, to na pewno miała jakiś ważny powód - zgodził się Max.
- Chyba tak - prychnął Michael. - Ona jest zupełnie inna niż Isabel. Izzy kłamie dla zabawy. Przypomina mi syjamskiego kota, całkowicie skoncentrowana na sobie, o wiele za ładna, o wiele za dobrze zdaje sobie z tego sprawę i za bardzo wykorzystuje ten fakt dla swoich celów.
- Jeśli Isabel ma być kotem, to czym jest Maria? - spytał Max.
- Chyba jakimś szczeniaczkiem. Może malutki golden retriever. Jasny i puchaty. Słodki. Miły dla wszystkich.
- Dam ci radę. Nie musisz mówić Marii, że przypomina ci szczeniaka golden retrievera. - Max powrócił do przeszukiwania pustyni. Widać było, że nic się nie ukryje przed jego bacznym wzrokiem.
Dobrze, że chociaż jeden z nich był czujny, ponieważ myśli Michaela zwróciły się ponownie ku Marii.
- Chciałbym wiedzieć, dlaczego to zrobiła - wybuchnął. - To doprowadza mnie do wściekłości.
Po chwili uświadomił sobie, że wie dlaczego. Zdawała sobie sprawę, że jeśli powie mu prawdę, on nie dopuści do tego, żeby nadal korzystała ze swojej mocy. A tak bardzo chciała odnaleźć statek. Tak właśnie mówiła.... Nie, powiedziała: „tak bardzo chciałam ci pomóc". Chciała to zrobić dla niego.
Miał ochotę spytać przyjaciela, czy to może oznaczać, że Maria jest... w nim zakochana albo coś w tym rodzaju. Czy też tylko dlatego szukała statku, że byli przyjaciółmi i chciała mu pomóc jak przyjacielowi. Nie, to byłoby zbyt  naiwne.
- Czy tam coś jest?! - zawołał podniecony Max, wskazując skałę po lewej.
Michael zwolnił, by ją dokładnie obejrzeć.
- Chyba nie - orzekł. - To wygląda na zwykłą skałę. Nie ma jakiegoś szczególnego kształtu.
- To wszystko jest zbyt fantastyczne.
- Może i tak - przyznał Michael. - Ale przynajmniej dzięki temu, co widziała Maria, wiemy, że statek jest w pierwotnym stanie. Wiemy też, że był, albo nadal jest, gdzieś w pobliżu. Nigdy jeszcze koniec naszych poszukiwań nie był tak bliski.
- Tak, teraz znalezienie go zajmie nam najwyżej dziesięć albo dwadzieścia lat - mruknął Max.
Och, chyba znowu źle się działo pomiędzy nim a Liz. Max najwyraźniej zaczął poważnie myśleć o ucieczce. Michael doskonale znał to uczucie. Kiedy był mały, a nawet wiele lat później, całymi godzinami marzył o odnalezieniu statku. Miał nadzieję, że wskoczy do niego i odleci do domu - oczywiście razem z Maxem i Isabel.
Chociaż ostatnio... ostatnio te marzenia straciły wiele ze swojego uroku. Częściowo dlatego, że zyskał pewność, iż na rodzinnej planecie nie ma rodziny, że nikt tam na niego nie czeka. Ale to nie wszystko. Chodziło jeszcze o to, że teraz musiałby opuścić Liz i Alexa. Oraz Marię.
Maria. Co miał z nią począć? Już zbyt długo krążył wokół tej myśli; zastanawiał się, czy rozpoczęcie z nią jakiejś romantycznej historii nie jest całkowicie odjechanym pomysłem.
Romantycznej! Akurat! Jego zainteresowanie Marią bynajmniej nie było platoniczne. Początkowo, kiedy zaczął częściej z nią przebywać, myślał o niej jak o młodszej siostrzyczce. Chociaż ona i Isabel były rówieśniczkami, Maria wydawała mu się o wiele młodsza. Nie mógł sobie wyobrazić Isabel, krzyczącej ze strachu podczas oglądania jakiegoś horroru, wbijającej mu paznokcie w rękę, zakrywającej oczy, błagającej, żeby jej powiedział, kiedy nastąpi koniec tego przerażającego epizodu. A Maria zawsze się tak zachowywała.
Nawet mu się to podobało. Jak bardziej doświadczonemu, starszemu bratu. Ciekaw był, co będzie następnym razem, kiedy będą oglądać film o potworach. Gdy Maria przytuli się do niego, czy przyjdzie mu wtedy na myśl ten pocałunek?
Przyspieszył trochę, pędząc po ciemnej, pustej szosie. Nie wiedział, co ma myśleć o tym pocałunku. Wiedział tylko, że już nigdy nie będzie traktował Marii jak młodszej siostry.
***
Napisz, że po przeczytaniu jego listu nieprzytomnie się w nim zakochałaś - zaproponowała Maria, nachylając się nad Isabel, która stukała w klawiaturę. - Podpisz Victorianna, Pani Ciemności.
Maria była bardzo zadowolona, że Isabel zaprosiła ją i Liz do siebie. Potrzebowała jakiejś odmiany. Nie mogła przestać myśleć o tym, co się wydarzyło ostatniej nocy w pokoju Michaela. Jednak trzy procent jej umysłu mogło się teraz zająć wysyłaną do Alexa wiadomością, podczas gdy pozostałe dziewięćdziesiąt siedem skupiało się na przypominaniu sobie wyrazu twarzy chłopca i jego wściekłego tonu, kiedy mówił o jej głupim postępowaniu.
- Czy Alex nie pozna twojego internetowego pseudonimu? - zwróciła się Liz do Isabel.
- Używam pseudonimu mojej mamy.
- A jeśli on odpisze? - Maria się roześmiała. - Jeśli będzie chciał wciągnąć twoją mamę w jakiś cyberseks?
- Tak, to jest ryzyko - przyznała Isabel. - Ale nie martwię się tym. Alex jest we mnie zbyt zadurzony, żeby nawet pomyśleć o kimś innym.
- Pamiętaj, że Victorianna miała wspomnieć, że nosi stanik w rozmiarze XXL i ma kolekcję bielizny osobistej ozdobionej wizerunkiem lampartów - zażartowała Liz, zwijając swoje długie czarne włosy w węzeł. - Dalej jesteś tak bardzo pewna siebie, Isabel?
- Faceci rzeczywiście lubią duże... kolekcje staników i majtek z wizerunkami dzikich zwierząt - dodała Maria.
Isabel zakończyła wreszcie całą operację wysyłania e-maila do swojego chłopaka.
- Alex jest beznadziejnie zaplątany w jedwabne sidła mojej kobiecości - oświadczyła z zadowoleniem.
Maria i Liz popatrzyły na siebie i wybuchnęły śmiechem.
- W co? - spytała Liz.
- Słyszałyście, co powiedziałam.
To byłoby wspaniałe: móc przeistoczyć się w Isabel, pomyślała Maria. Tak zabójczo piękna dziewczyna może traktować świat jak dom handlowy pełen facetów. Wybrać sobie najpierw blondyna, a w innym stoisku rudego. Musi się tylko zastanowić, którego ona chce, a nie myśleć o tym, czy oni ją zechcą.
- Wejdź na stronę Lucindy Baker - zaproponowała Liz. -Chcę zobaczyć, czy ma jakieś nowe wpisy.
- Jak to zrobić? - spytała Isabel.
- Nigdy nie próbowałaś? - Liz sięgnęła do klawiatury i wpisała adres. - To niezła zabawa. Ona robi ranking technik pocałunków każdego chłopaka ze szkoły.
Michaela też? - pomyślała Maria. Nie miała ochoty czytać opisu jego pocałunków. A gdyby się okazało, że on całuje każdą dziewczynę tak jak ją wczorajszej nocy? Nie mogła pogodzić się z pomysłem, że ich pocałunek nie był czymś szczególnym, czymś, co mogło się wydarzyć jedynie między nimi.
Myśl o tym pocałunku była jedyną rzeczą, która podtrzymywała ją na duchu. To prawda, że Michael był na nią oburzony, wściekły, ale skoro ją tak całował, to mógł żywić dla niej jakieś uczucie. Na przykład miłość.
- Okay, już jest. Musisz tylko kliknąć na nazwisko faceta i znajdziesz opinię Lucindy.
Maria spojrzała natychmiast na spis nazwisk pod literą G.
Michaela nie było na tej liście. Przynajmniej to zostało jej oszczędzone.
Isabel zrobiła szybki przegląd rejestru Lucindy. Rick Surmacz. Interesujące.
- Tak. Sądziłam, że on jest beznadziejnie zaplątany w jedwabne sidła kobiecości Maggie MacMahon - zażartowała Maria. - W innym wypadku nie byłoby chyba możliwe, żeby ubierał się pod jej dyktando i codziennie dopasowywał swoje ubranie do jej strojów?
Isabel kliknęła na nazwisko Ricka.
- Nazywam Ricka wiertniczym - przeczytała na głos. -On uważa, że dobry pocałunek polega na wkładaniu ci języka do gardła. Żadnej finezji. Żadnej delikatności. Knebluje. Dosłownie.
- Uuuu - skomentowała Maria. - Myślicie, że Maggie to widziała?
- Wykluczone - rzuciła Liz. - Gdyby tak było, to następnym strojem Ricka byłby gustowny czarny worek na zwłoki.
- Zobaczmy teraz Craiga Cachopo - odezwała się Maria, z nadzieją, że teraz przynajmniej cztery procent jej umysłu zdoła się oderwać od Michaela. - W szóstej klasie obie z Liz byłyśmy w nim nieprzytomnie zakochane. To zadurzenie omal nie zniszczyło naszej przyjaźni.
Isabel sprawdziła początek listy.
- Nie ma go tu - rzekła.
- Ale Max jest! - zawołała Liz. Chwyciła mysz i kliknęła.
- Nie powinnam mieć na liście Maxa, ponieważ nigdy się z nim nie całowałam - czytała Liz już spokojniejszym głosem. - Ale dziewczyna może sobie pomarzyć, prawda? Wydaje mi się, że pocałunek Maxa byłby właśnie pocałunkiem z twoich marzeń. Te spokojne typy mogą nieźle zaskoczyć. Mam nadzieję, że wkrótce będę już mogła podać wam fakty.
- Marz sobie dalej - powiedziała Isabel, uśmiechając się do Liz. - Bo widzisz, chociaż Max nadal cię od siebie odsuwa, to jego zainteresowanie innymi dziewczynami jest równe zeru.
Liz skinęła głową.
- Tak, wiem - szepnęła. - Ale dziękuję, że mi o tym przypominasz.
Maria poczuła ukłucie zazdrości. Isabel i Liz miały chłopaków, którzy byli w nich bardzo zakochani. To prawda, że Max twierdził, iż może być tylko przyjacielem Liz, niczym więcej. Ta wiedziała jednak, że chłopak odwzajemnia jej uczucie.
- Czy Max nie wydał się wam ostatnio jakiś dziwny? -spytała Liz.
- Jest trochę nieprzytomny, jeśli o to ci chodzi - odpowiedziała Isabel.
Maria zmarszczyła czoło, starając się przypomnieć sobie, jak w ostatnim czasie zachowywał się Max. Skoncentrowana wyłącznie na Michaelu, nie zwracała na to zbytniej uwagi.
- Był bardziej spokojny niż zazwyczaj - odezwała się wreszcie. - Jakby czymś zaabsorbowany.
- A nie wydał się wam chory? - nalegała Liz.
- Ja uważam, że tu chodzi tylko o ciebie. Sądzę, że on za tobą tęskni -powiedziała Isabel. - Może to nie jest właściwe słowo, bo przecież widujecie się codziennie, ale...
- Ale to jest co innego - dokończyła za nią Liz.
- Jeśli rzeczywiście chcecie wiedzieć, jak całuje Craig, to zaraz wam powiem - obwieściła Isabel, szybko zmieniając temat. Uznała widocznie, że rozmowa o Maksie nie robi dobrze Liz. - Trochę zbyt mokro. Głośno oddycha przez nos. Ale, ogólnie rzecz biorąc, całkiem nieźle.
- Coś takiego! - zapiszczała Maria. - Nie wiedziałam, że ty z nim chodziłaś.
- Nie chodziłam. Ale pewnej nocy złożyłam małą wizytę w jego snach. Kiedy, hm, prowadziłam kampanię, aby zostać królową balu - przyznała.
- Przenikałaś do snów facetów i całowałaś ich, żeby na ciebie głosowali? - spytała Liz.
- Tylko tych atrakcyjnych. Ale Michael Alex wszystko mi zepsuli. Pamiętacie, że przegrałam z Liz - dodała, pokazując język rywalce.
Ta roześmiała się i rzuciła w nią poduszą.
Maria nie odzywała się. Była zadowolona, że Isabel przegrała. Prowadzenie takiej kampanii przedwyborczej nie było w porządku. Poza tym Liz zasługiwała na to, żeby wygrać. Była równie ładna, jak Isabel, chociaż w całkiem innym typie. I miała nie gorsze powodzenie.
- Jak to jest, kiedy się przenika do cudzych snów? -spytała. - Czy poznajesz wtedy wszystkie tajemnice?
- Mogłabym wam to zademonstrować -zaproponowała Isabel. - Przynajmniej tak mi się wydaje. Gdybyśmy we trzy nawiązały łączność, to wtedy pewnie razem przeniknęłybyśmy do snów.
- Ale to jest naruszenie cudzej prywatności - zaprotestowała Liz.
- Tak, masz rację - przyznała Isabel. - Z drugiej jednak strony to świetna zabawa.
- Musimy to zrobić - wtrąciła Maria. Wiedziała, że Liz ma rację, mówiąc o naruszaniu prywatności, lecz istniała szansa, że Isabel wprowadzi ją w sen Michaela. Może dzięki temu pozna jego uczucia.
- Od kogo zaczynamy? - spytała Isabel.
- Pani Hardy? - zaproponowała Liz.
- Nauczycielka? - zdziwiła się Maria. - Może powinnyśmy wybrać kogoś, kogo lepiej znamy.
Nie chciała wymienić Michaela. Wolała zaczekać, żeby móc to zrobić mimochodem. Opowiedziała już Liz o wydarzeniach ostatniej nocy, mimo to wolała nie pokazywać, że jest aż tak zaangażowana.
- Już wiem, co zrobimy. Wejdziemy w zasięg snów i każda z was wybierze sobie orbitę. To będzie prawdziwa niespodzianka - oświadczyła Isabel. Usiadła na podłodze i dała dziewczynom znak, żeby usiadły obok niej. - Rozluźnijcie się. Oddychajcie głęboko. Ja zajmę się resztą -dodała, biorąc obie za rękę.
Otoczyła je feeria barw, nasycony fiolet aury Isabel wtapiał się w ciepły bursztyn aury Liz i kobaltowy błękit Marii. Po chwili powietrze zostało nasycone mieszaniną zapachów. Maria nazwała je w myśli aurami woni. Głęboko wciągnęła powietrze, napawając się zapachem ilang-ilang Liz, cynamonu Isabel i własnym, różanym. Te wonie przenikały się wzajemnie, tworząc swoisty aromat.
- Teraz zamknijcie oczy - szepnęła Isabel.
Maria przymknęła powieki i została natychmiast otoczona wirującymi sferami snów, które mieniły się tęczowym blaskiem. Uśmiechnęła się, kiedy jedna z orbit otarła się o jej twarz. Była miękka jak bańka mydlana, wydawała wysoki, piękny dźwięk.
- Witajcie w zasięgu snów - powiedziała Isabel. - Orbita powstaje, kiedy śpiący zaczyna śnić. Wybierzcie sobie którąś z nich, a ja was do niej wprowadzę.
Maria wsłuchiwała się w muzykę sfer, usiłując wyłapać ton, który odezwałby się echem w jej sercu.
Było wiele pięknych dźwięków, ale żaden nie był tym, którego szukała. Michael jeszcze nie śpi, uświadomiła sobie nagle. Nie znajdę teraz jego orbity.
- Wybieraj pierwsza - zwróciła się do Liz.
- Ta - powiedziała jej przyjaciółka, wskazując wirującą jasnozieloną sferę snu.
- To przedziwne. Wydaje mi się, że wybrałaś orbitę swojej matki - zauważyła Isabel. - Tyle razy to robiłam, że umiem już rozpoznawać mnóstwo sfer ludzkich snów i jestem prawie pewna, że to właśnie ta orbita. Może chcesz wybrać inną?
Liz zawahała się, po czym potrząsnęła głową.
- Ta będzie dobra.
Isabel wyciągnęła ręce i zaczęła nucić. Po chwili zielona sfera snu znalazła się w jej dłoniach. Dziewczyna nie przestawała nucić, a orbita ogromniała, aż stała się tak wysoka, jak zgromadzone przy niej dziewczyny.
- Jeśli nie chcesz, żeby cię zobaczyła w swoim śnie, to możemy pozostać na zewnątrz. Możemy też przeniknąć do środka.
- Zostańmy na zewnątrz - zdecydowała Liz. Przysunęła się bliżej i zajrzała do orbity. Maria zrobiła to samo.
Pani Ortecho spacerowała nad brzegiem jeziora. Kiedy przechodziła pod drzewem, spadło z niego jajko i rozbiło się u jej stóp. Z jajka zaczęła wypływać krew.
Liz z trudem złapała oddech.
- Nie musimy dalej patrzeć - odezwała się Maria.
- Chcę to zobaczyć - powiedziała Liz.
Nadal wpatrywały się w orbitę. Sceneria zmieniła się szybko, jak to bywa w snach; teraz pani Ortecho stała w kuchni. Otworzyła lodówkę i wyjęła jajko z kartonowego pojemnika. Trzymała je przez chwilę w dłoniach, jakby chciała je ogrzać.
Nagle znalazła się znowu nad jeziorem. Wspinała się na drzewo w poszukiwaniu gniazda, trzymając jajko w dłoni. Jedna z gałęzi, która służyła jej za oparcie, złamała się. Pani Ortecho zachwiała się, jajko wysunęło się z jej dłoni i wpadło do jeziora.
Z wody w jeziorze, która stała się czerwona i zaczęła bulgotać, wyłoniła się zalana krwią dziewczyna. Poszybowała w kierunku pani Ortecho, zaciskając szponiaste dłonie.
Pani Ortecho krzyknęła, a Liz odsunęła się gwałtownie od jej sfery snu.
- Już dość! - zawołała.
Isabel wyciągnęła rękę i lekko dotknęła orbity. Nie przestawała nucić, dopóki orbita nie powróciła do swojego pierwotnego kształtu.
- Dobrze się czujesz? - zwróciła się Maria do przyjaciółki. - To był jakiś okropny koszmar senny.
- Myślę, że tą dziewczyną była Rosa - wyjaśniła Liz. Miała nienaturalnie błyszczące oczy.
- Nie możesz być tego pewna. Nie było widać jej twarzy przez tę... - Maria powstrzymała się przed wypowiedzeniem słowa „krew".
Liz potrząsnęła głową.
- To była ona - upierała się. - Rosa umarła pięć lat temu, a mama jeszcze miewa takie koszmary.
- Pewnie tylko czasami - wtrąciła Isabel. - A to wcale nie musi być złe. Sny pomagają ludziom przetwarzać wydarzenia.
- Pewnie tak - wymamrotała Liz. Maria rzuciła jej wymowne spojrzenie.
- Zróbmy sobie przerwę.
Isabel zamknęła oczy i skoncentrowała się. Zniknął zasięg snów; dziewczęta siedziały po prostu na podłodze w jej sypialni.
- Przykro mi, że nie doczekałaś się swojej kolejki -zwróciła się Liz do Marii.
- Nic nie szkodzi. Orbity, do której chciałam przeniknąć, tam nie było. - Maria opuściła głowę i cicho westchnęła. - Muszę wam coś wyznać, moje siostry-sisters. Chciałam przeniknąć do orbity snów Michaela.
- Wstrząsające! - wykrzyknęła Isabel z udawanym zdumieniem.
Maria spojrzała na Liz.
- Powiedziałaś Isabel? - spytała.
- Nic mi nie mówiła. Ale przecież mam oczy i widziałam, jak patrzysz na Michaela - tłumaczyła jej Isabel, zerkając na zegar. - Michael, Max i ja potrzebujemy tylko dwóch godzin snu. On jeszcze nieprędko wejdzie do krainy marzeń sennych. Powinnyście tu zostać, a kiedy zrobi się już wystarczająco późno, to was tam wprowadzę. Mam tu piżamy i wszystko, czego możecie potrzebować.
- Chyba mogłybyśmy jutro wcześniej wstać, pójść do domu i przebrać się do szkoły - powiedziała Liz. - Muszę jednak zadzwonić do ojca - dodała i kiedy Isabel podała jej telefon, szybko wystukała numer.
Maria usiłowała nie słuchać tej rozmowy. Nie lubiła słuchać, jak przyjaciółka prosi o pozwolenie, żeby móc gdzieś dłużej zostać albo wyjechać za miasto. Pan Ortecho zadawał wtedy milion pytań, zupełnie jakby jej nie ufał. To nie było w porządku.
Liz była nienaturalnie doskonałą córką. Zawsze miała najlepsze stopnie, bezbłędnie wywiązywała się ze swoich obowiązków w kawiarni, pomagała w domu, nie piła, nie paliła. Nie robiła żadnych rzeczy, których nie aprobują rodzice.
Jej ojciec był w porządku. Maria lubiła u niego pracować. Powinien jednak dać córce trochę luzu. Fakt, że Rosa przedawkowała, nie oznaczał, że to samo spotka jej siostrę. Sam powinien o tym wiedzieć.
Liz skończyła rozmowę i przekazała telefon Marii, której matka natychmiast zgodziła się, żeby została u Evansów. Marii wcale to nie zdziwiło, bo wiedziała, że adorator matki jest u nich w domu i że oboje są zadowoleni z takiego obrotu rzeczy.
- Może chcecie obejrzeć jakiś film, zanim będziemy mogły wejść w zasięg snów? - zaproponowała Isabel.
- Dobrze - odpowiedziała Liz, a Isabel zaczęła wymieniać wszystkie możliwości.
To miłe, że tak bardzo stara się być dobrą gospodynią, pomyślała Maria. Izzy nie miała wielu przyjaciółek i takie spotkanie jak dzisiaj było dla niej ważne.
- Zgadzasz się na to, Mario? - spytała Isabel.
Ta nie słuchała. Było jej wszystko jedno, który film wybiorą. To był tylko czas oczekiwania na możliwość przeniknięcia do orbity snu Michaela.
Kiedy program już się zakończył, Maria miała uczucie, jakby w jej żołądku zagnieździło się całe stado motyli, które gwałtownie machały skrzydełkami. Wzięła Isabel za rękę i znalazła się w krainie błyszczących rozśpiewanych sfer snu.
Pewnie ma jakieś głupie sny, pomyślała. Może śni o tańczących hot dogach. O czymś, co nie ma najmniejszego związku ze mną. Chyba że wierzy się w to, co podają niektóre senniki.
Usłyszała głęboki dźwięk sfery snu Michaela. Motyle w jej żołądku rozmnożyły się nagle, kiedy Isabel przywoływała jego orbitę i rozszerzała ją.
Pragnąc wreszcie rozwiać wątpliwości, Maria przekroczyła miękką wilgotną powłokę orbity, a Isabel i Liz poszły w jej ślady.
Poczuła nagły ucisk serca. Michael nie śnił o tańczących hot dogach. Śnił, że trzyma w ramionach Isabel!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz