środa, 17 lipca 2013

Rozdział trzynasty

***13***
Liz poczuła, że ktoś ją klepie w ramię. Wspaniale. Spędziła w UFONICS niecałe pół godziny, a już zaczepiał ją znajomy. Obróciła się i ogarnęło ją przerażenie.
Przed nią stał szeryf Valenti.
- Chodź ze mną - rozkazał i skierował się do wyjścia.
Bierze cię za strażnika, tłumaczyła sobie Liz, wychodząc za nim na parking. Myśli, że jesteś jednym z tych facetów, którzy pracują w bunkrze. Masz szansę na uzyskanie cennych informacji. Tylko nie panikuj.
Valenti szedł do wozu policyjnego. Stukot jego butów po asfalcie przyprawiał ją o dreszcze. Wsiadł do samochodu, oczekując, że ona bez zbędnych pytań zrobi to samo.
Liz podeszła do drzwi po przeciwnej stronie, mając nadzieję, że jej ruchy nie odbiegają zbyt wyraźnie od ruchów strażnika. Nigdy zresztą nie miała szczególnie dziewczyńskiego chodu, więc chyba wszystko było w porządku. Otworzyła drzwi, wsiadła do środka i zatrzasnęła je za sobą.
Zerknęła na Valentiego. Tym razem nie miał swoich odblaskowych okularów, ale i tak nie sposób było odczytać jego myśli. Jeśli oczy Valentiego były zwierciadłem jego duszy, to on jej nie miał, co zresztą i tak było oczywiste.
Szeryf, wyjechawszy z parkingu, zaczął się oddalać od centrum miasta.
- Musisz wziąć udział w pewnych testach na terenie ośrodka. Nerz jest chory, a nikt poza tobą nie ma odpowiedniego pozwolenia. Na szczęście łatwo jest przewidzieć, gdzie cię można znaleźć po godzinach pracy.
Uczucie, jakie ogarnęło Liz, można było porównać tylko do eksplozji sztucznych ogni. Może kiedy już się znajdzie na strzeżonym terenie, uda jej się dostać na pokład statku. Może dziś wieczorem zdobędzie kryształy! Nawet jeśli nie, to szanse na uratowanie życia Maxa jeszcze nigdy nie były tak duże.
- Coś cię rozbawiło, Towner? - spytał Valenti.
Liz uświadomiła sobie, że uśmiecha się ze szczęścia. Przynajmniej poznała swoje nazwisko, Towner.
- Przypomniał mi się kawał, który ktoś mi opowiedział -skłamała. Była pewna, że Valentiego nie zainteresuje treść dowcipu, i miała rację.
Kiedy przejeżdżali koło billboardu izby handlowej na przedmieściu, spojrzała na licznik kilometrów. Gdy zjadą z szosy, sprawdzi go ponownie. Trudno było uwierzyć, że szeryf sam wskazuje jej drogę do bunkra.
A jeśli... a jeśli prawdziwy strażnik już tam jest? - pomyślała. Co będzie, jeżeli Valenti dobrze o tym wie i wiezie mnie tam, myśląc, że jestem kosmitą, który potrafi zmieniać wygląd? Może tylko dlatego pozwala mi poznać to miejsce, że wie, iż już nigdy z niego nie wyjdę?
Wydało jej się nagle, że w samochodzie zabrakło powietrza, a ta resztka, która w nim pozostała, jest przesiąknięta zapachem dymu i potu.
Nawet jeśli to prawda, to nic nie można teraz zrobić, tłumaczyła sobie. Miała wyskoczyć z pędzącego samochodu i uciekać przez pustynię? Valenti pewnie by ją wtedy zastrzelił.
Takie myśli nie uśmierzały niepokoju. Liz patrzyła na pustą szosę, starając się policzyć kreski przerywanej linii na jezdni. Musiała na czymś skoncentrować uwagę, lecz szeryf jechał zbyt szybko.
Wykonał gwałtowny skręt w lewo i wjechał na pustynię, w kierunku skały kurczaka. Maria dobrze opisała tę część drogi.
Po przejechaniu trzech kilometrów i czterystu dwudziestu jeden metrów minęli skałę. Samochód podskakiwał na nierównym podłożu.
Liz stale zerkała na licznik. Cztery kilometry, osiemset dwadzieścia siedem metrów. Jedenaście kilometrów, dwieście sześćdziesiąt trzy metry. Siedemnaście kilometrów, sześćset dziewięćdziesiąt dziewięć metrów. Dwadzieścia dwa kilometry, pięćset dwadzieścia sześć metrów. Zbliżali się do dużej formacji skalnej.
- Otwórz wejście - powiedział Valenti.
Serce podskoczyło Liz do gardła. To było coś, z czym powinna umieć się obchodzić. Coś do zdalnego sterowania. Przynajmniej miała taką nadzieję.
Otworzyła schowek. Papiery. Okulary słoneczne. Race.
- Ile dzisiaj wypiłeś? - spytał Valenti.
- Nie wiedziałem, że będę wezwany do pracy. Szeryf parsknął tylko z obrzydzeniem, po czym wyjął ze schowka coś, co wyglądało jak najzwyklejszy przyrząd do zdalnego otwierania drzwi garażowych, tylko z kilkoma dodatkowymi przyciskami, i rzucił go Liz.
Naciśnij jakiś guzik, wszystko jedno jaki, przebiegały jej przez głowę oszalałe myśli. Nacisnęła ten, przy którym trzymała palec. Żadnego efektu. Rzuciła okiem na Valentiego? Zauważył to?
Nie myśl o tym, spróbuj nacisnąć następny, nakazała sobie. Wybrała przycisk w lewym górnym rogu. Nic. Przygniotła palcem następny i formacja skalna rozstąpiła się.
Nic dziwnego, że Max i Michael spędzili na poszukiwaniach całe lata i nie znaleźli tego miejsca, pomyślała. Gwałtownie złapała oddech, maskując ten niekontrolowany odruch atakiem kaszlu. Czy Valenti zauważył wszystkie jej potknięcia? Trudno było powiedzieć. Miał, jak zwykle, nieprzenikniony wyraz twarzy. Liz mogłaby przysiąc, że nawet nie mrugnął okiem, kiedy zastrzelił Nikolasa.
Nie myśl o tym, nakazała sobie. Nie powinna zastanawiać się nad tym, że szeryf kogoś zabił; była już wystarczająco zdenerwowana.
Starała się nie okazywać zdumienia, kiedy Valenti wjeżdżał do środka. Chyba powinnam teraz zamknąć tę bramę, pomyślała. Nacisnęła ten sam przycisk i wrota zawarły się za nimi z niezwykłą szybkością, tłukąc jedno z tylnych świateł Valentiego.
- Przepraszam - wymamrotała.
- Nie ma problemu. Potrącę ci to z pensji.
Ciebie też przepraszam, Towner, pomyślała Liz, kiedy samochód zaczął wolno zjeżdżać w dół.
Wjechali do ogromnej windy, która dowiozła ich do podziemnego parkingu. Valenti zatrzymał się w sekcji oznaczonej „Zarezerwowane".
Wysiadł z samochodu, zakładając, że Liz pójdzie w jego ślady, a potem poprowadził ją długim betonowym korytarzem, podobnym do tego, który widziała Maria, kiedy śledziła go, korzystając z Kamienia.
Liz była już tak blisko. Statek mógł się znajdować tuż za rogiem.
Doszli do szerokich metalowych drzwi. Valenti otworzył elektroniczny zamek za pomocą plastikowej karty. Weszli do ogromnego pomieszczenia, w którym znajdowały się dwa rzędy szklanych cel. W każdej stało łóżko, ale tylko jedno było posłane.
Liz przeszył dreszcz. Czy właśnie tu znaleźliby się Max, Michael i Isabel, gdyby szeryf poznał ich tajemnicę? Czy trzymano by ich tutaj jak zwierzęta doświadczalne, pod nieustannym monitoringiem?
Valenti przeszedł przez halę, nie zwracając najmniejszej uwagi na dwóch strażników, stojących przed celą, która najwyraźniej była ostatnio zamieszkana. Otworzył niewielkie drzwi i przytrzymał je, aby przepuścić Liz.
- Instrukcje otrzymasz za chwilę - poinformował ją. Kiedy tylko weszła do środka, zamknął za nią drzwi. Pomieszczenie było puste, nie licząc metalowego stolika i składanego krzesła. Liz usiadła i czekała. Przynajmniej tym razem otrzyma instrukcje. To dobrze. Nikt nie będzie oczekiwał, że sama wie, co robić.
- Towner, twoim zadaniem będzie opisanie wszystkiego, cokolwiek wydarzy się w tym pokoju - usłyszała głos przez interkom.
Poruszyła się niespokojnie na chłodnym metalowym krześle. Cokolwiek wydarzy się w tym pokoju. To nie była przyjemna perspektywa. Na czym właściwie polegały te doświadczenia? Musieli w jakiś sposób nawiązywać łączność z kosmitami. A może to była tylko jedna z dziedzin działalności Planu Wyczyszczenia Bazy Danych?
A jeśli testowali efekty jakiejś nowej broni biologicznej? Jakiegoś inteligentnego wirusa?
Było już za późno, żeby się tym martwić. Nie miała wątpliwości, że drzwi są zamknięte od zewnątrz. A nawet jeśli nie, to ona...
Zaraz. Coś się działo. Liz odchrząknęła szybko.
- Widzę jasną migotliwą plamę na poziomie wzroku. Wielkości piłki do koszykówki.
Uchwyciła się krawędzi stolika, czekając, co będzie dalej. Po chwili w kole ukazał się obraz.
- Widzę obraz, podobny do hologramu. Jakiś mężczyna siedzi w restauracji. Eleganckiej. Białe obrusy. Świece. Słyszę dźwięki skrzypiec. Ten facet jest podekscytowany. Nerwowy. Szczęśliwy.
Liz nie wiedziała, jak to się dzieje, ale odbierała emocje tego mężczyzny. To samo odczuwał Max, kiedy Ray pokazał mu hologram katastrofy statku jego rodziców, uświadomiła sobie.
A więc to tak. Może agenci Planu Wyczyszczenia Bazy Danych próbowali powielać technologię kosmitów czy coś w tym rodzaju. Rozluźniła dłonie ściskające brzeg stołu. To nie będzie straszne. Wszystko, co ma zrobić, to patrzeć tylko na płynące w powietrzu obrazy. A jeśli będzie miała szczęście, to kiedy będzie stąd wychodzić, uda jej się zobaczyć statek.
- Jeszcze coś? - usłyszała głos z interkomu. Liz przyjrzała się uważnie hologramowi.
- Wiem, że chce oświadczyć się swojej dziewczynie -odparła. - Nie mogę powiedzieć, skąd to wiem. Nie słyszę jego myśli ani nic w tym rodzaju. Po prostu... wiem.
Hologram zniknął. Nie dowiedziałam się nawet, co mu odpowiedziała, pomyślała. Zaczęło się jej kręcić w głowie, jakby stała na wysokiej trampolinie.
Powietrze przed jej oczami zaczęło znowu migotać. To dobrze. Następna odsłona.
- A właśnie, powietrze znów zaczęło migotać - odezwała się Liz. Nie chciała wpędzać Townera w dodatkowe kłopoty, i tak wystarczająco mu zaszkodziła. - Ukazał się hologram -mówiła dalej. - To już inna restauracja. Widziałem ją w naszym mieście. Kawiarnia Latający Talerz. Przy stoliku siedzi dwóch mężczyzn.
Serce podeszło jej do gardła - poznała ich. To był dzień, kiedy została postrzelona. Och, Boże, wtedy tych dwóch było w kawiarni. Kłócili się. To ten muskularny mężczyzna wyciągnął rewolwer. Celował do swojego potężnego towarzysza, który zdążył się na niego rzucić. Broń wypaliła. Liz została rzucona o ścianę, po brzuchu spływała jej krew.
- Dalej - usłyszała głos z interkomu.
- Ci mężczyźni kłócą się. O pieniądze. - Starała się sprawiać wrażenie bezstronnego obserwatora.
Widziała teraz na hologramie dalszy przebieg wypadków. Potężnie zbudowany facet wyciągał rewolwer. Ten drugi właśnie się na niego rzucał. Padał strzał.
- Muskularny mężczyzna postrzelił kelnerkę. Odczuwam jej ból - mówiła dalej.
Była to prawda. Ponownie przeżywała ten ból. Taki sam jak wtedy. Wszystko było takie samo.
Och, Boże. Oni przejmują od niej obrazy. Ten hologram to pamięciowy playback. Na tej samej zasadzie Ray pokazywał Maxowi statek. Dlatego czuł się tak dziwnie i miała zawroty głowy. Ktoś wdzierał się do jej mózgu.
Za chwilę na hologramie ukaże się przeskakujący przez ladę Max, który uzdrowi Liz dotykiem dłoni.
Krzyknęła przeraźliwie.
- Zatrzymajcie to! - zawołała. - Czuję się tak, jakby jakiś świder przewiercał mi oczy. Zatrzymajcie.
Hologram zniknął. Do pokoju wpadł Valenti.
Liz siedziała skulona, przyciskając dłonie do oczu. Czy szeryf uwierzy, że ona cierpi katusze? A może już odkrył tożsamość fałszywego strażnika i postanowił ją dodatkowo udręczyć?
- Co się stało, do cholery?! - spytał.
- To pan powinien mi powiedzieć - odparowała Liz. -Czułem, że za chwilę rozerwie mi czaszkę. Mój kontrakt nie przewiduje takich rzeczy.
- Odwiozą cię do domu - powiedział Valenti. - Uważaj, żeby się nie okazało, że to alkohol rozrywał ci czaszkę.
Patrzył na nią uważnie, kiedy wychodziła z pokoju. Widać było, że zdaje sobie sprawę, że coś nie jest w porządku, ale nie potrafi określić co.

Liz zastanawiała się, czy szeryf zdobędzie również ich obraz, kiedy tu wrócą, żeby ukraść kryształy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz