***8***
Liz zerknęła na zegarek. Jeśli się pospieszy, to przed swoim
dyżurem w kawiarni Latający Talerz zdąży jeszcze wstąpić do muzeum UFO. Musiała
się zobaczyć z Maxem, żeby się upewnić, że jest z nim wszystko w porządku.
W głębi serca czuła jednak, że wcale tak nie jest. Kiedy
spotykali się w szkole, widziała, że z dnia na dzień chłopak wygląda coraz
gorzej. I jeszcze ta dziwna sprawa z palnikiem bunsenowskim. Max starał się jej
wmówić, że jego przypalony palec to tylko złudzenie optyczne, lecz zapach
palącego się ciała był zbyt wyraźny, żeby mogła w to uwierzyć.
- Podwieźć cię, Liz? - usłyszała za plecami jakiś głos. Nie
musiała się oglądać, by wiedzieć, że to Max.
- Wspaniale - powiedziała, obróciła się szybko i wsiadła do
jeepa. Przyglądała mu się uważnie, kiedy wyjeżdżał na ulicę. Wygląda, jakby był
chory na raka, stwierdziła.
- Przypatrujesz mi się - odezwał się Max.
Liz zdecydowała się na jasne postawienie sprawy.
- Martwię się o ciebie - przyznała. - Stale mi powtarzasz, że
nic ci nie jest, ale ja już tego nie kupuję.
- Jestem trochę zmęczony. Nie byłem... - Nie dokończył zdania.
Oczy uciekły mu w tył głowy, widoczne były tylko białka.
- Max!
Rozległ się głośny, przeciągły klakson. Liz popatrzyła przed
siebie i zorientowała się, że furgonetka dostawcza Lime Warp jest tuż przed
jeepem, może w odległości metra.
Przechyliła się, chwyciła kierownicę i szarpnęła nią w lewo tak
gwałtownie, że rozległ się pisk opon. Zepchnęła nogę Maxa z pedału gazu, po
czym nacisnęła hamulec, z trudem panując nad chęcią gwałtownego przyciśnięcia
go do dechy.
- Okay, okay. Teraz zaparkuj - mruknęła do siebie. Zjechała pod
krawężnik, zgasiła silnik i szybko obróciła się do Maxa.
- Słyszysz mnie?! - krzyknęła, spoglądając mu w oczy; w
nieruchome białe kulki.
Z trudem przełknęła ślinę. Musi się opanować, jeśli ma pomóc
Maxowi. Zastanawiała się gorączkowo, co zrobić? Mogła pobiec do najbliższego
domu i zadzwonić po karetkę. Nie chciała jednak zostawiać go samego. Ani na
chwilę.
- Max, odezwij się! - wołała zdławionym głosem. - Słyszysz mnie?
To ja, Liz.
Gdy zadrgały mu powieki, ujęła w obie ręce jego dłoń, która
nadal leżała na kierownicy, i zaczęła ją masować. Dłoń chłopca była bezwładna,
pozbawiona życia.
Pod jego powiekami ukazał się skrawek błękitu, a po chwili oczy
wróciły na właściwe miejsce. Ręce mu zadrgały. Zaczynał dochodzić do siebie.
Och, dzięki ci, Boże.
Max potrząsnął głową.
- Chyba zasnąłem nad kierownicą. Rzeczywiście nie jestem
ostatnio w dobrej formie. Może ty powinnaś teraz prowadzić. Podwieziesz mnie do
muzeum, a ja później odbiorę od ciebie jeepa.
Liz wpatrywała się w niego bez słowa. Był w szoku, na pewno.
- Max, miałeś jakiś atak - powiedziała łagodnym tonem. - Zawiozę
cię do szpitala na ostry dyżur.
- Na oddział dla kosmitów? - spytał. Wyswobodził dłoń z jej rąk
i oparł ją na kierownicy. - Liz, przecież wiesz, że nie mogę jechać na ostry
dyżur. Proszę cię, zawieź mnie do domu. Zadzwonię do pracy, że jestem chory, i
odpocznę. Właśnie tego potrzebuję, trochę odpoczynku.
- I to ma mnie uspokoić? - Adrenalina jeszcze buzowała w żyłach
Liz, która miała nerwy tak napięte, jakby ktoś ją podłączył do prądu. A on się
spodziewał, że odwiezie go do domu i wesoło pomacha na pożegnanie.
Uświadomiła sobie jednak, że nie widział tego co ona; nie
widział, jak oczy uciekają mu w tył głowy i...
- Max, uwierz mi. Teraz już nie możesz udawać, że nic się nie
stało. Musisz się dokładnie przebadać.
- Już rozmawiałem o tym z Rayem - mruknął. - To nie jest zwykła
ludzka choroba. To nie jest sprawa dla lekarzy.
Liz poczuła, jak skręca się jej żołądek.
- Więc co to jest? Powiedz mi.
Chłopak zaczął przesuwać palcem po kierownicy.
- Muszę jechać do pracy. A przynajmniej tam zadzwonić. Liz ujęła
jego twarz w obie dłonie i zmusiła go, aby się do niej obrócił. Nie spojrzał
jej jednak w oczy.
- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki mi nie powiesz - oświadczyła.
- Ja umieram.
Palce dziewczyny zacisnęły się na jego policzkach.
- Co?
- Umieram.
***
Michael zaparkował stare kombi państwa Pascalów przy
volskwagenie Alexa. Trudno mu było uwierzyć, że wzywają go na zebranie grupy.
Cała szóstka spotykała się codziennie w szkole. O czym tak nagle muszą
porozmawiać? Czy nie mogli zrobić tego wczoraj podczas przerwy na lunch?
Wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi. Miał nadzieję, że
wezwano go z jakiegoś fajnego powodu, bo przez to spotkanie nie będzie mógł
obejrzeć meczu w telewizji. Założył się z Dylanem i jeśli wszystko potoczy się
tak, jak przewidywał, to przyrodni brat będzie musiał przez bardzo długi czas
myć toaletę i szorować wannę w ich wspólnej łazience.
Michael poszedł szybkim krokiem w kierunku domu Evansów i sam
otworzył sobie drzwi.
- Mam nadzieję, że nie ściągnęliście mnie tutaj tylko po to,
żeby mi powiedzieć, że powinniśmy mieć mundurki w kolorach aury każdego z nas
czy coś w tym rodzaju -rzekł wchodząc do salonu. - Bo jeśli tak... - Spojrzał
na Maxa i słowa uwięzły mu w gardle. Musiało się stać coś bardzo złego. Usiadł
na najbliższym krześle i spytał cichym głosem: - Co jest?
Max się nie odezwał. Michael przeniósł wzrok na Liz, która miała
zaczerwienione oczy i ślady łez na policzkach.
- Niech się ktoś wreszcie odezwie. Czy chodzi o szeryfa
Valentiego? - dopytywał się Michael. - Natrafił na nasz ślad?
- Jeszcze niczego nam nie powiedzieli - odezwała się Maria. -
Czekali na ciebie. - Wyglądała na przerażoną, tak samo jak Alex i Isabel.
- Już tu jestem - powiedział Michael, patrząc na przyjaciela.
- Ja... my - Max odchrząknął, odgarnął włosy z czoła, a Michael
zauważył, że drżą mu dłonie. - Jest coś takiego, co nazywa się akino. To
jest....
- Akino to stan, przez który musi przejść każdy mieszkaniec
waszej planety. Kiedy nadejdzie czas nawiązania łączności z tym, co nazywa się
świadomością zbiorową -wyjaśniła Liz, przenosząc kolejno wzrok z Michaela na
Isabel. - Ray mówił, że zawiera ona całą wiedzę waszej cywilizacji, jak również
stany emocjonalne. Sprowadza się do tego, że możecie odczuwać wszystkie emocje
mieszkańców waszej planety, może nawet tych, którzy już nie żyją, ale tego nie
jestem pewna. - Opuściła wzrok.
Michael, widząc, że łzy napływają jej do oczu, miał ochotę
zerwać się z miejsca i potrząsnąć nią, żeby dokończyła to, co miała do
powiedzenia. Zacisnął dłonie na poręczy krzesła, żeby móc usiedzieć na miejscu.
- Mów dalej, Liz - poprosiła Isabel błagalnym tonem. Liz
westchnęła głęboko, po czym zaczęła mówić tak szybko, że chwilami trudno ją
było zrozumieć.
- Max przechodzi właśnie przez akino, co oznacza, że musi
nawiązać łączność ze świadomością zbiorową. Jeśli tego nie zrobi, umrze. Będąc
na Ziemi, nie może jednak nawiązać tej łączności bez kryształów integracyjnych
ze statku waszych rodziców.
To chyba był żart. Niedawno Michael dowiedział się od Raya, że
jego rodzice nie żyją i że nie ma żadnych krewnych na swojej rodzinnej
planecie. A teraz... teraz jego najbliższy przyjaciel był umierający. To musiał
być jakiś niedorzeczny żart.
Usłyszał ciche łkanie Isabel. Ten dźwięk rozdzierał mu serce.
Taki szloch nie powinien nigdy wydobywać się z jej ust - jakby była
zwierzątkiem złapanym w pułapkę, pozbawionym wszelkiej nadziei, umierającym.
Umierającym. To czeka ich wszystkich. Ona też wkrótce umrze. A
wtedy jego i Maxa już pewnie nie będzie. Umrą, a Izzy będzie musiała przejść
przez to sama.
- Jak długo? - spytał, przerywając upiorną ciszę.
- Ray mówi... - zaczęła Liz.
- Miesiące, tygodnie albo dni - wtrącił Max takim głosem, jakby
miał jakąś przeszkodę w gardle. - Nie wiem jak długo, dopóki ty albo ja... Nie
wiem, kiedy to się zacznie. Myślę, że każdy ma jakiś swój indywidualny czas. To
mogą być całe lata. - Spojrzał przyjacielowi w oczy i natychmiast odwrócił
wzrok.
To może być jutro, pomyślał Michael, uzupełniając jego słowa.
- Musimy opracować plan poszukiwania statku - zasugerował Alex.
Maria też zaczęła coś pleść o notatkach, mapach, wykresach i
innych głupotach.
Co się z nimi dzieje? - pomyślał Michael. Przecież szukał tego
statku przez całe życie, więc jakie są szanse, żeby go odnaleźć w ciągu
najbliższych dni? Chyba że... Przypomniał sobie, jak Ray mówił, że ukrył Kamień
Nocy w jaskini. Hmmm...
Wyprostował się i zauważył, że Liz na niego patrzy, a na jej
ustach błąka się słaby uśmiech.
- Mam pomysł - powiedziała. Alex i Maria wciąż paplali.
- Niech teraz mówi Liz - zarządził Michael.
- Mam pomysł - powtórzyła. - Siedziałam tu, patrzyłam na
Michaela i nagle przypomniałam sobie, jak uratowaliśmy go przed łowcami głów.
- Wszyscy nawiązaliśmy łączność! - wykrzyknęła Maria. -
Wytworzona przez nas siła pozwoliła mu umknąć śmierci. Dlaczego o tym nie
pomyślałam. Kiedy nasza szóstka nawiązuje łączność, to jest... nawet nie
potrafię tego opisać.
- Może dzięki wytworzonej w ten sposób sile uda ci się przejść
przez akino bez kryształów - zwróciła się Liz do Maxa. - Co o tym myślisz?
Michael był zdania, że jest to lepszy pomysł niż próba
poszukiwania statku. A jeśli nie zadziała, to pójdzie do jaskini i sam rozwiąże
ten problem.
Siła grupowej łączności ocaliła mu życie. Dlaczego nie miałaby
ocalić również Maxa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz