***9***
Liz zobaczyła, że Jerry uśmiecha się na jej widok. To dobrze.
Nie zauważył, jaka jest wściekła. Nie byłoby w porządku wciągać go w tę sprawę.
To Max zasługiwał na to, by pokornie znosić jej wybuch
wściekłości. Zasługiwał na to, żeby stać na tym parkingu przez długie godziny i
wysłuchiwać, jakim jest totalnym palantem.
Wywinął się z tego zbyt małym kosztem. Tylko dlatego, że Liz
wybuchnęłaby płaczem, gdyby powiedziała jeszcze choć jedno słowo. A nie chciała
płakać w jego obecności. To będzie musiało poczekać, aż wróci do domu i wejdzie
pod prysznic. Rzadko płakała, a kiedy już to robiła, to tylko pod prysznicem.
Regulowała wodę w taki sposób, że spadały na nią kłujące igiełki, a gorąca woda
zmywała łzy i tłumiła odgłosy łkania. Nigdy nie pozwoliła sobie na to, by rodzice
słyszeli, że płacze. Nigdy.
- Czy on rzeczywiście był tym dzieciakiem, który chodził z tobą
do przedszkola? - spytał Jerry.
- Nie. To był zupełnie obcy facet. Wygłupiłam się tylko -
powiedziała Liz.
- Biedny chłopak - zauważył Jerry. - A taka piękna dziewczyna
wybiegła za nim na parking. - Wypił trochę Planetarnego Ponczu i utkwił wzrok w
parkiecie. Był wyraźnie zażenowany tym, co powiedział.
Jest uroczy, pomyślała Liz. Nie powinien być tu razem ze mną.
Powinien być z dziewczyną, która nie myśli cały czas o innym facecie.
Nagle muzyka umilkła; w klubie zrobiło się ciemno. Zebrani
wydali przeciągły okrzyk oczekiwania. Po chwili odezwał się głośnik, „Okay,
teraz czas... czas na kosmiczny bop”.
Kosmiczny bebop. Reakcja Roswell na bunny hop. Jak gdyby bunny
hop zasługiwał na jakąkolwiek reakcję. Liz nie mogła zrozumieć, jak ten taniec
mógł zyskać tak wielką popularność.
- Muszę ci coś powiedzieć. Powinienem cię był o tym wcześniej
uprzedzić - szepnął Jerry, kiedy tancerze zaczęli tworzyć długie poskręcane
ciągi przez całą długość klubu - Nie umiem tańczyć bopu.
- Ja też nie. - Liz roześmiała się serdecznie.
To była właśnie taka chwila, kiedy dwoje ludzi jest całkowicie
zgranych. Zawsze przeżywała to z Maxem. Przynajmniej niegdyś tak było.
- Siadajmy, tylko szybko - powiedziała. Zauważyła wolny stolik i
poprowadziła tam Jerry'ego. Usiadła ostrożnie na chwiejnym krześle w kształcie
skały księżycowej akurat w momencie, kiedy ciąg tancerzy ruszył do przodu.
- Teraz będziemy sędziować - rzekł Jerry. - Ja będę sędzią z
Niemiec. Ty możesz być sędzią szwedzkim - dodał, przesuwając wzrokiem po długim
szeregu tancerzy, wijącym się pomiędzy stolikami. - Widzisz tę dziewczynę? -
spytał, wskazując ruchem głowy wysoką dziewczynę w białej bluzce i wojskowych
spodniach. - Daję jej dziesięć punktów za technikę. Zauważ, że zawsze opiera
się na prawej stopie i nigdy nie traci kontaktu z osobą, która jest naprzeciw niej. Ale tylko dwa punkty za
pomysłowość, ponieważ zbyt mało się angażuje. Nie utożsamia się z bopem.
Liz roześmiała się znowu. Może mimo wszystko nie będzie jej
potrzebny seans płaczu pod prysznicem. Maria miała rację, pomyślała. Dobrze, że
mnie do tego namówiła.
- A ten facet przed nami ma odwrotny problem - powiedziała Liz,
dyskretnie wskazując go Jerry'emu. - Jest zbyt oryginalny. Tańczy zupełnie inny
taniec.
- To jaka jest jego punktacja? - spytał Jerry.
- Hmmm. Powiedziałabym... za pomysłowość jedenaście punktów.
Technika minus trzy punkty. A za tatuaż cztery dodatkowe punkty. Uwielbiam
facetów, którzy nie wstydzą się paradować z misiem koala na ramieniu.
- Nie wiem, kto cię dopuścił do składu sędziowskiego - Jerry
potrząsnął głową. - Nie można tak swobodnie punktować. Sędziowanie bopu to duża
odpowiedzialność. To my decydujemy o tym, kto otrzyma kontrakt za wiele
milionów dolarów za reklamowanie Kosmicznych Chipsów, a kto wróci do domu z
niczym.
Liz ogarnął tak niepohamowany atak śmiechu, że zaczęła się
krztusić. Nie sądziła, aby Jerry mógł słyszeć te dźwięki, ponieważ rozległo się
wycie oraz inne głośne oznaki aplauzu. Kiedy tłum wreszcie się uciszył, rozległy
się dźwięki spokojnej piosenki.
- Zatańczymy? - spytał Jerry.
- Chętnie.
Sprawa dotykania... przestała już być tak wielkim problemem.
Przecież to tylko taniec. Liz nie rozumiała, dlaczego ta myśl wprawiała ją
dotąd w popłoch.
- Jesteś pewna, że nie masz ochoty zaczerpnąć świeżego
powietrza, iść do łazienki czy napić się czegoś? - zażartował Jerry.
Aha. Rozszyfrował jej strategię unikania wolnych tańców.
- Przykro mi... - zaczęła Liz.
- W porządku - przerwał jej Jerry. - Ja też jestem dość
nieśmiały.
Dość. Liz przypomniała sobie, że zaklasyfikowała Jerry'ego jako
faceta dość zdolnego, dość miłego i tak dalej. Ale to nie była prawda. Teraz,
kiedy go już trochę poznała, uświadomiła sobie, że nie był wcale takim
nieciekawym chłopakiem, jak się jej wydawało.
Wyciągnął do niej rękę. Miał z lekka spocone palce. Jest
poddenerwowany, uświadomiła sobie Liz. Znaleźli kawałek parkietu, który nie był
tak upiornie zatłoczony. Jerry objął ją delikatnie, trzymając ręce na wysokości
pleców Liz. Nie próbował przyciągać jej do siebie. Nie przesuwał też rąk zbyt
nisko, jak to robili niektórzy faceci.
Oparła głowę na jego ramieniu; w ten sposób mogła uniknąć
niemiłej sytuacji z odsuwaniem się od niego, gdyby chciał ją pocałować. Miała
nadzieję, że nie zauważył, że jest trochę zbyt sztywna. Nie czuła się przy nim
dobrze. Chyba ramię Jerry'ego miało nieodpowiednią wysokość czy coś w tym
rodzaju. Była okropnie spięta.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Płyn po goleniu, którego
używał Jerry, miał jakiś mdlący zapach, który powodował, że szczypało ją w
nosie. A jego koszula była szorstka. Czy on nie wie, że istnieje płyn do
zmiękczania tkanin? - pomyślała i zaraz zawstydziła się tej myśli.
Czuła, jak szybko bije mu serce. Jej serce nie biło tak szybko.
Była całkowicie spokojna.
Nie musiała się długo zastanawiać dlaczego - Jerry nie był
Maxem.
Kiedy piosenka się skończyła, Liz delikatnie odsunęła się od
swego partnera.
- Czy nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy już wyszli? -
spytała. - Niezbyt dobrze się czuję. Powinnam iść do domu.
Tak. Powinna iść do domu, żeby wziąć długi, gorący prysznic.
***
Umieram, pomyślała Maria.
Czuła, jak woda wypełnia jej nos i spływa do gardła. Umieram.
Ostatkiem świadomości zarejestrowała, że odzyskuje panowanie nad
swoim ciałem. Poderwała się na nogi, ślizgając się po dnie wanny.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła kasłać, wypluwając wodę. Kiedy
poczuła, że pewnie stoi na nogach, ostrożnie wyszła z wanny. Owinęła się
prześcieradłem kąpielowym i usiadła na podłodze. Musi odpocząć, zanim zdoła
podjąć wysiłek przejścia przez korytarz do swojego pokoju.
To było śmiertelnie głupie, pomyślała. Przecież wiedziała, że za
każdym razem, kiedy używa czarodziejskiej mocy, następuje ubytek czasu. I mimo
to postanowiła podglądać Michaela właśnie wtedy, kiedy leżała w wannie.
Głupota, głupota, głupota.
Chwyciła ręcznik i dokładnie wytarła twarz. Nie chciała, by na
jej ciele pozostała choćby jedna kropla wody. Otworzyła szafkę pod umywalką,
wyciągnęła suszarkę do włosów i włączyła ją. Zdjęła nakładkę i nastawiła
suszarkę na maksymalną temperaturę i przepływ powietrza. Nie obchodziło jej, że
będzie miała skołtunione włosy. Chciała, żeby natychmiast były suche.
Trzymała suszarkę tak blisko głowy, że od razu wyczuła, kiedy
włosy zaczęły się przypalać. Trzeba się uspokoić, pomyślała. Wyłączyła suszarkę
i podniosła się na nogi. Rozpyliła trochę odżywki, której nie trzeba było
spłukiwać, i zaczęła rozczesywać niesforne loki.
No widzisz, nic ci nie jest, tłumaczyła sobie. Prawdopodobnie
dlatego, że woda, uderzając ją w twarz, pomogła jej odzyskać świadomość trochę
szybciej niż zwykle. Następnym razem musisz być ostrożniejsza.
Mogła przecież umrzeć.
***
Alex skręcił w lewo w ulicę, przy której stał jej dom. Isabel
wolałaby, żeby Alex jechał dalej. Wszystko jedno gdzie. Uwielbiała siedzieć
przy nim w jego volkswagenie. Było tu przytulnie i bezpiecznie.
- Wejdziesz? - spytała, kiedy zatrzymał się przed jej domem.
- Muszę już jechać - powiedział. - Mój ojciec uważa, że trzeba
pracować od samego świtu. Pewnie jutro zerwie mnie z łóżka o szóstej. W
południe będzie znowu przeprowadzał swój stary test czystości garażu ręką w
białej rękawiczce, a po lunchu mam się zabrać do sutereny.
Isabel poczuła ucisk w żołądku. Oba samochody, które należały do
jej rodziców, stały na podjeździe, a jeep Maxa zaparkowany był na ulicy. Nie
chodziło więc o to, że byłaby w domu sama, ale czuła się lepiej, kiedy Alex był
w pobliżu, tak jakby w jego towarzystwie nie mogło jej spotkać nic złego.
- Mogłabym jutro przyjść i ci pomóc - zaproponowała. Wystąpiła z
tą ofertą częściowo dlatego, że naprawdę miała ochotę spędzić z nim jutrzejszy
dzień, a częściowo, żeby przedłużyć rozmowę i jeszcze trochę z nim pobyć.
- Obawiam się, że mój ojciec uznałby twoją obecność raczej za
przeszkodę w pracy niż za pomoc - powiedział Alex.
- Zawsze byłam ciekawa, co faceci trzymają w swoich samochodach.
- Isabel otworzyła skrytkę w volkswagenie. To było totalne kłamstwo, ale
zaczęła dokładnie oglądać prawo jazdy, dowód rejestracyjny, opakowania po gumie
do żucia, małą latarkę w kształcie pióra, mapę i drobne monety. Jeszcze nie
miała ochoty opuszczać samochodu.
Jednak to Alex nie powinien mieć ochoty na to, by Isabel
opuściła jego samochód.
Założyła nogę na nogę z nadzieją, że uświadomi mu, że w jego
aucie siedzi żywa dziewczyna. Nigdy dotąd nie musiała się starać, żeby jakiś
chłopak zwrócił na nią uwagę. Więc o co tu chodzi? Dlaczego trzymał ręce na
kierownicy, skoro mógłby ją obejmować? Wiedziała, że za nią szaleje. Dawniej do
tego stopnia pożerał ją wzrokiem, że musiała omijać go z daleka.
Pewnie wprawiłam go w zakłopotanie, kiedy zaczęłam płakać w jego
objęciach, pomyślała. Sama nie wiem, co mi się stało.
Wydawało się, że kiedy Alex jej dotknął, włączył jakiś przycisk
do łez. A przecież nie była wtedy smutna, przynajmniej nie pamiętała, żeby
czuła się smutna, a nagle popłynęły strumienie łez.
- Naprawdę muszę już jechać - odezwał się Alex. - Jutro
porozmawiamy.
- Okay. Cześć.
Postanowiła nie błagać go, by pozwolił jej zostać w swoim
samochodzie. Wysiadła i delikatnie zamknęła drzwi. Ruszyła w kierunku domu,
zatrzymała się jednak. Może powinna przekonać Alexa, że już nie wpadnie w
histerię, kiedy się pocałują.
Obróciła się i szybko podbiegła do samochodu. Kiedy zastukała w
okno, chłopak opuścił szybę.
- Ja, hm, zapomniałam powiedzieć ci dobranoc.
- Ach, tak, dobra...
Zanim skończył, Isabel ujęła jego twarz i pocałowała go. Alex
odwzajemniał jej pocałunek przez pół sekundy, potem się odsunął.
- Nie uważam... - odchrząknął z trudem - nie uważam, żeby to był
dobry pomysł - powiedział.
- Samochód jest zaparkowany - odpowiedziała mu Isabel lekkim
tonem, chociaż żołądek jej się skręcał. - Trudno powiedzieć, że mogę
sprowokować wypadek.
- Nie o to mi chodziło.
- Więc o co ci chodziło? - spytała.
- Po prostu nie potrafię się z tobą całować, kiedy ty myślisz
o... kimś innym - rzekł wolno Alex. - Ale ja to doskonale rozumiem. Chcę,
żebyśmy zostali przyjaciółmi - dodał. - Możemy razem wychodzić i różne takie.
- I różne takie. To fajnie. Nie chciałabym za nic stracić
różnych takich - wymamrotała Isabel.
Poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją nagle kijem bejsbolowym
po głowie. Z trudem trzymała się na nogach.
Alex ją odrzucił. Alex - facet, który na towarzyskiej drabinie
szkoły stał przynajmniej o trzy szczeble niżej niż ona. Jakie to żałosne. Jakie
upokarzające. Jakie... nie do zaakceptowania.
- Sprawiłeś mi wielką ulgę - odezwała się z wymuszonym
uśmiechem. - To znaczy, że mogę już przestać?
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał zdumiony Alex.
- To, że byłam dla ciebie miła tylko dlatego, że ocaliłeś mi
życie. Jesteś obiektem miłosierdzia. Wiesz o tym, prawda?
Gdy spojrzał na nią, jego zielone oczy miały poważny wyraz.
Potrząsnął głową.
- Chyba będziesz musiała lepiej to odegrać - powiedział. -
Zadzwonię do ciebie jutro wieczorem.
Isabel patrzyła za odjeżdżającym samochodem. Alex był nią
rozczarowany. Pobiegła w stronę domu, starając się powstrzymać łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz