***4***
- Wcale nie mam ochoty być jakimś głowonogiem. Chyba że taką
mątwą jak Squidly Diddly - rzekł Alex, kiedy wraz z bratem nakrywał do stołu. -
A może on był ośmiornicą? Nie. Na pewno był mątwą.
Jesse rzucił mu takie spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: Co ty
pleciesz?
- To kreskówka. Z Cartoon Network - wyjaśniał mu Alex. -
Puszczają też „Speed Racer", „Scooby Doo". Całą klasykę.
- Po pierwsze, piechota morska to nie są mątwy ani ośmiornice,
tak przezywają marynarkę wojenną. Marines nazywają morskimi niedźwiedziami.
Oczywiście nie tacy smarkacze jak ty. Dostałbyś niezłe lanie, gdybyś tylko
spróbował - ostrzegł go Jesse. - A po drugie, czy puszczają tam kreskówki
„Josie" i „Pussycats"? Te kociaki są całkiem niezłe.
Alex roześmiał się. Jesse był najfajniejszy z jego braci. Co
prawda wygłosił mu już kazanie pod hasłem „musisz zostać wojskowym", ale
od czasu do czasu myślał o innych sprawach, a nawet potrafił o nich mówić. W
przeciwieństwie do ojca i drugiego brata, Harry'ego, który też przyjechał do
domu w odwiedziny.
Szczęśliwie dla Alexa nie było Roberta, trzeciego starszego
brata, który tym razem nie mógł przyjechać. Alex nie poradziłby sobie z
frontalnym atakiem czterech oficerów, tłumaczących mu, dlaczego natychmiast po
skończeniu szkoły powinien iść do wojska. Miał już dość, kiedy Jesse, Harry i
ojciec przypuścili na niego szturm. Podejrzewał zresztą, że nie był to koniec
walki.
- Służba w marines całkowicie zmienia twoje życie -powiedział
Jesse.
No właśnie, to nie był koniec.
- Jakbyś miał nową rodzinę - ciągnął brat. - Albo jakbyś miał
większą rodzinę.
Większa rodzina... to rzeczywiście szalenie pociągające. Do
jadalni wszedł Harry i usiadł na krześle.
- Wy, dziewczęta, umiecie tak ładnie nakrywać do stołu
-zaszczebiotał.
- Dziękujemy. Postawiliśmy dla ciebie piękną czerwoną miskę na
podłodze w kuchni - odparował Jesse. - Uznaliśmy, że tam będziesz się czuł
swobodniej, ponieważ mamy gościa, a ty nie nauczyłeś się jeszcze posługiwać
sztućcami.
- Gościa? A, już wiem, mamy poznać panienkę Alexa. Panienkę
Alexa! Harry najwyraźniej spodziewał się jakiejś słodkiej idiotki. Alex nie
mógł się już doczekać chwili, kiedy brat będzie mógł ocenić cały urok Isabel.
Zobaczymy, jaką zrobi wtedy minę. No dobra, może to brzmi trochę uwłaczająco.
Alex szybko przeprosił w myślach boginię kobiecości czy kogo tam trzeba. Ale
mimo wszystko to prawdziwa przyjemność móc pokazać Harry'emu i Jessemu - a
nawet ojcu - że najmłodszy brat gra w pierwszej lidze.
Harry wychylił się tak głęboko, że jego krzesło balansowało na
dwóch nogach.
- Właśnie skończyłem rozmowę telefoniczną z Alice Shaffer -
zwrócił się do Alexa.
- Z kim? - spytał chłopak, kładąc na stole ostatni widelec.
- Z twoją dyrektorką. Powiedziała mi, że nie dostała od ciebie
żadnych formularzy zgłoszeń do Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy. - Harry
nadal kiwał się na krześle, które już zaczynało głośno trzeszczeć. - Mówiła
też, że nigdy jej nawet nie wspomniałeś o KSOR-ze. Koniec, kropka.
Alex miał ochotę wykopać spod niego krzesło. Fakt, że ojciec
miał obsesję na punkcie włączenia szkolenia wojskowego do programu liceum, nie
oznaczał jeszcze, że Harry musiał się w to tak bardzo angażować.
- My trzej mamy się z nią spotkać jutro o czwartej - ciągnął
Harry. - Ojciec chce, żebyś też tam był - zwrócił się do Jessego. - Sądzi, że
my dwaj stanowimy najlepszy dowód na korzyści płynące z programu KSOR-u. Tylko
lepiej się nie odzywaj, żebyś wszystkiego nie zepsuł.
- Zgubiłem te formularze, które dostałem od ojca - poinformował
braci Alex. - Nowe mają mi przysłać pocztą. Bez tych materiałów nie ma sensu
urządzać spotkania. - Nie było to zbyt oryginalne tłumaczenie. Trochę lepsze,
niż gdyby powiedział, że te blankiety zjadł pies, którego zresztą nie mieli.
- Nie ma sprawy - odpowiedział Harry. - Ojciec prosił, żebym
przywiózł jeden na wzór.
No to ekstra.
- Nie myślałeś chyba, że uda ci się z tego wykręcić, prawda? -
Jesse popatrzył na Alexa, a jego wzrok wyrażał nawet trochę współczucia.
- Chyba nie - przyznał Alex. Robił wszystko, co było w jego
mocy, by storpedować ten plan. Traktował te poczynania jak ćwiczenia przed
walną bitwą, kiedy to powie majorowi, że nie ma zamiaru robić kariery
wojskowej.
Jeśli człowiek jest zmuszony do działania przy wprowadzaniu do
szkoły programu KSOR-u i nie udaje mu się uniknąć uczestnictwa w tym programie,
to jeszcze nie musi oznaczać, że skończy w wojsku, pocieszał się Alex.
Chciałby w to wierzyć.
- Musimy dobrze obmyślić, co powiemy na tym spotkaniu - Harry
zwrócił się teraz do Jessego. - Dyrektorka Alexa nie była entuzjastycznie
nastawiona do tego pomysłu.
- Ja mam się nie odzywać, pamiętasz? - odpowiedział Jesse.
- W porządku - zgodził się Harry. - Alex, chciałbym dostać od
ciebie listę wszystkich klubów i organizacji, jakie macie w szkole. W ten
sposób... - Przerwał mu dzwonek.
- Już idę. - Najmłodszy z braci wybiegł z jadalni, zanim Harry
zdążył dokończyć zdanie. Kiedy otworzył drzwi, na jego twarzy ukazał się
szeroki uśmiech. Chyba jeszcze nigdy widok Isabel nie sprawił mu tak wielkiej
przyjemności.
- Pięknie wyglądasz - powiedział ściszonym głosem. Harry i Jesse
pokładaliby się ze śmiechu, gdyby to usłyszeli.
Isabel rzeczywiście pięknie wyglądała... jak zwykle. Ale dziś
wieczorem była w dodatku bardzo ładnie ubrana. Miała na sobie błyszczącą
obcisłą sukienkę z wyhaftowanymi na dole różyczkami. Jej blond włosy opadały
luźno na ramiona.
- Dziękuję - odpowiedziała. - Może mnie przedstawisz? Alex
obrócił się i zobaczył, że bracia też stoją w holu, a ojciec jest już w połowie
schodów. Na jego widok poczuł skurcz żołądka; często mu się to zdarzało.
- To jest mój brat Jesse. To Harry. A to mój tato.
- Jestem Isabel Evans. - Dziewczyna podała rękę zgromadzonym
wokół niej mężczyznom.
No ładnie. Zapomniał ją przedstawić! Ale Isabel natychmiast to
skorygowała. Potrafiła robić dobre wrażenie na ludziach i wytwarzać swobodną
atmosferę. Przynajmniej wtedy, kiedy jej się chciało.
- Dlaczego stoicie w holu?! - zawołała matka. - Chodźcie do
salonu!
Wszyscy posłusznie skierowali się do salonu. Alex i Isabel
usiedli na dwuosobowej kanapce. Nie objął jej, jak by to zrobił w innych
okolicznościach; obecność rodziny krępowała go.
- A więc, Isabel.... - odezwał się Harry. - Alex pomaga mi
obmyślić plan, jak uzyskać zgodę dyrektorki na wprowadzenie programu KSOR-u do
waszej szkoły. Masz jakiś pomysł?
Ale się podlizuje. Alex był pewien, że brat chce tylko pokazać
ojcu, że wziął tę sprawę w swoje ręce. Harry miał dwadzieścia dwa lata i nadal
robił wszystko, aby sprawić przyjemność tatusiowi.
- Może powinniście jej powiedzieć, że ten program niezbyt się
różni od tego, co robią cheerleaderki - oświadczyła Isabel. - Stacey Scheinin,
nasza główna cheerleaderka, bardzo przypomina sierżanta, który przeprowadza
musztrę, z tą tylko różnicą, że ma głosik jak Minnie Mouse.
Alex spodziewał się, że zaraz nastąpi wybuch, bo ojcu nie
spodoba się to porównywanie. Ale jego tata roześmiał się. Śmiał się przez cały
czas, kiedy Isabel naśladowała Stacey i inne cheerleaderki.
Mama i bracia też się śmiali, a sądząc po spojrzeniach, jakimi
Harry i Jesse obrzucali Isabel, najwyraźniej uważali ją za wspaniałą
dziewczynę.
A Isabel była jego dziewczyną. Alex był zadowolony, że bracia
mają mu czego zazdrościć choć raz w jego krótkim życiu.
***
Max obracał w rękach zapalniczkę. Przez zielony plastik wyraźnie
było widać przelewający się w niej płyn.
Zapalił ją po chwili i uważnie obserwował płomień, przypominając
sobie incydent w laboratorium. Tam tak intensywnie wpatrywał się w blask
palnika bunsenowskiego, że miał przed oczami tylko migocącą pomarańczowożółtą
ścianę. Wszystko zniknęło, łącznie z Liz. Piękny groźny ogień otaczał Maxa ze
wszystkich stron, jego jaskrawe barwy paliły mu oczy. Liz mówiła, że trzymał
palec w ogniu, ale on tego nie czuł. Wydawało mu się tylko, że za chwilę ten
płomień wchłonie jego oczy.
Odłożył zapalniczkę, otworzył laptopa i kliknął na plik
zatytułowany „Nawozy". Nazwał go tak, bo z jego komputera korzystali też
czasem matka, ojciec i Isabel, a plik pod nazwą „Akino" na pewno by ich
zainteresował. Jak również „Śmierć". A żadne z nich nie zwróci uwagi na
„Nawozy". Ta nazwa wydała mu się odpowiednia. Sam stanie się nawozem, czymś,
co pomaga rosnąć kwiatom. Pokarmem dla robaków. Czy to nie jest makabryczne? -
pomyślał. Wpisał datę i streścił pokrótce swoje przeżycia w laboratorium. Kiedy
będzie miał wystarczającą ilość danych, zacznie je porządkować. Ile razy doznał
intensyfikacji dźwięków, ile razy miał spotęgowane widzenie, ile razy...
Pojawią się pewnie jakieś nowe objawy. Chciał się zorientować, w jakim tempie
rozwija się akino.
Naukowe podejście do tego problemu pozwalało mu się w jakiś
sposób zdystansować. Traktować tę sprawę w kategoriach przypadku klinicznego,
bezosobowo. W swoich notatkach nazwał się pacjentem X. Pacjent X doznał
chwilowej utraty wzroku. Pacjent X miał odczucie, jak to określił, jakby
pałeczki, którymi grano na bębnach, wybijały rytm na jego mózgu. Wydaje się, że
myśli pacjenta X obracają się wokół makabrycznych wydarzeń. Skóra pacjenta X po
zetknięciu z płomieniem zaczęła, jak mówiono, „bulgotać". Tak powiedziała
Liz. Szybko poprawił tekst: według naocznego świadka, skóra pacjenta X zaczęła
bulgotać.
Znowu wziął do ręki zapalniczkę. Warto byłoby mieć relację z
pierwszej ręki. Z pierwszej ręki. Ha! Niezła gra słów! Pacjent X nie zatracił
jeszcze poczucia humoru. Zapalił zapalniczkę, zawahał się chwilę, po czym
włożył w płomień wskazujący palec.
Czuł ciepło, ale nie ból. Nawet wtedy, kiedy zapachniało
przypalonym hot dogiem, nadal nie odczuwał bólu. Relacja świadka była
bezbłędna. Jego skóra rzeczywiście bulgotała.
Max wyjął palce z płomienia i zgasił zapalniczkę. Bąble, które
miał na palcu, zaczęły się szybko zmniejszać, a po chwili skóra była już
zupełnie gładka, bez śladu zaczerwienienia, bez pęcherzy. Przesunął palcem po
biurku. Zero bólu.
Fascynujące. Przypadek pacjenta X był naprawdę fascynujący.
Gdy usłyszał stukanie do drzwi, szybko zaciemnił ekran. Do
pokoju wpadła Isabel i rzuciła się na jego łóżko.
- Zdobyłam dzisiaj mnóstwo punktów - obwieściła z pełnym
zadowolenia uśmiechem. - Cała rodzina Alexa kocha Isabel. Mama i bracia, nawet
ojciec.
- Hm, to dobrze - powiedział Max. Trudno mu było wydobyć z
siebie nawet te trzy słowa. Pacjent X ma problemy na poziomie najprostszego
porozumiewania się z otoczeniem. Trzeba pamiętać, żeby to zapisać.
Isabel pociągnęła nosem.
- Robiłeś tu jakieś doświadczenia chemiczne? Strasznie śmierdzi.
Wiesz przecież, że takie rzeczy masz robić w garażu.
- Tak. Zapomniałem o tym - mruknął.
Teraz nadszedł czas, aby jej o wszystkim powiedzieć. Miał zamiar
zrobić to wczoraj wieczorem. Zawiadomić siostrę, Michaela i resztę przyjaciół o
istnieniu akino. Przełożył to na dzisiaj, na porę lunchu, jednak nie mógł tego
zrobić.
Mówiłby do nich jako on, Max, a nie pacjent X, który niedługo
umrze. Dotyczyłoby to także jego siostry i najlepszego przyjaciela, którzy w
swoim czasie również umrą z powodu akino. Nie mówiłby wtedy o dwóch kolejnych
przypadkach klinicznych.
Nie potrafił sobie z tym poradzić.
Może nie będzie musiał tego robić. Może uda mu się odnaleźć
kryształy, zanim będzie za późno. Może znajdzie się jakieś cudowne lekarstwo
dla pacjenta X. Może.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz