***14***
Maria czuła, że łzy napływają jej do oczu - znowu. Ładna mi z
ciebie pocieszycielka, pomyślała. Za chwilę Max zabroni jej pokazywać się w
swoim pokoju. Wiedziała, że płacz źle na niego wpływa.
To zupełnie zrozumiałe. Mogłaby równie dobrze trzymać
transparent z napisem: „Wiesz co, Max? Ty umierasz".
Fatalnie wyglądał. Zapadał się w siebie. Wszyscy to zauważyli.
Liz, Isabel i Michael rzucali mu trwożne spojrzenia; starali się to robić
dyskretnie, ale byli wyraźnie wstrząśnięci jego wyglądem.
Maria ucieszyła się na widok Alexa, który gwałtownie wpadł do
pokoju.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział. - Ojciec nie chciał
wypuścić mnie z domu, dopóki nie pokażę mu swojej strony w Internecie. Nie do
wiary.
- Obmyślamy, jak dostać się do bunkra - zwrócił się do niego
Michael. - Masz jakiś pomysł?
Zanim Alex zdołał odpowiedzieć, usłyszeli dzwonek.
- Ja otworzę - zaofiarowała się Maria, wybiegając z pokoju. Po
drodze wyjęła z kieszeni fiolkę z olejkiem cedrowym i zaczęła go nerwowo
wdychać. Niewiele jej to ostatnio pomagało, ale było lepsze niż nic. Otworzyła
drzwi i zobaczyła Raya Iburga. - Jesteśmy w pokoju Maxa -powiedziała, prowadząc
go na górę.
- Pomyślałem, że przyda się wam dodatkowe źródło mocy, kiedy
wybierzecie się do bunkra - rzekł, wchodząc do pokoju.
- Wspaniale. Twoja pomoc może się bardzo przydać, tak jak wtedy,
kiedy unieruchomiłeś Valentiego w centrum handlowym - odezwał się Michael.
Ray potrząsnął głową.
- Teraz nie mógłbym tego zrobić. Zużyłem wtedy ogromną ilość
mocy. Nie zdołałbym tego powtórzyć przed upływem co najmniej miesiąca -
tłumaczył. - Ale zawsze mogę kogoś znokautować, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- To też się może przydać - przyznał Michael. - Okay, więc
podzielimy się na grupy. Ty będziesz ze mną i Isabel.
Zachowywał się jak głównodowodzący, skoncentrowany na
opracowaniu strategii.
Tym razem Maria nie musiała się zastanawiać, czy Michael myśli o
Isabel, czy o niej. Nie myślał o żadnej z nich.
- Zaczekaj. Ja... - zaprotestował Alex.
- Nie dysponujesz mocą, która cię ochroni - przerwał mu Michael.
Alex skinął tylko głową. Maria też to rozumiała. Przypomniało
jej to również, chyba po raz tysięczny, że Michael i Isabel są sobie bliscy w
taki sposób, w jaki ona nigdy nie będzie mu bliska. Tamtych dwoje łączyło
posiadanie mocy i wspólne pochodzenie, a Michaela i Marię upodobanie do
horrorów. Co z tego może być podstawą prawdziwego związku?
- Może któreś z was zmieni wygląd, upodobni się do Valentiego? -
spytała szybko Liz. - On tam rządzi. Jako on będziecie mieli wszędzie dostęp.
- Świetny pomysł. Ja to zrobię - rzekł Michael.
- My też powinniśmy zmienić wygląd - zwrócił się Ray do Isabel.
- Kiedy zaczną nas szukać, znikniemy.
- Zanim wyruszycie, musimy sprawdzić, czy Valentiego tam nie ma
- oświadczył Alex. - Zadzwonię do niego. Powiem, że zaszła nagła konieczność
zmiany centrali rozmów międzymiastowych czy coś w tym rodzaju i że musi przy
tym być. - Wybiegł z pokoju.
Max oddychał chrapliwie, tak jakby ta czynność sprawiała mu
dotkliwy ból. Jak on może to wytrzymać? - pomyślała Maria.
A jeśli oni nie wrócą na czas? Starała się o tym nie myśleć.
Przeczesała palcami włosy, próbując wtłoczyć tę myśl jak najgłębiej.
Alex wpadł z powrotem do pokoju.
- Jest u siebie. Nie był zadowolony, że zawracam mu głowę w
niedzielę rano.
- Powinieneś mieć jego dom pod obserwacją - powiedział Michael.
- Ja też pójdę - zaproponowała Maria. Nie mogła zostać przy
Maksie; jej aura zdradzała zbyt wielki smutek.
- Co zrobicie, jeśli on wybierze się do bunkra? - spytała Liz. -
Nie uda się wam przecież ostrzec Michaela.
- Zatrzymam go - oświadczył z przekonaniem Alex. Maria uwierzyła
mu. On też miał w sobie dużo cech przywódczych, chociaż nie chciał zostać
wojskowym.
- Chodźmy - zwrócił się do Marii.
Posłusznie skierowała się do drzwi. Obróciła się jednak, żeby
popatrzeć na Michaela. Mogła go widzieć po raz ostatni w życiu.
Liz przyglądała się Maxowi, który zapadł w niespokojny sen.
Mogła mu się teraz dobrze przyjrzeć, zaobserwować zmiany, jakie w nim zaszły,
nie wzbudzając jego niepokoju.
Uważnie studiowała każdy szczegół, jakby znajdowała się w
laboratorium biologicznym. W ten sposób było jej trochę lżej. Łuszczyła mu się
skóra, miał suche, spękane wargi, z kroplami zaschniętej krwi, głęboko
zapadnięte oczy i policzki. Jego nos...
Przestań, nakazała sobie. Przestań sprowadzać go do fragmentów
uszkodzonego ciała. To jest Max. To nadal on, chłopak, którego kochasz.
Wzięła go za rękę. Ciekawa była, czy ten dotyk znajdzie odbicie
w jego snach. Miała taką nadzieję.
Spojrzała na zegarek. Michael, Isabel i Ray już wkrótce dotrą do
bunkra. Zastanawiała się, jak długo będą musieli szukać kryształów. Obawiała
się, że nawet jeśli znajdą je natychmiast, i tak może być za późno. Max tracił
siły w przerażającym tempie.
Oddalał się od niej, a ona nie była w stanie go zatrzymać.
Mocniej ścisnęła jego dłoń, splatając ich palce, ale to jej nie wystarczało.
Musiała być jeszcze bliżej niego.
Zrzuciła buty i położywszy się obok Maxa, otoczyła go ramieniem.
- Nie pozwolę ci odejść - szepnęła.
Był taki zimny. Jakby jego ciało już w ogóle nie emitowało
ciepła. Przylgnęła do niego, starając się ogrzać go własnym ciałem.
- Kocham cię, Max - powiedziała. - Zostań ze mną, okay? Musisz
ze mną zostać.
Położyła rękę chłopca na swoich plecach, żeby byli jeszcze
bliżej siebie, ale ta ręka była ciężka i bezwładna, bez życia, jak ręka
umarłego.
Liz zerwała się z łóżka. Przyłożyła palce do jego wargi; na
szczęcie poczuła lekki oddech.
- Przepraszam cię, Max - szepnęła. - Niepotrzebnie się
wystraszyłam. - Wygładziła kołdrę i poprawiła poduszkę. Poczuła pod palcami coś
chłodnego i twardego. Wyciągnęła ten przedmiot.
Jej srebrna bransoletka. Ta sama, którą Max zamienił w ciekłe
srebro tego dnia, kiedy powiedział jej. że jest kosmitą.
Liz była wtedy potwornie przerażona. Bała się Maxa. Kiedy
doprowadził bransoletkę do pierwotnego stanu i zrobił krok do przodu, by ją
podać, uciekła.
A on zachował bransoletkę; trzymał ją pod poduszką.
Dziewczyna przesunęła palcami po srebrze i z jej oczu popłynęły
łzy. To nie powinno się przedostać do snów Maxa. On nie potrzebował słabej,
płaczącej Liz. Musi być silna, nie poddawać się, przekazywać mu wolę życia.
Pobiegła na dół do łazienki, zamknęła drzwi, usiadła na brzegu
wanny i zaczęła spazmatycznie łkać. Po kilku minutach podeszła do umywalki.
Ochlapała twarz zimną wodą i lekko wytarła. Spojrzała w lustro.
- Dość tego - powiedziała do swego odbicia. - Max chce cię mieć
przy sobie.
Kiedy weszła do pokoju, miał otwarte oczy. Odchrząknął z trudem.
- Czy to był sen... - Znowu odchrząknął. - Leżałaś ze mną w
łóżku? - spytał.
Liz uśmiechnęła się do niego.
- To nie był sen.
- Nie tak... to sobie wyobrażałem.
Widać było, że mówienie sprawia mu wielki wysiłek. Krople potu
zaczęły spływać mu po twarzy. Skrzywił się, kiedy zapiekła go popękana skóra.
- Będzie jeszcze inna okazja - obiecała mu Liz. Miała nadzieję,
że mówi prawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz