czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział drugi

***2***
- Może już czas zamykać? - jęknęła Maria DeLuca. -Och, żeby już można było zamknąć kawiarnię. - Zsunęła z lewej stopy nowy pantofel i zaczęła oglądać ogromny pęcherz na pięcie.
- Za pięć minut - odezwała się jej najlepsza przyjaciółka, Liz Ortecho. - Nie rozumiem, dlaczego włożyłaś te buty do pracy.
- Ponieważ jestem w nich prawie wysoka - wyjaśniła jej Maria. - Nie rozumiesz, co to znaczy być niską. Wszyscy zachowują się tak, jakbym była jakimś mutantem, trochę dziewczyną, a trochę szczeniaczkiem. Obcy ludzie głaszczą mnie po głowie.
To była prawda, chociaż nie całkowita. Maria rzeczywiście chciała być wyższa. Jednak, szczerze mówiąc, wybrała te pantofle niezupełnie z powodu wzrostu. Chciała wyeksponować nogi, a te buty nadawały łydkom zabójczy wygląd.
Ojciec Liz załamał się wreszcie i kupił kelnerkom pracującym w kawiarni Latający Talerz nowe mundurki w stylu wzorowanym na „Facetach w czerni". Maria wybrała czarną spódniczkę zamiast czarnych spodni. W nowej spódniczce i w nowych butach nie stała się od razu tak piękna jak Liz, ale to połączenie dodało jej wdzięku.
Niestety, Michael Guerin nie pokazał się dziś w kawiarni. A Maria tak bardzo chciała, żeby to właśnie on oglądał jej nowe wcielenie. Zwykle spędzał tu mnóstwo czasu, choć, oczywiście, nie miał zwyczaju uprzedzać jej, kiedy wpadnie, co byłoby dla niej ogromnym ułatwieniem. Również dla jej stóp.
- Ludzie nie głaszczą cię po głowie dlatego, że jesteś niska, tylko dlatego, że masz takie sprężyste loczki - wytłumaczyła jej Liz. - Dotykają ich, żeby zobaczyć, czy nie zaczną się rozkręcać z metalicznym trzaskiem.
- Dziękuję za wyjaśnienie. - Maria zachichotała.
- Ja pozbieram cukierniczki, a ty możesz wsypywać do nich cukier - powiedziała przyjaciółka. - W ten sposób będziesz stała za ladą... i nikt nie zauważy, że jesteś bez butów.
Zmaltretowana elegantka natychmiast zrzuciła z nóg te narzędzia tortur, które udawały pantofle. Aaach! Z radością poruszyła palcami i uklękła, żeby wyjąć cukier. Kiedy miała już karton w ręku, rozległy się początkowe dźwięki „Close Encounters".
Dzwoneczki przy drzwiach. Ktoś wchodził. Maria chwyciła lewy pantofel i wbiła w niego stopę. Poczuła, że ma mokrą piętę - pęcherz pękł. Nie zważając na ból, trzymając się lady, włożyła prawy but. Wyprostowała się, starając się zachować obojętny wyraz twarzy, który miał mówić: nie słyszałam żadnych dzwoneczków.
Rutynowy uśmiech zamarł jej na ustach, kiedy zobaczyła Elsevana DuPrisa, stojącego tuż obok kasy. Na widok tego faceta dostawała gęsiej skórki, co wcale nie znaczyło, że nie zachowywał się po przyjacielsku. Był nawet trochę zbyt przyjacielski. Jego południowy akcent też wydawał się trochę zbyt południowy; brzmiał fałszywie. Człowiek od razu zastanawiał się dlaczego. Dlaczego ktoś kręci się po mieście w białym garniturze i białych butach, obracając laseczkę w dłoni i posługując się wyraźnie fałszywym akcentem z Południa?
DuPris był wydawcą „Drogi do Gwiazd", pisma zajmującego się wyłącznie kosmitami, lokalnego brukowca. Można się więc było spodziewać, że taki facet będzie nieco ekstrawagancki, ale wszystko ma swoje granice.
- Właśnie robię ankietę dla mojej gazety, może zechciałaby mi pani w tym pomóc - zaczął DuPris, przeciągając samogłoski. - Uważam, że istnieje związek pomiędzy umiejętnością zwijania języka w trąbkę a obecnością kosmity w drzewie genealogicznym danej osoby. Sądzę, że byłoby ciekawe dowiedzieć się, ze zrozumiałych powodów, czy w naszym pięknym mieście jest wiele takich osób.
Liz szybko podeszła do lady i postawiła na niej kilka cukierniczek w kształcie latających talerzy.
- To rzeczywiście interesujące. Z przyjemnością zapoznałabym się kiedyś z tymi danymi, ale teraz już zamykamy lokal, więc...
- Więc powiem wam, młode damy, dobranoc. Na pewno dostarczę paniom... wstępne wyniki mojej ankiety - powiedział DuPris. Uchylił ronda białej panamy i ruszył do drzwi.
Liz poszła za nim i kiedy tylko znalazł się za progiem, przekręciła klucz w zamku.
Maria uśmiechnęła się, zrzucając buty z nóg. Jej przyjaciółka, kiedy było trzeba, potrafiła dać nauczkę takim typom. Gdyby jej nie było, ona prawdopodobnie zwinęłaby dla DuPrisa język w trąbkę, wiedząc, że robi z siebie idiotkę. Potem dałaby się wciągnąć w długą rozmowę, dając mu delikatnie do zrozumienia, że musi wracać do pracy, ale nie umiejąc uwolnić się od jego towarzystwa.
Liz wróciła z butelkami ketchupu. Na jej widok Maria zwinęła język w trąbkę.
- Więc jesteś po części kosmitką - zażartowała z niej przyjaciółka. - Co jeszcze masz do ukrycia?
- Chyba już nic. Wiesz przecież, że tak naprawdę jestem mężczyzną - odpowiedziała Maria, biorąc się za napełnianie cukierniczek.
- To tylko mały sprawdzian - poinformowała ją Liz. -Utrzymywanie sekretów przede mną jest poważnym pogwałceniem prawa. Nie chciałabym zostać zmuszona do postawienia cię przed sądem dyscyplinarnym za łamanie zasad, których najlepsze przyjaciółki powinny przestrzegać. - Weszła za ladę, kierując się do kuchni.
Maria spojrzała w tamtym kierunku. Żarty Liz zawierały trochę prawdy. Rzeczywiście, ostatnio nie była z nią całkowicie szczera.
Liz wróciła, niosąc ogromny plastikowy dzbanek ketchupu i lejek.
- Okay, okay. Włożyłam te pantofle, bo miałam nadzieję, że przyjdzie Michael - wyrzuciła z siebie Maria. - Tak. Jestem w nim beznadziejnie, żałośnie zadurzona.
- O tym to już wiedziałam. - Jej przyjaciółka roześmiała się. - Miałam na myśli sprawę twoich zdolności parapsychicznych. Jak mogłaś nie powiedzieć mi o czymś tak poważnym? - Odkręciła butelę ketchupu i włożyła do niej lejek.
Maria czuła, że się czerwieni. Za chwilę cała jej twarz stanie w ogniu.
- Do tej pory czuję się jak idiotka. Nie mogę uwierzyć, jak mogłam pomyśleć, że mam zdolności parapsychiczne. Żebyś mnie wtedy widziała! Byłam niesamowicie podekscytowana, że jestem obdarzona tak niezwykłą mocą. To było niesamowite! Trzymasz coś, co należy do jakiejś osoby, i dokładnie widzisz, co ona w danej chwili robi. A uzdrowienie Sassy? To było niesłychane.
- Nie powinnaś czuć się jak idiotka. Skąd mogłaś wiedzieć, że w pierścieniu, który znalazłaś w centrum handlowym, jest kamień mocy kosmitów?
Liz odsunęła butelki ketchupu i obróciła się do Marii.
- Chcę wiedzieć, dlaczego nic mi o tym wszystkim nie powiedziałaś. - Patrzyła wyczekująco, a jej ciemnobrązowe oczy miały wyraz powagi.
Sprawiłam jej wielką przykrość, uświadomiła sobie Maria. Mnie byłoby tak samo przykro, gdybym się dowiedziała, że ona ukrywa przede mną coś ważnego.
- Nie miałam zamiaru od niczego cię odsuwać - tłumaczyła. - Chodziło mi tylko o to, że sama nie byłaś w najlepszej formie, w związku z tą sprawą z Maxem. To nie był dobry moment, żeby cię w to wciągać.
- Mario, bez względu na to, co się dzieje ze mną, zawsze chcę wiedzieć, co się dzieje z tobą - oświadczyła Liz. -Gdybyś mi powiedziała, może mogłabym...
- Przestań. Ty i Max zachowujecie się tak, jakbyście byli odpowiedzialni za problemy każdego z nas. A to nie jest tak. - Maria westchnęła głęboko. - Wiesz co? Gdybym ci się wtedy ze wszystkiego zwierzyła, mogłabyś chcieć mnie powstrzymać, zanim...
- Zanim omal nie postradałaś życia - dokończyła za nią przyjaciółka.
- Tak. Właśnie dlatego niczego ci nie powiedziałam. Nie chciałam, żebyś mnie powstrzymała. Mówiłam, że nie wprowadzałam cię w tę całą sprawę, ponieważ byłaś zrozpaczona z powodu Maxa. Ale to nie jest cała prawda. W głębi serca wiedziałam, że wdaję się w coś niebezpiecznego. Traciłam przytomność, leciała mi krew z nosa. - Usłyszała, jak Liz gwałtownie wciąga powietrze, ale nie przestawała mówić. Musiała to z siebie wyrzucić. - Nie chciałam zrezygnować z korzystania z mocy ani być powstrzymaną przez ciebie, dopóki nie odnajdę miejsca, w którym ukryto statek rodziców Michaela.
- Więc w tym wszystkim chodziło tylko o Michaela.
- Miałam taki niemądry pomysł. Myślałam, że jeśli mogłabym to dla niego zrobić... - Maria potrząsnęła głową. -Zapomnij o tym. To jest zbyt głupie, żeby mogło być wyrażone słowami.
- To nie jest głupie - uspokajała ją przyjaciółka. - No dobrze, może i głupie, ale potrafię to zrozumieć.
- To mnie podnosi na duchu - mruknęła Maria, a po chwili popatrzyła przyjaciółce w oczy. - Dobrze się teraz czuję, kiedy już ci wyznałam całą prawdę.
- Więc doszłyśmy do porozumienia. Nigdy więcej sekretów - oświadczyła Liz.
- Nigdy więcej sekretów - obiecała Maria. Pchnęła drzwiczki w ladzie i przeszła na drugą stronę, by ustawić cukiernice na stolikach.
- Mario! - zawołała jej przyjaciółka.
Maria obróciła się w jej stronę. Wiedziała, że nie obejdzie się bez kazania na temat narażania życia.
- Dlaczego nie powiesz Michaelowi o swoich uczuciach? - spytała Liz.
- Dlaczego? - Maria oblała się rumieńcem. - Bo mógłby się tylko roześmiać albo zacząć się dziwnie zachowywać, albo mógłby mnie unikać - wyliczała drżącym głosem. -Mógłby przestać wchodzić do mnie w nocy przez okno... a ja nie wiem, czybym to przeżyła.
- A wiesz, co by się jeszcze mogło wydarzyć? - Liz zadała to pytanie łagodnym tonem. - Mógłby ci powiedzieć, że odwzajemnia twoje uczucia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz