niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział siódmy

***7***
- Pomóc ci przy obiedzie, mamo? - spytał Max, wchodząc do kuchni. Powinien udać się na poszukiwanie statku, ale był zbyt wyczerpany, żeby znowu jeździć po pustyni i wrócić z niczym.
- Możesz otworzyć drzwi, kiedy pojawi się facet z Flying Pepperoni. Zamówiłam pizzę - powiedziała pani Evans. -Pracujemy z ojcem nad bardzo poważną sprawą i musimy dobrze się do niej przygotować. W rozkładzie zajęć nie ma takiej pozycji jak gotowanie. Masz szczęście.
- Za to tato nie ma szczęścia. Wiesz, że on zawsze mówi... - zaczął Max.
- Że wolałby zjeść opakowanie - dokończyli wspólnie. Dziwne, ile informacji można zebrać na temat swoich rodziców, i to zupełnie bezwiednie. Takich całkowicie bezużytecznych wiadomości. Tato mówi, że kartonowe pudełko ma lepszy smak niż pizza; próbuje po kolei wszystkiego, co ma na talerzu, i kończy się na tym, że zjada tylko te pojedyncze kęsy potraw; wsypuje do kawy trzy czubate łyżki stołowe cukru i nie lubi żadnych komentarzy na ten temat. A to tylko fragmentaryczne informacje, zebrane przez Maxa w teczce „tato", pod nagłówkiem „jedzenie". W jego umyśle nagromadziły się setki takich teczek. Na przykład teczka „dzieciństwo mamy". Matka miała wyimaginowaną najlepszą przyjaciółkę, która nazywała się Solly; prawdziwą najlepszą przyjaciółkę o imieniu Annabel i lalkę, taką samą, jaką miała bohaterka jej ulubionego serialu.
Dla Maxa było ważne, że znał te wszystkie drobne zabawne epizody z życia rodziców. Chciał, żeby przynajmniej ktoś je znał, ktoś je zapamiętał, kiedy oni... odejdą.
Dni mijały - do tej pory już trzy - a on czuł zmiany w swoim ciele. Szanse na znalezienie statku nie przedstawiały się dobrze dla pacjenta X.
Co zwykle mówią lekarze? Powinieneś pomyśleć o uporządkowaniu swoich spraw. Tak, właśnie o to chodzi. Max czuł, że pacjent X powinien już zacząć porządkować swoje sprawy.
A to oznaczało konieczność rozmowy z Michaelem i Isabel, i z resztą. Będzie musiał to zrobić. Nie mógł już dłużej czekać.
Jedyną korzystną prognozą dla pacjenta X był fakt, że odczuwał teraz mniej strachu, mniej gniewu, mniej wszystkiego. Pacjent X został otoczony warstwą ochronną. Od chwili, kiedy dowiedział się od Raya o akino, Max poczuł się tak, jakby dokoła niego wytworzyła się cienka warstwa plastiku. Z dnia na dzień stawała się coraz grubsza, odgradzając go od wszystkich i wszystkiego, nawet od własnych uczuć.
Może tlen znajdujący się we wnętrzu tego plastikowego pęcherza zmieszany był z jakimś środkiem znieczulającym, bo Maxowi, czy też pacjentowi X, nie przeszkadzał pobyt w tym sztucznym pęcherzu. Nie przejmował się tym, że rozmawia z matką przez plastikową ścianę. Właściwie to nic go nie obchodziło.
Jednak, o dziwo, troszczył się o te pamięciowe teczki zawierające informacje o rodzicach. Chciałby, żeby ktoś zapamiętał, że jego matka potrafiła wyrecytować z pamięci całe ustępy z „Przeminęło z wiatrem". To mu się wydawało ważne.
Obszedł stół dokoła, usiadł i natychmiast wstał, co nie było łatwe, ponieważ wydawało mu się, że waży trzykrotnie więcej niż zwykle.
- Może zrobić sałatę? - zaproponował. Nie miał wprawdzie ochoty na sałatę, ale chciał zostać w kuchni, więc przy okazji mógłby się na coś przydać. Otworzył lodówkę i zajrzał do pojemnika z jarzynami. Była tam tylko jedna nieświeża główka sałaty i dwie podwiędnięte marchewki.
- Zamówiłam również sałatki - powiedziała matka. - Masz więc czas, żeby spokojnie usiąść i powiedzieć mi, co ci dolega.
- Nic mi nie jest. Chciałem tylko zrobić sałatę. Popchnął nogą pojemnik z jarzynami i zamknął lodówkę.
- Nie interesuje mnie sałata, tylko worki, które masz pod oczami. Wyglądasz, jakbyś potrzebował co najmniej dwóch tygodni odpoczynku. Jeszcze nigdy nie widziałam cię w takim stanie. - Matka siadła przy stole i wskazała mu krzesło obok siebie.
Max usiadł z ociąganiem. Wiedział jednak, że nie uda mu się od tego wykręcić. Mama była niezwykle stanowcza, kiedy uważała, że powinni przeprowadzić rozmowę. Takie rozmowy bywały często bardzo pomocne, co nie oznaczało wcale, że dyktowała mu, jak ma postąpić. Po prostu, kiedy zaczynał mówić o swoich problemach, sam wpadał na pomysł, jak je rozwiązać.
Jednak tym razem nie było to możliwe. Dawno temu przyrzekli sobie z Isabel, że nigdy nie wyjawią rodzicom prawdy o swoim pochodzeniu.
Chciał dotrzymać tej obietnicy. Gdyby im wszystko powiedział, naraziłby ich na niebezpieczeństwo. Tak jak naraził Liz i resztę przyjaciół. Dopóki agenci Planu Wyczyszczenia Bazy Danych będą polować na kosmitów, każdej osobie związanej z Maxem, Isabel i Michaelem groziło niebezpieczeństwo.
Pacjent X umrze. No i dobrze. Może niedobrze, ale było to prawdopodobnie nieuniknione. Isabel umrze. Michael umrze. To też pewnie będzie nieuniknione.
Ale rodzice nie musieli umierać; mieli jeszcze przed sobą długie lata. Max nie miał zamiaru skracać im życia, zwierzając się ze swojej tajemnicy i tym samym narażając ich na niebezpieczeństwo.
- Czy mam cię wziąć w krzyżowy ogień pytań? -odezwała się matka. - A może sam mi powiesz, co się dzieje?
Musiał coś wymyślić. Rzucił na nią okiem i zauważył jeden siwy włos na jej skroni. Wyrwał go i pokazał mamie.
- Ooo! Nie śmiej się z tego. Ciebie też to kiedyś czeka - powiedziała.
Nie, mamo, mnie to nie czeka, pomyślał, wsuwając siwy włos do kieszeni.
- Widzę jeszcze jeden - rzekł, wyciągając rękę. Matka odsunęła jego dłoń.
- Przestań zwlekać - rzuciła.
- Okay, jest taka sprawa... - zaczął. Żadne przekonywające kłamstwo jakoś nie przychodziło mu do głowy. - Hm, jest w szkole jedna dziewczyna, bardzo inteligentna, piękna i w ogóle. Ale problem polega na tym, że ona stale mi powtarza, że powinniśmy być tylko przyjaciółmi.
W rzeczywistości to on wciąż mówił Liz, że nie mogą być niczym więcej, jak tylko przyjaciółmi. W efekcie, jak się okazało, miało to swoje dobre strony. Kiedy umrze, Liz straci tylko przyjaciela, a nie ukochanego.
- To mnie bardziej postarza niż siwe włosy - odezwała się matka. - Mój syn ma już dorosłe problemy.
Gdy usłyszeli dzwonek, Max wstał od stołu.
- Otworzę.
- Poproś ojca o pieniądze. Możesz go też spytać - przymrużyła oko - ile razy mu mówiłam, że najlepiej będzie, jak pozostaniemy tylko przyjaciółmi, zanim zaczęłam z nim chodzić.
Max, chcąc przekonać matkę, że już się lepiej czuje, zdobył się na uśmiech i poszedł do frontowych drzwi.
- Tato, potrzebuję pieniędzy na pizzę! - krzyknął.
- Już idę, idę - rozległ się głos z salonu. - Nie mogliśmy zamówić czegoś innego zamiast pizzy? Wolałbym zjeść opakowanie.
Może ostatni raz słyszę, jak to mówi, uświadomił sobie chłopak.
***
Michael wszedł do salonu, niosąc kawałek zimnej pizzy i szklankę mleka.
Isabel poczuła nagłe łomotanie serca. Podskoczyła, rozpryskując na bluzkę gazowany napój, po czym chwyciła serwetkę, żeby wytrzeć plamy.
- Przestraszyłem cię? - spytał Michael, siadając obok niej.
- Nie słyszałam, jak wchodzisz - odpowiedziała. Nigdy nie dzwonił. Rodzice Isabel nazywali go swoim trzecim dzieckiem, więc traktował ich dom jak własny.
To prawda, że nie słyszała jego kroków, jednak to nie dlatego jej serce omal nie połamało żeber. Kiedy zobaczyła Michaela, przypomniała jej się orbita jego snu. Serce zareagowało na ten obraz.
Michael oparł nogi na niskim stoliku, złożył pizzę na pół i ugryzł potężny kęs. Nie zachowywał się jak chłopak, który śnił o tym, że trzyma ją w ramionach. Za chwilę zacznie bekać albo drapać się po siedzeniu.
Isabel odczuła ulgę. Byłoby dziwnie, gdyby Michael, traktujący ją jak młodszą siostrę, żywił wobec niej jakieś romantyczne uczucia. Miała tę świadomość, tylko ciało jak gdyby o tym zapomniało. Uniosła brwi.
- Masz już wszystko, czego ci potrzeba? - spytała z udaną słodyczą w głosie. - Może chcesz, żebym pobiegła na górę i przyniosła kilka poduszek?
- Jak to miło z twojej strony - odpowiedział Michael równie przesłodzonym tonem. - Ale jest mi zupełnie dobrze. Chyba że chciałabyś zdjąć mi buty i pomasować stopy.
- Jasne. Marzę o tym, żeby móc dotknąć twoich wielkich śmierdzących stóp. - Niegdyś zrobiłaby to z przyjemnością, kiedy miała dwanaście lat. Była wtedy totalnie zadurzona w Michaelu. Cały zeszyt zapełniła informacjami o jego ulubionych zespołach muzycznych i ulubionych potrawach. Zeszyt trafił wreszcie do kosza na śmieci, kartka po kartce, kiedy skończyła trzynaście lat i zaczęła się tego wstydzić.
- Gdzie reszta rodziny? - spytał chłopak.
- Rodzice wrócili do biura. Mają jakąś trudną sprawę do opracowania. A Max jest w swoim pokoju. A może to ten jego nieużyty bliźniak. Ten, którego nazywamy Niemym.
- Co się z nim dzieje? - Michael przeczesał palcami sterczącą czuprynę. - Czy to ta sprawa z Liz?
- Chyba nic się pomiędzy nimi nie zmieniło - powiedziała Isabel. - Może to tylko kwestia frustracji seksualnej, której nie jest już w stanie znieść.
- Nie znam tego uczucia. - Michael uśmiechnął się. -Jestem zbyt przystojny, żeby mieć takie problemy.
- Rzeczywiście. Stale o tym zapominam. Pewnie dlatego, że sama tego nie zauważam - odparowała.
Isabel musiała jednak przyznać, że Michael zajmuje wysokie miejsce w rankingu atrakcyjnych chłopaków. Traktowała go nie tylko jak brata, na którego wygląd nie zwraca się uwagi. A było na co patrzeć - czarne włosy, szare oczy, szerokie ramiona...
Nie będzie więcej o tym myśleć, to nielojalne w stosunku do Alexa. Jej chłopak też był atrakcyjny. Tyle tylko, że był szczupły, a Michael muskularny. Czasem miło popatrzeć na dobrze umięśnionego chłopaka.
- Aha, skoro już mówimy o twoim słynnym sex apelu, to Corinne Williams chce cię zaprosić na imprezę, którą urządza w piątek wieczorem - oświadczyła Isabel.
- Czy ty i Alex idziecie? - spytał, wkładając ostatni kawałek pizzy do ust i wycierając ręce o dżinsy.
- Nie wiem jeszcze. - Mogła się spodziewać, że czeka ją kolejna nagonka na parę Alex - Isabel ze strony fanek Stacey. To, co przeżyła w szatni, nie było miłe, a na imprezie mogłoby być tylko gorzej.
Michael zerknął na ekran telewizora.
- Czy to jest ten serial, w którym ona koniecznie chce mieć dziecko?
Wyciągnął rękę wzdłuż oparcia kanapy, dotykając lekko jej ramion. Isabel przeniknął dreszcz. Tak nie powinno być. To się nigdy przedtem nie wydarzyło - przynajmniej od czasu, kiedy miała dwanaście lat. Wtedy wprost kipiała z radości, gdy Michael był w pobliżu.
- To było w starych programach - powiedziała, prostując plecy, żeby odsunąć się od ręki chłopca. -W tym jest samotną matką bliźniaków, którzy starają się wydać ją za mąż.
- Aha, już wiem. Oni mają jakąś czarodziejską moc czy coś w tym rodzaju. Nie chce mi się wierzyć, że to oglądasz.
- To nie ten serial. Mówisz o jeszcze innym. A ja tego wcale nie oglądam. Czekam tylko na to, co po tym pokażą.
- A ten facet to dyrektor ich szkoły, prawda? Isabel potrząsnęła głową.
- Teraz jest trenerem piłki nożnej.
- Okay, widzę, że powinienem zająć się pilotem - oświadczył Michael. Wyciągnął rękę, ale Isabel była szybsza i schowała go za plecami.
- Wiadomość z ostatniej chwili. Nie jestem Alexem. Nie stosuję się do kaprysów księżniczki Isabel - powiedział.
Wyciągnął jeszcze rękę, lecz dziewczyna przechyliła się do tyłu, przyciskając pilota własnym ciałem.
Michael popatrzył na nią zwężonymi oczami. Przez ciało Isabel znowu przebiegł dreszcz, zagłuszony poczuciem winy. Jak zareagowałaby Maria, gdyby mogła zobaczyć te przekomarzanki?
- Możemy to zrobić w łagodny sposób albo mniej łagodnie - rzekł chłopak.
- W ogóle tego nie zrobimy. To mój dom. Ja kontroluję pilota - upierała się Isabel.
- Okay, niech tak będzie. - Michael usiadł jej na nogach i zaczął ją łaskotać. Dobrze wiedział gdzie; znał te miejsca od lat.
Zapiszczała, kiedy poczuła pod żebrami jego palce. Nie mogła tego znieść. Złapała go za ramiona i odepchnęła, przynajmniej próbowała to zrobić, bo zdołała odsunąć go może o centymetr.
Miała jednak inne metody, by wyjść zwycięsko z tej walki. Wbiła mu paznokcie w plecy.
- To nie w porządku. Ja nie mam szponów - zaprotestował Michael, nie przestając jej łaskotać.
- Ale ważysz dwa razy tyle co ja! - zawołała Isabel. -I leżysz na mnie.
Spojrzeli sobie w oczy i znieruchomieli oboje. Michael miał urywany oddech. Zadyszał się od tego łaskotania?
Dziewczyna była pewna, że serce jej łomocze tylko dlatego, że tak się zmęczyła, walcząc o pilota. To nie miało nic wspólnego ze świadomością, że Michael przyciska ją swoim ciałem, absolutnie nic.
Wyjęła pilota zza pleców i podała mu go.

- Oglądaj, co chcesz. Ja... ja muszę odrobić lekcje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz