***8***
Max spojrzał na zegar. Dochodziła ósma. Czy Liz właśnie teraz się przebiera,
zastanawiając się, co ma włożyć na dyskotekę UFO, i w czym spodoba się Jerry'emu
Cifarellemu?
- Co myślisz o wystawie na temat Bractwa z Ziemskich Czeluści? - spytał go Ray. -
Możemy ją zrobić tutaj, obok tej na temat powiązań Elvisa z kosmitami. - Wskazał ruchem
głowy tylną ścianę muzeum UFO.
- Nie wiem, co to jest - przyznał Max.
Może Liz i Jerry są już na dyskotece i tańczą jakiś wolny taniec, pomyślał. Po co Maria
powiedziała mu, że jej przyjaciółka wychodzi dziś wieczorem z Jerrym? Jeśli chciała poddać
go torturom, to mogła powyrywać mu paznokcie albo kapać wodą na głowę.
- I ty uważasz się za kosmitę - skarcił go Ray. - Czy nie wiesz, że kolonizujemy ziemskie
czeluście od setek lat?
- Zaczekaj. O co chodzi? Dlaczego wcześniej nam o tym nie powiedziałeś? - spytał Max.
Rozumiał, że wspominanie rodzinnej planety sprawiało Rayowi ból. Jeśli jednak na ziemi
była cała grupa kosmitów, to on powinien o tym wiedzieć.
- Max, Max, Max - powiedział Ray, potrząsając głową. - Trzeba mi było powiedzieć, że
poszedłeś na ten zabieg lobotomii. Dałbym ci wolny wieczór.
No to koniec, pomyślał Max.
- Chyba te „ziemskie czeluście” powinny dać mi do myślenia, prawda? - powiedział. - Dziś
jestem pozbawiony poczucia humoru.
- Nie musisz się tym martwić - pocieszył go przyjaciel. - A tak dla porządku, to jeśli się nie
mylę, ty, ja, Michael i Isabel jesteśmy jedynymi kosmitami na ziemi.
- A o co chodzi z tym Bractwem z Ziemskich Czeluści? - spytał chłopak.
Miał ochotę znowu spojrzeć na zegar, ale powstrzymał się od tego. Jeśli nie przestanie
myśleć o Liz i Jerrym, to naprawdę będzie wymagał lobotomii.
- To tylko jedna z tych zwariowanych teorii, którą wymyślili ludzie. Chcesz, żebym ci o niej
opowiedział, czy też wolisz mi powiedzieć, co cię wprawiło w stan takiego
rozgorączkowania?
- Nie ma o czym mówić - skwitował Max. Co miał mu powiedzieć? Że jest na granicy
utraty zmysłów, ponieważ Liz, dziewczyna, z którą postanowił tylko się przyjaźnić,
wychodziła dziś wieczór z kimś innym?
- Wiesz, gdzie mnie szukać, gdybyś zmienił zdanie - powiedział Ray. - No to koniec
pracy. Możesz już iść, ja sam pozamykam.
- Dzięki - szepnął Max.
Podbiegł do swojego jeepa i wskoczył do środka. I co teraz? - pomyślał. Jechać do domu
i wyobrażać sobie przez całą noc, jak Jeny trzyma Liz w ramionach? Siedział w
samochodzie, bębniąc palcami po kierownicy. Pojadę do kina, zdecydował. To mi pozwoli
oderwać od nich myśli.
Wyjechał z parkingu, kierując się w stronę centrum handlowego. Kiedy skręcił w lewo, w
Cordova, zobaczył jasno - pomarańczowy neon dyskoteki UFO, ze statkiem kosmicznym,
który się bez końca rozbijał. Miał zamiar przejechać obok dyskoteki, ale jego jeep realizował
własny plan.
No i co dalej, ty idioto, pomyślał Max, wciskając samochód na ostatnie wolne miejsce na
parkingu. Nie mógł przecież tak po prostu wejść do środka i pogapić się na Liz.
Chyba że...
Włosy zaczęły mu rosnąć, wydając ciche, szeleszczące dźwięki. Max zatrzymał ten
proces, kiedy sięgały mu już do ramion. Powinny być czarne, postanowił. Przechylił lusterko i
patrzył, jak jego blond włosy przybierają przyćmioną pomarańczową barwę, potem brudno -
brązową, aż wreszcie stają się kruczoczarne.
Nieźle, uznał. Nie potrafił zmieniać swojego wyglądu tak szybko jak Ray, ale i tak było
nieźle. Skupił się na twarzy. Zaczęła mu się naciągać skóra - to nie bolało, ale było
odrażające. Max zamknął oczy. Kiedy je otworzył, miał wyższe kości policzkowe, mniejszy
nos i ciemniejszą cerę.
Gdyby mogli to zobaczyć uczestnicy konferencji, która właśnie odbywa się w mieście, na
temat „Kosmici są wśród nas”, pomyślał Max, wysiadając z jeepa. Kiedy wchodził do
dyskoteki, przysięgał sobie, że tylko się rozejrzy i zaraz wyjdzie. Przepchnął się przez tłum i
znalazł miejsce przy małym stoliku obok parkietu. Nie cierpiał krzeseł w tej dyskotece. Były
zaprojektowanew formie ogromnych skał księżycowych i zawsze się chwiały.
Zaraz podszedł do niego Craig Cachopo, pytając, co będzie pił. Silne uczucie nienawiści
do krzeseł dyskoteki zrekompensowało Maxowi równie silne zadowolenie na widok chłopaka
należącego do szkolnej elity, ubranego w najbardziej idiotyczny, jaki tylko można sobie
wyobrazić, najbardziej kiczowaty strój. Wyraz twarzy Craiga wyraźnie mówił, że żadne
komentarze na temat jego błyszczącego fioletowego kombinezonu kosmicznego nie będą
tolerowane.
Max zamówił Lime Warp. Polubił ten napój, od czasu kiedy Ray zmusił go do wypicia
kilku puszek. Kiedy Craig w swoich pomarańczowych, sięgających do połowy łydki,
kowbojkach odszedł od stolika, Max ujrzał to, co chciał zobaczyć, a czego wolałby nie
oglądać - Liz i Jerry'ego na parkiecie. Na szczęście taniec był szybki, nie musiał więc
patrzyć, jak się obejmują.
Jaka ona jest piękna, pomyślał. Liz uśmiechnęła się do Jerry'ego, a Maxowi ścisnęło się
serce. Żałował, że nie może zobaczyć jej aury. Wiedziałby wtedy, czy naprawdę tak dobrze
się bawi, jak na to wyglądało. Ale pulsujące kolorowe światła uniemożliwiały zbadanie
czyjejkolwiek aury.
Wypił trzy puszki Limę Warp i nie spuszczając wzroku z Liz, zjadł ogromną porcję
pikantnych nachos, kawałków tortilli z fasolą, serem i jeszcze nie wiedzieć czym. Mając twarz
innego faceta, mógł się teraz gapić na nią do woli.
Liz i Jerry usiedli przy stoliku obok. Max nadal się w nią wpatrywał. Uświadomił sobie, że
już od wielu dni tak naprawdę na nią nie patrzył. Ostatnio, kiedy rozmawiali, odwracał od niej
wzrok. Ich stosunki cechowała teraz wymuszona serdeczność - były po prostu sztuczne. To
on je zepsuł przez ten pocałunek w centrum handlowym. Ten cudowny pocałunek.
Liz podniosła wzrok i spojrzała wprost na niego. Utkwiła ciemnobrązowe oczy w jego
oczach, jakby mu zaglądała wprost do duszy.
Och, nie, pomyślał. Ona zabije mnie za to, że przyszedłem tu, by ją śledzić! Odwrócił
głowę, udając, że jej nie widział.
Ona nie wie, że to ja, tłumaczył sobie. Jestem kimś zupełnie innym. Ona nie może mnie
poznać.
Kiedy spojrzał na nią znowu, Liz nachyliła się do Jerry'ego i szeptała mu coś do ucha.
Rozległy się słowa piosenki w spowolnionym rytmie i Max poczuł, jak napinają mu się
mięśnie. Czy będą tańczyć? Liz wstała od stolika, a Jerry zrobił gest, jakby chciał wziąć ją za
rękę.
Max zerwał się nagle. Przecisnął się przez tłum i znalazł się wreszcie na zewnątrz, w
chłodnym wieczornym powietrzu. Już dosyć widział. Nie musiał patrzeć, jak Jerry obejmuje
Liz, a ona wsuwa mu palce we włosy.
Mógłbym tam wrócić i temu przeszkodzić, przyszło mu nagle do głowy. Mogły zderzyć się
z Jerrym, szybko nawiązać łączność i spowodować, żeby żołądek Jerry'ego zaczął wydziela
ndmierne ilości kwasu czy coś w tym rodzaju. Nie na tyle, by mu zrobić prawdziwą krzywdę.
Tylko tyle, by spędził resztę nocy, tańcząc z sedesem, zamiast z Liz.
Max natychmiast poczuł obrzydzenie do samego siebie. Jak mógł nawet pomyśleć o tym,
by użyć mocy, żeby kogoś skrzywdzić? Włożył ręce do kieszeni i ruszył w stronę jeepa.
- Max! - usłyszał jakiś głos za plecami.
Obrócił się i zobaczył Liz. Teraz nie miał już żadnych problemów z odczytaniem jej aury.
Była wściekła.
- Od razu wiedziałam, że to ty - powiedziała. - Nie pamiętasz, że mówiłeś nam dzisiaj
podczas lunchu, że Ray nauczył cię zmieniać wygląd?
Nie pamiętał tego. Czy powinien zaprzeczyć, że to był on? Powiedzieć, że nie ma
pojęcia, o czym ona mówi? Nie mogła być przecież tego pewna na sto procent.
- Chcesz małą radę? - spytała Liz. - Następnym razem musisz też zmienić ubranie.
Myślałeś, że nie poznam twojej kurtki. Musisz również zmienić oczy. Ja twoje oczy zawsze
rozpoznam... - Głos się jej załamał.
Podeszła do niego bliżej. Tak blisko, że brzegi jej aury zaczęły zlewać się z jego aurą.
Max pragnął przyciągnąć ją do siebie i poczuć jej usta na swoich wargach.
- Wiesz co, Max? - spytała ostrym tonem. - To ty mógłbyś tam ze mną tańczyć. To ty
podjąłeś decyzję, żeby mnie odepchnąć. Teraz musisz z tym żyć.
Obróciła się na pięcie i weszła do dyskoteki, nawet się nie obejrzawszy.
***
Dlaczego Michael mnie nie pocałował? - zastanawiała się Maria chyba sto piąty raz od
czasu, kiedy pomogła mu zająć się dziećmi. Dolała do wanny jeszcze trochę swojej
specjalnej mieszanki olejków kąpielowych - lubiła, kiedy otaczała ją chmura zapachów -
oparła głowę o poduszkę z gąbki i zamknęła oczy. Rozmyślała, oczywiście, o Michaelu.
Myślał o tym, żeby ją pocałować; była tego pewna. Widziała, jak patrzył na jej wargi. Na
pewno przyszło mu do głowy, by ją pocałować.
Westchnęła głęboko. Okay, chciał ją pocałować. Świetnie. To znaczy, że nie uważał jej
tylko za kumpla czy kogoś w tym rodzaju.
Więc o co chodzi? Może problem polega na stosunku kosmity do człowieka? Maria nigdy
nie zapomni, jakim wzrokiem patrzył na nią Nikolas, jeśli w ogóle raczył na nią spojrzeć. Było
oczywiste, że uważał ją za niższą formę życia. O wiele niższą.
Nie, to nie mogło być to. Michael nie wchodziłby do niej przez okno co drugi wieczór,
gdyby uważał, że Maria zajmuje w procesie ewolucji miejsce tylko trochę powyżej insektów.
Więc jaki to problem? Co go powstrzymywało? Muszę poprosić Liz, żeby pomogła mi to
wyjaśnić, pomyślała. Tylko że Liz przechodziła teraz przez trudny okres. Maria wiedziała, że
przyjaciółce rozdziera się serce, kiedy umawia się z innym facetem, bo randki z innymi
oznaczały, że zaczyna się już godzić z myślą, że nigdy nie będzie mogła być z Maxem.
Maria nie chciała jej torturować, zmuszając ją do zastanawiania się, dlaczego między nią
a Michaelem do niczego nie dochodzi.
Właśnie dlatego nie powiedziała Liz o swoich zdolnościach parapsychicznych. Gdyby jej
to wyznała, przyjaciółka chciałaby zaraz przeprowadzić serię doświadczeń, by się upewnić,
że Marię znowu nie poniosła fantazja. I od razu zmartwiłaby ją ta sprawa z utratą
świadomości. Marii to nie martwiło. To był tylko drobny skutek uboczny. Zupełnie
nieszkodliwy. Kiedy tylko Liz odzyska równowagę, dowie się, że jej przyjaciółka jest
czarodziejką.
Ale mogę powiedzieć o tym Michaelowi, pomyślała Maria. On nie ma takich okropnych
przeżyć jak Liz i Isabel. Pomoże mi zbadać granice mojej mocy.
Ależ tak! To będzie doskonały pretekst, żeby się z nim spotkać, uświadomiła sobie.
Będziemy mogli rozmawiać, jak to miło mieć nadludzkie moce. Może gdyby wiedział o
wszystkim, to pocałowałby mnie wtedy?
O czym on mógł teraz myśleć? Czy uważał, że jest przegrana, skoro zaczęła mu się
narzucać?
Możesz sobie na niego zerknąć. Masz jeszcze jego bluzę, tłumaczyła sobie. Bluza leżała
koło wanny, a pierścień Maria miała na palcu; nie rozstawała się z nim.
Dotknęła jej tylko jednym palcem. Nie powinnam tego robić, pomyślała. Ale właściwie
dlaczego? Tylko na chwilę. Tylko po to, by zorientować się, co mu chodzi po głowie.
Zrobię to, postanowiła. Gdzie on jest...?
Łazienka zamieniła się nagle w masę kolorowych punkcików.
Po chwili utworzyły ciepłą białą mgiełkę. Maria usłyszała szum spływającej wody. Przebiła
wzrokiem mgłę i zobaczyła zarys szklanych drzwi. Po drugiej stronie tych drzwi Michael brał
prysznic.
Zachichotała. On mógłby naprawdę pomyśleć, że mu się narzuca, gdyby ją teraz
zobaczył. Dzięki Bogu, to było niemożliwe.
Terakota poruszyła się pod jej stopami i po chwili Maria była znowu w swojej wannie.
Dolała gorącej wody, po czym zsunęła się całkowicie pod wodę.
Dlaczego ta woda jest taka zimna?
Dziewczyna chciała usiąść, ale nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżała na dnie
wanny, jej ciało było tak ciężkie jak ołów. Woda zakrywała jej nos i usta.
Poczuła ucisk w płucach. Potrzebowała zaczerpnąć powietrza. Wyżej było mnóstwo
powietrza, lecz nie mogła pokonać tej niewielkiej odległości. W ogóle nie mogła się poruszyć.
Utopię się, przebiegła jej przez głowę przerażająca myśl. Utopię się we własnej wannie!
Ani Kevin, ani matka niczego nie usłyszą, bo nie mogła się poruszyć.
Miała uczucie, jakby jej płuca stanęły w ogniu.
Ile czasu jeszcze jej pozostało? Minuta? Dwie?
Zaczęło się jej ćmić w oczach. Woda wydawała się czarna.
To jest tak. Umieram.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz