***7***
- Pomóc ci przy obiedzie, mamo? - spytał Max, wchodząc do kuchni.
Powinien udać się na poszukiwanie statku, ale był zbyt wyczerpany, żeby znowu
jeździć po pustyni i wrócić z niczym.
- Możesz otworzyć drzwi, kiedy pojawi się facet z Flying
Pepperoni. Zamówiłam pizzę - powiedziała pani Evans. -Pracujemy z ojcem nad
bardzo poważną sprawą i musimy dobrze się do niej przygotować. W rozkładzie
zajęć nie ma takiej pozycji jak gotowanie. Masz szczęście.
- Za to tato nie ma szczęścia. Wiesz, że on zawsze mówi... -
zaczął Max.
- Że wolałby zjeść opakowanie - dokończyli wspólnie. Dziwne, ile
informacji można zebrać na temat swoich rodziców, i to zupełnie bezwiednie.
Takich całkowicie bezużytecznych wiadomości. Tato mówi, że kartonowe pudełko ma
lepszy smak niż pizza; próbuje po kolei wszystkiego, co ma na talerzu, i kończy
się na tym, że zjada tylko te pojedyncze kęsy potraw; wsypuje do kawy trzy
czubate łyżki stołowe cukru i nie lubi żadnych komentarzy na ten temat. A to
tylko fragmentaryczne informacje, zebrane przez Maxa w teczce „tato", pod
nagłówkiem „jedzenie". W jego umyśle nagromadziły się setki takich teczek.
Na przykład teczka „dzieciństwo mamy". Matka miała wyimaginowaną najlepszą
przyjaciółkę, która nazywała się Solly; prawdziwą najlepszą przyjaciółkę o
imieniu Annabel i lalkę, taką samą, jaką miała bohaterka jej ulubionego
serialu.
Dla Maxa było ważne, że znał te wszystkie drobne zabawne epizody
z życia rodziców. Chciał, żeby przynajmniej ktoś je znał, ktoś je zapamiętał,
kiedy oni... odejdą.
Dni mijały - do tej pory już trzy - a on czuł zmiany w swoim
ciele. Szanse na znalezienie statku nie przedstawiały się dobrze dla pacjenta
X.
Co zwykle mówią lekarze? Powinieneś pomyśleć o uporządkowaniu
swoich spraw. Tak, właśnie o to chodzi. Max czuł, że pacjent X powinien już
zacząć porządkować swoje sprawy.
A to oznaczało konieczność rozmowy z Michaelem i Isabel, i z
resztą. Będzie musiał to zrobić. Nie mógł już dłużej czekać.
Jedyną korzystną prognozą dla pacjenta X był fakt, że odczuwał
teraz mniej strachu, mniej gniewu, mniej wszystkiego. Pacjent X został otoczony
warstwą ochronną. Od chwili, kiedy dowiedział się od Raya o akino, Max poczuł
się tak, jakby dokoła niego wytworzyła się cienka warstwa plastiku. Z dnia na
dzień stawała się coraz grubsza, odgradzając go od wszystkich i wszystkiego,
nawet od własnych uczuć.
Może tlen znajdujący się we wnętrzu tego plastikowego pęcherza
zmieszany był z jakimś środkiem znieczulającym, bo Maxowi, czy też pacjentowi
X, nie przeszkadzał pobyt w tym sztucznym pęcherzu. Nie przejmował się tym, że
rozmawia z matką przez plastikową ścianę. Właściwie to nic go nie obchodziło.
Jednak, o dziwo, troszczył się o te pamięciowe teczki
zawierające informacje o rodzicach. Chciałby, żeby ktoś zapamiętał, że jego
matka potrafiła wyrecytować z pamięci całe ustępy z „Przeminęło z
wiatrem". To mu się wydawało ważne.
Obszedł stół dokoła, usiadł i natychmiast wstał, co nie było
łatwe, ponieważ wydawało mu się, że waży trzykrotnie więcej niż zwykle.
- Może zrobić sałatę? - zaproponował. Nie miał wprawdzie ochoty
na sałatę, ale chciał zostać w kuchni, więc przy okazji mógłby się na coś
przydać. Otworzył lodówkę i zajrzał do pojemnika z jarzynami. Była tam tylko
jedna nieświeża główka sałaty i dwie podwiędnięte marchewki.
- Zamówiłam również sałatki - powiedziała matka. - Masz więc
czas, żeby spokojnie usiąść i powiedzieć mi, co ci dolega.
- Nic mi nie jest. Chciałem tylko zrobić sałatę. Popchnął nogą
pojemnik z jarzynami i zamknął lodówkę.
- Nie interesuje mnie sałata, tylko worki, które masz pod
oczami. Wyglądasz, jakbyś potrzebował co najmniej dwóch tygodni odpoczynku.
Jeszcze nigdy nie widziałam cię w takim stanie. - Matka siadła przy stole i
wskazała mu krzesło obok siebie.
Max usiadł z ociąganiem. Wiedział jednak, że nie uda mu się od
tego wykręcić. Mama była niezwykle stanowcza, kiedy uważała, że powinni
przeprowadzić rozmowę. Takie rozmowy bywały często bardzo pomocne, co nie
oznaczało wcale, że dyktowała mu, jak ma postąpić. Po prostu, kiedy zaczynał
mówić o swoich problemach, sam wpadał na pomysł, jak je rozwiązać.
Jednak tym razem nie było to możliwe. Dawno temu przyrzekli
sobie z Isabel, że nigdy nie wyjawią rodzicom prawdy o swoim pochodzeniu.
Chciał dotrzymać tej obietnicy. Gdyby im wszystko powiedział,
naraziłby ich na niebezpieczeństwo. Tak jak naraził Liz i resztę przyjaciół.
Dopóki agenci Planu Wyczyszczenia Bazy Danych będą polować na kosmitów, każdej
osobie związanej z Maxem, Isabel i Michaelem groziło niebezpieczeństwo.
Pacjent X umrze. No i dobrze. Może niedobrze, ale było to
prawdopodobnie nieuniknione. Isabel umrze. Michael umrze. To też pewnie będzie
nieuniknione.
Ale rodzice nie musieli umierać; mieli jeszcze przed sobą długie
lata. Max nie miał zamiaru skracać im życia, zwierzając się ze swojej tajemnicy
i tym samym narażając ich na niebezpieczeństwo.
- Czy mam cię wziąć w krzyżowy ogień pytań? -odezwała się matka.
- A może sam mi powiesz, co się dzieje?
Musiał coś wymyślić. Rzucił na nią okiem i zauważył jeden siwy
włos na jej skroni. Wyrwał go i pokazał mamie.
- Ooo! Nie śmiej się z tego. Ciebie też to kiedyś czeka - powiedziała.
Nie, mamo, mnie to nie czeka, pomyślał, wsuwając siwy włos do
kieszeni.
- Widzę jeszcze jeden - rzekł, wyciągając rękę. Matka odsunęła
jego dłoń.
- Przestań zwlekać - rzuciła.
- Okay, jest taka sprawa... - zaczął. Żadne przekonywające kłamstwo
jakoś nie przychodziło mu do głowy. - Hm, jest w szkole jedna dziewczyna,
bardzo inteligentna, piękna i w ogóle. Ale problem polega na tym, że ona stale
mi powtarza, że powinniśmy być tylko przyjaciółmi.
W rzeczywistości to on wciąż mówił Liz, że nie mogą być niczym
więcej, jak tylko przyjaciółmi. W efekcie, jak się okazało, miało to swoje
dobre strony. Kiedy umrze, Liz straci tylko przyjaciela, a nie ukochanego.
- To mnie bardziej postarza niż siwe włosy - odezwała się matka.
- Mój syn ma już dorosłe problemy.
Gdy usłyszeli dzwonek, Max wstał od stołu.
- Otworzę.
- Poproś ojca o pieniądze. Możesz go też spytać - przymrużyła
oko - ile razy mu mówiłam, że najlepiej będzie, jak pozostaniemy tylko
przyjaciółmi, zanim zaczęłam z nim chodzić.
Max, chcąc przekonać matkę, że już się lepiej czuje, zdobył się
na uśmiech i poszedł do frontowych drzwi.
- Tato, potrzebuję pieniędzy na pizzę! - krzyknął.
- Już idę, idę - rozległ się głos z salonu. - Nie mogliśmy
zamówić czegoś innego zamiast pizzy? Wolałbym zjeść opakowanie.
Może ostatni raz słyszę, jak to mówi, uświadomił sobie chłopak.
***
Michael wszedł do salonu, niosąc kawałek zimnej pizzy i szklankę
mleka.
Isabel poczuła nagłe łomotanie serca. Podskoczyła, rozpryskując
na bluzkę gazowany napój, po czym chwyciła serwetkę, żeby wytrzeć plamy.
- Przestraszyłem cię? - spytał Michael, siadając obok niej.
- Nie słyszałam, jak wchodzisz - odpowiedziała. Nigdy nie
dzwonił. Rodzice Isabel nazywali go swoim trzecim dzieckiem, więc traktował ich
dom jak własny.
To prawda, że nie słyszała jego kroków, jednak to nie dlatego
jej serce omal nie połamało żeber. Kiedy zobaczyła Michaela, przypomniała jej
się orbita jego snu. Serce zareagowało na ten obraz.
Michael oparł nogi na niskim stoliku, złożył pizzę na pół i ugryzł
potężny kęs. Nie zachowywał się jak chłopak, który śnił o tym, że trzyma ją w
ramionach. Za chwilę zacznie bekać albo drapać się po siedzeniu.
Isabel odczuła ulgę. Byłoby dziwnie, gdyby Michael, traktujący
ją jak młodszą siostrę, żywił wobec niej jakieś romantyczne uczucia. Miała tę
świadomość, tylko ciało jak gdyby o tym zapomniało. Uniosła brwi.
- Masz już wszystko, czego ci potrzeba? - spytała z udaną
słodyczą w głosie. - Może chcesz, żebym pobiegła na górę i przyniosła kilka
poduszek?
- Jak to miło z twojej strony - odpowiedział Michael równie
przesłodzonym tonem. - Ale jest mi zupełnie dobrze. Chyba że chciałabyś zdjąć
mi buty i pomasować stopy.
- Jasne. Marzę o tym, żeby móc dotknąć twoich wielkich
śmierdzących stóp. - Niegdyś zrobiłaby to z przyjemnością, kiedy miała
dwanaście lat. Była wtedy totalnie zadurzona w Michaelu. Cały zeszyt zapełniła
informacjami o jego ulubionych zespołach muzycznych i ulubionych potrawach.
Zeszyt trafił wreszcie do kosza na śmieci, kartka po kartce, kiedy skończyła
trzynaście lat i zaczęła się tego wstydzić.
- Gdzie reszta rodziny? - spytał chłopak.
- Rodzice wrócili do biura. Mają jakąś trudną sprawę do
opracowania. A Max jest w swoim pokoju. A może to ten jego nieużyty bliźniak.
Ten, którego nazywamy Niemym.
- Co się z nim dzieje? - Michael przeczesał palcami sterczącą
czuprynę. - Czy to ta sprawa z Liz?
- Chyba nic się pomiędzy nimi nie zmieniło - powiedziała Isabel.
- Może to tylko kwestia frustracji seksualnej, której nie jest już w stanie
znieść.
- Nie znam tego uczucia. - Michael uśmiechnął się. -Jestem zbyt
przystojny, żeby mieć takie problemy.
- Rzeczywiście. Stale o tym zapominam. Pewnie dlatego, że sama
tego nie zauważam - odparowała.
Isabel musiała jednak przyznać, że Michael zajmuje wysokie miejsce
w rankingu atrakcyjnych chłopaków. Traktowała go nie tylko jak brata, na
którego wygląd nie zwraca się uwagi. A było na co patrzeć - czarne włosy, szare
oczy, szerokie ramiona...
Nie będzie więcej o tym myśleć, to nielojalne w stosunku do
Alexa. Jej chłopak też był atrakcyjny. Tyle tylko, że był szczupły, a Michael
muskularny. Czasem miło popatrzeć na dobrze umięśnionego chłopaka.
- Aha, skoro już mówimy o twoim słynnym sex apelu, to Corinne
Williams chce cię zaprosić na imprezę, którą urządza w piątek wieczorem -
oświadczyła Isabel.
- Czy ty i Alex idziecie? - spytał, wkładając ostatni kawałek
pizzy do ust i wycierając ręce o dżinsy.
- Nie wiem jeszcze. - Mogła się spodziewać, że czeka ją kolejna
nagonka na parę Alex - Isabel ze strony fanek Stacey. To, co przeżyła w szatni,
nie było miłe, a na imprezie mogłoby być tylko gorzej.
Michael zerknął na ekran telewizora.
- Czy to jest ten serial, w którym ona koniecznie chce mieć
dziecko?
Wyciągnął rękę wzdłuż oparcia kanapy, dotykając lekko jej
ramion. Isabel przeniknął dreszcz. Tak nie powinno być. To się nigdy przedtem
nie wydarzyło - przynajmniej od czasu, kiedy miała dwanaście lat. Wtedy wprost
kipiała z radości, gdy Michael był w pobliżu.
- To było w starych programach - powiedziała, prostując plecy,
żeby odsunąć się od ręki chłopca. -W tym jest samotną matką bliźniaków, którzy
starają się wydać ją za mąż.
- Aha, już wiem. Oni mają jakąś czarodziejską moc czy coś w tym
rodzaju. Nie chce mi się wierzyć, że to oglądasz.
- To nie ten serial. Mówisz o jeszcze innym. A ja tego wcale nie
oglądam. Czekam tylko na to, co po tym pokażą.
- A ten facet to dyrektor ich szkoły, prawda? Isabel potrząsnęła
głową.
- Teraz jest trenerem piłki nożnej.
- Okay, widzę, że powinienem zająć się pilotem - oświadczył Michael.
Wyciągnął rękę, ale Isabel była szybsza i schowała go za plecami.
- Wiadomość z ostatniej chwili. Nie jestem Alexem. Nie stosuję
się do kaprysów księżniczki Isabel - powiedział.
Wyciągnął jeszcze rękę, lecz dziewczyna przechyliła się do tyłu,
przyciskając pilota własnym ciałem.
Michael popatrzył na nią zwężonymi oczami. Przez ciało Isabel
znowu przebiegł dreszcz, zagłuszony poczuciem winy. Jak zareagowałaby Maria,
gdyby mogła zobaczyć te przekomarzanki?
- Możemy to zrobić w łagodny sposób albo mniej łagodnie - rzekł chłopak.
- W ogóle tego nie zrobimy. To mój dom. Ja kontroluję pilota -
upierała się Isabel.
- Okay, niech tak będzie. - Michael usiadł jej na nogach i
zaczął ją łaskotać. Dobrze wiedział gdzie; znał te miejsca od lat.
Zapiszczała, kiedy poczuła pod żebrami jego palce. Nie mogła
tego znieść. Złapała go za ramiona i odepchnęła, przynajmniej próbowała to
zrobić, bo zdołała odsunąć go może o centymetr.
Miała jednak inne metody, by wyjść zwycięsko z tej walki. Wbiła
mu paznokcie w plecy.
- To nie w porządku. Ja nie mam szponów - zaprotestował Michael,
nie przestając jej łaskotać.
- Ale ważysz dwa razy tyle co ja! - zawołała Isabel. -I leżysz
na mnie.
Spojrzeli sobie w oczy i znieruchomieli oboje. Michael miał
urywany oddech. Zadyszał się od tego łaskotania?
Dziewczyna była pewna, że serce jej łomocze tylko dlatego, że
tak się zmęczyła, walcząc o pilota. To nie miało nic wspólnego ze świadomością,
że Michael przyciska ją swoim ciałem, absolutnie nic.
Wyjęła pilota zza pleców i podała mu go.
- Oglądaj, co chcesz. Ja... ja muszę odrobić lekcje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz