***12***
- Żałuję, że nie mogę z wami jechać dzisiaj wieczorem - powiedziała
Maria, siedząc na poręczy krzesła Alexa. - Ale mój tato już dawno kupił bilety
na ten koncert. Okropnie mu zależy na kontakcie ojca z córką, tylko ja i on,
bez Kevina.
- W porządku. Idź i kontaktuj się - rzekł Max. - Jeśli ktoś z
was ma coś do zrobienia, to powinien się tym zająć. Spędziliście przecież już
cały dzień, pełzając po pustyni wokół skały kurczaka.
Właściwie nie miałby nic przeciwko temu, żeby wszyscy sobie
poszli. A przynajmniej odeszli na chwilę. Był w centrum uwagi, obserwowany z
niepokojem i troską, co sprawiało, że czuł się nieswojo.
Michael rozłożył mapę na stole Evansów. Cała grupa używała domu
Maxa i Isabel jako bazy wypadowej, ponieważ ich rodzice spędzali ten weekend w
swoim biurze w Clovis. Zostało im jeszcze mnóstwo pracy, która musiała być
gotowa na poniedziałek, stwierdzili więc, że nie ma sensu wracać do Roswell
tylko po to, żeby się przespać.
- Będziemy rozszerzać krąg poszukiwań wokół skały - oznajmił
Michael. - Poza tym Ray będzie patrolował ten obszar non stop. Może zobaczy
kogoś, kto kieruje się w stronę bunkra, i będzie mógł pojechać za nim.
Maria wstała z poręczy i chwyciła plecak. Podbiegła do Maxa,
prawie się na niego rzucając, i pocałowała go w policzek.
- Okay, idę już. Cześć. - Obróciła się szybko i wybiegła z
pokoju, zanim zdołał wypowiedzieć choć słowo.
Miał nadzieję, że się myli, wydawało mu się jednak, że Maria
mówiła przez łzy. Jeśli będzie płakać za każdym razem, kiedy na niego spojrzy,
to on tego nie wytrzyma.
- Alex i Isabel, to będzie wasz obszar - mówił dalej Michael. -
A Liz i Max... - Przerwało mu nagłe wtargnięcie Marii do pokoju.
- Mam pomysł. Trochę zwariowany, ale to może zadziałać -
wyrzuciła z siebie, z trudem łapiąc oddech. - Umiecie wykorzystywać swoją moc,
żeby zmieniać wygląd, prawda?
Max skinął głową. Jeśli nie liczyć prób przeprowadzanych pod
kontrolą Raya, zrobił to tylko raz i tylko po to, żeby szpiegować Liz, która
poszła na dyskotekę z innym chłopakiem. Spojrzał na nią i zobaczył, że się do
niego uśmiecha. Wiedział, że też o tym myśli.
- Pomyślałam, że moglibyście chodzić po barach, wyglądając tak
jak ten strażnik, którego widziałam przy bunkrze, gdzie trzymają statek.
Dokładnie pamiętam jego twarz - ciągnęła. - Może ktoś, kto zna strażnika, tego
prawdziwego, podejdzie i zacznie z nim rozmowę. Jeśli to będzie ktoś, kogo on
zna z pracy...
- Moglibyśmy wtedy dostać najważniejsze informacje -przerwał jej
Michael. - Uważam, że warto zaryzykować. - Zwrócił się do Maxa: - Chcesz
spróbować?
- Czemu nie? - odpowiedział mu przyjaciel. Uświadomił sobie po
chwili, że akino zniszczyło jego moc. Jak mógł o tym zapomnieć. - Ty i Isabel
będziecie musieli to zrobić dla Liz, Alexa i dla mnie - przyznał. - Ja nie
mogę... już niczego takiego dokonać.
- Powiedz nam tylko, jak to się robi - szybko wtrąciła Isabel.
To poczucie bezradności było okropne. Co będzie dalej? Czy ktoś
będzie musiał go karmić? Prowadzić do łazienki?
I co jeszcze?
- To niewiele się różni od uzdrawiania - oznajmił. - Tyle tylko,
że zamiast ściskać cząsteczki, by zamknąć ranę, ściskacie je i popychacie, żeby
utworzyły inne kształty.
- Spróbuję na Liz - rzekł Michael.
Max wstał i zamienił się z nim miejscami, żeby przyjaciel
znalazł się obok Liz. Niezbyt podobał mu się pomysł, żeby to on nawiązywał z
nią łączność, dotykając jej. Wiedział jednak, że zachowuje się dziecinnie i
musi zapomnieć o takich głupstwach.
Maria, energicznie gestykulując, zaczęła opisywać wygląd
strażnika.
- To facet w średnim wieku z zaokrągloną twarzą... z mimicznymi
bruzdami... płaskim, szerokim nosem.
Michael masował koniuszkami palców policzki Liz, ugniatając je
jak ciasto. Rzeźbił jej twarz zgodnie ze wskazówkami Marii. Po chwili twarz
dziewczyny zupełnie zmieniła wygląd. Liz stała się mężczyzną w średnim wieku.
Odsunął ręce, żeby pokazać Marii rezultat swojej pracy.
- Nie, nie, nie. Przykro mi, ale on wyglądał zupełnie inaczej.
Może nawiążemy łączność, Michael, wtedy przekażę ci obraz z mojego umysłu?
- Możemy spróbować - odpowiedział.
Nawiązał łączność z Marią i położył dłonie na twarzy Liz.
Ponownie zaczęła się zmieniać -jej oczy z niebieskich stały się brązowe, miała
bardziej krzaczaste brwi i podwójny podbródek. - Właśnie tak, właśnie tak -
zachęcała go Maria.
Dłonie Michaela przesunęły się na włosy Liz, które nabrały
prawie pomarańczowej barwy. Po chwili rozjaśniły się na tyle, że dziewczyna
stała się białawą blondynką. Przy każdej zmianie koloru włosy robiły się
również coraz krótsze. Końcowym rezultatem była fryzura trochę dłuższa niż
włosy obcięte na jeża.
- Doskonale. Zupełnie jak on - mruknęła Maria. Liz zerknęła na
Maxa przez ramię.
- Jak wyglądam jako blondynka? To znaczy prawie łysa blondynka?
- spytała, przeczesując palcami krótkie, sterczące włosy.
- Nie wyrzuciłbym cię z łóżka - odezwał się Michael, zanim Max
zdążył odpowiedzieć.
- Skończmy z tym szybciej - nalegała Isabel. - Chciałabym już
stąd wyjść.
Po kilku minutach praca nad Liz została zakończona. Teraz Maria
i Michael zajęli się Alexem. Isabel postanowiła przeistoczyć się sama.
- Pójdę zrobić sobie coś do picia - rzekł Max. Czuł się zupełnie
bezużyteczny; Maria dawała instrukcje, Michael pracował nad Alexem i Liz,
Isabel nad sobą, a on siedział tylko, kręcąc młynka palcami. Nieudacznik,
przemknęło mu przez myśl.
Powlókł się do kuchni; wydawało mu się, że do nóg ma
przyczepione bloki cementu. Usiadł na najbliższym krześle, opierając głowę na
stole. Nie musiał już przed nikim udawać, że nie jest krańcowo wyczerpany, a
nawet siedzenie i oddychanie było ciężką pracą.
- Max, twoja kolej! - zawołał Michael.
Max szybko podniósł głowę. Już skończyli? Spojrzał na zegar
kuchenny i uświadomił sobie, że siedzi tu już od pół godziny. Chyba się
zdrzemnął. Zwykle nie potrafił spać dłużej niż dwie godziny w nocy. Teraz stale
zasypiał, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.
Z trudem podniósł się od stołu. Nogi się pod nim uginały.
Odetchnął głęboko i całą siłą woli zmusił się do stawiania kroków. Żeby tylko
dojść do salonu i nie wyglądać na przestraszonego.
- Ja zostanę w domu - oznajmił, osuwając się na kanapę.
- Zostanę z tobą - zaproponowała natychmiast Liz. Przynajmniej
myślał, że to ona. Te słowa padły bowiem z ust barczystego blondyna w szarym
mundurze ochroniarza. Głos tego faceta miał interesujące chropawe brzmienie.
Jak widać, Michael nie zapomniał o strunach głosowych, kiedy dokonywał tego
przeobrażenia.
- Nie potrzebuję niańki - powiedział, starając się nie zdradzać
poirytowania. - Zebranie informacji na temat statku to najważniejsza rzecz,
jaką możesz dla mnie zrobić - dodał, żeby ją pocieszyć.
Skinęła głową i obróciła się w stronę dwóch innych
„strażników", Isabel i Alexa.
- Każdy z nas powinien wybrać inną część miasta - zasugerowała.
- Nie możemy się nigdzie pokazywać razem. - Wyszli z pokoju i zaczęli ustalać,
które bary i kluby powinni odwiedzić.
- Bądźcie ostrożni! - zawołał za nimi Max. - Zadzwońcie... jeśli
będziecie czegoś potrzebować. - Jakby mógł im w czymś pomóc, gdyby zaszła taka
potrzeba.
- Ty będziesz naszym Charliem, a my będziemy twoimi Aniołkami! -
odkrzyknął Alex. Przynajmniej tak się Maxowi wydawało. Miał głos taki sam jak
Liz, ale te słowa pasowały do Alexa.
- Powinieneś ich dogonić i ustalić, jakie będzie twoje zadanie -
zwrócił się Max do Michaela. - Liz ma rację. Niebezpiecznie byłoby pokazywać
się razem.
Nie jestem pewien, czy agenci Planu Wyczyszczenia Bazy Danych
wiedzą, że potrafimy zmieniać wygląd. Ale jeśli tak jest i zobaczą dwóch
strażników...
- Nigdzie nie idę - przerwał mu Michael.
- Nie musisz zostawać ze mną.
- Chcesz leżeć na kanapie czy pójść do łóżka? - spytał rzeczowym
tonem Michael.
- Do łóżka - odparł zrezygnowany Max.
Jego przyjaciel podszedł do kanapy i wyciągnął rękę. Max chwycił
ją, pozwalając podnieść się na nogi.
***
Wchodząc do Moego, Alex przeżywał lekki niepokój. Był to jeden z
nielicznych lokali w Roswell, pozbawionych kosmicznego wystroju. Dopiero po
chwili zorientował się, że w żaden sposób nie mógłby zostać rozpoznany.
Wyglądał teraz na jakieś trzydzieści lat.
Podszedł do baru i zamówił piwo imbirowe. Nie chciał robić
wrażenia ostatniej niedojdy, a taki kolor mógł mieć również jakiś mocniejszy
koktajl.
Szybko rozejrzał się po lokalu. Ojca nie było. Istniała
możliwość, że go spotka, ponieważ u Moego było zawsze wielu emerytowanych
wojskowych. Chłopak nie wiedział na pewno, czy Plan Wyczyszczenia Bazy Danych
ma jakieś powiązania z wojskiem, ale było to dość prawdopodobne. Uznał więc, że
w tym lokalu jest szansa na spotkanie kogoś, kto znał strażnika.
Odrzucił na bok wyjątkowo cienką słomkę i popijał piwo, uważnie
się rozglądając. Może ktoś skinie mu głową, wykona jakiś gest, świadczący o
tym, że już go - jako strażnika -gdzieś spotkał.
Gdyby strażnik często się tu pojawiał, barman powinien go
rozpoznać. Ale przy barze było mnóstwo ludzi, więc barman tylko postawił piwo
przed Alexem i pognał na drugi koniec lady. Nie wiadomo, czy poznał strażnika,
czy też nie.
Przy drugiej kolejce mógłbym udawać, że cierpię na amnezję, i
spytać go, czy wie, kim jestem, pomyślał Alex. Rozbawiła go wizja własnej
osoby, opartej o bar, ściskającej dłońmi skronie i mamroczącej: „Gdzie ja
jestem? Kim ty jesteś? Kim ja jestem?".
Może byłoby lepiej nadal przeszukiwać teren dokoła skały. Ale to
mogli zrobić jutro. Alex stale się zastanawiał, ile czasu im jeszcze zostało.
Max wyglądał bardzo źle. Akino nabierało tempa, a skutki widać
już było gołym okiem. W ciągu jednego dnia twarz chłopca tak wychudła, że kości
prawie przebijały jego pergaminową skórę. Ile razy Alex spojrzał na niego,
doznawał szoku.
- Szkocką. Z lodem - usłyszał głos.
Znajomy. Przecież spodziewałeś się tego, uspokajał się w duchu
Alex. Zerknął w bok. Ojciec siadał przy barze tuż obok niego.
- Wojskowy? - spytał.
Naturalnie. Jego tata dzielił wszystkich na wojskowych i
niewojskowych. Teraz też chciał wiedzieć, z kim ma do czynienia.
- Marynarka wojenna - odpowiedział Alex. Zrobił to zupełnie
bezwiednie, może dlatego, że Jesse stale mówił na ten temat. A może dlatego, że
choć raz miał okazję zaimponować ojcu.
- Mam jednego syna w marynarce wojennej, a jednego w marines.
Oczywiście, ja nie jestem wart wzmianki, pomyślał chłopak.
- Nie ma pan więcej dzieci? - zainteresował się. Ciekaw był, czy
tata będzie nadal zaprzeczał istnieniu najmłodszego syna, nawet po tak
bezpośrednim pytaniu.
- Mam jeszcze jednego. W liceum. Nie ma pojęcia, co zrobić ze
swoim życiem, najmniejszego.
- Hm - mruknął Alex. Uświadomił sobie nagle, że nadarzyła mu się
wspaniała okazja. Teraz mógłby spróbować złapać ojca w jego własne sieci.
- Zupełnie jak mój brat, Willy - zauważył. - Ojciec zawsze
bardzo się o niego martwił. Próbował go namówić, żeby w szkole zapisał się do
Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy. Ale Willy... stale się od tego wymigiwał.
Albo siedział przy komputerze, albo latał za dziewczynami. Udało mu się
skończyć szkołę, lecz nie osiągnął nawet jednego cholernego celu. - To ostatnie
zdanie było prawie dosłownym cytatem z jego taty. Często to powtarzał, mówiąc o
tym, co czeka Alexa.
- Otóż to. - Ojciec uderzył pięścią w bar. - Dokładnie jak mój
syn. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że te następne lata zadecydują o całym jego
życiu.
Już złapałeś przynętę, pomyślał Alex, którego zaczęła bawić ta
przypadkowa wyprawa na połów ryb.
- I jak skończyła się historia z pana bratem? - spytał ojciec.
- Nigdy by pan w to nie uwierzył. - Alex wolno pił piwo,
napawając się myślą, że zaraz wyciągnie tatę z głębiny i pozostawi go na
brzegu, pozbawionego możliwości złapania oddechu. - Willy urządził się całkiem
dobrze. Pewnie pan o nim słyszał. Teraz używa imienia Bill. Bill Gates.
Ojciec zakrztusił się kostką lodu.
Chłopak uśmiechnął się szeroko. Tak, tato. Pomyśl o tym, kiedy
znowu będziesz chciał mnie dręczyć tym swoim KSOR-em. Pomyśl, że mógłbym
wyrosnąć na wielkiego twórcę programów komputerowych, do którego należy pół
świata.
***
Isabel postawiła jeepa na parkingu Weather Balloon. Asfalt, od
którego odbijał się wielki neon, mienił się kolorami tęczy. Niebieski od
balona, zielony od małego kosmity, który zza niego wyglądał, a czerwony od
laserowego karabinu przybysza z kosmosu.
Wyskoczyła z jeepa i potknęła się. Jeszcze nie zdążyła
przyzwyczaić się do swojego nowego ciała. Strażnik był dość potężnym,
muskularnym mężczyzną.
Jakaś kobieta, około czterdziestki, w legginsach w małe zielone
ludziki, uśmiechnęła się do Isabel, kiedy ta zbliżała się do drzwi. Dziewczyna
odwzajemniła uśmiech. Uważała, że należy być miłym dla tych, z którymi los
obszedł się niełaskawie. A na pewno osoba, która uważała się za wystarczająco
atrakcyjną, żeby w takich legginsach wyjść na ulicę, należała do tej kategorii.
Kobieta uśmiechała się kokieteryjnie.
Ona myśli, że chcę ją poderwać, uświadomiła sobie Isabel. Myśli,
że jestem ufarbowanym na blond frajerem, który na nią poleci.
Z obojętnym wyrazem twarzy, szybko przeszła obok kobiety. No
dobra, jestem teraz facetem, ale to nie znaczy, że mam przyciągać niepożądaną
uwagę. Umiała sobie z tym radzić.
Nie, chwileczkę, pomyślała. A może ta kobieta poznała mnie, czyli
strażnika? Może odtrąciłam właśnie osobę, którą chciałam odnaleźć?
Zerknęła na kobietę w legginsach, ale ona nie obrzucała
strażnika oburzonym spojrzeniem. A na pewno by tak było, gdyby ją znał i
przeszedł obok bez słowa.
Udawanie kogoś innego było trudniejsze, niż sądziła. Isabel
zauważyła wolny stolik, usiadła przy nim i założyła nogę na nogę.
To niemęskie, skarciła się w duchu. Wyprostowała nogi i zrobiła
to, co zwykle robią faceci, zajmując możliwie jak najwięcej miejsca. Wyciągnęła
rękę wzdłuż biegnącej przy ścianie poręczy i szeroko rozrzuciła nogi. Tak,
teraz była mężczyzną. Potrzebowała przestrzeni.
Max śmiałby się do rozpuku, gdyby mógł ją teraz zobaczyć. Jego
młodsza siostrzyczka zachowująca się jak jakiś twardziel.
Na myśl o nim przeszyło ją uczucie strachu. Rozpoczęła się już
nowa faza akino; jego ciało zostało zaatakowane. A co ona robiła, żeby mu
pomóc? Siedziała w barze, starając się pamiętać, żeby, jak dziewczyna, nie
zakładać nogi na nogę.
Podeszła do niej kelnerka, ubrana w przyciasny podkoszulek z
napisem Weather Balloon. Podwoje „oo" w Balloon było wyjątkowo duże,
wprost na jej piersiach. Biedna dziewczyna, pomyślała Isabel. Musiała
wysłuchiwać wielu komentarzy od eleganckich facetów, którzy tu zwykle
przychodzą.
- Napiję się piwa - powiedziała, patrząc kelnerce prosto w oczy.
Pewnie była jedynym facetem, który przez całą noc nie wpatrywał się w „oo"
kelnerki. Ta niewątpliwie doceniła ten fakt, ponieważ piwo pojawiło się
natychmiast na stoliku.
Isabel udawała, że je pije. Zamówiła piwo, ponieważ uznała, że
taki facet, jakim teraz jest, zamówiłby właśnie ten napój. Poza tym, gdyby
zamówiła coś gazowanego, to kusiłoby ją, żeby wypić, i potem mogłoby się jej
zachcieć siusiu. A siusianie nie było czynnością, którą miałaby ochotę wypróbowywać
w swoim nowym wcieleniu.
Szkoda, że nie wiem, jakie powinnam mieć imię, pomyślała. Ktoś
mógłby mnie zawołać z drugiego końca sali, a ja nic bym o tym nie wiedziała.
Szybko się rozejrzała, przesuwając wzrok od jednej osoby do drugiej, starając
się tylko nie prowokować kobiet.
Spojrzała na wiszący za barem zegar. Minęła już prawie godzina
od czasu, kiedy widziała Maxa. Z trwogą myślała o powrocie do domu. Jakie
zmiany mogły w nim zajść przez ten czas?
Ponownie przesunęła wzrokiem po tłumie klientów. Na wszelki
wypadek, gdyby przedtem kogoś przeoczyła. Nie zauważyła nawet śladu
zainteresowania na żadnej twarzy. Plan Marii był wariactwem, nie da żadnych
rezultatów. A poszukiwanie bunkra okazało się tylko trochę lepszym pomysłem od
przeliczania ziarnek piasku na pustyni. Kolejnym niewypałem.
Od sąsiedniego stolika dobiegł jakiś pisk. Isabel odwróciła
głowę w tamtym kierunku. Kelnerka patrzyła ze złością na chłopaka z college'u i
jego dwóch złośliwie uśmiechniętych kumpli.
- Przykro mi - powiedział niezbyt szczerze chłopak. - Myślałem,
że ogłaszają właśnie konkurs mokrego podkoszulka. Chciałaś wziąć w nim udział,
jeśli się nie mylę.
- Mylisz się - odpowiedziała Isabel w imieniu kelnerki. Ten
problem był możliwy do rozwiązania i miała ochotę to zrobić. - Przeproś -
zwróciła się do chłopaka.
Student popatrzył na nią szklanym wzrokiem, potem obrócił się do
kelnerki.
- Przepraszam - powiedział. - Pomogę ci się wytrzeć - dodał,
mrugając do swoich koleżków.
Isabel doskoczyła do niego, zanim zdążył dotknąć dziewczyny.
Chwyciła go za koszulę i wyciągnęła zza stolika. Potem odchyliła swoją
muskularną rękę, aby wymierzyć mu cios pięścią, prosto w nos. Uśmiechnęła się
na widok krwi, która spływała mu po twarzy.
Dobrze mieć problemy, które tak łatwo się rozwiązuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz