środa, 3 lipca 2013

Rozdział piąty

***5***
Isabel wyjęła z szafki swój lunch i szybko z opuszczoną głową szła korytarzem. Chciała
jak najprędzej znaleźć się na dziedzińcu. Tam będzie Alex, Max, Michael, Liz i Maria.
Czuła, że wszyscy na nią patrzą. Była do tego przyzwyczajona i nigdy jej to przedtem nie
przeszkadzało. Teraz było inaczej. Teraz wymieniali szeptem uwagi na temat Nikolasa. Stale
słyszała jego imię: Nikolas, Nikolas, Nikolas... Cała szkoła plotkowała o nim... i o niej.
Zastanawiali się, co się z nim stało. Starali się zgadnąć, o co pokłócił się z Isabel tego
wieczoru, kiedy zniknął bez śladu. W jakiś dziwny sposób wszyscy powtarzali tę kłamliwą
wiadomość, którą podała Valentiemu.
- Założę się, że Isabel zabiła Nikolasa, ponieważ spotykał się na boku ze Stacey Scheinin
- szepnął ktoś głośno.
Po chwili Isabel usłyszała wybuch śmiechu. Poczuła zapach prochu. Och, Boże, nie. To
się znowu zaczyna. Znowu zobaczy, jak Nikolas pada na podłogę, z szeroko otwartymi
oczami.
Wyszła głównymi drzwiami i dopiero gdy przebiegła przez dziedziniec, podniosła głowę i
zobaczyła Alexa, Maxa, Liz, Marię i Michaela, siedzących tam gdzie zawsze. Zapach prochu
zanikał powoli.
- Hej, Isabel. Słyszałem, że poszukujesz świeżego męskiego mięsa - usłyszała głos
jakiegoś chłopaka. - Ja jestem towarem pierwszej kategorii.
Poznała ten głos i ten sposób mówienia. Dawniej z łatwością wdeptałaby Kyle'a
Valentiego w błoto, teraz pragnęła tylko znaleźć się jak najszybciej wśród przyjaciół.
Jeszcze tylko kilka kroków, tłumaczyła sobie. Po chwili siedziała już w kole, obok Alexa.
Zelżał ucisk w piersiach, mogła oddychać swobodniej.
- Chcesz, żebym w twoim imieniu dała szkołę Kyle'owi? - spytała Liz. - Zrobię to z
przyjemnością.
- Nie, nie trzeba - wyjąkała Isabel. - Dziękuję ci.
Liz zachowywała się wspaniale. Dzwoniła do niej co wieczór przez te wszystkie dni, kiedy
Isabel nie chodziła do szkoły. Któregoś ranka przyszła do niej z Marią i przyniosła jej bułeczki
maślane, soki i mnóstwo pism ilustrowanych.
Nikt z jej przyjaciół nie zrobił najmniejszej aluzji do tego, co się stało, nie powiedział:
„Mówiłem ci, mówiłem, że Nikolas sprowadzi niebezpieczeństwo na nas wszystkich”. Nikt nie
dał jej odczuć, że odetchnęli z ulgą, kiedy Nikolas został... został... Isabel zadrżała nagle.
Michael zdjął marynarkę i jej podał. Cały on. Zawsze gotów jej pomóc, jakby to było zupełnie
oczywiste.
Wszyscy byli gotowi jej pomagać - Michael, Liz, Maria. No i naturalnie Alex, jej żywy
środek uspokajający, który przesiadywał za jej zamkniętymi drzwiami przez tyle godzin i
mówił do niej aż do zachrypnięcia. I Max, ze swoją manierą starszego brata, który nią
komenderował, pilnując, żeby codziennie wstała z łóżka.
- Co tu robi DuPris? - odezwał się Alex. - Czy nie ma żadnych przepisów zabraniających
obcym mężczyznom chodzenia po szkole i rozmawiania z dziećmi?
Isabel obejrzała się przez ramię. No tak, to był ten lokalny debil, Elsevan DuPris. Szedł w
ich kierunku, wymachując laseczką, lecz po chwili zmienił kierunek i podszedł do grupy
uczniów zgromadzonych pod potężnym dębem.
Prawie całe Roswell czytało pismo DuPrisa, „Droga do Gwiazd”. Jednak on nie zdawał
sobie sprawy z tego, że czyta się je tylko dlatego, że jest potwornie śmieszne. Isabel zawsze
cieszyły jego specjalne wiadomości o niemowlętach kosmitów, które ssały krew.
- Jeśli poczęstuje cię cukierkiem, uciekaj - poradziła jej Liz.
- Nie podoba mi się to, że on zawsze, niby przypadkiem, podchodzi w końcu do nas -
zauważył Max.
- Odserowałeś to - rzekł Alex. - Właśnie nadchodzi.
- Powiedziałeś „odserowałeś”? - Maria roześmiała się.
- Tak - potwierdził Alex. - To z mojej ostatniej listy. Wyrażenia związane z produktami
spożywczymi. Wiedziałabyś o tym, gdybyś zechciała zajrzeć na moją stronę internetową.
- Witam was, młodzi ludzie! - zawołał DuPris, zbliżając się do nich. - Wyglądacie na
najzdolniejszych uczniów w klasie.
Michael uśmiechnął się złośliwie.
- Co pan powie? - powiedział. Przeciągał samogłoski, naśladując południowy akcent
DuPrisa.
Isabel zakrztusiła się ze śmiechu. Powrót do zewnętrznego świata miał swoje dobre
strony. Była teraz zwykłą dziewczyną, która siedziała z przyjaciółmi na szkolnym dziedzińcu.
Paczka przyjaciół pośród innych grup młodzieży. Nic bardziej normalnego na świecie.
- Robię sondaż dla mojego pisma - oznajmił DuPris. - Byłbym bardzo wdzięczny,
gdybyście zechcieli odpowiedzieć mi na jedno pytanie. Gdyby ktoś z was był kosmitą i
poszedł do naszego pięknego centrum handlowego, to co by kupił?
Centrum handlowe. Dlaczego on pyta o centrum handlowe? - pomyślała Isabel. Serce
zaczęło jej mocno bić. Czyżby Valenti powiedział mu, że tam zastrzelił kosmitę? A może ten
pismak dowiedział się o tym z innego źródła? Czy wie, że ja też tam byłam? Czy zna prawdę
o mnie?
Przesunęła się trochę i oparła ramieniem o Alexa. Potrzebowała teraz ciepła jego ciała.
- To byłby... kamienny garnek - powiedział Alex.
- Właśnie tak - poparł go Michael.
- Gdybym był kosmitą, nie potrafiłbym się oprzeć urokowi kamiennego garnka - przyznał
Max.
- Są bardzo wygodne w użyciu - dodała Liz.
- I tak łatwo je myć - wtórowała jej Maria. DuPris uniósł brwi, zwracając się do Isabel.
- A pani, młoda damo, czy zgadza się pani ze swoimi dowcipnymi przyjaciółmi?
Isabel odchrząknęła.
- Głosuję za kamiennym garnkiem - powiedziała.
- Dziękuję wam. Mam nadzieję, że wkrótce znów się zobaczymy - zaszczebiotał DuPris,
machając im ręką na pożegnanie.
- Myślicie, że on wie? - spytała Isabel, kiedy tylko odszedł na wystarczającą odległość.
- Może wiedzieć, że w centrum handlowym coś się wydarzyło - odparł wolno Max. - Jakiś
tropiciel UFO mógł mu donieść o dziwnym świetle. Kiedy Ray użył swojej mocy, żeby
powstrzymać Valentiego, ten blask był oślepiający.
- To bardzo prawdopodobne - przyznała mu rację Liz.
- A może Valenti powiedział mu prawdę? - zasugerowała Isabel.
- Nie ma mowy. Nie sądzę, żeby chłopcy z Planu Wyczyszczenia Bazy Danych dopuścili
kogokolwiek do swoich spraw - powiedział Alex.
Miał rację. Oczywiście, że miał rację. Muszę się wreszcie wziąć w garść, pomyślała
Isabel.
- Co robicie po szkole? - spytała, starając się oderwać od tego potwornego filmu, który
znowu przesunął się przed jej oczami. Może poszlibyśmy na mrożony jogurt?
- Ja i Michael umówiliśmy się z Rayem w jaskini - powiedział Max. - Pokaże nam, jak
mamy używać mocy. Mamy większe możliwości, niż to sobie mogliśmy wyobrazić.
- Co? Używanie mocy zwróci na nas uwagę Valentiego - przeraziła się Isabel. - Ja już
nigdy tego nie zrobię. W żadnym wypadku. Musicie mi obiecać, że wy też nie. Przyrzeknijcie
mi to!
- Isabel, wyluzuj się trochę - uspokoił ją brat.
- Nie! Gdybyśmy z Nikolasem nie używali mocy, Valenti nie zacząłby nas śledzić. - Isabel
prawie krzyczała, wycierając grzbietem dłoni łzy spływające jej po policzkach. - Nikolas by
żył, a my nie musielibyśmy niczego się bać. Nie wolno wam używać mocy. Musimy
zachowywać się jak zwykli ludzie.
- Ray mówi, że są sposoby na zamaskowanie mocy - odezwał się Michael.
- Nie. Nie przekonasz mnie.
- Ale twoja moc jest niezwykłym darem, Isabel. Jeśli Ray może was nauczyć, jak jej
bezpiecznie używać... - zaczęła Maria.
- Przestań! - ucięła Isabel. - Sama nie wiesz, o czym mówisz. Nie wiesz, jak to jest, kiedy
się posiada moc!
Maria zaczerwieniła się i szybko odwróciła wzrok.
- Przepraszam cię - powiedziała z westchnieniem Isabel. - Nie miałam zamiaru na ciebie
wrzeszczeć. Ja tylko... ja tylko chciałabym być normalną dziewczyną, taką jak ty.
- Iz... - zaczął Michael, lecz rozległ się dźwięk dzwonka i Isabel zerwała się na nogi.
- Wy, chłopcy, idźcie spotkać się z Rayem, jeśli już musicie - powiedziała. - Ale beze
mnie. Nie mam zamiaru przesiadywać godzinami w jaskini i wysłuchiwać ględzenia jakiegoś
starucha. Muszę iść na zajęcia.
Tak, na zajęcia. Tak powinna postąpić normalna ziemska dziewczyna.
- Idziesz, Mario?! - zawołała.
- Tak. - Maria nie patrzyła na Isabel.
Może rzeczywiście obraziłam ją, mówiąc, że nie wie, jak to jest, pomyślała Isabel. Ale
nawet jeśli była na nią wściekła, to milej było iść do klasy razem.
Kiedy weszły do sali, Isabel wyciągnęła swój egzemplarz „Juliusza Cezara”. Od wielu
tygodni pracowali nad tą sztuką. Nie będzie myślała o Nikolasie. Teraz musi słuchać tego, co
mówi nauczycielka.
Gdy pani Markham stanęła przed klasą, Isabel zauważyła na jej bluzce kawałek czegoś,
co wyglądało na sałatkę z tuńczyka. Ta kobieta powinna zakładać śliniak do jedzenia.
- Zaczynamy - odezwała się nauczycielka. - Doszliśmy do kwestii Porcji, więc zaczynaj,
Porcjo.
Nikt nie zareagował, więc Isabel rozejrzała się, ale nie zauważyła, by ktokolwiek szykował
się do czytania, szukał książki czy też właściwej strony.
- Te same role co wczoraj - powiedziała pani Markham. - Kto jest Porcją?
- Maria! - zawołała Arlene Bluth.
- No dobrze, Mario. Nie mamy czasu na to, aby wgłębiać się w rolę. Zostało nam jeszcze
bardzo dużo stron do przeczytania.
Maria milczała. Isabel obróciła się w jej kierunku.
Coś było nie tak. Maria trzymała książkę i patrzyła na nią niewidzącym wzrokiem.
- Mario? - zachęcała ją nauczycielka.
- Ona poczuła się źle podczas lunchu - powiedziała szybko Isabel, wstając z ławki. -
Zaprowadzę ją do pielęgniarki.
Nie czekając na to, co powie pani Markham, złapała przyjaciółkę za ramię, wyprowadziła
z klasy i zaprowadziła do łazienki.
- Co się z tobą dzieje? - spytała. - Dobrze się czujesz?
Maria nie odezwała się; nadal patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Isabel poczuła, że serce zaczyna jej gwałtownie bić. Co się dzieje? Maria czuła się
normalnie, kiedy szły razem do klasy. Była wściekła, ale zupełnie w porządku.
- Mario! - krzyknęła Isabel. Jej głos odbił się echem od wyłożonych kafelkami ścian
łazienki, ale przyjaciółka nie zareagowała.
Isabel miała ochotę pobiec po Alexa, Maxa, Michaela albo Liz. Nie chciała jednak
zostawić Marii samej. Dasz sobie radę, tłumaczyła sobie. Ona ciebie potrzebuje.
Głęboko wciągnęła powietrze i przyłożywszy palce do szyi Marii, wyczuła jej puls. Co
prawda, słaby i przerywany, ale puls. Zagryzła wargę. Czy powinnam nawiązać z nią
łączność? - zastanawiała się. Może wtedy dowiem się, co jej jest. Wyciągnęła ręce do Marii,
ale się zawahała. Nie wolno mi używać mocy, krzyczał jej wewnętrzny głos. Valenti
odnajdzie mnie i zabije!
Chwyciła Marię za ramiona i lekko nią potrząsnęła.
- Mario, ocknij się!
Dziewczyna nie reagowała.
- Mario, przerażasz mnie! - krzyknęła Isabel. Nie chciała użyć uzdrawiającej mocy; nie
mogła się do tego zmusić. Zaczęła potrząsać przyjaciółką tak mocno, aż tej głowa
odskoczyła do tyłu.
- Co ty robisz? - spytała wreszcie Maria.
- Odezwałaś się!
Gdy Isabel spojrzała Marii w oczy, stwierdziła, że utraciły już ten okropny pusty wyraz.
- Oczywiście, że się odezwałam. Omal nie oderwałaś mi głowy - powiedziała Maria.
- Dobrze się czujesz? Może pójść i zawołać kogoś?
- Zupełnie dobrze się czuję - odrzekła Maria. - A co my tutaj robimy?
- Nie pamiętasz? - Isabel przeszedł zimny dreszcz. - Całkowicie odleciałaś na zajęciach z
literatury angielskiej.
- Hmmm... - Maria potrząsnęła głową. - Nie powinnam była jeść tego batonu, który
dostałam od Alexa. Cukier źle na mnie wpływa. Chodź, wracamy na zajęcia - dodała, łapiąc
przyjaciółkę za ramię.
- Mario, co się z tobą dzieje? - nalegała Isabel.
- Nic. Zupełnie nic. Wszystko w porządku. Chodźmy. Wyszła za nią na korytarz.
Wyglądało na to, że Maria jest zupełnie w porządku. Isabel nie wierzyła jednak, żeby trochę
cukru mogło wywołać u niej taką reakcję. To było absolutnie niemożliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz