poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział dziesiąty

***10***
- Max, ty i Liz zbadacie ten obszar. - Michael wskazał wycinek pustyni na swojej sfatygowanej mapie.
- Rozumiem - powiedział Max. Wolałby, żeby jego towarzyszką nie była Liz. Tylko ona potrafiła przedrzeć się przez jego plastikową otoczkę. Dzisiaj po południu, kiedy trzymała jego twarz w dłoniach i nalegała, żeby powiedział jej o akino, stracił dużą część swojej warstwy ochronnej. Kiedy przebywał z Liz, był stuprocentowym Maxem, a nie anonimowym pacjentem X.
Był zadowolony, że powiedział jej prawdę, ale sprawiło mu to również trudny do zniesienia ból.
- Mam na imię Liz. Jestem dzisiaj twoim szoferem - powiedziała. Starała się, aby to zabrzmiało żartobliwie, choć ciągle miała w pamięci atak Maxa.
Kiedy podeszli do jeepa, rzucił jej kluczyki.
- Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć... może nie kobietę szofera, ale kobietę kamerdynera - powiedział. Jakoś obojgu nie udawały się dzisiaj żarty.
- Kogoś takiego, kto robi to wszystko, co Alfred robi dla Batmana, a jednocześnie jest młodą atrakcyjną dziewczyną?! - zawołał Alex. W jego głosie też wyczuwało się napięcie.
- Otóż to - odpowiedział Max. Wydźwignął się na fotel jeepa, udając, że robi to bez najmniejszego wysiłku, co nie było prawdą. Takie drobne rzeczy z każdym dniem sprawiały mu coraz większą trudność.
- Zapniesz pas? - spytała Liz.
- Po co? - spytał bez zastanowienia.
Usłyszał, jak dziewczyna gwałtownie wciąga powietrze, i szybko zapiął pas. Utrzymywanie pozorów normalności okazało się trudniejsze, niż to sobie wyobrażał.
Liz włączyła silnik i ruszyła. Po dwunastu minutach byli już na szosie.
- Nawet o tym nie pomyślałam, że po ciemku trudno nam będzie znaleźć tę skałę w kształcie kurczaka, o której wspominała Maria - powiedziała.
- Michael, Isabel i ja lepiej widzimy w nocy niż w dzień - przypomniał jej Max. - Dobrze zostaliśmy podzieleni na drużyny.
Tylko że on wolałby, aby towarzyszył mu Alex albo Maria. Sama obecność Liz, szczególnie od kiedy znała prawdę, pozbawiała go warstwy ochronnej, dając dostęp uczuciom smutku, strachu, gniewu.
***
Maria wpatrywała się w pustynię, szukając czegoś, co mogłaby rozpoznać, czegoś, co widziała, kiedy korzystała z mocy Kamienia, aby śledzić Valentiego. Ale pustynia wyglądała... jak pustynia.
Wolałaby, żeby towarzyszył jej teraz Max, a nie Michael. Spociła się ze zdenerwowania, a nie pamiętała nawet, czy tego ranka, zanim pobiegła pospiesznie do Evansów, użyła ziołowego dezodorantu. Tyle rzeczy wydarzyło się od rana.
Łącznie z tym, że powiedziała wreszcie Michaelowi, że go kocha. Zerknęła na niego, ale on siedział skupiony za kierownicą, przepatrując pustynię. Mogłaby siedzieć tu nago, a nawet tego by nie zauważył.
O czym myślał? Czy przestraszył się tego, co mu powiedziała? Przytulił ją co prawda, nie powiedział jednak: „ja też cię kocham", choć może by to zrobił, gdyby nie pojawiła się Isabel z Alexem. Poza tym był zbyt zaabsorbowany myślą, że musi ocalić życie najlepszego przyjaciela, tłumaczyła sobie Maria.
Jakiś przeciągły, przenikliwy dźwięk przerwał tok jej myśli. Ktoś nerwowo naciskał klakson. Obejrzała się i zobaczyła zdezelowanego cadillaca, który siedział im na ogonie.
- Czy nie przyjdzie mu do głowy, żeby nas po prostu wyprzedzić? - odezwał się Michael. - Ma chyba dosyć wolnej przestrzeni. Tu zresztą nie ma niczego innego poza wolną przestrzenią.
Facet w cadillacu zatrąbił znowu. Maria obróciła się i dała mu znak, żeby ich wyprzedził, on jednak nie wyglądał na zadowolonego. Wyglądał...
Wyglądał znajomo. Widziała go w swoim transie, kiedy śledziła Valentiego. Starała się przywołać jego obraz, jak stoi z karabinem maszynowym przewieszonym przez pierś.
- Michael, to chyba strażnik z bunkra, w którym trzymają statek - powiedziała drżącym z podniecenia głosem. - Możesz tak podjechać, żebym go zobaczyła z bliska?
Chłopak zjechał na bok. Kiedy cadillac ich wyprzedził, dogonił go i jechał obok, aby Maria mogła dobrze przyjrzeć się kierowcy.
- Jeśli to on, to nie musimy się zajmować żadną skałą, która jest podobna do kurczaka. On nas zaprowadzi na miejsce - powiedział.
Facet w cadillacu opuścił okno.
- A teraz przyspieszacie. Świetnie! - wrzasnął. Maria poczuła się tak, jakby była w windzie, która zbyt szybko zjeżdża w dół. Omyliła się.
- Nie. Tamten strażnik był o wiele młodszy - rzekła. -Przykro mi.
Michael zwolnił, a cadillac popędził dalej.
- Myślę, że to byłoby trochę za łatwe - mruknął.
Maria miała ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć jego ramienia tylko po to, żeby wiedział, że nie jest z tym wszystkim sam, ale nadal trzymała zaciśnięte dłonie na kolanach, koncentrując się na pustyni.
Przycisnęła czoło do chłodnej szyby, skupiając całą uwagę na poszukiwaniu, przyglądając się dokładnie sylwetce każdej skały, którą zobaczyła. To nie kurczak. To nie kurczak. To nie kurczak. Kiedy obejrzała już ze sto nie kurczaków, Michael zatrzymał nagle samochód.
- Widziałeś coś?! - zawołała.
- Nie. Wyczułem coś. Paroksyzm strachu.
- Od Maxa czy Isabel? - spytała Maria, bo wiedziała, że kosmici potrafią wyczuwać swoje emocje.
Chłopak potrząsnął głową.
- Więc od kogo? Od Raya. Bardzo silny? Myślisz, że coś mu się stało? Może powinniśmy go odszukać?
- Zaczekaj. Daj mi się skupić.
Maria siedziała bez ruchu, słysząc tylko własny oddech.
- Nie wiem, kto to może być. - Michael był zdziwiony... i zaniepokojony.
- Jak możesz być pewien, że to, co czułeś, nie pochodzi od Raya, Maxa albo Isabel? - spytała. - Odbierasz tylko emocje, a nie myśli, prawda? Oni wszyscy na pewno są teraz pod wpływem silnych emocji. Może dlatego odczuwasz to inaczej.
- To jest... nie wiem, jak to opisać. To tak, jakby różni ludzie mieli różne brzmienie, a tego nie znam. Nie pochodzi od nikogo znajomego.
- Brzmienie? - powtórzyła dziewczyna.
- Nie potrafię tego lepiej wyjaśnić - powiedział. - To nie jest coś, co można zrozumieć, jeśli się tego samemu nie doświadczyło.
Maria skinęła głową. Isabel zrozumiałaby to, pomyślała. Czy on chciałby mieć ją teraz przy sobie?
***
Zaczekaj. - Alex zatrzymał volkswagena z piskiem opon. - Czy to przypomina ci kurczaka? - spytał, wskazując skałę po lewej.
- To? - Isabel obrzuciła skałę szybkim spojrzeniem - Raczej żabę. Udka żabie mają podobno taki sam smak jak kurczaki.
***
- To, co ci się przydarzyło, dało mi dużo do myślenia. Na temat tego tylko przyjacielskiego układu - powiedziała Liz, zatrzymując nagle samochód.
- Musimy już wracać - rzucił. Oderwał wzrok od nieba, ale nie spojrzał na Liz. Jeśli będzie chciała rozmawiać o jego uczuciach, to już po nim. Ochronna otoczka Maxa zostanie natychmiast zerwana. Będzie całkowicie bezbronny.
- To jest ważne - nalegała, a w jej głosie brzmiał upór. - Powiedziałeś mi, że musimy pozostać tylko przyjaciółmi, ponieważ chodzi o moje bezpieczeństwo.
- Tak było. - Chłopak nie patrzył na nią. - Jeśli będziesz ze mną zbyt blisko, zainteresuje się tobą szeryf Valenti. Wiesz o tym. Wiesz dobrze, do czego on jest zdolny. Przecież na oczach Isabel zabił Nikolasa.
- Wiem. Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, że trzymałeś się ode mnie z daleka, ponieważ bałeś się o moje bezpieczeństwo. Ale teraz... teraz tobie grozi niebezpieczeństwo, i to nie ze strony szeryfa Valentiego. Zagraża ci coś, o czego istnieniu nie miałeś nawet pojęcia.
- Ale co to ma... - zaczął protestować, odwracając się wreszcie w stronę Liz. Jak zwykle uderzyła go jej uroda, te wspaniałe czarne włosy, pięknie wykrojone wargi, ciemne oczy.
- Postaram się wszystko wytłumaczyć. Posłuchaj mnie tylko - poprosiła.
Miał tylko posłuchać. Jakby jej słowa nie miały wielkiego znaczenia, jakby nie rozdzierały mu serca.
- Nie możemy wiedzieć, co nas spotka, ciebie czy mnie - mówiła. - Może cię przejechać samochód, zanim twoje akino osiągnie... swój przełomowy moment. Ja mogę zachorować na białaczkę czy na coś innego. Żadne z nas nie wie, ile pozostało mu czasu. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego nie pozwalasz, żebyśmy byli razem przez ten czas, który jeszcze nam pozostał. Dlaczego, Max?
Podniósł głowę i patrzył na gwiazdy. Jak miał odpowiedzieć na to pytanie? Jak wytłumaczyć coś, czego już sam nie rozumiał?
- Ciekaw jestem, które tworzą pary. - Próbował zyskać na czasie.
- My jesteśmy parą - powiedziała łagodnie Liz. - Świecimy wspólnym światłem.
Opuścił głowę i popatrzył na nią.
- Masz rację - przyznał. - Ale gdyby...
- Szsz. - Odpięła pas i pochyliła się nad nim.
Jej wargi prawie dotykały jego ust. Czuł ciepło jej ciała. Musiał tylko wykonać drobny ruch. Jak mógłby się teraz od niej odwrócić? Zamknął dzielącą ich przestrzeń delikatnym pocałunkiem. Wydawało mu się, że została między nimi przerzucona krucha kładka, którą mógł zniszczyć jeden nieostrożny oddech.
Po chwili Liz wcisnęła się na jego fotel, zarzuciła mu ręce na szyję, mocno się przytulając. Uświadomił sobie, że nie miał racji. Tu nie było nic kruchego. Liz była silna, ciepła i pełna życia.
Chciał być bliżej niej, jeszcze bliżej. Wsunął ręce pod bluzkę, głaszcząc jej gładkie plecy, a ona przysunęła się do niego, żeby ich ciał już nic nie dzieliło. Całowała go coraz namiętniej.
Max jęknął głucho. W pewnej chwili Liz wydała okrzyk bólu.
- Co się stało? - zapytał, przerywając pocałunek.
- Skaleczyłam się w rękę. O ten pręt pod dachem. Tam jest jakaś obluzowana śruba czy coś takiego.
- Pokaż. - Ujął jej dłoń, uważnie się jej przyglądając. - Głębokie rozcięcie. Pozwól, że ci to uzdrowię.
- To mi przypomina tamten dzień w kawiarni - powiedziała Liz.
Wtedy uzdrowił ją z rany postrzałowej i powierzył jej swoją tajemnicę. Najlepszy i najgorszy dzień w jego życiu. Aż do dziś. Teraz było gorzej, ale w pewnym sensie również lepiej.
Max odetchnął głęboko i skupił się, żeby nawiązać łączność konieczną dla uleczenia rany. Zamiast przepływu obrazów ze strony Liz, miał przed oczami tylko jeden widok - siebie samego z białkami zamiast źrenic.
Dlaczego to nie działa? Dlaczego nie mógł nawiązać łączności? Myśl o niej, nakazał sobie, ale stale widział ten sam okropny obraz.
Liz wyzwoliła dłoń z jego uścisku.
- W porządku. To nic wielkiego. Masz może chusteczkę? Moglibyśmy to zabandażować.
Oderwał dół podkoszulka i delikatnie owinął jej rękę.
- Będziesz mogła prowadzić? - spytał.
- Tak. - Usiadła z powrotem za kierownicą i wjechała na szosę.

Teraz, kiedy wiedział już, że utracił swoją moc, pustynia wydała mu się o wiele ciemniejsza i bardziej niebezpieczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz