sobota, 13 lipca 2013

Rozdział piąty

***5***
- Dlaczego nie powiesz Michaelowi o swoim uczuciu?
W ustach Liz te słowa brzmiały zupełnie naturalnie, jakby mówiła: dlaczego nie powiesz Michaelowi, że lubisz koty? Albo dlaczego mu nie powiesz, że uwielbiasz horrory? Albo dlaczego mu nie powiesz, że bardzo lubisz biały serek z rodzynkami?
Sama myśl o tym, że miałaby powiadomić Michaela o swoich uczuciach, wykańczała Marię nerwowo. Uniosła się na łóżku i zaczęła szukać na nocnej szafce fiolki z olejkiem eukaliptusowym. Tego właśnie potrzebowała. Będzie mogła sobie wyobrazić, że przechadza się wśród drzew, i zapomnieć o Liz, Michaelu i wszystkim innym.
Rozpyliła trochę olejku na poduszkę i natychmiast poczuła zapach eukaliptusa. Eukaliptus... To, oczywiście, jak wszystko inne, przywiodło jej na myśl Michaela.
Liz powiedziałaby pewnie, że rozpylenie właśnie tego olejku ma podtekst freudowski, że jest to sygnał z podświadomości, nakazujący Marii podnieść się z łóżka i jechać do Michaela, aby mu wyjawić swoje uczucia. Ale Liz dawała kiepskie rady. Na przykład: dlaczego nie powiesz Michaelowi o swoim uczuciu?
Maria chwyciła telefon i nacisnęła szybkie wybieranie numeru - jedynkę. Liz odezwała się po drugim dzwonku.
- Nienawidzę cię - wybuchnęła Maria, nie powiedziawszy nawet cześć.
- Maria? - wymamrotała zaspanym głosem jej przyjaciółka.
Maria dopiero teraz spojrzała na zegar. Dochodziło wpół do drugiej.
- Przepraszam, nie zdawałam sobie sprawy, że jest tak późno.
- Ale musiałaś zadzwonić, żeby powiedzieć, że mnie nienawidzisz. - Liz była równie zdziwiona, co rozbawiona.
- Tak. Nie cierpię cię. Naprawdę. Jak mogłaś mnie namawiać do tego, żebym odkryła przed Michaelem swoje uczucia?
- Więc... więc on ich nie odwzajemnia? Jak zareagował? Musisz mi wszystko opowiedzieć - zażądała Liz.
- Nic nie powiedział - oświadczyła Maria.
- Jak to? Tylko na ciebie patrzył?
- Nie. Nic nie powiedział, ponieważ ja też niczego mu nie powiedziałam - wyjaśniła Maria. - Nie wiem, czy potrafię.
- Oczywiście, że potrafisz - nalegała Liz.
- Właśnie dlatego cię nienawidzę. Jesteś kiepską przyjaciółką. Dobra wysłuchiwałaby codziennie moich zwierzeń na temat Michaela i nigdy by nie mówiła, że powinnam coś z tym zrobić.
- Mów wolniej - poprosiła Liz. - Robię notatki. Dobra przyjaciółka to, według ciebie, marionetka, która mówi to, co pragniesz usłyszeć.
Maria ciężko westchnęła.
- Przepraszam cię. Zachowuję się jak wariatka. Spij.
- Zaczekaj. Powiedz mi tylko jedno. Jaka jest najgorsza rzecz, która może się wydarzyć, jeśli powiesz o tym Michaelowi?
Maria wahała się, przesuwając palcem po pomarszczonym prześcieradle.
- Czasem pali się we mnie jakieś wewnętrzne światełko. To miejsce wypełnione jest... tym, co czuję do Michaela.
- Chcesz powiedzieć miłością - przerwała jej Liz.
- No dobrze. Powiem to. Miiiłooością. Jednak kiedy wydobędę to światełko na powierzchnię, ono może już nie być tak pociągające. Myślę o tych rybach, które żyją na dnie oceanu. Gdyby je nagle wyciągnąć z wody, trach! Wszędzie rozpryskane wnętrzności. One po prostu wybuchają.
- Mogłabyś więc wybuchnąć, chociaż z punktu widzenia fizjologii jest to bardzo mało prawdopodobne, albo też, co muszę znowu powtórzyć, chociaż ryzykuję, że zostanę bardzo niedobrą przyjaciółką, Michael mógłby powiedzieć, że odwzajemnia twoje uczucia - oświadczyła Liz.
Te słowa nasunęły Marii nowe myśli. Widziała oczami wyobraźni, jak jej światełko unosi się i rozpryskuje w setki gwiazd. A na niebie, wśród gwiazd Marii, są gwiazdy Michaela, utworzone z jego wewnętrznego światełka.
- Co prawda dwa razy mnie pocałował. To już jeden wskaźnik, że może podzielać moje uczucia. A właściwie dwa - stwierdziła Maria.
- Poproszę o dokładny opis - zażądała Liz, ziewając.
- To były pocałunki w usta - odpowiedziała Maria. -Oba były bardzo szybkie. Jeden zawierał pewną dawkę wdzięczności, ponieważ pomagałam mu w poszukiwaniach statku jego rodziców. Drugi zawierał pewną dawkę strachu, bo myślał, że już nie żyję. Więc trudno mi powiedzieć, czy miały jakiekolwiek znaczenie. - Maria głęboko zaczerpnęła przesyconego zapachem eukaliptusa powietrza i szybko mówiła dalej: - Okay, może te pocałunki oznaczają, że przestał mnie traktować jak młodszą siostrę. Na pewno jednak nie oznaczają tego, że oczekuje ode mnie miłosnych wyznań.
- Nie bierzesz pod. uwagę jednego, bardzo ważnego, faktu. Michael omal nie stracił życia, starając się ciebie ratować - przypomniała jej Liz.
- Myślę, że zrobiłby to samo dla każdego z naszej grupy. Poza tym, jeśli on rzeczywiście odwzajemnia moje uczucia, to dlaczego go tu teraz nie ma? Dlaczego mnie nie całuje? Mam na myśli prawdziwy pocałunek, a nie taki, który trwa zaledwie dwie sekundy.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć -powiedziała Liz.
- Masz rację. Muszę się wydobyć z tego nieszczęsnego stanu - zgodziła się Maria. - Zrobię to. I to zaraz, bo inaczej mogę się rozmyślić. - Rozłączyła się, zanim przyjaciółka zdążyła jej powiedzieć do widzenia. Ale zaraz złapała telefon i wcisnęła guzik powtórnego połączenia. Liz odezwała się natychmiast.
- Chciałam tylko powiedzieć, że tak naprawdę to wcale cię nie nienawidzę - oznajmiła Maria i szybko się rozłączyła.
Wstała z łóżka i podeszła do szafy. Musiała działać szybko, bo inaczej stchórzyłaby. Miała jednak poważny problem.
- Co mam włożyć? - szepnęła. - Nie wiem, czy mam odpowiedni strój, który będzie pasował do moich rozpryskanych wnętrzności.
Ciężko westchnęła. Włożyła swoje ulubione dżinsy, ciemnozielony sweter i na palcach wyszła z domu.
Żałowała, że nie może wziąć samochodu, ale bała się zbudzić matkę. Wyciągnąwszy rower z garażu, przez chwilę stała na podjeździe, jeszcze się wahając. Może lepiej byłoby wrócić do domu i uderzyć się czymś ciężkim w głowę, żeby przez kilka godzin nie być w stanie myśleć o czymkolwiek.
Ale nie, zaszła już za daleko. Kiedy wsiadła na rower i zaczęła pedałować, doszła do wniosku, że dobrze się stało, iż nie mogła wziąć samochodu. Jazda na rowerze pozwalała jej rozładować napięcie. Może zupełnie się go pozbędzie, zanim dotrze do domu Michaela. Mocno pedałowała, mknąc ciemnymi ulicami.
W ten sposób szybko dojechała do domu państwa Pascalów. Zostawiła rower przy okalającym podjazd, niskim żywopłocie, przez boczną furtkę dostała się na tyły domu i podeszła pod okno Michaela; było uchylone. Wystarczyło je lekko przesunąć do góry i wejść do środka.
Pozostawał tylko jeden drobiazg - powiedzieć Michaelowi, że go kocha.
Maria spojrzała na niebo. Może gwiazdy podsuną jej jakiś pomysł albo dodadzą odwagi. Potrzebowała czegoś, co pozwoliłoby jej pokonać ostatnie metry, które dzieliły ją od Michaela. Ale niebo było zachmurzone; nie widać było ani jednej gwiazdy. Dziewczyna zaczęła krążyć w kółko. Potrzebowała jednej gwiazdy, zanim się na to zdecyduje, choćby jednej cholernej gwiazdeczki.
Nagle okno podniosło się z lekkim trzaskiem.
- Wchodzisz czy nie? - rozległ się cichy głos.
Maria pisnęła cicho; nie zdołała powstrzymać tego głupiego pisku. Spojrzała w stronę okna i zobaczyła uśmiechniętego Michaela.
- Wchodzę - rzuciła. - To znaczy, jeśli można. Chłopak podał jej rękę, pomagając wdrapać się do środka.
- Dylan śpi, więc...
- Nie, nie śpię. - Dylan, trzynastoletni przybrany brat Michaela, usiadł w łóżku. - Cześć, Mario.
- Cześć - szepnęła. Poczuła się nagle jak idiotka. Nic z tego nie wyjdzie. Jak mogła wygłosić swoje romantyczne przemówienie, kiedy ten mały leżał w sąsiednim łóżku, a przybrani rodzice Michaela spali dwa pokoje dalej?
- Dylan, w kuchni został jeszcze kawałek placka. Może pójdziesz i go sobie weźmiesz? - zaproponował Michael.
- Wiesz, że nasze reguły zabraniają jedzenia pomiędzy posiłkami - powiedział z oburzeniem Dylan, uśmiechnął się i wyszedł z pokoju.
Gdy Michael usiadł na łóżku, Maria zawahała się. Nie wiedziała, czy powinna usiąść koło niego, czy raczej na łóżku Dylana. Nie rób z siebie idiotki, pomyślała i usiadła obok Michaela.
- Hm, jak w szkole? - spytała, nie patrząc na niego.
- Jak w szkole?
- Hm, tak, to znaczy, czy masz teraz trudniejsze zajęcia? Powinnam się tym martwić? - dodała.
Och, Boże, co ja plotę? - pomyślała. Rzuciła okiem na Michaela, sprawdzając, czy nie robi już dla niej kaftana bezpieczeństwa ze swojego prześcieradła.
Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie tylko podkoszulek i bokserki, co wcale nie pomogło jej uporządkować myśli. Ten facet prezentował się nadzwyczajnie.
- Pomyślałam też, że mógłbyś mi doradzić, jakie dodatkowe zajęcia mam wybrać w przyszłym roku - paplała dalej. - Ty już uczestniczyłeś w niektórych z nich.
- Przyszłaś po radę, czy w przyszłym roku masz wybrać rzeźbienie w drewnie, czy chór? - spytał Michael.
- Tak. Nie. Sama nie wiem. - Żałowała, że nie ma przy sobie fiolki z olejkiem cedrowym. Potrzebowała czegoś na uspokojenie, i to bardzo. Odetchnęła głęboko i obróciła się do chłopca. Nie będzie już dłużej mówić do ściany. - Nie. Nie dlatego przyszłam - oznajmiła zdecydowanym tonem, wpatrując się w ramię Michaela, tak by nie widzieć wyrazu jego twarzy. Dopiero po chwili zmusiła się, aby mu spojrzeć w oczy. - Przyszłam, bo jeszcze ci nie podziękowałam za to, że ocaliłeś mi życie. Dziękuję. - Nie o to jej chodziło, ale po tym głupim gadaniu o szkole i tak był to duży krok do przodu.
- Myślałem, że umrzesz - powiedział Michael zduszonym głosem. - Byłem przerażony.
I pocałował ją, nie tak sobie, po przyjacielsku. Był to głęboki gorący pocałunek, jakiego Maria jeszcze nigdy nie doświadczyła. Czuła, jak jej wewnętrzne światełko ogromnieje, przepełniając ją ciepłem i światłem. Gorejącym ogniem. Oślepiającym blaskiem. Szaleńczo. Nieprzytomnie.
Pocałunek skończył się tak samo niespodziewanie, jak się zaczął. Michael odsunął się, patrząc na nią takim wzrokiem, jakby nie mógł uwierzyć, że to w ogóle miało miejsce.
- Ja też się bałam, że umrzesz - powiedziała Maria, zarzucając mu ręce na szyję i ukrywając głowę na jego ramieniu. Była ciekawa, czy chłopak czuje jej drżenie, czy wie, że ona drży, ponieważ ten pocałunek wywrócił cały jej świat do góry nogami. - To byłaby moja wina - dodała.
- Nie, nie myśl tak - szepnął Michael.
- Ale to prawda - upierała się. - Powinnam była się domyślić, że dzieje się coś bardzo złego. Nie powinnam używać tego pierścienia. Ale tak bardzo chciałam ci pomóc.
- Co? - Michael złapał ją za ramiona i odsunął od siebie. - Przez cały czas utrzymywałaś mnie w przekonaniu, że to, co robisz, jest całkowicie bezpieczne. Stale powtarzałaś, żebym się tym nie martwił!
- Wiem, ale myślałam... myślałam, że uda mi się odnaleźć statek twoich rodziców. Wiem, jakie to dla ciebie ważne, a ja... ja...
- Omal nie umarłaś! Mario, dlaczego to robiłaś?
- Właśnie chcę ci to powiedzieć! - zawołała. - Robiłam to, ponieważ...
- Nie ma wystarczająco ważnego powodu, żeby wystawiać się na takie niebezpieczeństwo. To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłaś. - Michaela dławił gniew.
Nie była na to przygotowana. Co się stało z jej planem -wejść przez okno, odkryć swoje karty i zobaczyć, co z tego wyniknie? Teraz pogrążyła się w otchłani winy, szukając dla siebie usprawiedliwienia. Nie mogła sobie poradzić z tą sytuacją.
- Ja... ja muszę już iść - wyjąkała. Odsunęła się od chłopca i rzuciła do okna.
Michael nie odezwał się ani słowem, ani kiedy wdrapywała się na parapet, ani kiedy ciężko upadła na ziemię.
Podniosła się szybko, pobiegła po rower i wskoczywszy na siodełko, pognała ulicą. Wiatr osuszał łzy, które gorącym strumieniem spływały jej po policzkach.

Nie miała nawet okazji poinformować Michaela, dlaczego tak bardzo jej zależało na odnalezieniu statku. A chciała tylko powiedzieć, że robiła to, ponieważ go kocha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz