piątek, 12 lipca 2013

Rozdział czwarty

***4***
- Wcale nie mam ochoty być jakimś głowonogiem. Chyba że taką mątwą jak Squidly Diddly - rzekł Alex, kiedy wraz z bratem nakrywał do stołu. - A może on był ośmiornicą? Nie. Na pewno był mątwą.
Jesse rzucił mu takie spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: Co ty pleciesz?
- To kreskówka. Z Cartoon Network - wyjaśniał mu Alex. - Puszczają też „Speed Racer", „Scooby Doo". Całą klasykę.
- Po pierwsze, piechota morska to nie są mątwy ani ośmiornice, tak przezywają marynarkę wojenną. Marines nazywają morskimi niedźwiedziami. Oczywiście nie tacy smarkacze jak ty. Dostałbyś niezłe lanie, gdybyś tylko spróbował - ostrzegł go Jesse. - A po drugie, czy puszczają tam kreskówki „Josie" i „Pussycats"? Te kociaki są całkiem niezłe.
Alex roześmiał się. Jesse był najfajniejszy z jego braci. Co prawda wygłosił mu już kazanie pod hasłem „musisz zostać wojskowym", ale od czasu do czasu myślał o innych sprawach, a nawet potrafił o nich mówić. W przeciwieństwie do ojca i drugiego brata, Harry'ego, który też przyjechał do domu w odwiedziny.
Szczęśliwie dla Alexa nie było Roberta, trzeciego starszego brata, który tym razem nie mógł przyjechać. Alex nie poradziłby sobie z frontalnym atakiem czterech oficerów, tłumaczących mu, dlaczego natychmiast po skończeniu szkoły powinien iść do wojska. Miał już dość, kiedy Jesse, Harry i ojciec przypuścili na niego szturm. Podejrzewał zresztą, że nie był to koniec walki.
- Służba w marines całkowicie zmienia twoje życie -powiedział Jesse.
No właśnie, to nie był koniec.
- Jakbyś miał nową rodzinę - ciągnął brat. - Albo jakbyś miał większą rodzinę.
Większa rodzina... to rzeczywiście szalenie pociągające. Do jadalni wszedł Harry i usiadł na krześle.
- Wy, dziewczęta, umiecie tak ładnie nakrywać do stołu -zaszczebiotał.
- Dziękujemy. Postawiliśmy dla ciebie piękną czerwoną miskę na podłodze w kuchni - odparował Jesse. - Uznaliśmy, że tam będziesz się czuł swobodniej, ponieważ mamy gościa, a ty nie nauczyłeś się jeszcze posługiwać sztućcami.
- Gościa? A, już wiem, mamy poznać panienkę Alexa. Panienkę Alexa! Harry najwyraźniej spodziewał się jakiejś słodkiej idiotki. Alex nie mógł się już doczekać chwili, kiedy brat będzie mógł ocenić cały urok Isabel. Zobaczymy, jaką zrobi wtedy minę. No dobra, może to brzmi trochę uwłaczająco. Alex szybko przeprosił w myślach boginię kobiecości czy kogo tam trzeba. Ale mimo wszystko to prawdziwa przyjemność móc pokazać Harry'emu i Jessemu - a nawet ojcu - że najmłodszy brat gra w pierwszej lidze.
Harry wychylił się tak głęboko, że jego krzesło balansowało na dwóch nogach.
- Właśnie skończyłem rozmowę telefoniczną z Alice Shaffer - zwrócił się do Alexa.
- Z kim? - spytał chłopak, kładąc na stole ostatni widelec.
- Z twoją dyrektorką. Powiedziała mi, że nie dostała od ciebie żadnych formularzy zgłoszeń do Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy. - Harry nadal kiwał się na krześle, które już zaczynało głośno trzeszczeć. - Mówiła też, że nigdy jej nawet nie wspomniałeś o KSOR-ze. Koniec, kropka.
Alex miał ochotę wykopać spod niego krzesło. Fakt, że ojciec miał obsesję na punkcie włączenia szkolenia wojskowego do programu liceum, nie oznaczał jeszcze, że Harry musiał się w to tak bardzo angażować.
- My trzej mamy się z nią spotkać jutro o czwartej - ciągnął Harry. - Ojciec chce, żebyś też tam był - zwrócił się do Jessego. - Sądzi, że my dwaj stanowimy najlepszy dowód na korzyści płynące z programu KSOR-u. Tylko lepiej się nie odzywaj, żebyś wszystkiego nie zepsuł.
- Zgubiłem te formularze, które dostałem od ojca - poinformował braci Alex. - Nowe mają mi przysłać pocztą. Bez tych materiałów nie ma sensu urządzać spotkania. - Nie było to zbyt oryginalne tłumaczenie. Trochę lepsze, niż gdyby powiedział, że te blankiety zjadł pies, którego zresztą nie mieli.
- Nie ma sprawy - odpowiedział Harry. - Ojciec prosił, żebym przywiózł jeden na wzór.
No to ekstra.
- Nie myślałeś chyba, że uda ci się z tego wykręcić, prawda? - Jesse popatrzył na Alexa, a jego wzrok wyrażał nawet trochę współczucia.
- Chyba nie - przyznał Alex. Robił wszystko, co było w jego mocy, by storpedować ten plan. Traktował te poczynania jak ćwiczenia przed walną bitwą, kiedy to powie majorowi, że nie ma zamiaru robić kariery wojskowej.
Jeśli człowiek jest zmuszony do działania przy wprowadzaniu do szkoły programu KSOR-u i nie udaje mu się uniknąć uczestnictwa w tym programie, to jeszcze nie musi oznaczać, że skończy w wojsku, pocieszał się Alex.
Chciałby w to wierzyć.
- Musimy dobrze obmyślić, co powiemy na tym spotkaniu - Harry zwrócił się teraz do Jessego. - Dyrektorka Alexa nie była entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu.
- Ja mam się nie odzywać, pamiętasz? - odpowiedział Jesse.
- W porządku - zgodził się Harry. - Alex, chciałbym dostać od ciebie listę wszystkich klubów i organizacji, jakie macie w szkole. W ten sposób... - Przerwał mu dzwonek.
- Już idę. - Najmłodszy z braci wybiegł z jadalni, zanim Harry zdążył dokończyć zdanie. Kiedy otworzył drzwi, na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech. Chyba jeszcze nigdy widok Isabel nie sprawił mu tak wielkiej przyjemności.
- Pięknie wyglądasz - powiedział ściszonym głosem. Harry i Jesse pokładaliby się ze śmiechu, gdyby to usłyszeli.
Isabel rzeczywiście pięknie wyglądała... jak zwykle. Ale dziś wieczorem była w dodatku bardzo ładnie ubrana. Miała na sobie błyszczącą obcisłą sukienkę z wyhaftowanymi na dole różyczkami. Jej blond włosy opadały luźno na ramiona.
- Dziękuję - odpowiedziała. - Może mnie przedstawisz? Alex obrócił się i zobaczył, że bracia też stoją w holu, a ojciec jest już w połowie schodów. Na jego widok poczuł skurcz żołądka; często mu się to zdarzało.
- To jest mój brat Jesse. To Harry. A to mój tato.
- Jestem Isabel Evans. - Dziewczyna podała rękę zgromadzonym wokół niej mężczyznom.
No ładnie. Zapomniał ją przedstawić! Ale Isabel natychmiast to skorygowała. Potrafiła robić dobre wrażenie na ludziach i wytwarzać swobodną atmosferę. Przynajmniej wtedy, kiedy jej się chciało.
- Dlaczego stoicie w holu?! - zawołała matka. - Chodźcie do salonu!
Wszyscy posłusznie skierowali się do salonu. Alex i Isabel usiedli na dwuosobowej kanapce. Nie objął jej, jak by to zrobił w innych okolicznościach; obecność rodziny krępowała go.
- A więc, Isabel.... - odezwał się Harry. - Alex pomaga mi obmyślić plan, jak uzyskać zgodę dyrektorki na wprowadzenie programu KSOR-u do waszej szkoły. Masz jakiś pomysł?
Ale się podlizuje. Alex był pewien, że brat chce tylko pokazać ojcu, że wziął tę sprawę w swoje ręce. Harry miał dwadzieścia dwa lata i nadal robił wszystko, aby sprawić przyjemność tatusiowi.
- Może powinniście jej powiedzieć, że ten program niezbyt się różni od tego, co robią cheerleaderki - oświadczyła Isabel. - Stacey Scheinin, nasza główna cheerleaderka, bardzo przypomina sierżanta, który przeprowadza musztrę, z tą tylko różnicą, że ma głosik jak Minnie Mouse.
Alex spodziewał się, że zaraz nastąpi wybuch, bo ojcu nie spodoba się to porównywanie. Ale jego tata roześmiał się. Śmiał się przez cały czas, kiedy Isabel naśladowała Stacey i inne cheerleaderki.
Mama i bracia też się śmiali, a sądząc po spojrzeniach, jakimi Harry i Jesse obrzucali Isabel, najwyraźniej uważali ją za wspaniałą dziewczynę.
A Isabel była jego dziewczyną. Alex był zadowolony, że bracia mają mu czego zazdrościć choć raz w jego krótkim życiu.
***
Max obracał w rękach zapalniczkę. Przez zielony plastik wyraźnie było widać przelewający się w niej płyn.
Zapalił ją po chwili i uważnie obserwował płomień, przypominając sobie incydent w laboratorium. Tam tak intensywnie wpatrywał się w blask palnika bunsenowskiego, że miał przed oczami tylko migocącą pomarańczowożółtą ścianę. Wszystko zniknęło, łącznie z Liz. Piękny groźny ogień otaczał Maxa ze wszystkich stron, jego jaskrawe barwy paliły mu oczy. Liz mówiła, że trzymał palec w ogniu, ale on tego nie czuł. Wydawało mu się tylko, że za chwilę ten płomień wchłonie jego oczy.
Odłożył zapalniczkę, otworzył laptopa i kliknął na plik zatytułowany „Nawozy". Nazwał go tak, bo z jego komputera korzystali też czasem matka, ojciec i Isabel, a plik pod nazwą „Akino" na pewno by ich zainteresował. Jak również „Śmierć". A żadne z nich nie zwróci uwagi na „Nawozy". Ta nazwa wydała mu się odpowiednia. Sam stanie się nawozem, czymś, co pomaga rosnąć kwiatom. Pokarmem dla robaków. Czy to nie jest makabryczne? - pomyślał. Wpisał datę i streścił pokrótce swoje przeżycia w laboratorium. Kiedy będzie miał wystarczającą ilość danych, zacznie je porządkować. Ile razy doznał intensyfikacji dźwięków, ile razy miał spotęgowane widzenie, ile razy... Pojawią się pewnie jakieś nowe objawy. Chciał się zorientować, w jakim tempie rozwija się akino.
Naukowe podejście do tego problemu pozwalało mu się w jakiś sposób zdystansować. Traktować tę sprawę w kategoriach przypadku klinicznego, bezosobowo. W swoich notatkach nazwał się pacjentem X. Pacjent X doznał chwilowej utraty wzroku. Pacjent X miał odczucie, jak to określił, jakby pałeczki, którymi grano na bębnach, wybijały rytm na jego mózgu. Wydaje się, że myśli pacjenta X obracają się wokół makabrycznych wydarzeń. Skóra pacjenta X po zetknięciu z płomieniem zaczęła, jak mówiono, „bulgotać". Tak powiedziała Liz. Szybko poprawił tekst: według naocznego świadka, skóra pacjenta X zaczęła bulgotać.
Znowu wziął do ręki zapalniczkę. Warto byłoby mieć relację z pierwszej ręki. Z pierwszej ręki. Ha! Niezła gra słów! Pacjent X nie zatracił jeszcze poczucia humoru. Zapalił zapalniczkę, zawahał się chwilę, po czym włożył w płomień wskazujący palec.
Czuł ciepło, ale nie ból. Nawet wtedy, kiedy zapachniało przypalonym hot dogiem, nadal nie odczuwał bólu. Relacja świadka była bezbłędna. Jego skóra rzeczywiście bulgotała.
Max wyjął palce z płomienia i zgasił zapalniczkę. Bąble, które miał na palcu, zaczęły się szybko zmniejszać, a po chwili skóra była już zupełnie gładka, bez śladu zaczerwienienia, bez pęcherzy. Przesunął palcem po biurku. Zero bólu.
Fascynujące. Przypadek pacjenta X był naprawdę fascynujący.
Gdy usłyszał stukanie do drzwi, szybko zaciemnił ekran. Do pokoju wpadła Isabel i rzuciła się na jego łóżko.
- Zdobyłam dzisiaj mnóstwo punktów - obwieściła z pełnym zadowolenia uśmiechem. - Cała rodzina Alexa kocha Isabel. Mama i bracia, nawet ojciec.
- Hm, to dobrze - powiedział Max. Trudno mu było wydobyć z siebie nawet te trzy słowa. Pacjent X ma problemy na poziomie najprostszego porozumiewania się z otoczeniem. Trzeba pamiętać, żeby to zapisać.
Isabel pociągnęła nosem.
- Robiłeś tu jakieś doświadczenia chemiczne? Strasznie śmierdzi. Wiesz przecież, że takie rzeczy masz robić w garażu.
- Tak. Zapomniałem o tym - mruknął.
Teraz nadszedł czas, aby jej o wszystkim powiedzieć. Miał zamiar zrobić to wczoraj wieczorem. Zawiadomić siostrę, Michaela i resztę przyjaciół o istnieniu akino. Przełożył to na dzisiaj, na porę lunchu, jednak nie mógł tego zrobić.
Mówiłby do nich jako on, Max, a nie pacjent X, który niedługo umrze. Dotyczyłoby to także jego siostry i najlepszego przyjaciela, którzy w swoim czasie również umrą z powodu akino. Nie mówiłby wtedy o dwóch kolejnych przypadkach klinicznych.
Nie potrafił sobie z tym poradzić.

Może nie będzie musiał tego robić. Może uda mu się odnaleźć kryształy, zanim będzie za późno. Może znajdzie się jakieś cudowne lekarstwo dla pacjenta X. Może.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz