***1***
Max Evans przejrzał się w lustrze w łazience.
- Kiepsko wyglądasz, bracie - powiedział do swojego odbicia.
Zapadnięte policzki. Okropne worki pod oczami. Szara cera. Zauważył też parę
wyprysków na szyi. To było nawet... pocieszające. Poczuł się młodszy.
Stanął na wadze. Od wczoraj schudł prawie półtora kilo. Ogarnął
go lęk. Zakręciło mu się w głowie i zsunął się z wagi. W ostatniej chwili udało
mu się usiąść na klapie sedesu. Ukrył twarz w dłoniach. Czy w wieku siedemnastu
lat może wystąpić zanik sił życiowych? - zadał sobie pytanie. Dlaczego jestem
taki słaby?
Na parterze nagle rozległ się wybuch śmiechu. Och, Boże, przecież
muszę iść do pracy, pomyślał.
- Wychodzę! - zawołał i ruszył schodami w dół, głośno stukając
butami. - Muszę przejść przez salon - ostrzegał. - Już jestem blisko.
Otworzył drzwi i wszedł. Och, litości. Jego siostra Isabel i jej
chłopak, Alex Manes, nie skorzystali z ostrzeżenia i nie odsunęli się od
siebie. Max starał się na nich nie patrzeć. Przeszedł szybko przez salon, ale i
tak zobaczył więcej, niż miałby na to ochotę. Złączone wargi. Porozpinane
guziki. Wszędzie pełno rąk.
To nie była sytuacja, w której ma się ochotę oglądać własną
siostrę. Młodszą siostrę. Co z tego, że już była w gimnazjum.
Zatrzasnął za sobą drzwi i, zadowolony, że znalazł się wreszcie
poza domem, podszedł do jeepa. Usiadł za kierownicą, zapalił silnik i wyjechał
na ulicę.
Skręcił w lewo, kierując się do centrum Roswell. Po chwili
włączył radio i włożył ciemne okulary. Było późne popołudnie, ale słońce
świeciło jeszcze jasno. Lekkie podmuchy wiatru rozwiewały Maxowi włosy. Poczuł
się nagle jak facet z reklam jeepa: młody blondyn w słonecznych okularach. Za
kierownicą mojego jeepa czuję się tak, jakby należał do mnie cały świat.
Od bardzo dawna nie był w tak dobrym nastroju. Wszystko układało
się po jego myśli. Siostra była z chłopakiem, którego lubił i który traktował
ją, jak należy. Co prawda, Max wołałby, żeby znaleźli sobie bardziej
odosobnione miejsce na te swoje maratony czułości, ale całkowicie aprobował ten
układ: Isabel-Alex.
Uśmiechnął się. Siostra byłaby wściekła, gdyby mogła teraz
poznać jego myśli. Na pewno powiedziałaby, że wprawdzie jest jej bratem, ale to
nie upoważnia go do wyrażania opinii o chłopakach, z którymi ona chodzi. Niech
sobie nie wyobraża, że ta sprawa wymaga jego przyzwolenia. Stwierdziłaby, że to
w ogóle nie powinno go interesować.
A jednak interesowało go, tak jak wszystko, co dotyczyło każdego
z ich grupy. Łączyła go z nimi niezwykła więź, a oni byli równie silnie
związani z nim. Cała szóstka była niesłychanie zintegrowana. Czasami, kiedy
przebywali razem, ich aury wirowały, tworząc ogromny kolorowy krąg. Nawet
wtedy, gdy byli rozdzieleni, Max miał poczucie jedności. Nie sądził, że mógłby
być teraz w tak dobrym nastroju, gdyby komuś z nich działa się krzywda.
Isabel i Alex na pewno byli szczęśliwi. Może trochę zbyt
szczęśliwi, jak na jego gust. Nawet bał się myśleć, co mogłoby się stać, gdyby
mieli ochotę na jeszcze więcej szczęścia. Nie musiał się jednak o nich martwić.
Z Marią DeLuca też wszystko było w porządku, nawet bardzo,
biorąc pod uwagę fakt, że w zeszłym tygodniu była o krok od śmierci. Znalazła
pierścień z jednym z Kamieni Nocy, który wyzwolił w niej zdolności
parapsychiczne. Mogła śledzić działania osób, o których w danym momencie
pomyślała. Nie wiedziała, że Kamień był skradziony i poszukują go łowcy głów
pochodzący z rodzinnej planety Maxa. Próbowali ją zabić i gdyby nie nadeszła
pomoc, pewno udałoby im się to.
Michael Guerin, najlepszy przyjaciel Maxa, stawił czoło łowcom i
uratował jej życie. Teraz największą przeszkodą, jaką chłopak miał do
pokonania, było przystosowanie się do kolejnej rodziny zastępczej. Jego nowi
przybrani rodzice, państwo Pascalowie, wymagali przestrzegania licznych reguł,
ale chyba naprawdę troszczyli się o mieszkające z nimi dzieci. A to już było
coś.
A jeśli chodzi o Liz... Przyznaj się, że to jest główny powód
twojego dobrego samopoczucia, powiedział sobie w duchu Max. Liz Ortecho
przestała się na niego gniewać. A dał jego dość powodów, by mogła być na niego
wściekła. Pocałował ją, a za chwilę powiedział, że muszą pozostać tylko
przyjaciółmi. Potem znowu ją całował i znowu mówił, że muszą być tylko
przyjaciółmi. A kiedy wreszcie postanowiła pójść na dyskotekę z innym
chłopakiem, zaczął się bawić w podchody i śledzić ją jak jakiś zwariowany
harcerzyk. Prawdziwy przyjaciel tak nie postępuje.
Liz miała już tego dość; nie mogła na niego patrzeć. Sytuacja
zmieniła się, kiedy Maria znalazła się w niebezpieczeństwie i wszyscy ruszyli
jej na ratunek. Potem musieli podjąć walkę o życie Michaela, który przejął
Kamień, żeby odciągnąć od Marii łowców głów. Po tym wszystkim Liz puściła w
niepamięć dotychczasowe chimeryczne zachowanie Maxa i udało im się ponownie
zostać przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi, ale jednak przyjaciółmi.
W radiu rozległy się tony kolejnej piosenki. Jakieś durnowate
zawodzenie o bólu, jaki sprawia miłość. Max nie miał zamiaru tego słuchać -
szczególnie teraz, kiedy był wreszcie w dobrym nastroju - szybko więc zmienił
stację. Załomotał bęben. Bardzo głośno. O wiele głośniej, niż gdyby Max
siedział na koncercie, tuż przy ogromnym wzmacniaczu. Szybko przesunął w lewo
regulację głośności, ale bębny robiły jeszcze więcej hałasu. Wydawało mu się,
że uderzające w nie pałeczki wbijają mu się w mózg.
Podjechał do krawężnika, zatrzymał samochód i wyłączył radio.
Bębnienie wprawdzie ustało, lecz słychać było wiele innych dźwięków. Gdy
zatrąbił przejeżdżający samochód, chłopak odrzucił głowę do tyłu i zacisnął
zęby, bo klakson przewiercał mu bębenki w uszach.
Zasłonił uszy rękami, z trudem powstrzymując krzyk. Nie mógł
znieść tego natężenia hałasu.
Zacisnął powieki i oparł głowę na kierownicy. Przyciśnięte do
uszu dłonie niewystarczająco tłumiły dźwięki: szum opon samochodowych na
jezdni, świergot ptaka na drzewie, chichot dwóch dziewczyn. Max słyszał
przepływ prądu w linii wysokiego napięcia i ocierające się o siebie liście
drzew, a nawet własną krew, pulsującą w żyłach. Nie mógł tego wytrzymać.
Nagle wszystko ucichło, jak gdyby jakaś gigantyczna ręka
wyregulowała tę kosmiczną głośność. Przyciśnięte do uszu dłonie przepuszczały
tylko odległe, stłumione dźwięki. Otworzył oczy i zobaczył przejeżdżający
samochód; prawie go nie słyszał.
Odsunął dłonie od głowy, trzymając je w pogotowiu, żeby w razie
potrzeby móc je znowu przycisnąć do uszu. Ale to, co teraz słyszał, było po
prostu zwyczajnym szumem ulicy. Niektóre dźwięki były głośniejsze od innych,
ale żaden nie zbliżał się nawet natężeniem do tego, co tak boleśnie odczuwał
przed chwilą.
Co to było?- zastanawiał się, rozglądając się. Jakaś kobieta
pracowała w ogródku, całkowicie zaabsorbowana swoim zajęciem - na pewno nie
doświadczyła tego co on. Oczywiście, że nie. A może coś się popsuło w stacji
radiowej, tak że zaczęli nadawać muzykę, od której mogły popękać bębenki w
uszach. Ale jak wtedy wytłumaczyć natężenie dźwięków wydawanych przez
samochody, ptaki i linie wysokiego napięcia. Cokolwiek to było, dotyczyło tylko
Maxa. Pochodziło z jego wnętrza.
Zrobił głęboki wydech i opuścił dłonie na kierownicę. Odczekał
jeszcze kilka minut, aby upewnić się, że nie dopadnie go już żaden ogłuszający
hałas, i włączył się do ruchu.
Podczas jazdy czuł, że jest cały spięty; miał sztywny kark,
ramiona i ręce. Zbyt mocno zaciskał palce na kierownicy. Odpręż się, nakazał
sobie. Zaczerpnij powietrza i się odpręż. Jednak ciało nie było posłuszne - w
napięciu oczekiwało kolejnego ataku.
Na szczęście atak już się nie powtórzył. Max dojechał do muzeum
UFO, nie doświadczywszy niczego, co dałoby się porównać z wybuchem tych
potwornych dźwięków. Postawił jeepa na parkingu. Może powinienem spytać Raya,
co to mogło być? - zastanawiał się. Może pozaziemskie istoty czasem doznają
takich wrażeń?
Ale Ray Iburg nie lubił, kiedy się go pytało o sprawy związane z
sytuacją kosmitów. Powiedział Maxowi, Isabel i Michaelowi, że chociaż pochodzą
z jego rodzinnej planety, ich domem jest teraz Ziemia. Nie chciał, żeby
marnowali życie, pogrążając się w marzeniach, które się nigdy nie spełnią.
Max podejrzewał jednak, że jego dużo starszy przyjaciel spędza
mnóstwo czasu na rozmyślaniach o domu - ich prawdziwym domu. Kiedy chłopak
dowiedział się, że Ray też jest kosmitą, w jego umyśle zarysował się pewien
idealny obraz. Nikomu się do tego nie przyznawał, ale wyobrażał sobie, że ich
stosunki ułożą się tak jak w „Gwiezdnych wojnach" pomiędzy Lukiem
Skywalkerem a Yodą. Ray stanie się jego mistrzem, przekaże mu całą swoją
mądrość, opowie o jego rodzicach i nauczy go bardziej wyrafinowanych sposobów
korzystania z mocy. Może to było głupie, ale tak właśnie myślał.
Wszystko jednak odbyło się zupełnie inaczej. Ray opowiedział
jemu i Michaelowi o śmierci ich rodziców. Pokazał im hologram statku
kosmicznego, który rozbił się na pustyni w pobliżu Roswell w 1947 roku.
Opowiedział też o tym, jak przenosił ich inkubatory ze zniszczonego statku do
jaskini, gdzie mieli zagwarantowane bezpieczeństwo na długie lata, dopóki nie
osiągną odpowiedniego stadium dojrzałości. Pokazał im nawet kilka nowych
sposobów wykorzystania posiadanej przez nich mocy, dzięki którym łatwiej im
byłoby się ukryć przed szeryfem Vałentim. Kiedy łowcy głów zaczęli prześladować
Marię, Ray natychmiast przyszedł jej z pomocą.
I to wszystko. Był bardzo zadowolony, że Max pracuje u niego w
muzeum, ale zachowywał się tak, jakby obaj byli zwykłymi ludźmi. I tego samego
wymagał od Maxa.
To jednak zdecydowanie nie wystarczało siedemnastoletniemu
chłopcu. Chciałby nauczyć się od Raya historii ich planety, poznać jej kulturę,
dowiedzieć się o niej wszystkiego. Tylko starszy doświadczony kosmita mógł mu
powiedzieć, czy te potwornie głośne dźwięki mogły mieć jakiś związek z jego
pochodzeniem. Ale prawdopodobnie Ray zamknąłby się w sobie i nie odpowiedział
na to pytanie.
Max, wysiadłszy z jeepa, ruszył wolnym krokiem przez parking.
Zdjął okulary słoneczne i zaczepił je na wycięciu podkoszulka.
- Odkryłem wspaniały obraz foo fighters, wojowników fu -
pospieszył Ray z informacją, ledwie chłopak przekroczył próg. - Chodź zobaczyć
- powiedział i nie czekając na odpowiedź, ruszył na tyły muzeum.
- Nie wiedziałem, że Foo Fighters mają jakieś powiązania z UFO -
zauważył Max, idąc za nim.
- Nie tak głośno - ostrzegł go szef, rozglądając się szybko
dokoła. Po drugiej stronie sali kilku turystów oglądało podkoszulki. - Ludzie
płacą niemałe pieniądze, by móc tu przyjść i napawać się faktem, że znajdują u
nas potwierdzenie swoich zwariowanych teorii. Uważam, że jest to wielkomiejska
wersja legendy, nawiązująca do drugiej wojny światowej.
- Ja mówię o zespole rockowym! A ty o czym?
Za rogiem wisiał ogromny obraz olejny, który przedstawiał
przestarzałego typu samolot myśliwski, ścigany przez pomarańczowe i zielone
ogniste kule.
- Zespół wziął swoją nazwę od wojowników fu. Tak określano te
niesłychanie szybkie błyszczące kule i srebrzyste dyski, które, rzekomo,
podążały podczas wojny za samolotami i statkami w Europie i na Pacyfiku.
Ufologowie uznali je za UFO - tłumaczył Ray. - A jeśli ktoś cię o nie zapyta,
to też w to wierzysz. Rozumiesz? - dodał, patrząc na Maxa.
- Moją misją życiową jest zwodzenie publiczności -odpowiedział
chłopak. Teraz był dobry moment, by spytać o to, co się wydarzyło w
samochodzie.
- Wydaje mi się, że ten obraz jest przekrzywiony - rzekł jego
szef, przechylając głowę na bok. - Dobrze, że jeszcze nie zabrałem drabiny.
- Zaraz to poprawię. - Max wszedł na drabinę i opuścił z lekka
jeden róg obrazu. - Teraz dobrze? - Sam stał zbyt blisko, żeby móc to ocenić.
Malowidło było tak wielkie, że zajmowało całe jego pole widzenia. Wpatrywał się
w nie jak urzeczony. Wydawało mu się, że pomarańczowe i zielone wibrujące kule
lecą wprost na niego. Bił od nich taki blask, że jarzyły się przed jego oczami.
- Ray? Czy teraz jest prosto? - powtórzył. Czuł, że porusza ustami, chcąc
wypowiedzieć te słowa, ale nie słyszał żadnego dźwięku. Zdał sobie nagle
sprawę, że w muzeum panuje absolutna cisza. -Ray! - krzyknął. Czuł pracę mięśni
krtani, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Chciał odwrócić głowę, żeby spojrzeć na szefa, lecz jego wzrok
przykuwały barwy obrazu. Były teraz jaśniejsze. Tak oślepiające, że zaczęły go
piec oczy.
Odwróć się! I to już! - nakazał sobie. Ale kolory były tak
piękne, tak żywe, hipnotyzujące. Jakby patrzył w słońce. Nie potrafił oderwać
od nich wzroku.
Oczy go paliły. Zielone i pomarańczowe kule wybuchały tuż przed
jego twarzą jarzącymi się odpryskami barw,
Max nagle poczuł, że robi mu się ciemno przed oczami. Już nie
czuł drabiny pod stopami. Spadał.
Wiedział, że jest nie wyżej niż metr nad podłogą. Powinien więc
już upaść. Nadal jednak wirował w tej czarnej, pustej przestrzeni, obracając
się, przekręcając, koziołkując. I wciąż spadał.
Wreszcie się to skończyło. Poczuł pod plecami ceramiczne płytki
podłogi muzeum. Słyszał głos Raya, wymawiający jego imię.
Max uniósł trochę powieki i zobaczył jakieś kolorowe plamy, ale
nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Nie miały nic wspólnego z zielonymi i
pomarańczowymi kulami z obrazu. Otworzywszy szeroko oczy, usiadł na podłodze.
- Nic ci nie jest? Co się stało? - spytał szef.
- Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz - wymamrotał chłopak,
przecierając twarz.
- Nic mu nie jest - Ray zwrócił się do grupki turystów, którzy
stanęli koło nich. - Proszę kontynuować zwiedzanie. Niech państwo zwrócą uwagę
na wystawę zagadkowych kręgów, które pozaziemskie istoty zakreśliły na polach
naszych farmerów. - Pomógł Maxowi wstać. - Chodź. Musisz się czegoś napić.
Zaprowadził chłopaka do małej kawiarni na tyłach muzeum.
- Chcesz wody, Lime Warp czy czegoś innego?
Max potrząsnął głową. Chciał tylko jak najszybciej otrzymać
potrzebną mu informację.
- Nie, nie chcę niczego. Musisz mi tylko pomóc zrozumieć, co się
ze mną dzieje. Stałem na drabinie i wszystko było w porządku. Po chwili zielone
i pomarańczowe kule na obrazie rozjaśniły się i zaczęły palić mi oczy. Potem
całkowicie oślepłem. I ogłuchłem... właściwie to najpierw ogłuchłem. Później
zacząłem spadać. Wydawało mi się, że spadam z drapacza chmur. To trwało wieki,
zanim wylądowałem na podłodze. - Wypowiedział to głośno... i poczuł się głupio.
Może miał po prostu gorączkę albo coś takiego.
- Czy to ci się zdarzyło po raz pierwszy? - Ray wpatrywał się w
chłopca badawczym wzrokiem.
- Kiedy tu jechałem, również przytrafiło mi się coś dziwnego.
Wszystkie dźwięki stały się potwornie głośne. Myślałem, że popękają mi bębenki
w uszach. Później wszystko ustało, wróciło do normalnego stanu. Pomyślałem, że
kosmici doznają pewnie podobnych sensacji - dodał ściszonym głosem. - Ale może
to jest...
- Dobrze myślałeś - przerwał mu Ray. - A bywało, że czułeś się
nagle potwornie wyczerpany?
- Tak. To mi się przydarzyło chyba dwa razy - przyznał Max,
wracając myślą do ostatnich tygodni. Nic sobie zresztą nie robił z tych nagłych
ataków zmęczenia.
Ray skinął głową. Jego twarz miała poważny wyraz.
- Właśnie mi opisałeś pierwsze stadium akino.
- A co to takiego? - spytał oszołomiony chłopak. Usiłował
zachować spokój i myśleć rozsądnie, chociaż w tonie przyjaciela było coś
szczególnego, co wzbudziło jego niepokój. Poza tym w aurze Raya pojawiły się
alarmujące, jadowicie żółte pasma, przesłaniając łagodną zieleń i błękit, które
zwykle ocieplały jego połyskliwie białą otoczkę.
- Nasza rasa... ma świadomość zbiorową - zaczął. - To taki ponadzmysłowy
Internet. Cała wiedza, wszystkie doświadczenia życiowe, wszystkie nasze emocje
znajdują swoje miejsce w zbiorowej pamięci. Kiedy młoda osoba osiąga
dojrzałość, może po raz pierwszy nawiązać łączność ze świadomością zbiorową.
Ten rytuał nosi nazwę akino. Objawy, które opisałeś, nadwrażliwość na dźwięki,
wyczerpanie, są oznaką, że już nadszedł dla ciebie czas na nawiązanie
łączności.
Max odetchnął z ulgą.
- Więc to jest dobry sygnał, prawda? - To było więcej niż dobre,
było wspaniałe. Świadomość zbiorowa udzieli mu odpowiedzi na każde pytanie
dotyczące jego rodzinnej planety i jej mieszkańców.
Trochę się odprężył. Okazało się, że nie ma żadnej ohydnej
choroby, na którą zapadają wyłącznie kosmici. Ray, który wiedział wszystko,
bezpiecznie go przeprowadzi przez to całe akino.
- W innej sytuacji byłby to powód do świętowania - przyznał Ray.
- Tak jak u ludzi uzyskanie pełnoletności czy też ślub. Ale...
- Tak, wiem. Ja żyję na Ziemi. Tu jest mój dom. Nie powinienem
tracić czasu na rozmyślania o miejscu, którego nigdy nie zobaczę - przerwał mu
Max.
- Nie o tym chciałem mówić. Nie ulega wątpliwości, że musisz
nawiązać łączność ze świadomością zbiorową, i to wkrótce. Chodzi o to, że
mieszkamy zbyt daleko. Potrzebne ci będą kryształy integracyjne, a one są na
statku.
- Statek? Przecież on gdzieś zniknął, zaraz po katastrofie. Nie
wiemy, gdzie jest - zaprotestował Max. - Od lat szukamy go z Michaelem.
Ray wziął go za rękę, co było dość dziwne w przypadku faceta,
który unika fizycznego kontaktu. Chłopakowi ponownie napięły się mięśnie, a po
chwili odczuwał już ból w całym ciele.
- Jeśli nie nawiążesz łączności ze świadomością zbiorową, to
umrzesz. - Ray mówił wolno i wyraźnie.
Umrzesz... To słowo pozbawiło Maxa tchu. Nie. To niemożliwe.
Kilka napadów słabości nie mogło oznaczać śmiertelnej choroby.
- Zaczekaj - rzekł. - Całe życie mieszkam na Ziemi. Nie możesz
wiedzieć, jaki to mogło wywrzeć wpływ na moje ciało. Skąd pewność, że moje
reakcje będą podobne do tych, jakie miałbym na rodzinnej planecie. - Chłopak
chciał wyrwać dłoń z uścisku przyjaciela, ale ten przytrzymał ją mocniej.
- Masz rację. Nie wiem, w jaki sposób fakt, że wzrastałeś na tej
planecie, mógł na ciebie wpłynąć. Ale wiem jedno - oświadczył Ray. - Wiem, że
objawy, które mi opisałeś, bolesna nadwrażliwość na dźwięki i jaskrawe kolory,
to dokładnie to, przez co sam przechodziłem, kiedy nadszedł czas mojego akino.
- To nic nie znaczy. A ja cię zawsze brałem za naukowca. Nie
uważasz, że twoja hipoteza nie ma solidnych podstaw? - spytał Max. Znowu
spróbował wyrwać rękę; tym razem Ray puścił jego dłoń.
Chłopak skrzyżował ręce na piersi, przykrywając dłoń, którą
przed chwilą trzymał Ray. Nadal czuł, że mu drży.
- Może masz rację - powiedział łagodnie Ray. wycierając rękawem
plamę kawy z małej twarzyczki kosmity, namalowanego na stole. - Ale w
przypadku, gdybyś jej nie miał, ja...
Chłopak czuł, że traci grunt pod nogami. Miał ściśnięte gardło i
mokre oczy. Nie ośmielił się zamrugać, by nie popłynęły łzy.
Zerwał się tak gwałtownie, że omal nie przewrócił krzesła,
chwycił je, ustawił na miejscu i odetchnął głęboko.
- Co mam teraz robić? - spytał. - Wiem, że płacisz mi nie tylko
za to, że rosną mi włosy na głowie.
Ray uśmiechnął się - może dlatego, że chłopak użył jego
ulubionego powiedzonka, a może dlatego, że Max tak szybko potrafił zmienić
temat rozmowy.
- Mógłbyś pójść do magazynu i poszukać czegoś na temat
wojowników fu na naszą wystawę.
- Już idę. - Chłopak cofnął się o trzy kroki i ponownie wrócił
do stolika. - Ray, jeśli to ty masz rację i będę musiał nawiązać łączność ze
świadomością zbiorową, to ile czasu mi zostało?
- Trudno przewidzieć. Może kilka miesięcy. A może kilka dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz