***10***
Michael zaprowadził Marię do swojego pokoju.
- Musimy zostawić otwarte drzwi - powiedział. - To reguła numer
czterdzieści siedem na liście Pascali.
- W takim razie musimy zjeść ten pudding, zamiast tarzać się w
nim nago - zażartowała Maria.
Michael zakrztusił się dużym deserem, który właśnie wkładał do
ust. No tak, znowu zaczął mieć kosmate myśli. A już tak dobrze mu szło.
Zaproszona przez Pascali na obiad pod hasłem chcemy - poznać - kogoś - z -
przyjaciół - Michaela, Maria przyszła w trochę za dużych dżinsowych spodniach
ogrodniczkach. Ten strój pozwolił myślom Michaela pozostać na właściwym
miejscu. Był tylko jeden drobiazg: pod ogrodniczkami dziewczyna miała maleńki podkoszulek,
przyciągający wzrok Michaela. Dżinsowy strój stawiał Marię w rzędzie milutkich dziewczyn.
Ale ten podkoszulek... podkoszulek przesuwał ją do rzędu dziewczyn seksownych.
Usiadła na łóżku Dylana i zaczęła rozglądać się po pokoju.
Michael oparł się o komodę.
- Widzę, że nie posłuchałeś mojej rady i nie zacząłeś oglądać
programu Marthy Stewart - powiedziała. - Powinieneś mieć tu przynajmniej jeden
osobisty przedmiot. Jeśli sam go nie zdobędziesz, to ja ci go dam. Może ceramicznego
szopa pracza na cześć Pascali.
- Mam CD i książki - zaprotestował Michael. - Czego ty ode mnie
chcesz?
Maria mieszkała ciągle w tym samym domu, w którym się urodziła.
Nie rozumiała, że człowiek, który stale się przenosi z miejsca na miejsce, nie
może targać ze sobą całej kupy rupieci.
- Zaczekaj - powiedział, otwierając górną szufladę komody. -
Jednak coś mam. - Wyciągnął jakiś przedmiot wielkości pudełka zapałek, który
wyglądał jak kawałek metalu, i podał go dziewczynie.
- To pochodzi ze statku kosmicznego. Przynajmniej tak myślę.
Postaraj się go zgnieść.
Maria popatrzyła na niego, a potem na leżący na jej dłoni metal.
Zacisnęła pięść, zwijając go w kulkę. Kiedy tylko rozprostowała palce, kawałek
metalu natychmiast przybrał swój pierwotny kształt. Nie widać było nawet
najmniejszego wgniecenia.
- O rany - szepnęła.
- Dlatego myślę, że nasz statek musi tu gdzieś być - powiedział
Michael. - Jeśli był zbudowany z czegoś takiego, to jest praktycznie
niezniszczalny. Próbowałem już wszystkiego na tym kawałku metalu. Używałem
młotka, piły, nawet palnika. Nic nie jest w stanie go odkształcić ani
uszkodzić.
- Czy ja mogę czegoś spróbować? - spytała Maria.
- Oczywiście, atletko. - Michael roześmiał się. - Może ja nie
miałem dość siły.
Gdy potrząsnęła głową, jej blond loki zawirowały wokół twarzy.
- To nie znaczy, że ja... - Zawahała się. - To może wydać ci się
wariackim przedsięwzięciem...
- Ty i wariackie przedsięwzięcia? To absolutnie niemożliwe -
zażartował Michael.
Maria nie roześmiała się.
- Mówię poważnie. Myślę, że mogłabym ci pomóc w odnalezieniu
statku.
Nie wątpił, że dziewczyna mówi poważnie. Tak samo poważnie
traktowała swoją aromaterapię, wyciągi z roślin i wszystko inne. Było jednak
nieprawdopodobne, żeby mogła...
- Nie wierzysz mi, prawda? - spytała, przerywając ciąg jego
myśli. - Słuchaj, to jest dość niesamowite, ale kilka dni temu odkryłam u
siebie ten talent. Mogę dotknąć jakiegoś przedmiotu i za jego pośrednictwem
odbierać obrazy. Trzymałam w ręku szminkę Liz i po chwili zobaczyłam ją w
centrum handlowym. Widziałam, co robiła, ponieważ trzymałam jej szminkę. Jeszcze
nigdy nie próbowałam szukać jakiegoś przedmiotu, mając tylko jego fragment. Ale
to może zadziałać.
O czym ona mówi? - pomyślał Michael.
- Hmm...
Co miał jej powiedzieć? Nie chciał zranić jej uczuć. Widać było,
że Maria wierzy w każde słowo, które wychodziło z jej malinowych usteczek.
- Spróbuję. Chciałabym tylko spróbować, okay?
- Okay - zgodził się Michael. - Potrzebujesz kadzidełek? Pani
Pascal ma liście bazylii, czy coś w tym rodzaju, co moglibyśmy spalić.
Pomyślał, że jeśli teraz trochę pożartuje, to Marii nie będzie
tak bardzo przykro, jeśli ta próba - jakkolwiek miała wyglądać - nie powiedzie
się.
- Nie potrzebuję niczego innego poza tym - powiedziała Maria,
podnosząc do oczu kawałek metalu. - Aha... - Obróciła się do Michaela. - Zaraz
po zobaczeniu tych obrazów przez kilka minut jestem... jakby sparaliżowana, nie
mogę mówić ani się poruszać. Nie dzwoń na pogotowie ani nic takiego. Spryskaj
mi twarz wodą. Wydaje mi się, że wtedy jest mi łatwiej dojść do siebie.
- Gazowaną czy niegazowaną? - spytał Michael. Nie uzyskał
odpowiedzi. Maria zamknęła oczy.
- Gdzie jest statek? - szepnęła.
Nic się nie wydarzyło. Przynajmniej nic takiego, co Michael
mógłby zobaczyć. Po prostu Maria siedziała bez ruchu. Po chwili jej gałki oczne
zaczęły poruszać się pod zamkniętymi powiekami.
Chłopak skrzyżował ręce na piersi. Co się dzieje? Czy ona
rzeczywiście coś widzi? To przecież niemożliwe.
Nagle Maria otworzyła oczy.
- Widziałam go! Widziałam statek! - wykrzyknęła. - Był... - Nie
dokończyła zdania. Siedziała z otwartymi ustami, jej niebieskie oczy straciły
blask, a twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu; przypominała maskę.
Michael poczuł skurcz żołądka. Wygląda jak zombi, pomyślał.
Siedzi tutaj, oddycha i niby wszystko jest w porządku, ale nie ma już Marii,
została Marionetka.
Woda. Potrzebna jest woda. Pobiegł do łazienki, wyjął papierowy
kubek z dozownika, napełnił go wodą i wrócił biegiem do pokoju. Chlusnął jej w
twarz całą zawartością.
Nic się nie zmieniło. Co miał teraz robić? Może wody było za
mało. Kiedy ponownie biegł do drzwi, usłyszał ciche westchnienie. Obrócił się i
zobaczył, że Maria lekko drgnęła. Po chwili popatrzyła na niego i uśmiechnęła
się tak jak zawsze; oczy jej błyszczały. Michaela ogarnęło przemożne uczucie
ulgi.
- Nic ci nie jest? - spytał, siadając obok niej na łóżku.
- Dobrze się czuję. Widziałam statek! - zawołała, łapiąc go za
rękę.
Jej głos był normalny. Wydawało się, że całkowicie wróciła do
siebie, ale ta cała historia z parapsychicznymi zdolnościami była trudna do
przełknięcia.
- Powiedz mi co, hm, widziałaś - poprosił Michael.
- Ogromny betonowy bunkier, tak duży jak centrum handlowe, a
może jeszcze większy - zaczęła. - Stał przed nim strażnik. Taki ciężkiego
kalibru. Z karabinem maszynowym na piersi.
Michael słuchał jej uważnie. To, co mówiła, brzmiało jak scena z
jakiegoś idiotycznego filmu science fiction na temat spisków rządowych. Maria
miała bardzo bujną wyobraźnię. Mogło jej się tylko wydawać, że widziała statek,
kiedy tak naprawdę stanęła jej przed oczami jakaś fikcyjna scena.
- Jaki mundur miał ten strażnik? - spytał. Może w ten sposób
dojdzie, z jakiego filmu pochodzi ta scena.
- Cały szary. Facet wyglądał na bardzo znudzonego. Był dość
atrakcyjny.
Hmmm. Gdyby ten strażnik był aktorem, to Maria pewnie by to
sobie uświadomiła. Może rzeczywiście coś widziała. Może naprawdę miała
zdolności parapsychiczne. Zdarzały się przecież jeszcze dziwniejsze rzeczy.
Ale może rzeczywiście widziała statek jego rodziców! Michael
desperacko pragnął uwierzyć, że tak było.
- Czy były tam okna? - spytał. - Zauważyłaś coś, co mogłoby nas
naprowadzić na miejsce, gdzie znajduje się ten bunkier?
Maria potrząsnęła głową.
- Nie było okien.
To mogło być wszędzie, uświadomił sobie Michael. To mógł być
podziemny bunkier na pustyni. Mógł być w Arizonie. Mógł być w południowej
Afryce lub w Chinach, lub... gdziekolwiek.
Dziewczyna przesunęła delikatnie dłoń w kierunku jego ramienia.
- Niewiele ci pomogłam, prawda?
- Jeśli naprawdę go widziałaś, to przynajmniej wiem na pewno, że
ten statek istnieje, że nie został zniszczony - powiedział Michael.
Chciał ukryć swoje wątpliwości i rozczarowanie, żeby nie robić
jej przykrości.
- Ale o tym sam już wiedziałeś - szepnęła Maria. - Mówiłeś, że
on jest niezniszczalny.
Podała mu kawałek metalu, a Michael włożył go głęboko do
kieszeni. Ten skrawek złomu z katastrofy mógł się okazać jedyną rzeczą ze
statku rodziców, do której miał dostęp.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie to jeszcze obchodzi - zwrócił się
do Marii. - Ray poinformował nas, że wszyscy zginęli. Mówił, że mamy myśleć o
Ziemi jako o naszym domu. Chciałbym tylko... chcę tylko zobaczyć ten statek na
własne oczy. Dotknąć czegoś, czego dotykali moi rodzice.
Maria wzięła go za rękę. Jej ciepłe, gładkie palce oddaliły od
niego myśli o statku. Patrzył teraz w jej niebieskie oczy.
- Gdybym miała coś, co należy do tego strażnika, mogłabym
uzyskać więcej informacji - powiedziała.
- Jak mogłabyś zobaczyć coś innego niż to, co mi opisałaś? -
spytał Michael. - Strażnik stoi przed tym samym pozbawionym okien bunkrem.
- Tak, ale nie zawsze - powiedziała Maria. - Czasem idzie do
bunkra. Gdybym go wtedy zobaczyła, mogłabym mieć jakieś punkty orientacyjne -
tłumaczyła.
Ale odnalezienie strażnika było tak samo trudne jak odnalezienie
statku, pomyślał Michael. Strażnik mógł być na pustyni albo w Arizonie albo w
południowej Afryce, nawet w Chinach.
- Gdybyś wiedział, jak znaleźć tego strażnika, to nie
potrzebowałbyś mojej pomocy - powiedziała Maria, zgadując jego myśli.
Z jej głosu przebijało przygnębienie. Michael popatrzył na nią
uważnie; wyglądała na zmęczoną i smutną. To była cała Maria. Jeśli coś się
przydarzało któremuś z jej przyjaciół, to czuła się tak, jakby to dotyczyło
jej. Tak bardzo brała sobie wszystko do serca.
- Powinnam już jechać do domu - powiedziała. - Pamiętaj, spytaj
Dylana, jak mu poszło na tańcach. I dowiedz się wszystkich szczegółów. Facetom
nigdy się nie chce dopytywać o szczegóły. - Wzięła swoją torebkę. Właściwie był
to mocno sfatygowany metalowy pojemnik na lunch z fotografią Miss Ameryki na
samym wierzchu.
- Szczegóły. Dobra. - Michael ruszył, idąc za nią przez hol do
frontowych drzwi.
- Miło było cię poznać, Mario! - zawołał z salonu pan Pascal.
- Mnie też! - odkrzyknęła Maria.
- Wyjdę z tobą - zaproponował Michael.
Gdy podprowadził ją do samochodu, nastąpiła chwila wahania.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - spytał. - Okropnie
wyglądałaś w tym paraliżu.
- Dobrze się czuję. Żałuję tylko, że nie mogłam ci pomóc -
powiedziała Maria. Otworzyła swoją torebkę, wyjęła kluczyki i zaczęła obracać
je na palcu, nie ruszając się z miejsca.
Do umysłu Michaela wtargnął obraz Marii, obejmującej go za
szyję, kiedy tańczyli w salonie. Czy wczoraj wieczorem naprawdę chciała, żeby
ją pocałował? A teraz? Czy dlatego tak stoi, nie wsiadając do samochodu?
Może powinien to zrobić. Szybki pocałunek na dobranoc. Nic
specjalnego. Tylko test, żeby sprawdzić, czy wyzwoli to w nim jakieś emocje.
Jeśli będzie uważał, żeby zetknięcie ich warg nie trwało zbyt długo, może nawet
nie przekroczyć granicy przyjacielskiej strefy. Przecież istnieje coś takiego
jak przyjacielski pocałunek, nie?
Rozejrzał się szybko, żeby sprawdzić, czy nikt na nich nie
patrzy... - i zobaczył nadjeżdżający samochód szeryfa Valentiego. Usłyszał
stłumiony okrzyk Marii; ona też go zauważyła.
Valenti przejechał obok, nie zwalniając.
- Ten facet jest wszędzie - odezwała się Maria.
- Tak - przyznał Michael. - Bez jego wiedzy nawet żaden pies nie
śmie obsiusiać ulicznego hydrantu. Założę się, że on wie, gdzie jest statek moich
rodziców.
Popatrzyli sobie w oczy. Wiedział już, że przyszła im
jednocześnie do głowy ta sama myśl. Gdyby mogli zdobyć coś, co należy do
Valentiego, Maria mogłaby się zabawić znowu w jasnowidza.
- Michael... - odezwała się Maria. Skinął tylko głową.
- Chyba niedługo będę musiał złożyć szeryfowi wizytę.
- Chcesz powiedzieć, że my złożymy mu wizytę - poprawiła go
dziewczyna.
- A kiedy uda nam się buchnąć mu bokserki czy coś innego,
będziesz mogła sprawdzać go kilka razy dziennie, dopóki nie dowiesz się tego, o
co nam chodzi.
- Nie dotknę bokserek Valentiego. Nie zrobię tego nawet dla
ciebie - zażartowała Maria. - Ale uzyskanie takiej informacji może zabrać dużo
czasu - dodała poważnym tonem.
Widać było, że jest zmartwiona.
- To i tak będzie o wiele szybsze niż czołganie się centymetr po
centymetrze po pustyni, jak ja to robię - powiedział Michael.
Szanse na odnalezienie statku stawały się teraz coraz bardziej
realne, i to dzięki Marii.
Dziewczyna otworzyła drzwi samochodu i wsiadła do środka,
opuszczając szybę.
- Okay, mamy teraz plan - powiedziała. - Jutro ja i Kevin
spędzamy dzień z ojcem... no, wiesz, tak przy rozwodzie moich rodziców orzekł
sąd. Ale zaraz potem możemy zaczynać.
Michael miał ochotę odtańczyć jeden z tańców radości, w których
celowała Maria. Odnajdzie statek rodziców. Był o tym przekonany. Poleci do
domu!
Tylko że... tylko że to nie będzie prawdziwy dom. Nie czeka tam
na niego nikt z rodziny. Znajdzie się wśród obcych.
Maria delikatnie zatrąbiła, ruszając. Michael pomachał jej.
Może Max i Isabel polecieliby ze mną, pomyślał. Tak, to byłoby
fajne, poznawać to wszystko w towarzystwie Izzy i Maxa. Uśmiechnął się na tę
myśl.
Ale po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Max nie opuści
Ziemi, nie zostawi Liz. A Isabel zdecydowała przecież, że przeżyje całe życie
jak „normalna dziewczyna”, cokolwiek to miało oznaczać. Poza tym nawet gdyby
udało mu się uruchomić statek i powrócić na rodzinną planetę, zostawiłby tu
Marię i Liz, i Alexa. Te trzy ziemskie istoty stały mu się równie bliskie, jak
Max i Isabel. Gdyby miał je utracić... Nie chciał nawet o tym myśleć.
Spojrzał na opustoszałą ulicę. Samochodu Marii nie było już
widać. Opuścił rękawy bluzy; było zimniej, niż przypuszczał.
Może powinien był pocałować Marię. Byłoby mu teraz cieplej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz