piątek, 5 lipca 2013

Rozdział dziesiąty

***10***
Michael zaprowadził Marię do swojego pokoju.
- Musimy zostawić otwarte drzwi - powiedział. - To reguła numer czterdzieści siedem na liście Pascali.
- W takim razie musimy zjeść ten pudding, zamiast tarzać się w nim nago - zażartowała Maria.
Michael zakrztusił się dużym deserem, który właśnie wkładał do ust. No tak, znowu zaczął mieć kosmate myśli. A już tak dobrze mu szło. Zaproszona przez Pascali na obiad pod hasłem chcemy - poznać - kogoś - z - przyjaciół - Michaela, Maria przyszła w trochę za dużych dżinsowych spodniach ogrodniczkach. Ten strój pozwolił myślom Michaela pozostać na właściwym miejscu. Był tylko jeden drobiazg: pod ogrodniczkami dziewczyna miała maleńki podkoszulek, przyciągający wzrok Michaela. Dżinsowy strój stawiał Marię w rzędzie milutkich dziewczyn. Ale ten podkoszulek... podkoszulek przesuwał ją do rzędu dziewczyn seksownych.
Usiadła na łóżku Dylana i zaczęła rozglądać się po pokoju. Michael oparł się o komodę.
- Widzę, że nie posłuchałeś mojej rady i nie zacząłeś oglądać programu Marthy Stewart - powiedziała. - Powinieneś mieć tu przynajmniej jeden osobisty przedmiot. Jeśli sam go nie zdobędziesz, to ja ci go dam. Może ceramicznego szopa pracza na cześć Pascali.
- Mam CD i książki - zaprotestował Michael. - Czego ty ode mnie chcesz?
Maria mieszkała ciągle w tym samym domu, w którym się urodziła. Nie rozumiała, że człowiek, który stale się przenosi z miejsca na miejsce, nie może targać ze sobą całej kupy rupieci.
- Zaczekaj - powiedział, otwierając górną szufladę komody. - Jednak coś mam. - Wyciągnął jakiś przedmiot wielkości pudełka zapałek, który wyglądał jak kawałek metalu, i podał go dziewczynie.
- To pochodzi ze statku kosmicznego. Przynajmniej tak myślę. Postaraj się go zgnieść.
Maria popatrzyła na niego, a potem na leżący na jej dłoni metal. Zacisnęła pięść, zwijając go w kulkę. Kiedy tylko rozprostowała palce, kawałek metalu natychmiast przybrał swój pierwotny kształt. Nie widać było nawet najmniejszego wgniecenia.
- O rany - szepnęła.
- Dlatego myślę, że nasz statek musi tu gdzieś być - powiedział Michael. - Jeśli był zbudowany z czegoś takiego, to jest praktycznie niezniszczalny. Próbowałem już wszystkiego na tym kawałku metalu. Używałem młotka, piły, nawet palnika. Nic nie jest w stanie go odkształcić ani uszkodzić.
- Czy ja mogę czegoś spróbować? - spytała Maria.
- Oczywiście, atletko. - Michael roześmiał się. - Może ja nie miałem dość siły.
Gdy potrząsnęła głową, jej blond loki zawirowały wokół twarzy.
- To nie znaczy, że ja... - Zawahała się. - To może wydać ci się wariackim przedsięwzięciem...
- Ty i wariackie przedsięwzięcia? To absolutnie niemożliwe - zażartował Michael.
Maria nie roześmiała się.
- Mówię poważnie. Myślę, że mogłabym ci pomóc w odnalezieniu statku.
Nie wątpił, że dziewczyna mówi poważnie. Tak samo poważnie traktowała swoją aromaterapię, wyciągi z roślin i wszystko inne. Było jednak nieprawdopodobne, żeby mogła...
- Nie wierzysz mi, prawda? - spytała, przerywając ciąg jego myśli. - Słuchaj, to jest dość niesamowite, ale kilka dni temu odkryłam u siebie ten talent. Mogę dotknąć jakiegoś przedmiotu i za jego pośrednictwem odbierać obrazy. Trzymałam w ręku szminkę Liz i po chwili zobaczyłam ją w centrum handlowym. Widziałam, co robiła, ponieważ trzymałam jej szminkę. Jeszcze nigdy nie próbowałam szukać jakiegoś przedmiotu, mając tylko jego fragment. Ale to może zadziałać.
O czym ona mówi? - pomyślał Michael.
- Hmm...
Co miał jej powiedzieć? Nie chciał zranić jej uczuć. Widać było, że Maria wierzy w każde słowo, które wychodziło z jej malinowych usteczek.
- Spróbuję. Chciałabym tylko spróbować, okay?
- Okay - zgodził się Michael. - Potrzebujesz kadzidełek? Pani Pascal ma liście bazylii, czy coś w tym rodzaju, co moglibyśmy spalić.
Pomyślał, że jeśli teraz trochę pożartuje, to Marii nie będzie tak bardzo przykro, jeśli ta próba - jakkolwiek miała wyglądać - nie powiedzie się.
- Nie potrzebuję niczego innego poza tym - powiedziała Maria, podnosząc do oczu kawałek metalu. - Aha... - Obróciła się do Michaela. - Zaraz po zobaczeniu tych obrazów przez kilka minut jestem... jakby sparaliżowana, nie mogę mówić ani się poruszać. Nie dzwoń na pogotowie ani nic takiego. Spryskaj mi twarz wodą. Wydaje mi się, że wtedy jest mi łatwiej dojść do siebie.
- Gazowaną czy niegazowaną? - spytał Michael. Nie uzyskał odpowiedzi. Maria zamknęła oczy.
- Gdzie jest statek? - szepnęła.
Nic się nie wydarzyło. Przynajmniej nic takiego, co Michael mógłby zobaczyć. Po prostu Maria siedziała bez ruchu. Po chwili jej gałki oczne zaczęły poruszać się pod zamkniętymi powiekami.
Chłopak skrzyżował ręce na piersi. Co się dzieje? Czy ona rzeczywiście coś widzi? To przecież niemożliwe.
Nagle Maria otworzyła oczy.
- Widziałam go! Widziałam statek! - wykrzyknęła. - Był... - Nie dokończyła zdania. Siedziała z otwartymi ustami, jej niebieskie oczy straciły blask, a twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu; przypominała maskę.
Michael poczuł skurcz żołądka. Wygląda jak zombi, pomyślał. Siedzi tutaj, oddycha i niby wszystko jest w porządku, ale nie ma już Marii, została Marionetka.
Woda. Potrzebna jest woda. Pobiegł do łazienki, wyjął papierowy kubek z dozownika, napełnił go wodą i wrócił biegiem do pokoju. Chlusnął jej w twarz całą zawartością.
Nic się nie zmieniło. Co miał teraz robić? Może wody było za mało. Kiedy ponownie biegł do drzwi, usłyszał ciche westchnienie. Obrócił się i zobaczył, że Maria lekko drgnęła. Po chwili popatrzyła na niego i uśmiechnęła się tak jak zawsze; oczy jej błyszczały. Michaela ogarnęło przemożne uczucie ulgi.
- Nic ci nie jest? - spytał, siadając obok niej na łóżku.
- Dobrze się czuję. Widziałam statek! - zawołała, łapiąc go za rękę.
Jej głos był normalny. Wydawało się, że całkowicie wróciła do siebie, ale ta cała historia z parapsychicznymi zdolnościami była trudna do przełknięcia.
- Powiedz mi co, hm, widziałaś - poprosił Michael.
- Ogromny betonowy bunkier, tak duży jak centrum handlowe, a może jeszcze większy - zaczęła. - Stał przed nim strażnik. Taki ciężkiego kalibru. Z karabinem maszynowym na piersi.
Michael słuchał jej uważnie. To, co mówiła, brzmiało jak scena z jakiegoś idiotycznego filmu science fiction na temat spisków rządowych. Maria miała bardzo bujną wyobraźnię. Mogło jej się tylko wydawać, że widziała statek, kiedy tak naprawdę stanęła jej przed oczami jakaś fikcyjna scena.
- Jaki mundur miał ten strażnik? - spytał. Może w ten sposób dojdzie, z jakiego filmu pochodzi ta scena.
- Cały szary. Facet wyglądał na bardzo znudzonego. Był dość atrakcyjny.
Hmmm. Gdyby ten strażnik był aktorem, to Maria pewnie by to sobie uświadomiła. Może rzeczywiście coś widziała. Może naprawdę miała zdolności parapsychiczne. Zdarzały się przecież jeszcze dziwniejsze rzeczy.
Ale może rzeczywiście widziała statek jego rodziców! Michael desperacko pragnął uwierzyć, że tak było.
- Czy były tam okna? - spytał. - Zauważyłaś coś, co mogłoby nas naprowadzić na miejsce, gdzie znajduje się ten bunkier?
Maria potrząsnęła głową.
- Nie było okien.
To mogło być wszędzie, uświadomił sobie Michael. To mógł być podziemny bunkier na pustyni. Mógł być w Arizonie. Mógł być w południowej Afryce lub w Chinach, lub... gdziekolwiek.
Dziewczyna przesunęła delikatnie dłoń w kierunku jego ramienia.
- Niewiele ci pomogłam, prawda?
- Jeśli naprawdę go widziałaś, to przynajmniej wiem na pewno, że ten statek istnieje, że nie został zniszczony - powiedział Michael.
Chciał ukryć swoje wątpliwości i rozczarowanie, żeby nie robić jej przykrości.
- Ale o tym sam już wiedziałeś - szepnęła Maria. - Mówiłeś, że on jest niezniszczalny.
Podała mu kawałek metalu, a Michael włożył go głęboko do kieszeni. Ten skrawek złomu z katastrofy mógł się okazać jedyną rzeczą ze statku rodziców, do której miał dostęp.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie to jeszcze obchodzi - zwrócił się do Marii. - Ray poinformował nas, że wszyscy zginęli. Mówił, że mamy myśleć o Ziemi jako o naszym domu. Chciałbym tylko... chcę tylko zobaczyć ten statek na własne oczy. Dotknąć czegoś, czego dotykali moi rodzice.
Maria wzięła go za rękę. Jej ciepłe, gładkie palce oddaliły od niego myśli o statku. Patrzył teraz w jej niebieskie oczy.
- Gdybym miała coś, co należy do tego strażnika, mogłabym uzyskać więcej informacji - powiedziała.
- Jak mogłabyś zobaczyć coś innego niż to, co mi opisałaś? - spytał Michael. - Strażnik stoi przed tym samym pozbawionym okien bunkrem.
- Tak, ale nie zawsze - powiedziała Maria. - Czasem idzie do bunkra. Gdybym go wtedy zobaczyła, mogłabym mieć jakieś punkty orientacyjne - tłumaczyła.
Ale odnalezienie strażnika było tak samo trudne jak odnalezienie statku, pomyślał Michael. Strażnik mógł być na pustyni albo w Arizonie albo w południowej Afryce, nawet w Chinach.
- Gdybyś wiedział, jak znaleźć tego strażnika, to nie potrzebowałbyś mojej pomocy - powiedziała Maria, zgadując jego myśli.
Z jej głosu przebijało przygnębienie. Michael popatrzył na nią uważnie; wyglądała na zmęczoną i smutną. To była cała Maria. Jeśli coś się przydarzało któremuś z jej przyjaciół, to czuła się tak, jakby to dotyczyło jej. Tak bardzo brała sobie wszystko do serca.
- Powinnam już jechać do domu - powiedziała. - Pamiętaj, spytaj Dylana, jak mu poszło na tańcach. I dowiedz się wszystkich szczegółów. Facetom nigdy się nie chce dopytywać o szczegóły. - Wzięła swoją torebkę. Właściwie był to mocno sfatygowany metalowy pojemnik na lunch z fotografią Miss Ameryki na samym wierzchu.
- Szczegóły. Dobra. - Michael ruszył, idąc za nią przez hol do frontowych drzwi.
- Miło było cię poznać, Mario! - zawołał z salonu pan Pascal.
- Mnie też! - odkrzyknęła Maria.
- Wyjdę z tobą - zaproponował Michael.
Gdy podprowadził ją do samochodu, nastąpiła chwila wahania.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - spytał. - Okropnie wyglądałaś w tym paraliżu.
- Dobrze się czuję. Żałuję tylko, że nie mogłam ci pomóc - powiedziała Maria. Otworzyła swoją torebkę, wyjęła kluczyki i zaczęła obracać je na palcu, nie ruszając się z miejsca.
Do umysłu Michaela wtargnął obraz Marii, obejmującej go za szyję, kiedy tańczyli w salonie. Czy wczoraj wieczorem naprawdę chciała, żeby ją pocałował? A teraz? Czy dlatego tak stoi, nie wsiadając do samochodu?
Może powinien to zrobić. Szybki pocałunek na dobranoc. Nic specjalnego. Tylko test, żeby sprawdzić, czy wyzwoli to w nim jakieś emocje. Jeśli będzie uważał, żeby zetknięcie ich warg nie trwało zbyt długo, może nawet nie przekroczyć granicy przyjacielskiej strefy. Przecież istnieje coś takiego jak przyjacielski pocałunek, nie?
Rozejrzał się szybko, żeby sprawdzić, czy nikt na nich nie patrzy... - i zobaczył nadjeżdżający samochód szeryfa Valentiego. Usłyszał stłumiony okrzyk Marii; ona też go zauważyła.
Valenti przejechał obok, nie zwalniając.
- Ten facet jest wszędzie - odezwała się Maria.
- Tak - przyznał Michael. - Bez jego wiedzy nawet żaden pies nie śmie obsiusiać ulicznego hydrantu. Założę się, że on wie, gdzie jest statek moich rodziców.
Popatrzyli sobie w oczy. Wiedział już, że przyszła im jednocześnie do głowy ta sama myśl. Gdyby mogli zdobyć coś, co należy do Valentiego, Maria mogłaby się zabawić znowu w jasnowidza.
- Michael... - odezwała się Maria. Skinął tylko głową.
- Chyba niedługo będę musiał złożyć szeryfowi wizytę.
- Chcesz powiedzieć, że my złożymy mu wizytę - poprawiła go dziewczyna.
- A kiedy uda nam się buchnąć mu bokserki czy coś innego, będziesz mogła sprawdzać go kilka razy dziennie, dopóki nie dowiesz się tego, o co nam chodzi.
- Nie dotknę bokserek Valentiego. Nie zrobię tego nawet dla ciebie - zażartowała Maria. - Ale uzyskanie takiej informacji może zabrać dużo czasu - dodała poważnym tonem.
Widać było, że jest zmartwiona.
- To i tak będzie o wiele szybsze niż czołganie się centymetr po centymetrze po pustyni, jak ja to robię - powiedział Michael.
Szanse na odnalezienie statku stawały się teraz coraz bardziej realne, i to dzięki Marii.
Dziewczyna otworzyła drzwi samochodu i wsiadła do środka, opuszczając szybę.
- Okay, mamy teraz plan - powiedziała. - Jutro ja i Kevin spędzamy dzień z ojcem... no, wiesz, tak przy rozwodzie moich rodziców orzekł sąd. Ale zaraz potem możemy zaczynać.
Michael miał ochotę odtańczyć jeden z tańców radości, w których celowała Maria. Odnajdzie statek rodziców. Był o tym przekonany. Poleci do domu!
Tylko że... tylko że to nie będzie prawdziwy dom. Nie czeka tam na niego nikt z rodziny. Znajdzie się wśród obcych.
Maria delikatnie zatrąbiła, ruszając. Michael pomachał jej.
Może Max i Isabel polecieliby ze mną, pomyślał. Tak, to byłoby fajne, poznawać to wszystko w towarzystwie Izzy i Maxa. Uśmiechnął się na tę myśl.
Ale po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Max nie opuści Ziemi, nie zostawi Liz. A Isabel zdecydowała przecież, że przeżyje całe życie jak „normalna dziewczyna”, cokolwiek to miało oznaczać. Poza tym nawet gdyby udało mu się uruchomić statek i powrócić na rodzinną planetę, zostawiłby tu Marię i Liz, i Alexa. Te trzy ziemskie istoty stały mu się równie bliskie, jak Max i Isabel. Gdyby miał je utracić... Nie chciał nawet o tym myśleć.
Spojrzał na opustoszałą ulicę. Samochodu Marii nie było już widać. Opuścił rękawy bluzy; było zimniej, niż przypuszczał.

Może powinien był pocałować Marię. Byłoby mu teraz cieplej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz