niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział ósmy

***8***
Liz zerknęła na zegarek. Jeśli się pospieszy, to przed swoim dyżurem w kawiarni Latający Talerz zdąży jeszcze wstąpić do muzeum UFO. Musiała się zobaczyć z Maxem, żeby się upewnić, że jest z nim wszystko w porządku.
W głębi serca czuła jednak, że wcale tak nie jest. Kiedy spotykali się w szkole, widziała, że z dnia na dzień chłopak wygląda coraz gorzej. I jeszcze ta dziwna sprawa z palnikiem bunsenowskim. Max starał się jej wmówić, że jego przypalony palec to tylko złudzenie optyczne, lecz zapach palącego się ciała był zbyt wyraźny, żeby mogła w to uwierzyć.
- Podwieźć cię, Liz? - usłyszała za plecami jakiś głos. Nie musiała się oglądać, by wiedzieć, że to Max.
- Wspaniale - powiedziała, obróciła się szybko i wsiadła do jeepa. Przyglądała mu się uważnie, kiedy wyjeżdżał na ulicę. Wygląda, jakby był chory na raka, stwierdziła.
- Przypatrujesz mi się - odezwał się Max.
Liz zdecydowała się na jasne postawienie sprawy.
- Martwię się o ciebie - przyznała. - Stale mi powtarzasz, że nic ci nie jest, ale ja już tego nie kupuję.
- Jestem trochę zmęczony. Nie byłem... - Nie dokończył zdania. Oczy uciekły mu w tył głowy, widoczne były tylko białka.
- Max!
Rozległ się głośny, przeciągły klakson. Liz popatrzyła przed siebie i zorientowała się, że furgonetka dostawcza Lime Warp jest tuż przed jeepem, może w odległości metra.
Przechyliła się, chwyciła kierownicę i szarpnęła nią w lewo tak gwałtownie, że rozległ się pisk opon. Zepchnęła nogę Maxa z pedału gazu, po czym nacisnęła hamulec, z trudem panując nad chęcią gwałtownego przyciśnięcia go do dechy.
- Okay, okay. Teraz zaparkuj - mruknęła do siebie. Zjechała pod krawężnik, zgasiła silnik i szybko obróciła się do Maxa.
- Słyszysz mnie?! - krzyknęła, spoglądając mu w oczy; w nieruchome białe kulki.
Z trudem przełknęła ślinę. Musi się opanować, jeśli ma pomóc Maxowi. Zastanawiała się gorączkowo, co zrobić? Mogła pobiec do najbliższego domu i zadzwonić po karetkę. Nie chciała jednak zostawiać go samego. Ani na chwilę.
- Max, odezwij się! - wołała zdławionym głosem. - Słyszysz mnie? To ja, Liz.
Gdy zadrgały mu powieki, ujęła w obie ręce jego dłoń, która nadal leżała na kierownicy, i zaczęła ją masować. Dłoń chłopca była bezwładna, pozbawiona życia.
Pod jego powiekami ukazał się skrawek błękitu, a po chwili oczy wróciły na właściwe miejsce. Ręce mu zadrgały. Zaczynał dochodzić do siebie. Och, dzięki ci, Boże.
Max potrząsnął głową.
- Chyba zasnąłem nad kierownicą. Rzeczywiście nie jestem ostatnio w dobrej formie. Może ty powinnaś teraz prowadzić. Podwieziesz mnie do muzeum, a ja później odbiorę od ciebie jeepa.
Liz wpatrywała się w niego bez słowa. Był w szoku, na pewno.
- Max, miałeś jakiś atak - powiedziała łagodnym tonem. - Zawiozę cię do szpitala na ostry dyżur.
- Na oddział dla kosmitów? - spytał. Wyswobodził dłoń z jej rąk i oparł ją na kierownicy. - Liz, przecież wiesz, że nie mogę jechać na ostry dyżur. Proszę cię, zawieź mnie do domu. Zadzwonię do pracy, że jestem chory, i odpocznę. Właśnie tego potrzebuję, trochę odpoczynku.
- I to ma mnie uspokoić? - Adrenalina jeszcze buzowała w żyłach Liz, która miała nerwy tak napięte, jakby ktoś ją podłączył do prądu. A on się spodziewał, że odwiezie go do domu i wesoło pomacha na pożegnanie.
Uświadomiła sobie jednak, że nie widział tego co ona; nie widział, jak oczy uciekają mu w tył głowy i...
- Max, uwierz mi. Teraz już nie możesz udawać, że nic się nie stało. Musisz się dokładnie przebadać.
- Już rozmawiałem o tym z Rayem - mruknął. - To nie jest zwykła ludzka choroba. To nie jest sprawa dla lekarzy.
Liz poczuła, jak skręca się jej żołądek.
- Więc co to jest? Powiedz mi.
Chłopak zaczął przesuwać palcem po kierownicy.
- Muszę jechać do pracy. A przynajmniej tam zadzwonić. Liz ujęła jego twarz w obie dłonie i zmusiła go, aby się do niej obrócił. Nie spojrzał jej jednak w oczy.
- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki mi nie powiesz - oświadczyła.
- Ja umieram.
Palce dziewczyny zacisnęły się na jego policzkach.
- Co?
- Umieram.
***
Michael zaparkował stare kombi państwa Pascalów przy volskwagenie Alexa. Trudno mu było uwierzyć, że wzywają go na zebranie grupy. Cała szóstka spotykała się codziennie w szkole. O czym tak nagle muszą porozmawiać? Czy nie mogli zrobić tego wczoraj podczas przerwy na lunch?
Wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi. Miał nadzieję, że wezwano go z jakiegoś fajnego powodu, bo przez to spotkanie nie będzie mógł obejrzeć meczu w telewizji. Założył się z Dylanem i jeśli wszystko potoczy się tak, jak przewidywał, to przyrodni brat będzie musiał przez bardzo długi czas myć toaletę i szorować wannę w ich wspólnej łazience.
Michael poszedł szybkim krokiem w kierunku domu Evansów i sam otworzył sobie drzwi.
- Mam nadzieję, że nie ściągnęliście mnie tutaj tylko po to, żeby mi powiedzieć, że powinniśmy mieć mundurki w kolorach aury każdego z nas czy coś w tym rodzaju -rzekł wchodząc do salonu. - Bo jeśli tak... - Spojrzał na Maxa i słowa uwięzły mu w gardle. Musiało się stać coś bardzo złego. Usiadł na najbliższym krześle i spytał cichym głosem: - Co jest?
Max się nie odezwał. Michael przeniósł wzrok na Liz, która miała zaczerwienione oczy i ślady łez na policzkach.
- Niech się ktoś wreszcie odezwie. Czy chodzi o szeryfa Valentiego? - dopytywał się Michael. - Natrafił na nasz ślad?
- Jeszcze niczego nam nie powiedzieli - odezwała się Maria. - Czekali na ciebie. - Wyglądała na przerażoną, tak samo jak Alex i Isabel.
- Już tu jestem - powiedział Michael, patrząc na przyjaciela.
- Ja... my - Max odchrząknął, odgarnął włosy z czoła, a Michael zauważył, że drżą mu dłonie. - Jest coś takiego, co nazywa się akino. To jest....
- Akino to stan, przez który musi przejść każdy mieszkaniec waszej planety. Kiedy nadejdzie czas nawiązania łączności z tym, co nazywa się świadomością zbiorową -wyjaśniła Liz, przenosząc kolejno wzrok z Michaela na Isabel. - Ray mówił, że zawiera ona całą wiedzę waszej cywilizacji, jak również stany emocjonalne. Sprowadza się do tego, że możecie odczuwać wszystkie emocje mieszkańców waszej planety, może nawet tych, którzy już nie żyją, ale tego nie jestem pewna. - Opuściła wzrok.
Michael, widząc, że łzy napływają jej do oczu, miał ochotę zerwać się z miejsca i potrząsnąć nią, żeby dokończyła to, co miała do powiedzenia. Zacisnął dłonie na poręczy krzesła, żeby móc usiedzieć na miejscu.
- Mów dalej, Liz - poprosiła Isabel błagalnym tonem. Liz westchnęła głęboko, po czym zaczęła mówić tak szybko, że chwilami trudno ją było zrozumieć.
- Max przechodzi właśnie przez akino, co oznacza, że musi nawiązać łączność ze świadomością zbiorową. Jeśli tego nie zrobi, umrze. Będąc na Ziemi, nie może jednak nawiązać tej łączności bez kryształów integracyjnych ze statku waszych rodziców.
To chyba był żart. Niedawno Michael dowiedział się od Raya, że jego rodzice nie żyją i że nie ma żadnych krewnych na swojej rodzinnej planecie. A teraz... teraz jego najbliższy przyjaciel był umierający. To musiał być jakiś niedorzeczny żart.
Usłyszał ciche łkanie Isabel. Ten dźwięk rozdzierał mu serce. Taki szloch nie powinien nigdy wydobywać się z jej ust - jakby była zwierzątkiem złapanym w pułapkę, pozbawionym wszelkiej nadziei, umierającym.
Umierającym. To czeka ich wszystkich. Ona też wkrótce umrze. A wtedy jego i Maxa już pewnie nie będzie. Umrą, a Izzy będzie musiała przejść przez to sama.
- Jak długo? - spytał, przerywając upiorną ciszę.
- Ray mówi... - zaczęła Liz.
- Miesiące, tygodnie albo dni - wtrącił Max takim głosem, jakby miał jakąś przeszkodę w gardle. - Nie wiem jak długo, dopóki ty albo ja... Nie wiem, kiedy to się zacznie. Myślę, że każdy ma jakiś swój indywidualny czas. To mogą być całe lata. - Spojrzał przyjacielowi w oczy i natychmiast odwrócił wzrok.
To może być jutro, pomyślał Michael, uzupełniając jego słowa.
- Musimy opracować plan poszukiwania statku - zasugerował Alex.
Maria też zaczęła coś pleść o notatkach, mapach, wykresach i innych głupotach.
Co się z nimi dzieje? - pomyślał Michael. Przecież szukał tego statku przez całe życie, więc jakie są szanse, żeby go odnaleźć w ciągu najbliższych dni? Chyba że... Przypomniał sobie, jak Ray mówił, że ukrył Kamień Nocy w jaskini. Hmmm...
Wyprostował się i zauważył, że Liz na niego patrzy, a na jej ustach błąka się słaby uśmiech.
- Mam pomysł - powiedziała. Alex i Maria wciąż paplali.
- Niech teraz mówi Liz - zarządził Michael.
- Mam pomysł - powtórzyła. - Siedziałam tu, patrzyłam na Michaela i nagle przypomniałam sobie, jak uratowaliśmy go przed łowcami głów.
- Wszyscy nawiązaliśmy łączność! - wykrzyknęła Maria. - Wytworzona przez nas siła pozwoliła mu umknąć śmierci. Dlaczego o tym nie pomyślałam. Kiedy nasza szóstka nawiązuje łączność, to jest... nawet nie potrafię tego opisać.
- Może dzięki wytworzonej w ten sposób sile uda ci się przejść przez akino bez kryształów - zwróciła się Liz do Maxa. - Co o tym myślisz?
Michael był zdania, że jest to lepszy pomysł niż próba poszukiwania statku. A jeśli nie zadziała, to pójdzie do jaskini i sam rozwiąże ten problem.

Siła grupowej łączności ocaliła mu życie. Dlaczego nie miałaby ocalić również Maxa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz