***2***
- Może już czas zamykać? - jęknęła Maria DeLuca. -Och, żeby już
można było zamknąć kawiarnię. - Zsunęła z lewej stopy nowy pantofel i zaczęła
oglądać ogromny pęcherz na pięcie.
- Za pięć minut - odezwała się jej najlepsza przyjaciółka, Liz
Ortecho. - Nie rozumiem, dlaczego włożyłaś te buty do pracy.
- Ponieważ jestem w nich prawie wysoka - wyjaśniła jej Maria. -
Nie rozumiesz, co to znaczy być niską. Wszyscy zachowują się tak, jakbym była
jakimś mutantem, trochę dziewczyną, a trochę szczeniaczkiem. Obcy ludzie
głaszczą mnie po głowie.
To była prawda, chociaż nie całkowita. Maria rzeczywiście
chciała być wyższa. Jednak, szczerze mówiąc, wybrała te pantofle niezupełnie z
powodu wzrostu. Chciała wyeksponować nogi, a te buty nadawały łydkom zabójczy
wygląd.
Ojciec Liz załamał się wreszcie i kupił kelnerkom pracującym w
kawiarni Latający Talerz nowe mundurki w stylu wzorowanym na „Facetach w
czerni". Maria wybrała czarną spódniczkę zamiast czarnych spodni. W nowej
spódniczce i w nowych butach nie stała się od razu tak piękna jak Liz, ale to
połączenie dodało jej wdzięku.
Niestety, Michael Guerin nie pokazał się dziś w kawiarni. A
Maria tak bardzo chciała, żeby to właśnie on oglądał jej nowe wcielenie. Zwykle
spędzał tu mnóstwo czasu, choć, oczywiście, nie miał zwyczaju uprzedzać jej,
kiedy wpadnie, co byłoby dla niej ogromnym ułatwieniem. Również dla jej stóp.
- Ludzie nie głaszczą cię po głowie dlatego, że jesteś niska,
tylko dlatego, że masz takie sprężyste loczki - wytłumaczyła jej Liz. -
Dotykają ich, żeby zobaczyć, czy nie zaczną się rozkręcać z metalicznym
trzaskiem.
- Dziękuję za wyjaśnienie. - Maria zachichotała.
- Ja pozbieram cukierniczki, a ty możesz wsypywać do nich cukier
- powiedziała przyjaciółka. - W ten sposób będziesz stała za ladą... i nikt nie
zauważy, że jesteś bez butów.
Zmaltretowana elegantka natychmiast zrzuciła z nóg te narzędzia
tortur, które udawały pantofle. Aaach! Z radością poruszyła palcami i uklękła,
żeby wyjąć cukier. Kiedy miała już karton w ręku, rozległy się początkowe
dźwięki „Close Encounters".
Dzwoneczki przy drzwiach. Ktoś wchodził. Maria chwyciła lewy
pantofel i wbiła w niego stopę. Poczuła, że ma mokrą piętę - pęcherz pękł. Nie
zważając na ból, trzymając się lady, włożyła prawy but. Wyprostowała się,
starając się zachować obojętny wyraz twarzy, który miał mówić: nie słyszałam
żadnych dzwoneczków.
Rutynowy uśmiech zamarł jej na ustach, kiedy zobaczyła Elsevana
DuPrisa, stojącego tuż obok kasy. Na widok tego faceta dostawała gęsiej skórki,
co wcale nie znaczyło, że nie zachowywał się po przyjacielsku. Był nawet trochę
zbyt przyjacielski. Jego południowy akcent też wydawał się trochę zbyt
południowy; brzmiał fałszywie. Człowiek od razu zastanawiał się dlaczego.
Dlaczego ktoś kręci się po mieście w białym garniturze i białych butach,
obracając laseczkę w dłoni i posługując się wyraźnie fałszywym akcentem z
Południa?
DuPris był wydawcą „Drogi do Gwiazd", pisma zajmującego się
wyłącznie kosmitami, lokalnego brukowca. Można się więc było spodziewać, że
taki facet będzie nieco ekstrawagancki, ale wszystko ma swoje granice.
- Właśnie robię ankietę dla mojej gazety, może zechciałaby mi
pani w tym pomóc - zaczął DuPris, przeciągając samogłoski. - Uważam, że
istnieje związek pomiędzy umiejętnością zwijania języka w trąbkę a obecnością
kosmity w drzewie genealogicznym danej osoby. Sądzę, że byłoby ciekawe
dowiedzieć się, ze zrozumiałych powodów, czy w naszym pięknym mieście jest
wiele takich osób.
Liz szybko podeszła do lady i postawiła na niej kilka
cukierniczek w kształcie latających talerzy.
- To rzeczywiście interesujące. Z przyjemnością zapoznałabym się
kiedyś z tymi danymi, ale teraz już zamykamy lokal, więc...
- Więc powiem wam, młode damy, dobranoc. Na pewno dostarczę
paniom... wstępne wyniki mojej ankiety - powiedział DuPris. Uchylił ronda
białej panamy i ruszył do drzwi.
Liz poszła za nim i kiedy tylko znalazł się za progiem,
przekręciła klucz w zamku.
Maria uśmiechnęła się, zrzucając buty z nóg. Jej przyjaciółka,
kiedy było trzeba, potrafiła dać nauczkę takim typom. Gdyby jej nie było, ona
prawdopodobnie zwinęłaby dla DuPrisa język w trąbkę, wiedząc, że robi z siebie idiotkę.
Potem dałaby się wciągnąć w długą rozmowę, dając mu delikatnie do zrozumienia,
że musi wracać do pracy, ale nie umiejąc uwolnić się od jego towarzystwa.
Liz wróciła z butelkami ketchupu. Na jej widok Maria zwinęła
język w trąbkę.
- Więc jesteś po części kosmitką - zażartowała z niej
przyjaciółka. - Co jeszcze masz do ukrycia?
- Chyba już nic. Wiesz przecież, że tak naprawdę jestem
mężczyzną - odpowiedziała Maria, biorąc się za napełnianie cukierniczek.
- To tylko mały sprawdzian - poinformowała ją Liz. -Utrzymywanie
sekretów przede mną jest poważnym pogwałceniem prawa. Nie chciałabym zostać
zmuszona do postawienia cię przed sądem dyscyplinarnym za łamanie zasad,
których najlepsze przyjaciółki powinny przestrzegać. - Weszła za ladę, kierując
się do kuchni.
Maria spojrzała w tamtym kierunku. Żarty Liz zawierały trochę
prawdy. Rzeczywiście, ostatnio nie była z nią całkowicie szczera.
Liz wróciła, niosąc ogromny plastikowy dzbanek ketchupu i lejek.
- Okay, okay. Włożyłam te pantofle, bo miałam nadzieję, że
przyjdzie Michael - wyrzuciła z siebie Maria. - Tak. Jestem w nim
beznadziejnie, żałośnie zadurzona.
- O tym to już wiedziałam. - Jej przyjaciółka roześmiała się. -
Miałam na myśli sprawę twoich zdolności parapsychicznych. Jak mogłaś nie
powiedzieć mi o czymś tak poważnym? - Odkręciła butelę ketchupu i włożyła do
niej lejek.
Maria czuła, że się czerwieni. Za chwilę cała jej twarz stanie w
ogniu.
- Do tej pory czuję się jak idiotka. Nie mogę uwierzyć, jak
mogłam pomyśleć, że mam zdolności parapsychiczne. Żebyś mnie wtedy widziała!
Byłam niesamowicie podekscytowana, że jestem obdarzona tak niezwykłą mocą. To
było niesamowite! Trzymasz coś, co należy do jakiejś osoby, i dokładnie
widzisz, co ona w danej chwili robi. A uzdrowienie Sassy? To było niesłychane.
- Nie powinnaś czuć się jak idiotka. Skąd mogłaś wiedzieć, że w
pierścieniu, który znalazłaś w centrum handlowym, jest kamień mocy kosmitów?
Liz odsunęła butelki ketchupu i obróciła się do Marii.
- Chcę wiedzieć, dlaczego nic mi o tym wszystkim nie
powiedziałaś. - Patrzyła wyczekująco, a jej ciemnobrązowe oczy miały wyraz
powagi.
Sprawiłam jej wielką przykrość, uświadomiła sobie Maria. Mnie
byłoby tak samo przykro, gdybym się dowiedziała, że ona ukrywa przede mną coś
ważnego.
- Nie miałam zamiaru od niczego cię odsuwać - tłumaczyła. -
Chodziło mi tylko o to, że sama nie byłaś w najlepszej formie, w związku z tą
sprawą z Maxem. To nie był dobry moment, żeby cię w to wciągać.
- Mario, bez względu na to, co się dzieje ze mną, zawsze chcę
wiedzieć, co się dzieje z tobą - oświadczyła Liz. -Gdybyś mi powiedziała, może
mogłabym...
- Przestań. Ty i Max zachowujecie się tak, jakbyście byli
odpowiedzialni za problemy każdego z nas. A to nie jest tak. - Maria westchnęła
głęboko. - Wiesz co? Gdybym ci się wtedy ze wszystkiego zwierzyła, mogłabyś
chcieć mnie powstrzymać, zanim...
- Zanim omal nie postradałaś życia - dokończyła za nią
przyjaciółka.
- Tak. Właśnie dlatego niczego ci nie powiedziałam. Nie
chciałam, żebyś mnie powstrzymała. Mówiłam, że nie wprowadzałam cię w tę całą
sprawę, ponieważ byłaś zrozpaczona z powodu Maxa. Ale to nie jest cała prawda.
W głębi serca wiedziałam, że wdaję się w coś niebezpiecznego. Traciłam
przytomność, leciała mi krew z nosa. - Usłyszała, jak Liz gwałtownie wciąga powietrze,
ale nie przestawała mówić. Musiała to z siebie wyrzucić. - Nie chciałam
zrezygnować z korzystania z mocy ani być powstrzymaną przez ciebie, dopóki nie
odnajdę miejsca, w którym ukryto statek rodziców Michaela.
- Więc w tym wszystkim chodziło tylko o Michaela.
- Miałam taki niemądry pomysł. Myślałam, że jeśli mogłabym to
dla niego zrobić... - Maria potrząsnęła głową. -Zapomnij o tym. To jest zbyt
głupie, żeby mogło być wyrażone słowami.
- To nie jest głupie - uspokajała ją przyjaciółka. - No dobrze,
może i głupie, ale potrafię to zrozumieć.
- To mnie podnosi na duchu - mruknęła Maria, a po chwili
popatrzyła przyjaciółce w oczy. - Dobrze się teraz czuję, kiedy już ci wyznałam
całą prawdę.
- Więc doszłyśmy do porozumienia. Nigdy więcej sekretów - oświadczyła
Liz.
- Nigdy więcej sekretów - obiecała Maria. Pchnęła drzwiczki w
ladzie i przeszła na drugą stronę, by ustawić cukiernice na stolikach.
- Mario! - zawołała jej przyjaciółka.
Maria obróciła się w jej stronę. Wiedziała, że nie obejdzie się
bez kazania na temat narażania życia.
- Dlaczego nie powiesz Michaelowi o swoich uczuciach? - spytała
Liz.
- Dlaczego? - Maria oblała się rumieńcem. - Bo mógłby się tylko
roześmiać albo zacząć się dziwnie zachowywać, albo mógłby mnie unikać -
wyliczała drżącym głosem. -Mógłby przestać wchodzić do mnie w nocy przez
okno... a ja nie wiem, czybym to przeżyła.
- A wiesz, co by się jeszcze mogło wydarzyć? - Liz zadała to pytanie
łagodnym tonem. - Mógłby ci powiedzieć, że odwzajemnia twoje uczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz