czwartek, 11 lipca 2013

Tom IV "Akino" - Rozdział pierwszy

***1***
Max Evans przejrzał się w lustrze w łazience.
- Kiepsko wyglądasz, bracie - powiedział do swojego odbicia. Zapadnięte policzki. Okropne worki pod oczami. Szara cera. Zauważył też parę wyprysków na szyi. To było nawet... pocieszające. Poczuł się młodszy.
Stanął na wadze. Od wczoraj schudł prawie półtora kilo. Ogarnął go lęk. Zakręciło mu się w głowie i zsunął się z wagi. W ostatniej chwili udało mu się usiąść na klapie sedesu. Ukrył twarz w dłoniach. Czy w wieku siedemnastu lat może wystąpić zanik sił życiowych? - zadał sobie pytanie. Dlaczego jestem taki słaby?
Na parterze nagle rozległ się wybuch śmiechu. Och, Boże, przecież muszę iść do pracy, pomyślał.
- Wychodzę! - zawołał i ruszył schodami w dół, głośno stukając butami. - Muszę przejść przez salon - ostrzegał. - Już jestem blisko.
Otworzył drzwi i wszedł. Och, litości. Jego siostra Isabel i jej chłopak, Alex Manes, nie skorzystali z ostrzeżenia i nie odsunęli się od siebie. Max starał się na nich nie patrzeć. Przeszedł szybko przez salon, ale i tak zobaczył więcej, niż miałby na to ochotę. Złączone wargi. Porozpinane guziki. Wszędzie pełno rąk.
To nie była sytuacja, w której ma się ochotę oglądać własną siostrę. Młodszą siostrę. Co z tego, że już była w gimnazjum.
Zatrzasnął za sobą drzwi i, zadowolony, że znalazł się wreszcie poza domem, podszedł do jeepa. Usiadł za kierownicą, zapalił silnik i wyjechał na ulicę.
Skręcił w lewo, kierując się do centrum Roswell. Po chwili włączył radio i włożył ciemne okulary. Było późne popołudnie, ale słońce świeciło jeszcze jasno. Lekkie podmuchy wiatru rozwiewały Maxowi włosy. Poczuł się nagle jak facet z reklam jeepa: młody blondyn w słonecznych okularach. Za kierownicą mojego jeepa czuję się tak, jakby należał do mnie cały świat.
Od bardzo dawna nie był w tak dobrym nastroju. Wszystko układało się po jego myśli. Siostra była z chłopakiem, którego lubił i który traktował ją, jak należy. Co prawda, Max wołałby, żeby znaleźli sobie bardziej odosobnione miejsce na te swoje maratony czułości, ale całkowicie aprobował ten układ: Isabel-Alex.
Uśmiechnął się. Siostra byłaby wściekła, gdyby mogła teraz poznać jego myśli. Na pewno powiedziałaby, że wprawdzie jest jej bratem, ale to nie upoważnia go do wyrażania opinii o chłopakach, z którymi ona chodzi. Niech sobie nie wyobraża, że ta sprawa wymaga jego przyzwolenia. Stwierdziłaby, że to w ogóle nie powinno go interesować.
A jednak interesowało go, tak jak wszystko, co dotyczyło każdego z ich grupy. Łączyła go z nimi niezwykła więź, a oni byli równie silnie związani z nim. Cała szóstka była niesłychanie zintegrowana. Czasami, kiedy przebywali razem, ich aury wirowały, tworząc ogromny kolorowy krąg. Nawet wtedy, gdy byli rozdzieleni, Max miał poczucie jedności. Nie sądził, że mógłby być teraz w tak dobrym nastroju, gdyby komuś z nich działa się krzywda.
Isabel i Alex na pewno byli szczęśliwi. Może trochę zbyt szczęśliwi, jak na jego gust. Nawet bał się myśleć, co mogłoby się stać, gdyby mieli ochotę na jeszcze więcej szczęścia. Nie musiał się jednak o nich martwić.
Z Marią DeLuca też wszystko było w porządku, nawet bardzo, biorąc pod uwagę fakt, że w zeszłym tygodniu była o krok od śmierci. Znalazła pierścień z jednym z Kamieni Nocy, który wyzwolił w niej zdolności parapsychiczne. Mogła śledzić działania osób, o których w danym momencie pomyślała. Nie wiedziała, że Kamień był skradziony i poszukują go łowcy głów pochodzący z rodzinnej planety Maxa. Próbowali ją zabić i gdyby nie nadeszła pomoc, pewno udałoby im się to.
Michael Guerin, najlepszy przyjaciel Maxa, stawił czoło łowcom i uratował jej życie. Teraz największą przeszkodą, jaką chłopak miał do pokonania, było przystosowanie się do kolejnej rodziny zastępczej. Jego nowi przybrani rodzice, państwo Pascalowie, wymagali przestrzegania licznych reguł, ale chyba naprawdę troszczyli się o mieszkające z nimi dzieci. A to już było coś.
A jeśli chodzi o Liz... Przyznaj się, że to jest główny powód twojego dobrego samopoczucia, powiedział sobie w duchu Max. Liz Ortecho przestała się na niego gniewać. A dał jego dość powodów, by mogła być na niego wściekła. Pocałował ją, a za chwilę powiedział, że muszą pozostać tylko przyjaciółmi. Potem znowu ją całował i znowu mówił, że muszą być tylko przyjaciółmi. A kiedy wreszcie postanowiła pójść na dyskotekę z innym chłopakiem, zaczął się bawić w podchody i śledzić ją jak jakiś zwariowany harcerzyk. Prawdziwy przyjaciel tak nie postępuje.
Liz miała już tego dość; nie mogła na niego patrzeć. Sytuacja zmieniła się, kiedy Maria znalazła się w niebezpieczeństwie i wszyscy ruszyli jej na ratunek. Potem musieli podjąć walkę o życie Michaela, który przejął Kamień, żeby odciągnąć od Marii łowców głów. Po tym wszystkim Liz puściła w niepamięć dotychczasowe chimeryczne zachowanie Maxa i udało im się ponownie zostać przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi, ale jednak przyjaciółmi.
W radiu rozległy się tony kolejnej piosenki. Jakieś durnowate zawodzenie o bólu, jaki sprawia miłość. Max nie miał zamiaru tego słuchać - szczególnie teraz, kiedy był wreszcie w dobrym nastroju - szybko więc zmienił stację. Załomotał bęben. Bardzo głośno. O wiele głośniej, niż gdyby Max siedział na koncercie, tuż przy ogromnym wzmacniaczu. Szybko przesunął w lewo regulację głośności, ale bębny robiły jeszcze więcej hałasu. Wydawało mu się, że uderzające w nie pałeczki wbijają mu się w mózg.
Podjechał do krawężnika, zatrzymał samochód i wyłączył radio. Bębnienie wprawdzie ustało, lecz słychać było wiele innych dźwięków. Gdy zatrąbił przejeżdżający samochód, chłopak odrzucił głowę do tyłu i zacisnął zęby, bo klakson przewiercał mu bębenki w uszach.
Zasłonił uszy rękami, z trudem powstrzymując krzyk. Nie mógł znieść tego natężenia hałasu.
Zacisnął powieki i oparł głowę na kierownicy. Przyciśnięte do uszu dłonie niewystarczająco tłumiły dźwięki: szum opon samochodowych na jezdni, świergot ptaka na drzewie, chichot dwóch dziewczyn. Max słyszał przepływ prądu w linii wysokiego napięcia i ocierające się o siebie liście drzew, a nawet własną krew, pulsującą w żyłach. Nie mógł tego wytrzymać.
Nagle wszystko ucichło, jak gdyby jakaś gigantyczna ręka wyregulowała tę kosmiczną głośność. Przyciśnięte do uszu dłonie przepuszczały tylko odległe, stłumione dźwięki. Otworzył oczy i zobaczył przejeżdżający samochód; prawie go nie słyszał.
Odsunął dłonie od głowy, trzymając je w pogotowiu, żeby w razie potrzeby móc je znowu przycisnąć do uszu. Ale to, co teraz słyszał, było po prostu zwyczajnym szumem ulicy. Niektóre dźwięki były głośniejsze od innych, ale żaden nie zbliżał się nawet natężeniem do tego, co tak boleśnie odczuwał przed chwilą.
Co to było?- zastanawiał się, rozglądając się. Jakaś kobieta pracowała w ogródku, całkowicie zaabsorbowana swoim zajęciem - na pewno nie doświadczyła tego co on. Oczywiście, że nie. A może coś się popsuło w stacji radiowej, tak że zaczęli nadawać muzykę, od której mogły popękać bębenki w uszach. Ale jak wtedy wytłumaczyć natężenie dźwięków wydawanych przez samochody, ptaki i linie wysokiego napięcia. Cokolwiek to było, dotyczyło tylko Maxa. Pochodziło z jego wnętrza.
Zrobił głęboki wydech i opuścił dłonie na kierownicę. Odczekał jeszcze kilka minut, aby upewnić się, że nie dopadnie go już żaden ogłuszający hałas, i włączył się do ruchu.
Podczas jazdy czuł, że jest cały spięty; miał sztywny kark, ramiona i ręce. Zbyt mocno zaciskał palce na kierownicy. Odpręż się, nakazał sobie. Zaczerpnij powietrza i się odpręż. Jednak ciało nie było posłuszne - w napięciu oczekiwało kolejnego ataku.
Na szczęście atak już się nie powtórzył. Max dojechał do muzeum UFO, nie doświadczywszy niczego, co dałoby się porównać z wybuchem tych potwornych dźwięków. Postawił jeepa na parkingu. Może powinienem spytać Raya, co to mogło być? - zastanawiał się. Może pozaziemskie istoty czasem doznają takich wrażeń?
Ale Ray Iburg nie lubił, kiedy się go pytało o sprawy związane z sytuacją kosmitów. Powiedział Maxowi, Isabel i Michaelowi, że chociaż pochodzą z jego rodzinnej planety, ich domem jest teraz Ziemia. Nie chciał, żeby marnowali życie, pogrążając się w marzeniach, które się nigdy nie spełnią.
Max podejrzewał jednak, że jego dużo starszy przyjaciel spędza mnóstwo czasu na rozmyślaniach o domu - ich prawdziwym domu. Kiedy chłopak dowiedział się, że Ray też jest kosmitą, w jego umyśle zarysował się pewien idealny obraz. Nikomu się do tego nie przyznawał, ale wyobrażał sobie, że ich stosunki ułożą się tak jak w „Gwiezdnych wojnach" pomiędzy Lukiem Skywalkerem a Yodą. Ray stanie się jego mistrzem, przekaże mu całą swoją mądrość, opowie o jego rodzicach i nauczy go bardziej wyrafinowanych sposobów korzystania z mocy. Może to było głupie, ale tak właśnie myślał.
Wszystko jednak odbyło się zupełnie inaczej. Ray opowiedział jemu i Michaelowi o śmierci ich rodziców. Pokazał im hologram statku kosmicznego, który rozbił się na pustyni w pobliżu Roswell w 1947 roku. Opowiedział też o tym, jak przenosił ich inkubatory ze zniszczonego statku do jaskini, gdzie mieli zagwarantowane bezpieczeństwo na długie lata, dopóki nie osiągną odpowiedniego stadium dojrzałości. Pokazał im nawet kilka nowych sposobów wykorzystania posiadanej przez nich mocy, dzięki którym łatwiej im byłoby się ukryć przed szeryfem Vałentim. Kiedy łowcy głów zaczęli prześladować Marię, Ray natychmiast przyszedł jej z pomocą.
I to wszystko. Był bardzo zadowolony, że Max pracuje u niego w muzeum, ale zachowywał się tak, jakby obaj byli zwykłymi ludźmi. I tego samego wymagał od Maxa.
To jednak zdecydowanie nie wystarczało siedemnastoletniemu chłopcu. Chciałby nauczyć się od Raya historii ich planety, poznać jej kulturę, dowiedzieć się o niej wszystkiego. Tylko starszy doświadczony kosmita mógł mu powiedzieć, czy te potwornie głośne dźwięki mogły mieć jakiś związek z jego pochodzeniem. Ale prawdopodobnie Ray zamknąłby się w sobie i nie odpowiedział na to pytanie.
Max, wysiadłszy z jeepa, ruszył wolnym krokiem przez parking. Zdjął okulary słoneczne i zaczepił je na wycięciu podkoszulka.
- Odkryłem wspaniały obraz foo fighters, wojowników fu - pospieszył Ray z informacją, ledwie chłopak przekroczył próg. - Chodź zobaczyć - powiedział i nie czekając na odpowiedź, ruszył na tyły muzeum.
- Nie wiedziałem, że Foo Fighters mają jakieś powiązania z UFO - zauważył Max, idąc za nim.
- Nie tak głośno - ostrzegł go szef, rozglądając się szybko dokoła. Po drugiej stronie sali kilku turystów oglądało podkoszulki. - Ludzie płacą niemałe pieniądze, by móc tu przyjść i napawać się faktem, że znajdują u nas potwierdzenie swoich zwariowanych teorii. Uważam, że jest to wielkomiejska wersja legendy, nawiązująca do drugiej wojny światowej.
- Ja mówię o zespole rockowym! A ty o czym?
Za rogiem wisiał ogromny obraz olejny, który przedstawiał przestarzałego typu samolot myśliwski, ścigany przez pomarańczowe i zielone ogniste kule.
- Zespół wziął swoją nazwę od wojowników fu. Tak określano te niesłychanie szybkie błyszczące kule i srebrzyste dyski, które, rzekomo, podążały podczas wojny za samolotami i statkami w Europie i na Pacyfiku. Ufologowie uznali je za UFO - tłumaczył Ray. - A jeśli ktoś cię o nie zapyta, to też w to wierzysz. Rozumiesz? - dodał, patrząc na Maxa.
- Moją misją życiową jest zwodzenie publiczności -odpowiedział chłopak. Teraz był dobry moment, by spytać o to, co się wydarzyło w samochodzie.
- Wydaje mi się, że ten obraz jest przekrzywiony - rzekł jego szef, przechylając głowę na bok. - Dobrze, że jeszcze nie zabrałem drabiny.
- Zaraz to poprawię. - Max wszedł na drabinę i opuścił z lekka jeden róg obrazu. - Teraz dobrze? - Sam stał zbyt blisko, żeby móc to ocenić. Malowidło było tak wielkie, że zajmowało całe jego pole widzenia. Wpatrywał się w nie jak urzeczony. Wydawało mu się, że pomarańczowe i zielone wibrujące kule lecą wprost na niego. Bił od nich taki blask, że jarzyły się przed jego oczami. - Ray? Czy teraz jest prosto? - powtórzył. Czuł, że porusza ustami, chcąc wypowiedzieć te słowa, ale nie słyszał żadnego dźwięku. Zdał sobie nagle sprawę, że w muzeum panuje absolutna cisza. -Ray! - krzyknął. Czuł pracę mięśni krtani, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Chciał odwrócić głowę, żeby spojrzeć na szefa, lecz jego wzrok przykuwały barwy obrazu. Były teraz jaśniejsze. Tak oślepiające, że zaczęły go piec oczy.
Odwróć się! I to już! - nakazał sobie. Ale kolory były tak piękne, tak żywe, hipnotyzujące. Jakby patrzył w słońce. Nie potrafił oderwać od nich wzroku.
Oczy go paliły. Zielone i pomarańczowe kule wybuchały tuż przed jego twarzą jarzącymi się odpryskami barw,
Max nagle poczuł, że robi mu się ciemno przed oczami. Już nie czuł drabiny pod stopami. Spadał.
Wiedział, że jest nie wyżej niż metr nad podłogą. Powinien więc już upaść. Nadal jednak wirował w tej czarnej, pustej przestrzeni, obracając się, przekręcając, koziołkując. I wciąż spadał.
Wreszcie się to skończyło. Poczuł pod plecami ceramiczne płytki podłogi muzeum. Słyszał głos Raya, wymawiający jego imię.
Max uniósł trochę powieki i zobaczył jakieś kolorowe plamy, ale nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Nie miały nic wspólnego z zielonymi i pomarańczowymi kulami z obrazu. Otworzywszy szeroko oczy, usiadł na podłodze.
- Nic ci nie jest? Co się stało? - spytał szef.
- Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz - wymamrotał chłopak, przecierając twarz.
- Nic mu nie jest - Ray zwrócił się do grupki turystów, którzy stanęli koło nich. - Proszę kontynuować zwiedzanie. Niech państwo zwrócą uwagę na wystawę zagadkowych kręgów, które pozaziemskie istoty zakreśliły na polach naszych farmerów. - Pomógł Maxowi wstać. - Chodź. Musisz się czegoś napić.
Zaprowadził chłopaka do małej kawiarni na tyłach muzeum.
- Chcesz wody, Lime Warp czy czegoś innego?
Max potrząsnął głową. Chciał tylko jak najszybciej otrzymać potrzebną mu informację.
- Nie, nie chcę niczego. Musisz mi tylko pomóc zrozumieć, co się ze mną dzieje. Stałem na drabinie i wszystko było w porządku. Po chwili zielone i pomarańczowe kule na obrazie rozjaśniły się i zaczęły palić mi oczy. Potem całkowicie oślepłem. I ogłuchłem... właściwie to najpierw ogłuchłem. Później zacząłem spadać. Wydawało mi się, że spadam z drapacza chmur. To trwało wieki, zanim wylądowałem na podłodze. - Wypowiedział to głośno... i poczuł się głupio. Może miał po prostu gorączkę albo coś takiego.
- Czy to ci się zdarzyło po raz pierwszy? - Ray wpatrywał się w chłopca badawczym wzrokiem.
- Kiedy tu jechałem, również przytrafiło mi się coś dziwnego. Wszystkie dźwięki stały się potwornie głośne. Myślałem, że popękają mi bębenki w uszach. Później wszystko ustało, wróciło do normalnego stanu. Pomyślałem, że kosmici doznają pewnie podobnych sensacji - dodał ściszonym głosem. - Ale może to jest...
- Dobrze myślałeś - przerwał mu Ray. - A bywało, że czułeś się nagle potwornie wyczerpany?
- Tak. To mi się przydarzyło chyba dwa razy - przyznał Max, wracając myślą do ostatnich tygodni. Nic sobie zresztą nie robił z tych nagłych ataków zmęczenia.
Ray skinął głową. Jego twarz miała poważny wyraz.
- Właśnie mi opisałeś pierwsze stadium akino.
- A co to takiego? - spytał oszołomiony chłopak. Usiłował zachować spokój i myśleć rozsądnie, chociaż w tonie przyjaciela było coś szczególnego, co wzbudziło jego niepokój. Poza tym w aurze Raya pojawiły się alarmujące, jadowicie żółte pasma, przesłaniając łagodną zieleń i błękit, które zwykle ocieplały jego połyskliwie białą otoczkę.
- Nasza rasa... ma świadomość zbiorową - zaczął. - To taki ponadzmysłowy Internet. Cała wiedza, wszystkie doświadczenia życiowe, wszystkie nasze emocje znajdują swoje miejsce w zbiorowej pamięci. Kiedy młoda osoba osiąga dojrzałość, może po raz pierwszy nawiązać łączność ze świadomością zbiorową. Ten rytuał nosi nazwę akino. Objawy, które opisałeś, nadwrażliwość na dźwięki, wyczerpanie, są oznaką, że już nadszedł dla ciebie czas na nawiązanie łączności.
Max odetchnął z ulgą.
- Więc to jest dobry sygnał, prawda? - To było więcej niż dobre, było wspaniałe. Świadomość zbiorowa udzieli mu odpowiedzi na każde pytanie dotyczące jego rodzinnej planety i jej mieszkańców.
Trochę się odprężył. Okazało się, że nie ma żadnej ohydnej choroby, na którą zapadają wyłącznie kosmici. Ray, który wiedział wszystko, bezpiecznie go przeprowadzi przez to całe akino.
- W innej sytuacji byłby to powód do świętowania - przyznał Ray. - Tak jak u ludzi uzyskanie pełnoletności czy też ślub. Ale...
- Tak, wiem. Ja żyję na Ziemi. Tu jest mój dom. Nie powinienem tracić czasu na rozmyślania o miejscu, którego nigdy nie zobaczę - przerwał mu Max.
- Nie o tym chciałem mówić. Nie ulega wątpliwości, że musisz nawiązać łączność ze świadomością zbiorową, i to wkrótce. Chodzi o to, że mieszkamy zbyt daleko. Potrzebne ci będą kryształy integracyjne, a one są na statku.
- Statek? Przecież on gdzieś zniknął, zaraz po katastrofie. Nie wiemy, gdzie jest - zaprotestował Max. - Od lat szukamy go z Michaelem.
Ray wziął go za rękę, co było dość dziwne w przypadku faceta, który unika fizycznego kontaktu. Chłopakowi ponownie napięły się mięśnie, a po chwili odczuwał już ból w całym ciele.
- Jeśli nie nawiążesz łączności ze świadomością zbiorową, to umrzesz. - Ray mówił wolno i wyraźnie.
Umrzesz... To słowo pozbawiło Maxa tchu. Nie. To niemożliwe. Kilka napadów słabości nie mogło oznaczać śmiertelnej choroby.
- Zaczekaj - rzekł. - Całe życie mieszkam na Ziemi. Nie możesz wiedzieć, jaki to mogło wywrzeć wpływ na moje ciało. Skąd pewność, że moje reakcje będą podobne do tych, jakie miałbym na rodzinnej planecie. - Chłopak chciał wyrwać dłoń z uścisku przyjaciela, ale ten przytrzymał ją mocniej.
- Masz rację. Nie wiem, w jaki sposób fakt, że wzrastałeś na tej planecie, mógł na ciebie wpłynąć. Ale wiem jedno - oświadczył Ray. - Wiem, że objawy, które mi opisałeś, bolesna nadwrażliwość na dźwięki i jaskrawe kolory, to dokładnie to, przez co sam przechodziłem, kiedy nadszedł czas mojego akino.
- To nic nie znaczy. A ja cię zawsze brałem za naukowca. Nie uważasz, że twoja hipoteza nie ma solidnych podstaw? - spytał Max. Znowu spróbował wyrwać rękę; tym razem Ray puścił jego dłoń.
Chłopak skrzyżował ręce na piersi, przykrywając dłoń, którą przed chwilą trzymał Ray. Nadal czuł, że mu drży.
- Może masz rację - powiedział łagodnie Ray. wycierając rękawem plamę kawy z małej twarzyczki kosmity, namalowanego na stole. - Ale w przypadku, gdybyś jej nie miał, ja...
Chłopak czuł, że traci grunt pod nogami. Miał ściśnięte gardło i mokre oczy. Nie ośmielił się zamrugać, by nie popłynęły łzy.
Zerwał się tak gwałtownie, że omal nie przewrócił krzesła, chwycił je, ustawił na miejscu i odetchnął głęboko.
- Co mam teraz robić? - spytał. - Wiem, że płacisz mi nie tylko za to, że rosną mi włosy na głowie.
Ray uśmiechnął się - może dlatego, że chłopak użył jego ulubionego powiedzonka, a może dlatego, że Max tak szybko potrafił zmienić temat rozmowy.
- Mógłbyś pójść do magazynu i poszukać czegoś na temat wojowników fu na naszą wystawę.
- Już idę. - Chłopak cofnął się o trzy kroki i ponownie wrócił do stolika. - Ray, jeśli to ty masz rację i będę musiał nawiązać łączność ze świadomością zbiorową, to ile czasu mi zostało?

- Trudno przewidzieć. Może kilka miesięcy. A może kilka dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz