***13***
Liz poczuła, że ktoś ją klepie w ramię. Wspaniale. Spędziła w
UFONICS niecałe pół godziny, a już zaczepiał ją znajomy. Obróciła się i
ogarnęło ją przerażenie.
Przed nią stał szeryf Valenti.
- Chodź ze mną - rozkazał i skierował się do wyjścia.
Bierze cię za strażnika, tłumaczyła sobie Liz, wychodząc za nim
na parking. Myśli, że jesteś jednym z tych facetów, którzy pracują w bunkrze.
Masz szansę na uzyskanie cennych informacji. Tylko nie panikuj.
Valenti szedł do wozu policyjnego. Stukot jego butów po asfalcie
przyprawiał ją o dreszcze. Wsiadł do samochodu, oczekując, że ona bez zbędnych
pytań zrobi to samo.
Liz podeszła do drzwi po przeciwnej stronie, mając nadzieję, że
jej ruchy nie odbiegają zbyt wyraźnie od ruchów strażnika. Nigdy zresztą nie
miała szczególnie dziewczyńskiego chodu, więc chyba wszystko było w porządku.
Otworzyła drzwi, wsiadła do środka i zatrzasnęła je za sobą.
Zerknęła na Valentiego. Tym razem nie miał swoich odblaskowych
okularów, ale i tak nie sposób było odczytać jego myśli. Jeśli oczy Valentiego
były zwierciadłem jego duszy, to on jej nie miał, co zresztą i tak było
oczywiste.
Szeryf, wyjechawszy z parkingu, zaczął się oddalać od centrum
miasta.
- Musisz wziąć udział w pewnych testach na terenie ośrodka. Nerz
jest chory, a nikt poza tobą nie ma odpowiedniego pozwolenia. Na szczęście
łatwo jest przewidzieć, gdzie cię można znaleźć po godzinach pracy.
Uczucie, jakie ogarnęło Liz, można było porównać tylko do
eksplozji sztucznych ogni. Może kiedy już się znajdzie na strzeżonym terenie,
uda jej się dostać na pokład statku. Może dziś wieczorem zdobędzie kryształy!
Nawet jeśli nie, to szanse na uratowanie życia Maxa jeszcze nigdy nie były tak
duże.
- Coś cię rozbawiło, Towner? - spytał Valenti.
Liz uświadomiła sobie, że uśmiecha się ze szczęścia.
Przynajmniej poznała swoje nazwisko, Towner.
- Przypomniał mi się kawał, który ktoś mi opowiedział -skłamała.
Była pewna, że Valentiego nie zainteresuje treść dowcipu, i miała rację.
Kiedy przejeżdżali koło billboardu izby handlowej na
przedmieściu, spojrzała na licznik kilometrów. Gdy zjadą z szosy, sprawdzi go
ponownie. Trudno było uwierzyć, że szeryf sam wskazuje jej drogę do bunkra.
A jeśli... a jeśli prawdziwy strażnik już tam jest? - pomyślała.
Co będzie, jeżeli Valenti dobrze o tym wie i wiezie mnie tam, myśląc, że jestem
kosmitą, który potrafi zmieniać wygląd? Może tylko dlatego pozwala mi poznać to
miejsce, że wie, iż już nigdy z niego nie wyjdę?
Wydało jej się nagle, że w samochodzie zabrakło powietrza, a ta
resztka, która w nim pozostała, jest przesiąknięta zapachem dymu i potu.
Nawet jeśli to prawda, to nic nie można teraz zrobić, tłumaczyła
sobie. Miała wyskoczyć z pędzącego samochodu i uciekać przez pustynię? Valenti
pewnie by ją wtedy zastrzelił.
Takie myśli nie uśmierzały niepokoju. Liz patrzyła na pustą
szosę, starając się policzyć kreski przerywanej linii na jezdni. Musiała na
czymś skoncentrować uwagę, lecz szeryf jechał zbyt szybko.
Wykonał gwałtowny skręt w lewo i wjechał na pustynię, w kierunku
skały kurczaka. Maria dobrze opisała tę część drogi.
Po przejechaniu trzech kilometrów i czterystu dwudziestu jeden
metrów minęli skałę. Samochód podskakiwał na nierównym podłożu.
Liz stale zerkała na licznik. Cztery kilometry, osiemset
dwadzieścia siedem metrów. Jedenaście kilometrów, dwieście sześćdziesiąt trzy
metry. Siedemnaście kilometrów, sześćset dziewięćdziesiąt dziewięć metrów.
Dwadzieścia dwa kilometry, pięćset dwadzieścia sześć metrów. Zbliżali się do
dużej formacji skalnej.
- Otwórz wejście - powiedział Valenti.
Serce podskoczyło Liz do gardła. To było coś, z czym powinna
umieć się obchodzić. Coś do zdalnego sterowania. Przynajmniej miała taką
nadzieję.
Otworzyła schowek. Papiery. Okulary słoneczne. Race.
- Ile dzisiaj wypiłeś? - spytał Valenti.
- Nie wiedziałem, że będę wezwany do pracy. Szeryf parsknął
tylko z obrzydzeniem, po czym wyjął ze schowka coś, co wyglądało jak
najzwyklejszy przyrząd do zdalnego otwierania drzwi garażowych, tylko z kilkoma
dodatkowymi przyciskami, i rzucił go Liz.
Naciśnij jakiś guzik, wszystko jedno jaki, przebiegały jej przez
głowę oszalałe myśli. Nacisnęła ten, przy którym trzymała palec. Żadnego
efektu. Rzuciła okiem na Valentiego? Zauważył to?
Nie myśl o tym, spróbuj nacisnąć następny, nakazała sobie.
Wybrała przycisk w lewym górnym rogu. Nic. Przygniotła palcem następny i
formacja skalna rozstąpiła się.
Nic dziwnego, że Max i Michael spędzili na poszukiwaniach całe
lata i nie znaleźli tego miejsca, pomyślała. Gwałtownie złapała oddech,
maskując ten niekontrolowany odruch atakiem kaszlu. Czy Valenti zauważył
wszystkie jej potknięcia? Trudno było powiedzieć. Miał, jak zwykle,
nieprzenikniony wyraz twarzy. Liz mogłaby przysiąc, że nawet nie mrugnął okiem,
kiedy zastrzelił Nikolasa.
Nie myśl o tym, nakazała sobie. Nie powinna zastanawiać się nad
tym, że szeryf kogoś zabił; była już wystarczająco zdenerwowana.
Starała się nie okazywać zdumienia, kiedy Valenti wjeżdżał do
środka. Chyba powinnam teraz zamknąć tę bramę, pomyślała. Nacisnęła ten sam
przycisk i wrota zawarły się za nimi z niezwykłą szybkością, tłukąc jedno z
tylnych świateł Valentiego.
- Przepraszam - wymamrotała.
- Nie ma problemu. Potrącę ci to z pensji.
Ciebie też przepraszam, Towner, pomyślała Liz, kiedy samochód
zaczął wolno zjeżdżać w dół.
Wjechali do ogromnej windy, która dowiozła ich do podziemnego
parkingu. Valenti zatrzymał się w sekcji oznaczonej „Zarezerwowane".
Wysiadł z samochodu, zakładając, że Liz pójdzie w jego ślady, a
potem poprowadził ją długim betonowym korytarzem, podobnym do tego, który
widziała Maria, kiedy śledziła go, korzystając z Kamienia.
Liz była już tak blisko. Statek mógł się znajdować tuż za
rogiem.
Doszli do szerokich metalowych drzwi. Valenti otworzył
elektroniczny zamek za pomocą plastikowej karty. Weszli do ogromnego
pomieszczenia, w którym znajdowały się dwa rzędy szklanych cel. W każdej stało
łóżko, ale tylko jedno było posłane.
Liz przeszył dreszcz. Czy właśnie tu znaleźliby się Max, Michael
i Isabel, gdyby szeryf poznał ich tajemnicę? Czy trzymano by ich tutaj jak
zwierzęta doświadczalne, pod nieustannym monitoringiem?
Valenti przeszedł przez halę, nie zwracając najmniejszej uwagi
na dwóch strażników, stojących przed celą, która najwyraźniej była ostatnio
zamieszkana. Otworzył niewielkie drzwi i przytrzymał je, aby przepuścić Liz.
- Instrukcje otrzymasz za chwilę - poinformował ją. Kiedy tylko
weszła do środka, zamknął za nią drzwi. Pomieszczenie było puste, nie licząc
metalowego stolika i składanego krzesła. Liz usiadła i czekała. Przynajmniej
tym razem otrzyma instrukcje. To dobrze. Nikt nie będzie oczekiwał, że sama
wie, co robić.
- Towner, twoim zadaniem będzie opisanie wszystkiego, cokolwiek
wydarzy się w tym pokoju - usłyszała głos przez interkom.
Poruszyła się niespokojnie na chłodnym metalowym krześle. Cokolwiek
wydarzy się w tym pokoju. To nie była przyjemna perspektywa. Na czym właściwie
polegały te doświadczenia? Musieli w jakiś sposób nawiązywać łączność z
kosmitami. A może to była tylko jedna z dziedzin działalności Planu
Wyczyszczenia Bazy Danych?
A jeśli testowali efekty jakiejś nowej broni biologicznej?
Jakiegoś inteligentnego wirusa?
Było już za późno, żeby się tym martwić. Nie miała wątpliwości,
że drzwi są zamknięte od zewnątrz. A nawet jeśli nie, to ona...
Zaraz. Coś się działo. Liz odchrząknęła szybko.
- Widzę jasną migotliwą plamę na poziomie wzroku. Wielkości
piłki do koszykówki.
Uchwyciła się krawędzi stolika, czekając, co będzie dalej. Po
chwili w kole ukazał się obraz.
- Widzę obraz, podobny do hologramu. Jakiś mężczyna siedzi w restauracji.
Eleganckiej. Białe obrusy. Świece. Słyszę dźwięki skrzypiec. Ten facet jest
podekscytowany. Nerwowy. Szczęśliwy.
Liz nie wiedziała, jak to się dzieje, ale odbierała emocje tego
mężczyzny. To samo odczuwał Max, kiedy Ray pokazał mu hologram katastrofy
statku jego rodziców, uświadomiła sobie.
A więc to tak. Może agenci Planu Wyczyszczenia Bazy Danych
próbowali powielać technologię kosmitów czy coś w tym rodzaju. Rozluźniła
dłonie ściskające brzeg stołu. To nie będzie straszne. Wszystko, co ma zrobić,
to patrzeć tylko na płynące w powietrzu obrazy. A jeśli będzie miała szczęście,
to kiedy będzie stąd wychodzić, uda jej się zobaczyć statek.
- Jeszcze coś? - usłyszała głos z interkomu. Liz przyjrzała się
uważnie hologramowi.
- Wiem, że chce oświadczyć się swojej dziewczynie -odparła. -
Nie mogę powiedzieć, skąd to wiem. Nie słyszę jego myśli ani nic w tym rodzaju.
Po prostu... wiem.
Hologram zniknął. Nie dowiedziałam się nawet, co mu
odpowiedziała, pomyślała. Zaczęło się jej kręcić w głowie, jakby stała na
wysokiej trampolinie.
Powietrze przed jej oczami zaczęło znowu migotać. To dobrze.
Następna odsłona.
- A właśnie, powietrze znów zaczęło migotać - odezwała się Liz.
Nie chciała wpędzać Townera w dodatkowe kłopoty, i tak wystarczająco mu
zaszkodziła. - Ukazał się hologram -mówiła dalej. - To już inna restauracja.
Widziałem ją w naszym mieście. Kawiarnia Latający Talerz. Przy stoliku siedzi
dwóch mężczyzn.
Serce podeszło jej do gardła - poznała ich. To był dzień, kiedy
została postrzelona. Och, Boże, wtedy tych dwóch było w kawiarni. Kłócili się.
To ten muskularny mężczyzna wyciągnął rewolwer. Celował do swojego potężnego
towarzysza, który zdążył się na niego rzucić. Broń wypaliła. Liz została
rzucona o ścianę, po brzuchu spływała jej krew.
- Dalej - usłyszała głos z interkomu.
- Ci mężczyźni kłócą się. O pieniądze. - Starała się sprawiać
wrażenie bezstronnego obserwatora.
Widziała teraz na hologramie dalszy przebieg wypadków. Potężnie
zbudowany facet wyciągał rewolwer. Ten drugi właśnie się na niego rzucał. Padał
strzał.
- Muskularny mężczyzna postrzelił kelnerkę. Odczuwam jej ból -
mówiła dalej.
Była to prawda. Ponownie przeżywała ten ból. Taki sam jak wtedy.
Wszystko było takie samo.
Och, Boże. Oni przejmują od niej obrazy. Ten hologram to pamięciowy
playback. Na tej samej zasadzie Ray pokazywał Maxowi statek. Dlatego czuł się
tak dziwnie i miała zawroty głowy. Ktoś wdzierał się do jej mózgu.
Za chwilę na hologramie ukaże się przeskakujący przez ladę Max,
który uzdrowi Liz dotykiem dłoni.
Krzyknęła przeraźliwie.
- Zatrzymajcie to! - zawołała. - Czuję się tak, jakby jakiś
świder przewiercał mi oczy. Zatrzymajcie.
Hologram zniknął. Do pokoju wpadł Valenti.
Liz siedziała skulona, przyciskając dłonie do oczu. Czy szeryf
uwierzy, że ona cierpi katusze? A może już odkrył tożsamość fałszywego
strażnika i postanowił ją dodatkowo udręczyć?
- Co się stało, do cholery?! - spytał.
- To pan powinien mi powiedzieć - odparowała Liz. -Czułem, że za
chwilę rozerwie mi czaszkę. Mój kontrakt nie przewiduje takich rzeczy.
- Odwiozą cię do domu - powiedział Valenti. - Uważaj, żeby się
nie okazało, że to alkohol rozrywał ci czaszkę.
Patrzył na nią uważnie, kiedy wychodziła z pokoju. Widać było,
że zdaje sobie sprawę, że coś nie jest w porządku, ale nie potrafi określić co.
Liz zastanawiała się, czy szeryf zdobędzie również ich obraz,
kiedy tu wrócą, żeby ukraść kryształy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz