piątek, 12 lipca 2013

Rozdział trzeci

***3***
- Postanowiłem w tym tygodniu umieścić na swojej liście tych Billów, którymi sam chciałbym być. Numer jeden: Bill Gates. Numer dwa: Billy Baldwin. Numer trzy: Pan Bill. Co o tym myślicie? Może to głupie?
To samo miejsce na dziedzińcu, gdzie jedli wczoraj lunch. Ci sami ludzie. Prawie identyczna rozmowa, dotycząca kolejnych pomysłów Alexa, jakie listy ma umieścić na swojej stronie internetowej, uświadomiła sobie Liz. Uśmiechnęła się. Właśnie tak było dobrze, nie chciałaby, żeby to się zmieniło.
- A jak ci się podoba pomysł, żeby wprowadzić jakieś określenia na facetów, którzy zbyt wiele czasu poświęcają swojej stronie w Internecie? - zaproponował Michael. -Numer jeden: chłopak WuWuWu.
- Wiesz, ile mam tam hitów? A każda lista ma swój ciąg dalszy. To jest już sprawa kultowa - zaprotestował Alex.
- Numer dwa: sztuczna inteligencja - poddała Maria. Liz zauważyła, że Isabel nie staje w obronie swojego chłopaka. Nie wiedziała, co myśleć o układzie Alex - Isabel. To wcale nie znaczyło, że nie lubi tej dziewczyny. Bardzo się ostatnio zbliżyły. Jednak Isabel i Alex... nie stanowili prawdziwej pary. Coś między nimi nie grało.
Isabel była dziewczyną na szczycie szkolnej listy przebojów, wzbudzając ogólne zainteresowanie, zazdrość, pożądanie, niechęć i różne kombinacje tych emocji prawie w każdym.
A Alex był...
- A może dodać tam jeszcze nieciekawego typa? - Maria przerwała bieg myśli przyjaciółki, snując dalsze rozważania o stronach www.
Nie, Alex na pewno nie był nieciekawym typem. Po prostu nie wyróżniał się z tłumu, jak Isabel. Trzeba było go dobrze poznać, żeby się zorientować, jakim jest fajnym chłopakiem. Miał wspaniałe, odlotowe poczucie humoru i silne przekonanie o własnej racji -jeśli w coś wierzył, to nic nie mogło go zmusić do zmiany zdania. Poza tym miał zabójczo zielone oczy, kasztanowo-rudawe włosy i szczupłe muskularne ciało.
Liz nie widziała w tym nic dziwnego, że jakaś dziewczyna ma ochotę być z Alexem. Na pewno dotyczyło to wielu dziewczyn. Ale Isabel? Potrząsnęła głową. No, ale jeśli wszystko się między nimi dobrze układa... A wyglądało na to, że tak właśnie jest.
- Liz, Max, wymyślcie coś! - zawołał Alex. - Ja wszystko zniosę - dodał, uderzając się pięścią w pierś.
- Hm, cybercymbał? - zaproponowała Liz.
- Może ktoś chce dokończyć moją kanapkę? - spytał Max.
- Ja - odezwali się jednocześnie Alex i Michael.
Liz obrzuciła Maxa uważnym spojrzeniem. W zeszłym tygodniu zemdlał nagle. Od tamtej pory wielokrotnie pytała go, czy dobrze się czuje, a on niezmiennie odpowiadał, że tak. Ale dla niej liczyły się fakty - fakt, że stale był osowiały; fakt, że niewiele jadł; fakt, że jego skóra nabrała szarawej barwy. Te fakty sprawiały, że wątpiła w jego zapewnienia. Nie chciała, by powtórzyło się to, co niedawno spotkało Marię. Jeśli Maxowi coś dolega, to powinna o tym wiedzieć.
Usłyszeli dzwonek. Isabel i Maria poszły wolnym krokiem na zajęcia z literatury angielskiej, a Michael i Alex udali się w przeciwnym kierunku. Liz została sama z Maxem.
- Jesteś gotowa na kolejną przygodę w cudownym świecie nauk ścisłych? - spytał, podnosząc się na nogi. Jego głos brzmiał normalnie, tyle tylko, że chłopak był trochę zbyt wesoły, jakby starał się odnaleźć swój właściwy ton i przeszarżował.
- Jak zawsze - odpowiedziała Liz. W swoim głosie też słyszała fałszywe nuty.
To śmieszne, pomyślała. Kochała Maxa i wiedziała, że on odwzajemnia to uczucie. No tak, zgodzili się - co prawda, to on się przy tym upierał, ale Liz zaakceptowała tę sytuację - że pozostaną tylko przyjaciółmi. Czy musieli jednak zachowywać się aż tak nienaturalnie? Dlaczego nie mógł wyznać jej prawdy, jakakolwiek była, i dlaczego ona nie mogła mu powiedzieć, żeby przestał udawać i przyznał się, co mu dolega?
Może dlatego, że wciąż jesteśmy bardzo ostrożni we wzajemnych stosunkach, pomyślała, kiedy zmierzali w stronę głównego budynku. Udało się nam zasłonić te wszystkie skomplikowane relacje fasadą przyjaźni, która jeszcze nie jest zbyt trwała. Może oboje podejrzewamy, że łatwo byłoby ją zniszczyć.
Weszli do budynku i w milczeniu szli po schodach. Słyszała ciężki oddech Maxa. Kolejny fakt świadczący o tym, że nie był w dobrej formie. Kilkanaście stopni nie powinno powodować zadyszki.
Kiedy przechodzili przez hol, Liz zwolniła kroku, żeby pozwolić mu złapać oddech.
- Czytałam o tym doświadczeniu, które mamy dzisiaj robić. Wydało mi się dość interesujące - powiedziała, gdy weszli do laboratorium i skierowali się do wspólnego stanowiska.
Max nie odezwał się.
Liz Ortecho, królowa bezsensownej paplaniny, pomyślała.
- Mamy dzisiaj przed sobą kolejne długie doświadczenie - oznajmiła pani Hardy. - Możecie już zaczynać. Powoli dotrę do wszystkich stanowisk, ale jeśli będziecie mieć pytania, to zwracajcie się do mnie od razu.
- Przygotuję palnik - powiedział Max.
- A ja zważę próbki - zaofiarowała się Liz.
Teraz przynajmniej nie musieli niczego udawać. Oboje traktowali pracę w laboratorium bardzo poważnie. Stanowili zgraną drużynę.
Wyciągnęła wagę z szafki. Była brudna, więc Liz podeszła do zlewu, odkręciła wodę, namoczyła w niej długi kawał brązowego papierowego ręcznika i zaczęła myć wagę. Czy ci naukowcy amatorzy nie wiedzą o tym, że brudna waga może zmienić wszystkie wyniki? - pomyślała.
- Max! - usłyszała głos pani Hardy, dobiegający od stanowiska na przedzie sali. - Ten płomień jest o wiele za wysoki.
Liz spojrzała w kierunku chłopca. Pani Hardy miała rację; płomień palnika bunsenowskiego był o kilka centymetrów wyższy, niż powinien być, a czubek palca Maxa znajdował się w środku płomienia!
Uderzył ją zapach palonej skóry, poczuła nagły ucisk w gardle. Co on wyprawia? Nie czuje, że przypala sobie palec? Szybko wyciągnęła rękę i zakręciła palnik. Płomień zgasł.
- Nic ci nie jest? - spytała. - Pokaż palec.
- Wszystko w porządku - rzucił chłopak, nie pokazując jej ręki.
- Nie może być w porządku - odparowała. - Trzymałeś palec w ogniu. A twoja skóra... Max, twoja skóra przypiekała się.
***
- Muszę iść przebrać się przed próbą - powiedziała Isabel, nie odsuwając się jednak od Alexa. Zbyt dobrze się czuła w jego objęciach. Tyle tylko, że napierał na nią zbyt mocno; krawędź metalowej ławki stadionu wbijała jej się w plecy.
- Mógłbym ci pomóc - szepnął jej do ucha. Jego gorący oddech przenikał ją dreszczem. Wyciągnął rękę i zaczął rozpinać jej bluzkę.
Isabel odsunęła się od niego.
- Dziękuję ci, sama dam sobie radę. - Siedzieli plecami do stadionu, więc nikt chyba tego nie widział. Mimo to...
Alex zaczął powoli zapinać guziki. Potem wygładził jej kołnierzyk i odgarnął włosy z czoła Isabel. Potrafił być niezwykle czuły. Zawsze ją to wzruszało.
- I-s-a-b-e-l! - w hali sportowej rozległ się przenikliwy, afektowany głos Stacey Scheinin. - Rusz się. Ty na pewno nie możesz sobie pozwolić na to, żeby choć trochę spóźnić się na próbę. Najpierw obejrzymy wideo z naszego ostatniego pokazu. Zrozumiesz wtedy, o czym mówię.
- Chcesz, żebym ją zabił? - spytał Alex.
- Może na moje urodziny - zaproponowała Isabel. Szybko musnęła go wargami i odskoczyła, zanim zdążył porwać ją w objęcia.
- Pamiętaj, że dziś wieczorem jesteś zaproszona do nas na kolację - powiedział.
- Jakbym mogła o tym zapomnieć. - No właśnie, jak? Przez cały tydzień obmyślała preteksty, które pozwoliłyby jej się od tego wymigać. Raz, co prawda, spotkała jego matkę i ta wydała się dość miła, ale ojciec musiał być okropny. A do tego jeszcze dwóch braci. Alex prawie nigdy o nich nie mówił, więc nie wiedziała, czego może się spodziewać.
- Do zobaczenia za parę godzin. - Isabel skierowała się wolnym krokiem do szatni, celowo nie okazując pośpiechu.
Stacey przytrzymała jej drzwi, marszcząc gniewnie czoło. Isabel uśmiechnęła się promiennie, aby pokazać, że nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.
- Słuchajcie, dziewczyny. Isabel potrzebuje naszej pomocy! - zawołała Stacey, idąc za nią wzdłuż rzędów szafek na ubranie. - Ma nowego chłopaka, któremu koniecznie należałoby zmienić wygląd. Widziałyście go przecież. Macie jakiś pomysł? Ja wymyśliłam tatuaż z napisem: „Moje serce należy do Isabel".
Isabel chciała powiedzieć, że z jej strony jest to tylko akt miłosierdzia w stosunku do Alexa. Przecież on by tego nie usłyszał i nigdy się nie dowiedział. Ale wtedy poczułaby się podle, uznała więc, że nie warto.
- Tak. Tatuaż to wspaniały pomysł. Isabel mogłaby też mieć taki! - zawołała jakaś dziewczyna z sąsiedniego rzędu szafek. Była to jedna z fanek Stacey. Wszystkie usiłowały naśladować afektowany głos swej idolki. Żałosne gęsi!
- Nie wygląda na to, żeby miał dużo pieniędzy, przynajmniej sądząc po jego ubraniu - zauważyła kolejna. - Powinien mieć coś taniego. Na przykład ładną torbę papierową na głowę.
Tak, gdyby chodziła z nim Stacey, powiedziałabyś, że jest wspaniały, pomyślała Isabel. Usiadła na drewnianej ławeczce przed swoją szafką i wystukała szyfr. Nic z tego. Spróbowała ponownie. Dalej nic. Dopiero wtedy zorientowała się, że jej szafka jest obok.
- Co jeszcze?! - zawołała Stacey, podskakując. - Jeden tatuaż i jedna papierowa torba to o wiele za mało. No, dalej. Nasza koleżanka potrzebuje pomocy.
Tish Okabe usiadła obok Isabel.
- Uważam, że Alex jest uroczy - odezwała się głośno.
- Ty uważasz, że każdy jest uroczy! - wrzasnęły trzy dziewczyny naraz.
Isabel uporała się z zamkiem i otworzyła metalowe drzwiczki szafki. To miłe, że Tish broni Alexa, pomyślała, wiedząc, że sama powinna to zrobić. Ale nic nie przychodziło jej do głowy. Cokolwiek by powiedziała, Stacey i tak zaraz by to przekręciła. Chyba lepiej nie zwracać na nią w ogóle uwagi. A może powinnam wykształcić sobie moralny kręgosłup, jak by powiedział Alex.
- Wcale ci się nie dziwię, Stacey, że nie możesz zrozumieć, co takiego widzę w Aleksie - odezwała się Isabel chłodnym tonem. - Są ludzie, którzy wolą hamburgera od kawioru. Ich podniebienia nie są na tyle wrażliwe, żeby mogli wyczuć różnicę.
- Jakie to rozkoszne. Ona staje w obronie swojego chłopaka - zagruchała Stacey.
Isabel miała ochotę walnąć nią o ścianę.
- Wiesz, kogo, według mnie, można porównać do kawioru? - zwróciła się do niej Corinne Williams. - Twojego brata. W piątek będzie u mnie impreza.
Powiedz mu, żeby przyszedł. I niech przyprowadzi tego faceta, który jest zawsze z wami, Michaela Guerina.
- Tak - szybko wtrąciła Stacey. - Jeśli uda ci się z tymi dwoma, to możesz też przyprowadzić Alexa. - Pośliniła palec i nakreśliła w powietrz znak: jeden punkt dla mnie.

Możesz sobie liczyć punkty, księżniczko z przedmieścia, ponieważ nie masz cienia szansy ani u Maxa, ani u Michaela, pomyślała Isabel. Poczuła jednak ukłucie wstydliwego niezadowolenia, że ma chłopaka, który nie zalicza się do szkolnej elity.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz