***4***
- Kevin, jesteś w domu?! - zawołała Maria.
Jej młodszy brat nie odezwał się. Nie pofatygowała się nawet,
żeby wołać matkę. Mamy nigdy nie było w domu; była albo w pracy, albo na
randce. Może kiedyś, gdy sama będzie miała trzydzieści pięć lat, Maria potrafi
przyzwyczaić się do tego, że mama chodzi na randki. A jako pięćdziesięcioletnia
kobieta być może potrafi pogodzić się z myślą, że jej rodzice są rozwiedzeni.
Weszła do swojego pokoju i zobaczyła na łóżku złożoną kartkę.
Usiadła, rozwinęła ją i zaczęła czytać:
Kochana Mario, po pracy idą na kolację z
przyjaciółmi. Pożyczyłam Twój czarny sweter. Czy to nie zabawne, że mamy ten
sam rozmiar ubrań? Bądź aniołem i ugotuj spaghetti dla siebie i dla K.
Tysiączne dzięki.
Całuję mama
Jej czarny sweter. Ten, który tak się zbiegł, że nosiła go tylko
po domu. Ten, który odsłaniał brzuch. Maria nie kupiła wiadomości o kolacji z
przyjaciółmi. Ten sweter nie nadawał się na tego typu okazję. Było oczywiste,
że mama umówiła się z jakimś przyjacielem płci męskiej.
Już nigdy więcej nie włożę tego swetra, pomyślała dziewczyna.
Nie, nie tak. Zacznę go używać jako ścierki do kurzu. Nie mogę uwierzyć, że ona
włożyła coś takiego, idąc na randkę. Przede wszystkim w ogóle nie powinna
chodzić na randki.
Muszę powąchać olejek cedrowy. To uspokajający zapach. Chwyciła
plecak i zaczęła w nim gorączkowo grzebać. Pamiętała, że wzięła ze sobą fiolkę
tego olejku do szkoły, żeby go wąchać przed wygłoszeniem referatu z literatury
angielskiej.
Natrafiła na jakiś owalny kształt. Omyłka - to była szminka. I
to nawet nie jej. Bardzo ciemna, w odcieniu śliwki. Maria uwielbiała ten kolor,
ale nie mogła go używać. Miała bladą cerę i jasne włosy, więc kiedy używała
takiej szminki, czuła się tak, jakby całą jej postać przysłaniały usta. Jakby
ludzie, patrząc na nią, widzieli tylko chodzące usta.
To na pewno szminka Liz, pomyślała. Ten kolor był dla niej
stworzony. Współgrał z jej wyrazistym typem urody, długimi czarnymi włosami,
ciemnymi oczami i wspaniałymi, wysokimi kośćmi policzkowymi.
Ciekawe, jak wygląda sprawa z Jerrym, pomyślała Maria. Nagle
poczuła, że coś jej pełza po nodze. Obejrzała całą łydkę, lecz niczego nie
zauważyła. Po chwili wstała z łóżka i zdjęła narzutę, żeby ją strzepnąć.
Spojrzała na łóżko. Pościel w kwiatki zaczęła się rozpadać na kolorowe
punkciki. I nie tylko pościel, całe łóżko. Całe łóżko zamieniało się w wirującą
masę kolorowych punkcików.
To nieprawda, pomyślała, mocno zaciskając powieki. Policzy do
trzech, otworzy oczy i wtedy wszystko wróci do normalnego stanu. Wszystko wróci
do normalnego stanu. Musi wrócić.
Jeden. Dwa. Trzy. Otworzyła oczy. Cały pokój był teraz masą
wirujących, kolorowych punkcików. Nie było ścian ani mebli, nie było niczego.
Tylko punkciki. Wirowały dokoła niej feerią kolorów, coraz szybciej i szybciej.
Maria poczuła ucisk w żołądku. Zaczęło jej się kręcić w głowie.
Po chwili punkciki zwolniły swój bieg. Zestaliły się, tworząc błyszczącą
podłogę pod jej stopami, miedzianą balustradę po prawej i rząd sklepów po
lewej.
Centrum handlowe? Maria stała na górnym poziomie centrum
handlowego.
Gdy wyciągnęła ręce i chwyciła się balustrady, poczuła chłodny
dotyk metalu. Jak to możliwe? Co się właściwie stało?
Teraz naprawdę potrzebowała tej fiolki z olejkiem cedrowym. Nie
panikuj, tłumaczyła sobie. Wszystko jest w porządku. Nic ci nie grozi. Możliwe,
że masz jakąś łagodną formę pomieszania zmysłów, nic ci się nie stanie.
Odetchnęła głęboko i odeszła od balustrady. Właśnie zbliżała się
do niej mała dziewczynka z lalką w wózeczku. No widzisz, pomyślała Maria. Ona
wygląda zupełnie normalnie. Zadowolone dziecko z lalką.
Dziewczynka była coraz bliżej Marii i... przeszła przez nią. Czy
ja umarłam? - zastanawiała się Maria. Czy zabiła mnie myśl o mamie ubranej w
mój czarny sweter? Czy jestem duchem?
- Przecież pracuję jako kelnerka - za jej plecami rozległ się
znajomy dziewczęcy głos - więc wiem. Nie należy mu się napiwek za nalanie dwóch
brzoskwiniowych nektarów.
To była Liz! Maria obróciła się szybko i zobaczyła przyjaciółkę
i Jerry'ego, którzy szli w jej kierunku.
- Liz, musisz mi pomóc...
Maria wiedziała, że porusza ustami, ale nie wydobywał się z nich
żaden dźwięk.
Podłoga zachwiała się pod jej stopami. Chciała uchwycić się Liz,
ale nie mogła jej dosięgnąć. Centrum handlowe zamieniało się w kolorowe punkciki.
Osunęła się na kolana. Wirujące wokół niej kolorowe plamy
zaczęły się łączyć. Po chwili utworzyły kształt jej sypialni. Dziewczyna
siedziała na swoim łóżku.
Miała wrażenie, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi. Chcąc
je przytrzymać, wyczuła pod ręką coś twardego. Pierścień. Zdjęła go z
łańcuszka. Jarzył się w złożonych dłoniach Marii, rzucając na nie fioletowo -
zielone promienie.
Podniosła pierścień na wysokość oczu i nie spuszczała z niego
wzroku, dopóki nie przestał świecić. To nie było złudzenie optyczne, pomyślała.
To nie zrodziło się w mojej wyobraźni.
Spokojnie. Tylko spokojnie, tłumaczyła sobie. Zacznij myśleć jak
Liz. A właściwie to najbardziej przydałaby mi się sama Liz. Maria chwyciła
telefon z nocnej szafki i przycisnęła szybkie wybieranie numeru - jedynka. Pani
Ortecho podniosła słuchawkę przy drugim dzwonku. Wydawała się trochę
roztargniona, ale tak było zawsze, kiedy była czymś zajęta. Maria nie musiała
się przedstawiać. Wystarczyło powiedzieć „to ja”.
- Cześć, Mario - pozdrowiła ją pani Ortecho. - Liz dzwoniła i
powiedziała, że jest... hmmm, w bibliotece i wraca do domu za godzinę - mówiła
przy akompaniamencie brzęku patelni. - Nie, nie w bibliotece, w centrum
handlowym.
Na tę wiadomość Maria dostała gęsiej skórki.
- Chcesz, żeby do ciebie zadzwoniła?
- Tak. Dziękuję. Do widzenia.
Więc Liz rzeczywiście była w centrum handlowym. To wszystko było
coraz bardziej zwariowane.
Uspokój się i udawaj, że jesteś Liz, tłumaczyła sobie Maria.
Okay, to, co się wydarzyło, miało niewątpliwy związek z pierścieniem - a
przynajmniej z kamieniem w pierścieniu. Pierwszą rzeczą, jaką by zrobiła Liz,
byłoby odszukanie wiadomości o tym kamieniu, ustalenie bezspornych faktów.
Maria podniosła się z trudem na nogi, podeszła wolnym krokiem do
półki z książkami i wyciągnęła „Encyklopedię kamieni szlachetnych i
kryształów”. Usiadłszy przy biurku, zaczęła ją uważnie przeglądać, szukając
podobnego kamienia.
Nie ten. Tamten też nie. Przewróciła kolejną kartkę i jej wzrok
przyciągnął tekst w ramce. Przedstawiał on, mającą licznych zwolenników, teorię
na temat magicznych właściwości kamieni i kryształów. Między innymi sądzono, że
potrafią one wyzwalać u pewnych osób zdolności parapsychiczne.
Zdolności parapsychiczne... Maria trzymała w ręku szminkę Liz,
zastanawiając się, jak przebiega jej spotkanie z Jerrym, i właśnie wtedy
zobaczyła Liz. To musiało znaczyć, że Maria ma zdolności parapsychiczne. Czy
osadzony w pierścieniu kamień pomógł je wyzwolić?
Przecież szamani posiadają moc uzdrawiania. Jeśli ona była
czarodziejką, to może rzeczywiście uzdrowiła wtedy Sassafrasa! Poczuła nagle,
że przepełniają energia, jakby jarzyły się w niej rzucane przez pierścień
promienie światła.
To ci dopiero! A wczoraj siedziała we Flying Pepperoni i czuła
się jak zwykła dziewczyna z sąsiedztwa. Bezbarwna przez duże B. Tak bardzo się
bała, że jakaś egzotyczna dziewczyna kosmitka może pojawić się w mieście i
zabrać jej Michaela. Co nie oznaczało, że Maria w jakikolwiek sposób go miała.
A teraz okazuje się, że nie jest bezbarwna ani nudna. Dysponowała
mocą, której nie mieli nawet Michael, Max i Isabel.
Potrząsnęła głową. Zbyt pochopnie wyciągała wnioski z tego, co
się wydarzyło. Pewnie to było tak - weszła do pokoju, usiadła na łóżku i się
zdrzemnęła. Zawsze miała przedziwne sny, kiedy zasypiała w ciągu dnia.
Mogłaby ponownie zrobić próbę ze szminką Liz. Byłoby jednak
lepiej - bardziej naukowo - gdyby przeprowadziła teraz test na kimś innym. Kevin,
zdecydowała. Jej brat rozrzucał swoje rzeczy po całym domu. Szybko wybiegła z
pokoju i znalazła na podłodze jego rękawicę bejsbolową. Nie trzeba było długo
szukać, żeby znaleźć coś należącego do tego bałaganiarza.
Maria wzięła rękawicę, wróciła do swojego pokoju i usiadła na
łóżku. Ścisnęła rękawicę w dłoni.
- Ciekawa jestem, co on teraz robi - szepnęła.
Łóżko zaczęło się pod nią kołysać. Tak! To działało.
Pokój rozpłynął się w masie kolorowych wirujących punkcików.
Jakie to piękne, pomyślała. Teraz nie jestem już tak potwornie przerażona.
Punkciki zaczęły się łączyć, tworząc parking przed minimarketem.
Maria stała na parkingu, a Kevin i jego dwaj kumple siedzieli na krawężniku
przed sklepem.
- Mogę odbekać całą Przysięgę Wierności - pochwalił się Kevin.
Chwycił wielki kubek gazowanego napoju i pochłonął go jednym
haustem. Maria dokładnie widziała ruch mięśni jego przełyku.
Kevin otworzył usta, żeby odbeknąć, ale kolorowe punkciki nagle
znowu zawirowały. To dobrze, pomyślała. Brat zawsze ją zmuszał, by
przysłuchiwała się jego bekaniu. Chętnie opuści jeden z tych popisów.
Punkciki uformowały się i dziewczyna znalazła się w swoim
pokoju. Spojrzała na pierścień. Był znowu rozjarzony.
- Maaarrriiia! - usłyszała zza drzwi wrzask Kevina. Dobrze
wiedział, że nie wolno mu bez pozwolenia wchodzić do jej pokoju.
- Nie jestem głucha - warknęła, wstając z łóżka, żeby otworzyć
drzwi.
- Jesteś tego pewna? - spytał Kevin. - Wołałem cię już cztery
tysiące razy.
- Wołałeś mnie tylko raz - odpaliła.
Nie wiedzieć czemu, zawsze wdawała się z nim w te niemądre
sprzeczki.
- Nieważne - mruknął chłopak. - Czy nie masz przypadkiem zamiaru
ugotować kolacji?
- Nie wiem, jak będziesz mógł jeść kolację po takiej ilości
gazowanego napoju, który przed chwilą wypiłeś.
Zaraz, zaraz, pomyślała. Dopiero co go widziałam przy
minimarkecie. Nawet gdyby od razu stamtąd wyruszył, nie mógłby przyjechać na
rowerze do domu wcześniej niż za pięć minut.
Chłopak wyjął z plecaka plastikowy kubek.
- Tylko tyle wypiłem - powiedział. - To jest największy kubek,
jaki tam mają.
Maria widziała dokładnie ten sam kubek podczas swojego transu.
To nie było możliwe, żeby Kevin był w minimarkecie dziesięć sekund temu, a
teraz już w domu.
- Naprawdę wołałeś mnie tyle razy, zanim się odezwałam? -
spytała.
- Tak. Nawet miałem nadzieję, że już umarłaś. Tylko że wtedy
musiałbym sam zrobić sobie spaghetti. - Kevin uśmiechnął się niewinnie do
siostry i ruszył do swojego pokoju.
Maria oparła się o framugę i opasała ramionami. Tak samo jak
wtedy, kiedy uleczyłam łapkę Sassa, pomyślała, mój zegar skoczył wówczas pięć
minut do przodu.
Wtedy sądziła, że coś jest nie w porządku z zegarem, ale
jednak... za każdym razem, kiedy używała mocy parapsychicznej, gdzieś się
zapodziewało trochę czasu. Niezbyt wiele. Przedtem pięć minut. Teraz około
dziesięciu minut.
Chwileczkę. Czy utraciłam trochę czasu wtedy, jak zobaczyłam Liz
w centrum handlowym? Nie potrafiła tego ocenić. Była sama w pokoju, więc mogła
nie zwrócić na to uwagi.
Ciekawa jestem, co się ze mną dzieje podczas tego zaniku czasu?
Od tych rozważań włosy stawały dęba, ale to nie mogło być nic niedobrego,
tłumaczyła sobie. Czuję się świetnie. Nawet lepiej niż świetnie.
Uśmiechnęła się do siebie. Niewątpliwie jestem czarodziejką,
pomyślała. A to oznacza, że nie jestem zwyczajną dziewczyną.
***
- Co z Korpusem Szkolenia Oficerów Rezerwy? - spytał major,
pojawiając się nagle w drzwiach pokoju Alexa.
Ojciec Alexa miał obsesję na punkcie Korpusu Szkolenia Oficerów
Rezerwy i chciał, by syn zaangażował się w akcję wprowadzenia tych zajęć do
swojej szkoły - ponieważ, jak się okazało, ten program realizowano tam tylko w
teorii. Byłby najszczęśliwszy, gdyby każde dziecko w Roswell poświęcało swój
wolny czas na robienie pompek, uczyło się czyszczenia karabinów i tak dalej.
Alex nie bardzo wiedział, na czym właściwie polegały zajęcia KSOR. Ojciec dał
mu całą tonę materiałów na ten temat, a chłopak posłusznie włożył je do teczki
spraw bieżących.
Naturalnie, zanim wyrzucił te wszystkie materiały do śmieci,
zapakował je do grubej papierowej torby. Nie chciałby być świadkiem wydarzenia,
porównywalnego z katastrofą elektrowni atomowej, gdyby tata znalazł te papiery
w śmietniku.
- Czy chodzi ci o Koordynację Statystyki Orangutanów
Roślinożernych? - spytał niewinnym głosem Alex.
- Czas jest kosztownym towarem - odpowiedział mu ojciec. - Kiedy
marnujesz mój czas, to tak, jakbyś kradł mi pieniądze.
Chłopak westchnął ciężko. Bogowie musieli pewnie dostać jakiś
pilny telefon w tym czasie, kiedy mieli obdarzyć jego ojca poczuciem humoru. A
jeśli nawet tak nie było, to po wstąpieniu do wojska na pewno usunięto je ojcu
operacyjnie.
Alex dobrze znał swojego tatę. Jeśli posunąłby się za daleko, to
majorowi mogłoby się przypomnieć, że trzeba posprzątać w garażu albo pozgarniać
psie kupy na podwórku za domem. Chłopak postanowił jednak, że będzie robił
wszystko, by ojciec pożałował, że taki pomysł w ogóle przyszedł mu do głowy.
Alex wiedział jednak, że i tak program KSOR zostanie wprowadzony do jego
szkoły. I prawdopodobnie on będzie brał w nim udział.
- Alex, telefon! - zawołała matka z kuchni. Świetnie! -
pomyślał.
- Później podam ci ostatnie ustalenia - zwrócił się do ojca, po
czym wbiegł do kuchni i chwycił słuchawkę. - Bez względu na to, kto dzwoni,
jesteś moim najlepszym przyjacielem.
- Hmm, dzięki.
Isabel. Jej głos brzmiał dziwnie ochryple. Było to zupełnie
zrozumiałe. Ostatnio prawie się nie odzywała. Alex przez ostatnie trzy dni
codziennie ją odwiedzał i mówił, praktycznie tylko do siebie, siedząc za jej
zamkniętymi drzwiami.
- Jak leci? - spytał, zupełnie wytrącony z równowagi faktem, że
Isabel do niego dzwoni.
- Okay... Chciałam cię prosić o przysługę. Chociaż już tyle dla
mnie zrobiłeś...
Nie podobał mu się ton jej głosu. Zbyt nieśmiały. Nie w stylu
Isabel. Co prawda potrafiła dać się we znaki swoją arogancją, kiedy pozwalała
mu odczuć, że powinien być wdzięczny losowi za przywilej przebywania w jej
towarzystwie, to teraz jednak cierpiał, słysząc przygnębienie w jej głosie.
- Już ją masz - rzucił.
- Nie chcesz wiedzieć, jaka to ma być przysługa? - Isabel
roześmiała się z lekka.
- I tak masz mnie w ręku. Jeśli nie zrobię tego, co chcesz,
mogłabyś wszystkim opowiedzieć tę historię... wiesz, tę o ptaku. Wtedy moi tak
zwani przyjaciele śpiewaliby mi piosenkę z ”Ulicy Sezamkowej” do końca mojego
nieszczęsnego żywota.
Tym razem Isabel roześmiała się głośno.
- Moja mama stanowczo nalega, żebym jutro poszła do szkoły. Albo
do lekarza. Pomyślałam, że jak będziesz jechał, to mógłbyś mnie zabrać po
drodze.
Alex nie spytał jej, dlaczego nie może jechać z Maxem. To go
zupełnie nie obchodziło.
- Przyjadę - obiecał.
- No to ekstra - odpowiedziała Isabel.
Czy to miał być koniec rozmowy? Czy chciała, żeby coś jeszcze do
niej mówił, czy może potem powie: „Zadzwoniłam, żeby go o coś poprosić, a on
godzinami trzymał mnie przy telefonie”.
- Więc, hmm, zobaczymy się rano - odezwała się Isabel. Nadal nie
było jasne, czy Alex ma się z nią pożegnać i odłożyć słuchawkę. Czuł, że
dziewczyna ma jeszcze coś do powiedzenia.
- Dziękuję, że wybrałaś Korporację Alex - taxi - zażartował. -
Chcesz wcześnie jechać do szkoły czy...
- Alex, nie wiem, jak mam to powiedzieć, ale muszę to zrobić.
Max mówi, że nie jestem w tym dobra. Muszę jednak spróbować - wyrzuciła z
siebie Isabel.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
W słuchawce słychać było teraz przerywany oddech Isabel.
- Chcę cię przeprosić, tyle że nie bardzo wiem, od czego zacząć.
Jeśli wrócę do tego wieczoru, kiedy graliśmy w minigolfa, to nigdy nie
skończymy rozmowy.
Alex pamiętał ten wieczór. Pamiętał, jak Isabel patrzyła mu w
oczy, mówiąc, że dokładnie wie, czego chce, i go pocałowała. Potem zapomniała
zupełnie o jego istnieniu, ponieważ następnego dnia poznała Nikolasa.
- Skupię się na najważniejszym - mówiła dalej. - Jest mi
naprawdę przykro, że tak się zachowywałam, kiedy byłam z Nikolasem. Nawet po
tym, jak on zrobił ci krzywdę, nadal myślałam... Nie wiem, o czym myślałam.
Chyba w ogóle nie myślałam, a jeśli już, to tylko o sobie.
- Isabel, nie musisz...
- Proszę cię, pozwól mi skończyć - przerwała mu. - Tak świetnie
się bawiłam, że nie chciałam słuchać, kiedy mówiłeś, że narażam siebie i innych
na niebezpieczeństwo. Powinnam była ciebie posłuchać. Wtedy może...
Alex domyślał się, że dziewczyna z trudem powstrzymuje łkanie.
Nie odezwał się jednak. Będzie jej lżej, kiedy wypowie się do końca.
- W każdym razie przepraszam cię - ciągnęła. - Szczególnie za
to, że się na ciebie rozzłościłam i powiedziałam, że jesteś zazdrosny o
Nikolasa. Wiem, że tobie zależało tylko na tym, żeby mnie chronić. Już... już
muszę kończyć, okay?
Do zobaczenia.
Odłożyła słuchawkę, zanim Alex zdołał przyjąć jej przeprosiny i
powiedzieć do widzenia. Może lepiej, że tak się stało. Nie musiał się
zastanawiać, czy ma powiedzieć jej prawdę. Naturalnie, mówił jej, żeby się
trzymała z daleka od Nikolasa, ponieważ był przekonany, że ten facet ściągnie
na Isabel nieszczęście. Ale to wcale nie znaczyło, że myliła się, mówiąc, że
Alex jest zazdrosny o Nikolasa. Był zazdrosny. Patologicznie.
Sięgnął do kieszeni i wyjął fotografie, które znalazł w
automacie w centrum handlowym. Starali się wtedy odnaleźć Isabel i Nikolasa,
zanim zrobi to Valenti. Alex natrafił na zdjęcia tej dwójki zrobione w trakcie,
kiedy całowali się bez opamiętania i bez żenady.
Wiedział, że powinien je wyrzucić - a już na pewno tę, na której
Nikolas trzymał kartkę papieru z napisem „Cześć, Alex” - jednak nosił je ze
sobą.
Sam widok tych zdjęć wywołał w nim niekontrolowany wybuch
zazdrości. To było żałosne. Jak mógł być zazdrosny o nieżyjącego chłopaka?
Wrzucił zdjęcia do zlewu i przyłożył do nich zapaloną zapałkę.
Natychmiast spłonęły.
Gdyby jeszcze mógł usunąć Nikolasa z pamięci Isabel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz