sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział trzynasty - ostatni

***13***
- Zacznijmy od Victoria Secret - szepnęła Liz. - To wymarzone miejsce dla Isabel. - Mogła sobie dokładnie ją wyobrazić, ogarniętą szaleństwem zakupów eleganckiej bielizny, w sklepie, który był otwarty tylko dla niej.
Max skinął głową. Podeszli do drzwi. Były otwarte, ale w środku nie było nikogo.
- Sprawdzę przymierzalnie - powiedziała Liz. - Może domyślili się, że Valenti ich ściga, i ukrywają się. - Ruszyła w głąb sklepu, przeciskając się pomiędzy rzędami jedwabnych koszul i szlafroków.
Nagle Max złapał ją za rękę i wciągnął za ladę, na której stały kasy.
- Słyszę jakiś hałas - szepnął.
Po chwili Liz też usłyszała. Odgłos zbliżających się kroków. Valenti. Była pewna, że to on. Nikolas na pewno unieszkodliwił ochroniarzy. Alex, Michael i Maria byli na górze. Nikolas i Isabel nie chodziliby po centrum powolnym, zdecydowanym krokiem osoby, która wie, czego szuka.
Max wcisnął się pod ladę. Położył się na plecach i pociągnął Liz na siebie. Ukryła głowę na jego piersi i zamknęła oczy. Słyszała brzęk wieszaków - Valenti kręcił się po sklepie.
Tablica pierwiastków, pomyślała. Zawsze kiedy chciała się uspokoić, wymieniała w myśli wszystkie pierwiastki i ich ciężary atomowe, by przypomnieć sobie, że świat jest uporządkowany. Teraz nie potrafiła niczego odszukać w pamięci, ani jednego pierwiastka.
Czuła bicie serca Maxa. Skoncentrowała się na jego rytmie i trochę rozluźniła. Bez względu na to, co się miało stać, Max był przy niej. To była o wiele większa pociecha niż tablica pierwiastków.
Valenti się zbliżał. Liz usłyszała cichy szmer, kiedy przesuwał palcami po ladzie. Był dokładnie nad nimi.
Max zacisnął wokół niej ramiona. Poczuła, że nawiązują łączność. Zalewały ją fale jego miłości. Jej miłość do niego też wylewała się strumieniem.
Mógł sobie mówić, że są „tylko przyjaciółmi". Mógł nawet nie zgadzać się na to, by poszli razem do kina, potańczyć czy coś w tym rodzaju. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Ludzie, którzy są „tylko przyjaciółmi", nie żywią do siebie takich uczuć.
Liz usłyszała znowu brzęk wieszaków. Potem zapanowała cisza. Valenti wyszedł ze sklepu.
Podniosła głowę i spojrzała Maxowi w oczy.
- Ja... - zaczęła.
Przycisnął palce do jej ust. Miał rację. Nie powinna się teraz odzywać. Trzeba zaczekać, aż szeryf się oddali.
Max przesuwał palcem po jej wargach, nie odrywając od niej wzroku, potem przeciągnął go po brodzie, dokoła dołka w lewym policzku, obrysowywał nos i brwi. Jego dotyk był lekki jak piórko.
Wzrok Maxa podążał za ruchem jego rąk. Badał wszystkie najmniejsze detale twarzy Liz, jakby chciał je sobie wyryć w pamięci.
Nie mogła już dłużej tego znieść. Ona też chciała go dotknąć. Pochyliła głowę i potarła jego policzek swoim policzkiem. Przebiegł ją dreszcz, kiedy poczuła nieogoloną skórę.
Dalej przesuwała twarzą po jego twarzy. Potarła nos o nos Maxa i pochyliła się jeszcze niżej, by dotknąć rzęsami jego rzęs. Pocałunek motyla. Tak nazywały z Marią zetknięcie rzęs, kiedy były małe.
Potem Liz przesunęła wargami po ustach Maxa.
Z trudem złapał oddech i wsunął dłonie w jej włosy. Przyciągnął ją bliżej. Przesunął językiem po jej wargach, chcąc, aby je rozwarła.
To nie był delikatny pocałunek, tylko desperacko namiętny, jakby nie mógł już czekać ani chwili.
Nagle oderwał usta od jej warg.
- Valenti już odszedł - powiedział. Oszołomiona Liz mrugała.
Czy on ma zamiar udawać, że nic się nie zdarzyło? Czy nadal będzie się starał twierdzić, że są „tylko przyjaciółmi"? Spojrzała na Maxa, ale on unikał jej wzroku.
- Musimy znaleźć Isabel - rzekł.
Liz zsunęła się z niego, stanęła na nogi i skrzyżowała ramiona na piersi. Poczuła, że brakuje jej ciepła ciała Maxa.
***
Isabel przesunęła dłońmi po bokach, wzdłuż talii i bioder. Tak, ta suknia rzeczywiście na nią pasuje. I miała taki piękny haft na dole. A głęboki dekolt nie zakrywał zwisającego z naszyjnika serca z rubinu.
Ale brakowało jej pantofli. Teraz będzie musiała iść do sklepu Macy'ego. Jak mogłaby dać Nikolasowi prawdziwy pokaz mody bez odpowiedniego obuwia?
Max zawsze z niej żartował, że ma tyle par butów. Nie rozumiał, że są one najważniejszą częścią ubrania.
Max. Dlaczego teraz przyszedł jej na myśl? Myśląc o nim, przypomniała sobie od razu ochroniarza. Ale on tylko ucina sobie drzemkę, wytłumaczyła sobie Isabel.
Wstrząsnęła się na wspomnienie tego, co czuła, kiedy ściskała naczynie krwionośne w jego mózgu. Zrobiłam mu krzywdę, uświadomiła sobie nagle.
Okay, więc zrobiła mu krzywdę. Malutką. Co może teraz na to poradzić? Nic.
Ściągnęła włosy do tyłu i upięła je w kok. Do tak eleganckiej sukni trzeba mieć odpowiednią fryzurę. Przejrzała się w lustrze; wyglądała bezbłędnie. Niedługo będzie mogła wejść na wybieg prywatnego pokazu mody dla Nikolasa. Popatrzyła na inne sukienki, które wybrała. Też były świetne, lecz nie miała ochoty na kolejne przymiarki.
Może powinna powiedzieć Nikolasowi, że chce już iść do domu. Ale czy on...
- Obróć się wolno, podnieś ręce do góry i oprzyj je o ścianę -usłyszała.
Znała ten głos. To był głos z jej koszmarów sennych.
Valenti był w sklepie z Nikolasem! Dół sukni Isabel drżał. Patrzyła, osłupiała. To ja się cała trzęsę, zrozumiała nagle.
Pamiętaj, co mówił Niklas, pomyślała. To ja mam moc. Nie muszę się bać VaIentiego. Nie muszę bać się nikogo.
Wyszła z przymierzami i przeszła na palcach wąskim korytarzykiem. Uniosła spódnicę, żeby jej nie przeszkadzała. Musiała mieć teraz swobodę ruchów.
Wyjrzała zza zasłony, która maskowała wejście do przymierzalni, i przyłożyła dłoń do ust, by nie krzyknąć. Szeryf Valenti trzymał w ręku rewolwer. Wycelowany w Nikolasa.
- Obróć się wolno, podnieś ręce do góry i oprzyj je o ścianę -powtórzył spokojnym, wyzbytym emocji głosem.
Zrób to, Nikolas, pomyślała Isabel. Kiedy chłopak się obróci, szeryf ruszy do niego. Będzie musiał przejść koło zasłony i wtedy Isabel ściśnie mu mózg i zwali go z nóg. Nie będzie się wahać ani chwili. Nikomu nie pozwoli skrzywdzić Nikolasa.
Chłopak nie poruszył się. Uśmiechał się tylko. Widać było, że chce się trochę z szeryfem pobawić.
Rozległ się odgłos strzału i Nikolas upadł bezwładnie na podłogę.
Leżał bez ruchu. Jego złota aura błysnęła i znikła, jakby ktoś wyłączył światło.
To niemożliwe. Valenti nie mógł zabić Nikolasa. Był tylko człowiekiem. Słabym, żałosnym człowiekiem. Nic się nie stało. Nic nie mogło się stać, myślała Isabel. Za chwilę Nikolas wstanie i zmiażdży szeryfa.
Ale chłopak nie poruszał się.
Valenti podszedł do ciała. Zasłona zafalowała, kiedy przechodził obok. Muszę się szybko przebrać, zanim mnie znajdzie, pomyślała Isabel.
Obróciła się i powlokła w stronę przebieralni. Straciła czucie w nogach. Wydawało jej się, że nie dotyka stopami podłogi. Może ja płynę w powietrzu. Może jestem duchem. Duchem kosmitki. Omal nie roześmiała się histerycznie. Ale nie wolno jej się śmiać. Wilki lubią roześmiane dziewczyny. Lubią je pożerać.
Weszła do przymierzami i ściągnęła suknię. Tę piękną suknię. Zdjęła diadem i naszyjnik. To nie było odpowiednie ubranie. Ona powinna mieć na sobie czerwoną pelerynę z kapturkiem. Nie powinna chodzić po centrum handlowym, tylko iść do domku babci. A wilk nie powinien mieć rewolweru. Dlaczego wilk nie przestrzega reguł tej bajki?
Isabel włożyła dżinsy i swoją koronkową bluzkę. Potem skuliła się w rogu przymierzalni i zamknęła oczy, czekając, aż znajdzie ją wilk.
Słyszała już jego kroki w korytarzyku. Stukot butów wilka. A przecież wszystko miało być zupełnie inaczej.
***
- To był strzał - powiedział Max.
Nagle się zachwiał. Odczuł płynącą od Isabel potężną falę. przerażenia. Czy to do niej strzelano? Czy Valenti ją złapał?
- Chyba w sklepie Macy'ego! - zawołała Liz.
Szybko przebiegła obok fontanny w głównym holu centrum handlowego.
Max biegł tuż za nią. Wpadli do sklepu. Dziewczyna złapała go za ramię i nakazała gestem, aby zwolnił. Miała rację. Nie powinni naprowadzać szeryfa na swój ślad.
Max poruszał się szybko, ale cicho, przeglądając stoiska z kosmetykami i perfumami. Wszystko wyglądało normalnie.
Przynajmniej Isabel jeszcze żyje, pomyślał. Żałował, że nie może wysłać jej żadnego sygnału - że jest tu i że wszystko będzie okay. Nie potrafił jednak prowadzić takich cichych rozmów ani z Isabel, ani z Michaelem. Mógł tylko odczuwać ich emocje.
A przerażenie Isabel obezwładniało go.
Liz dotknęła jego ramienia i wskazała palcem nos. Początkowo Max nie rozumiał, co mu chce przez to zakomunikować. Dopiero po chwili poczuł ten zapach. Zapach prochu.
Ruszył w tamtym kierunku. Skręcił za róg, w stronę butiku z sukienkami, i zobaczył leżącego na podłodze Nikolasa, nad którym pochylał się Valenti.
Max i Liz schowali się za stojakiem z długimi sukniami. Chłopak wysunął ostrożnie głowę i wyjrzał. Aura Nikolasa zniknęła. Nie żył. Valenti go zamordował.
Gdzie była Isabel? Ta myśl kołatała Maxowi bez przerwy w głowie. Myślał, że za chwilę zwariuje. Dlaczego nie wybiegł na dwór i nie ściągnął jej z motocykla Nikolasa? Dlaczego nie zmusił jej, by zeszła na dół oglądać ten głupi film?
Zaryzykował jeszcze jedno spojrzenie na Valentiego. Ten wyprostował się i ruszył w kierunku przymierzalni. Wszedł za zasłonę. Max poczuł uderzenie w żołądek. Tam mogła być Isabel, w pułapce.
- Ja odwrócę uwagę szeryfa. Ty szukaj Isabel - szepnęła Liz.
Zanim Max zdążył odpowiedzieć, zaczęła przeraźliwie piszczeć. Zerwała się na nogi i biegła do wyjścia, głośno krzycząc. Valenti wybiegł zza zasłony. Kiedy zniknął mu z oczu, Max poderwał się i podbiegł do kabin przymierzalni.
- Isabel?! - zawołał cichym głosem.
Nie było odpowiedzi. Max miał nadzieję, że siostra już się zorientowała, że Liz wywabiła Valentiego ze sklepu. Obrócił się i odchylił jedną zasłonę. Zawahał się jednak, bo wydało mu się, że usłyszał jakiś dźwięk. Stał bez ruchu, dopóki nie usłyszał go znowu. Jakby ktoś cicho kwilił. Isabel.
Pojękiwanie dochodziło z jednej z kabin. Max odchylił zasłonę i zobaczył skuloną w kącie siostrę.
- Isabel, musimy stąd wyjść - powiedział, dotykając jej ramienia.
Drgnęła, ale nie podniosła na niego wzroku. Trzymała głowę między kolanami.
- To ja, Max - odezwał się cichym głosem. -Wszystko jest okay, Izzy. Ale teraz musisz ze mną iść.
Wziął ją za ramiona i podniósł na nogi. Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i otworzyła oczy.
- Co ty tu robisz? - szepnęła.
- Jestem twoim bratem. Więc gdzie miałbym być? Wziął ją za rękę i wyprowadził ze sklepu. Isabel wahała się przed uczynieniem każdego kroku, jakby zapomniała chodzić,
- Czerwony Kapturek nie ma brata - wybełkotała. Max wziął ją pod brodę i uniósł jej głowę.
- Będziesz szła szybciej, kiedy przestaniesz patrzyć na nogi - poradził.
Patrzyła posłusznie przed siebie, ale nadal szła bardzo wolno.
- Pamiętasz, jak zawsze mnie błagałaś, żebym cię brał na barana? - spytał Max. Wziął ją na ręce i niósł aż do wyjścia, które prowadziło na parking.
Kiedy postawił ją na nogi, oprzytomniała trochę.
- Gdzie jest Nikolas? - spytała.
- Nie wiem - odpowiedział Max.
Nie mógł powiedzieć jej prawdy. Nie teraz.
***
Maria usłyszała przeraźliwy krzyk i zmartwiała ze strachu.
- To Liz! - zawołała. Szybko wybiegła z drugstore'u, a Michael i Alex za nią.
Kolejny wrzask rozległ się głośnym echem w całym centrum handlowym. Dochodził chyba z niższego poziomu. Maria podbiegła do balustrady i spojrzała w dół.
- Tam! - szepnął Alex, wskazując sklep Macy'ego. Liz biegła głównym pasażem, a Valenti tuż za nią.
Co robić? Nie zdążą zbiec na dół, zanim szeryf złapie Liz.
- Chodźcie - powiedziała Maria.
Wpadła na pomysł. Ale trzeba było działać szybko. Wbiegła z powrotem do drugstore'u. Musiała znaleźć coś, czym można by rzucić. Ale co? Gdzie?
Przy wejściu był stojak zastawiony pojemnikami z wodą sodową. Po sześć w jednym opakowaniu. Maria złapała trzy opakowania i podbiegła do balustrady. Wyjęła jedną puszkę i rzuciła nią w Valentiego. Chybiła.
- Jesteś genialna! - krzyknął Michael, biegnąc do balustrady z dwoma opakowaniami wody sodowej. Nie wyjmował pojedynczych puszek. Rzucił wszystkie naraz. Trafił Valentiego w plecy. Szeryf potknął się i upadł.
- Ha! - krzyknął Alex.
- To moc - wyjaśnił mu Michael.
- Biegiem! - wrzasnęła Maria i rzuciła się w stronę schodów. Poczuła coś pod podeszwą i już leżała na ziemi.
Kiedy zaczęła się podnosić, wyczuła pod ręką jakiś twardy chłodny przedmiot. Złoty pierścień. Popatrzyła na niego - pierścień zaczął się mienić dziwnym blaskiem. Jarzył się.
Maria nie mogła oderwać wzroku od tego złotego światła.
Mario! Nic ci nie jest?! - krzyknął Michael.
Nic. Włożyła pierścień do kieszeni, poderwała się na nogi i pobiegła za Michaelem i Alexem. Nie przypuszczała, żeby Valenti długo tam leżał.
***
Max wpatrywał się w drzwi. Chodźcie już, pomyślał. Musimy stąd wyjść. Tu jest niebezpiecznie.
Może powinien wrócić i poszukać Liz. Ale centrum było bardzo duże i trudno byłoby ją znaleźć. A może ona już czeka na niego gdzieś na parkingu.
Poza tym nie mógł zostawić Isabel samej. Popatrzył na nią uważnie; miała nieruchomy wzrok, nie wyglądała nawet na przerażoną. Była całkowicie wyobcowana.
Max przestępował z nogi na nogę. Chciał coś zrobić, ale nie było nic do zrobienia.
Czyżby Valenti wyłapał wszystkich? Co się z nimi wtedy stanie?
Wielkie szklane drzwi otworzyły się gwałtownie. Maria, Michael, Alex i Liz wypadli pędem na parking.
- On nas ściga! - krzyknęła Maria.
Drzwi otworzyły się znowu i wybiegł z nich Valenti. Wyciągnął rękę i złapał za ramię Liz. Starała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
Max ruszył na niego. Nie mógł przecież stać i bezczynnie na to patrzeć.
Rozległ się silny odgłos grzmotu, a kuła białego oślepiającego światła eksplodowała nad centrum handlowym.
- Co się dzieje?! - wrzasnął Alex.
- Patrzcie na szeryfa! - krzyknęła Maria.
Max nie mógł oderwać wzroku od Valentiego, który stał w rozjarzonym kręgu - całkowicie nieruchomo.
- To powinno go powstrzymać na parę minut i niczego nie będzie pamiętał - rozległ się jakiś spokojny głos.
Max obrócił się szybko i zobaczył Raya Iburga. Swojego zwariowanego szefa.
Ray podrapał się po głowie.
- Chyba zapomniałem wam powiedzieć. Ja też nie jestem stąd.
Przełożyła: Zuzanna Maj

Rozdział dwunasty

***12***
Isabel włożyła na rękę plecioną bransoletkę.
- Jak ci się podoba? - spytała Nikolasa.
- W porządku. Skończyłaś już?
Było oczywiste, że robienie zakupów nie sprawia mu najmniejszej przyjemności, chociaż mieli całe centrum handlowe dla siebie. Isabel uwielbiała to. Bez względu na to, jak się czuła, zakupy zawsze poprawiały jej nastrój. A teraz, kiedy mogła chodzić od sklepu do sklepu i brać wszystko, na co miała ochotę, czuła, że cały świat należy do niej.
Właściwie to niczego sobie nie brała. Raczej pożyczała. Miała zamiar zostawić wszystko, kiedy się tym nacieszy.
Zaczęła uważnie oglądać bransoletkę.
- Trochę nijaka - powiedziała. - Wygląda jak prezent urodzinowy od bogatej cioci z przedmieścia.
Zdjęła bransoletkę i rzuciła ją na ladę. Ciekawa była, gdzie trzymają te naprawdę wartościowe rzeczy. Ach, tak. Pod kasą był sejf.
- Nikolas, otwórz, proszę.
Chłopak wydał pomruk niezadowolenia, ale użył mocy, by otworzyć sejf.
- Mogłabyś sama to zrobić, gdyby ci się chciało trochę popracować - powiedział.
Isabel włożyła rękę do sejfu i wyciągnęła trzy aksamitne woreczki. Otworzyła jeden z nich.
- To jest bardziej odpowiednie - rzekła.
Włożyła na szyję naszyjnik z pereł, zakończony rubinem w kształcie serca. Rubin sięgał jej prawie do piersi. To wyglądałoby wspaniale przy głęboko wyciętej sukni, takiej, jakie noszą aktorki podczas gali z okazji rozdania Oscarów. Będzie musiała się postarać o taką suknię.
- Jeszcze minuta i wychodzę - ostrzegł ją Nikolas. Zerknęła na niego. Nie, nie mówił poważnie. Nigdzie nie pójdzie.
Otworzyła następny woreczek i westchnęła uszczęśliwiona. Zawsze marzyła o tym, by mieć coś takiego. Ostrożnie włożyła na głowę diadem ze srebrnych listków, wysadzanych brylancikami.
- Został już tylko jeden - uspokajała Nikolasa. Szybko otworzyła ostatni woreczek. Był tam pierścionek z największym brylantem, jaki w życiu widziała. Na kamieniu wyryte było duże „R". - Zbyt krzykliwy - oceniła. - Wygląda jak ta tandeta z automatu z gumą do żucia.
- Możemy już iść? - spytał Nikolas.
- Tak, możemy. - Wrzuciła pierścionek do aksamitnego woreczka, a woreczek do sejfu.
- Chodźmy do kafejek - powiedział Nikolas.
- Okay, jedzenie jest na górze. - Wzięła chłopca za rękę i poszli w kierunku ruchomych schodów. Isabel przeglądała się w szybach wystawowych. Mmm. Absolutnie powinna nosić biżuterię. Nie musiałaby się nawet długo do tego przyzwyczajać.
Stukot ich kroków na metalowych schodach przyprawiał ją o lekki dreszcz. Nie mogła się jeszcze oswoić z ciszą panującą w centrum handlowym. Zawsze kiedy tu była, przewalały się tłumy ludzi -robiących zakupy, oglądających wystawy, jedzących, rozmawiających, flirtujących.
- Jesteś pewien, że ten ochroniarz nie obudzi się za szybko? - spytała.
- Czy słowo „unieszkodliwiony" cokolwiek ci mówi? Isabel znała ten ton jego głosu. Oznaczał, że za chwilę
Nikolas będzie już porządnie wkurzony. Musiała jednak zadać mu jeszcze jedno pytanie.
- Ale jemu nic się nie stało, prawda? To znaczy obudzi się po pewnym czasie? Max mówił, że Liz potrzebowałaby operacji, gdyby go tam nie było. - Isabel nienawidziła tej zaprawionej wahaniem nuty, którą słyszała we własnym głosie. Czasami, kiedy była z Nikolasem, nie czuła się całkowicie sobą. Była zbyt przejęta tym, co on o niej pomyśli, czy ją lubi, czy będzie z nią chodził. A zawsze wyśmiewała się z dziewczyn, które mają takie bzdurne problemy.
- Mówię ci to już ostatni raz - oświadczył Nikolas ostrym tonem. - Ścisnąłem Liz trochę mocniej, niż zamierzałem, bo byłem wściekły na Maxa. A teraz skończ z tym, okay?
To nie było pytanie. Isabel wiedziała, że jeśli nie posłucha, Nikolas natychmiast ją tu zostawi.
- Możemy wejść do drugstore'u? - spytała.
Nie myślała już o tym, że Nikolas nie powiedział jej, czy ochroniarz wyjdzie z tego cało.
- Dobrze. - Nie wydawał się z tego zadowolony, ale otworzył zamek wielkich szklanych drzwi i wprowadził ją do środka, po czym znowu użył swojej mocy, by zniszczyć obiektywy kamer monitorujących sklep. Isabel pociągnęła go na tyły drugstore'u. Stał tam stary automat fotograficzny. Isabel usiadła na stołeczku i przyciągnęła Nikolasa do siebie.
- Będziesz mi się musiała za to wszystko odwdzięczyć -powiedział.
- Masz dwudziestopięciocentówki? - spytała.
- Nie potrzebuję ich - prychnął. - Uśmiechnij się i miejmy to z głowy.
- Zaczekaj! - zawołała Isabel. - Zaraz wracam. Wybiegła z kabiny, kierując się do działu papierniczego.
Złapała blok rysunkowy, kredki i szybko wróciła. Usiadła na kolanach Nikolasa i zasunęła zasłonę.
- Może to nie był zły pomysł - powiedział, przyciągając ją do siebie.
Isabel otworzyła blok rysunkowy i wyjęła czerwoną kredkę z pudełka. Napisała „Cześć, Stacey" wielkimi drukowanymi literami, dodając jeszcze kilka wykrzykników.
- Jestem gotowa - zwróciła się do Nikolasa.
Chłopak uruchomił aparat fotograficzny, a ona pochyliła się nad nim i zaczęła przeciągać językiem po jego policzku, tak by Stacey miała o czym myśleć, kiedy zobaczy to zdjęcie. Poza tym sprawiało jej to przyjemność. •
Nikolas wziął od niej blok, wyrwał kartkę i napisał „Cześć, Alex". Potem zaczął ją całować namiętnie. Aparat fotograficzny nieprzerwanie błyskał.
Chłopak nie przestał jej całować nawet wtedy, kiedy aparat się wyłączył. Przeczesywał palcami jej włosy - bardzo delikatnie. Isabel wtulała się w niego, wreszcie usiadła mu okrakiem na udach i mocno objęła. Nigdy nie miała go dosyć, nigdy nie mogła znaleźć się zbyt blisko.
Jęknęła cicho, kiedy odsunął się od niej, przerywając pocałunek. Przyciągnęła go z powrotem do siebie.
- Ciii. Ktoś tam chodzi - szepnął, odsuwając lekko zasłonę. - Tak. Spójrz w lusterko w rogu kabiny.
Isabel przechyliła się do tyłu i spojrzała w lusterko. Ochroniarz w mundurze szedł wolnym krokiem wzdłuż stoisk z szamponami, w kierunku automatu fotograficznego.
- Załatwisz go? - szepnęła Isabel.
- Nie. Ty to zrobisz - odpowiedział.
- Nie mogę. - Potrząsnęła głową. - Nie wiem jak.
- Możesz.
Nikolas nie uśmiechał się, ale na pewno żartował. Albo chciał ją wypróbować. Kiedy ochroniarz podejdzie bliżej, chłopak znokautuje go. Będzie musiał to zrobić.
- Znajdź jakieś naczynie krwionośne w jego mózgu i ściśnij je - powiedział Nikolas.
Isabel znowu spojrzała w lusterko. Ochroniarz przechodził teraz wzdłuż stoisk z pończochami i skarpetami. Oddalał się od nich.
- Hej! - krzyknął Nikolas. - Tu jesteśmy!
- Po coś to zrobił? - rzuciła Isabel.
- Ty go załatwisz albo zostaniemy złapani - powiedział Nikolas.
Isabel przyjrzała mu się. Jego brązowozłote oczy miały chłodny wyraz. Mówił poważnie.
Przed oczami dziewczyny stanął szeryf Valenti. Jeśli zostanie złapana, przekażą ją w jego ręce. Wiedziała, że on odkryje prawdę o niej. Przypomniała się jej sekcja zwłok kosmity.
Zasłona kabiny fotograficznej rozsunęła się nagle. Isabel nie myślała teraz o niczym. Rzuciła się na ochroniarza, przewracając go na ziemię. Kucnęła przy nim i przyłożyła mu palce do czoła.
Łączność. Nie mogła nawiązać łączności. Była zbyt wystraszona. Panikowała.
Poczuła dotyk palców Nikolasa na karku i natychmiast nawiązała łączność. Skoncentrowała się na mózgu ochroniarza. Wybrała naczynie krwionośne, które wyglądało na niezbyt duże, i ścisnęła je siłą swojego umysłu.
Ból i przerażenie mężczyzny uderzyły w nią z całą siłą. Robię mu krzywdę, pomyślała. On to czuje. Wie, co się dzieje. To nią wstrząsnęło, ale nie przerwała łączności, dopóki ochroniarz nie zamknął oczu.
- Dobrze. Dobrze to zrobiłaś - pochwalił ją Nikolas.
Dotknął głowy mężczyzny, potem postawił Isabel na nogi. Nie mogła oderwać oczu od strażnika. Był bardzo blady, ale oddychał.
- Przepraszam, że cię w to wrobiłem - powiedział Nikolas. -Ale chciałem, żebyś wiedziała, jak to jest.
Max byłby przerażony tym, co zrobiłam, pomyślała Isabel. Wyznawał zasadę, że nie wolno używać mocy do robienia komuś krzywdy. Nigdy. .
Przesunęła dłońmi po twarzy. Miała mokre palce. Czyżby płakała? Szybko wytarła twarz. Miała nadzieję, że Nikolas niczego nie zauważył.
To nieważne, co by pomyślał Max, tłumaczyła sobie Isabel. Ona sama podejmowała decyzje. Żyła własnym życiem. Nie była marionetką brata.
Ochroniarzowi nic się nie stało. Drzemie sobie tylko, pomyślała. Całkiem niezły sposób spędzania nocnego dyżuru. Poprawiła sobie diadem na włosach.
- Niezła zabawa, prawda? - spytał Nikolas.
Gdyby zaprzeczyła, pomyślałby, że ona jest całkiem do niczego.
- Tak. - Isabel uśmiechnęła się.
***
- Czy ktoś ma pomysł, od czego zaczynamy? - spytał Max, skręcając w ulicę Główną.
- Teraz już prawie wszystko jest zamknięte - odezwał się Alex. - Może powinniśmy pojechać do jaskini.
A jeśli oni tam są, to co ja będę mógł zrobić? - pomyślał. Żebym nie wiem co mówił, Isabel nie zwróci na to uwagi. To jest już oczywiste. A Nikolas... jestem pewien, że chętnie mnie znowu zmiażdży czy jak to nazywa.
- Nie wydaje mi się, żeby zamknięcie stanowiło przeszkodę dla Nikolasa i Isabel - powiedział Michael.
- Tak - przyznała Liz. - Poza tym oni lubią poszaleć. Pewnie nie pojechali wprost do jaskini.
Chyba że chcieli wrócić do swojego zacisznego kącika w śpiworze, pomyślał Alex.
- Pojedźmy najpierw do szkoły - zaproponowała Maria.
- Rzeczywiście. Kiedy słyszę słowo „poszaleć", zaraz myślę o szkole - mruknął Michael.
- Nie uważasz, że to może być zabawne, włamać się do szkoły i zrobić z niej osobiste centrum rozrywki? - broniła się Maria.
- Nie zaszkodzi spróbować - powiedział Max. Skręcił w lewo i zaraz usłyszeli wycie syreny.
Alex obejrzał się przez ramię i zobaczył migocące niebieskie światło samochodu szeryfa Valentiego. A już myślał, że nie może być gorzej.
Max zatrzymał się przy krawężniku. Usłyszeli cichy trzask zamykanych drzwi. Valenti już do nich podchodził. Stukot jego butów przyprawiał Alexa o ból zębów. Czy szeryf pamiętał, że nie kto inny, jak Alex poinformował go, że poszukiwany przez niego kosmita wyjechał z miasta zieloną furgonetką? Czy nie uzna za podejrzane tego, że Alex jest tu razem z Liz, którą Valenti posądza o to, że wie o kosmitach w Roswell więcej, niż chce powiedzieć?
Ale teraz już za późno się tym martwić, pomyślał. Starał się zachować obojętny wyraz twarzy, kiedy szeryf podszedł do Maxa i poprosił go o prawo jazdy i dowód rejestracyjny.
Max podał mu dokumenty. Valenti przyjrzał się im i zwrócił. Przypatrywał się kolejno wszystkim pasażerom jeepa. Alex nie był pewien, czy szeryf go rozpoznał. Miał wciąż ten sam niewzruszony wyraz twarzy, ale on nigdy nie ujawniał uczuć -mógł wszystko doskonale pamiętać.
- Panno Ortecho. - Valenti przesunął się trochę, żeby stanąć przy Liz - Już dawno... miałem ochotę poznać pani przyjaciół.
- Pracujemy razem nad projektem z astronomii, dla szkoły -powiedziała dziewczyna.
- Jedziemy właśnie na pustynię, by obserwować gwiazdy -dodał szybko Max. - W mieście jest za dużo świateł.
Max i Liz byli zawsze idealnie zgrani. To idiotyczne, że nie byli razem. Kompletne kretyństwo. Alex rozumiał Maxa, który chciał chronić Liz, ale przecież wszyscy razem daliby sobie jakoś radę z Valentim, gdyby zaszła taka potrzeba. Max powinien już dać sobie spokój z przeświadczeniem, że sam musi myśleć o wszystkich.
- Jedziecie w złym kierunku - rzekł szeryf.
Miał rację. W kierunku pustyni jechało się na północ albo na południe. A oni zmierzali na wschód.
- Jedziemy teraz do mojego domu - powiedział Alex. -Zapomniałem zabrać papier milimetrowy.
- Papier milimetrowy - powtórzył Valenti. Alex, czując, że Maria drży, objął ją.
- Na papierze milimetrowym łatwiej jest nanosić położenie gwiazd - powiedział.
- Kiedy tak sobie jeździcie po mieście, nie zauważyliście niczego nadzwyczajnego? - spytał szeryf.
- Nie. Wszędzie było bardzo spokojnie - odpowiedział Max. Nagle odezwał się pager i Valenti sprawdził numer.
- Możecie jechać - powiedział i odszedł do swojego samochodu.
- On też szuka Nikolasa i Isabel - rzekła Liz, kiedy szeryf był już wystarczająco daleko.
- Tak, ale przynajmniej nie wie, że szuka właśnie ich -odezwał się Michael. - I nie będzie wiedział, jeśli my znajdziemy ich pierwsi.
- Nie wiemy przecież, gdzie oni mogą być - zaprotestowała Maria.
Alex popatrzył na mijający ich pędem samochód policyjny.
- Czuję, że Valenti już wie. Jedźmy za nim.
Max i Michael widzieli w nocy lepiej niż za dnia, więc łatwo im było śledzić samochód szeryfa z takiej odległości, by nie być przez niego zauważonym. Kiedy Valenti wjeżdżał na parking centrum handlowego, Max zajechał od tyłu i zaparkował na ulicy. Wysiedli z jeepa i pobiegli w stronę wejścia.
- Powinniśmy byli pomyśleć o centrum - powiedziała Maria. - Nie mogliby znaleźć lepszego miejsca do zabawy.
- Zamknięte - oświadczył Michael, mocując się z drzwiami awaryjnego wyjścia.
- Popchnęliśmy furgonetkę, używając mocy, więc chyba możemy wypchnąć drzwi - rzekł Max.
Michael wzruszył ramionami.
- Jeśli Nikolas to robi, to my też możemy. Musimy się tylko zastanowić jak. - Zaczął wpatrywać się w drzwi.
Max robił to samo. Wyglądali, jakby byli w transie. Zaskrzypiały zawiasy i po chwili drzwi runęły na ziemię. Mam nadzieję, że nie usłyszał tego Valenti, pomyślał Alex.
- Chyba możemy założyć, że Nikolas już się zajął ochroną -szepnęła Liz, kiedy wchodzili do środka.
- Tak. Przez cały wieczór czułem powiew mocy. Rozdzielmy się, wtedy szybciej ich znajdziemy - zarządził Max. - Ja pójdę z jedną grupą, a Michael z drugą. Nie chcę nikogo zostawić bez możliwości skorzystania z mocy, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Okay, ja pójdę na górę z Alexem i z Marią, a ty zostań na dole z Liz - zgodził się Michael.
Odszedł bez słowa, a Maria i Alex poszli za nim.
Weszli na ruchome schody i ruszyli wzdłuż pasażu. Alex ostrożnie stawiał stopy. Gdzieś tam był Valenti; mógł ich usłyszeć.
Michael wskazał gestem barki i kawiarnie. Było oczywiste, że Nikolas i Isabel już z nich korzystali. Połowa była oświetlona, a zapach jedzenia zbyt silny, by mógł przetrwać od godzin, kiedy centrum było jeszcze otwarte.
- Tam - szepnęła Maria.
Weszła do drugstore'u. Dodatkowe ochronne drzwi były podniesione do góry. Alex i Michael poszli za nią.
Rozdzielili się; każde poszło inną alejką pomiędzy stoiskami. Nie ma ich tu, pomyślał Alex. Jest zbyt cicho. Chyba że już wiedzą, że w centrum jest Valenti, i ukrywają się.
Zauważył parę butów na końcu alejki. Nie, nie butów. Stóp. Pobiegł naprzód i zobaczył ochroniarza, leżącego na podłodze.
Po chwili Michael i Maria doszli do końca swoich alejek. Michael podbiegł do nieprzytomnego mężczyzny i położył mu dłoń na czole.
- Och, nie, nie - szeptała Maria.
- Nic mu nie będzie - uspokoił ją Michael. - Zostawię go, żeby się sam obudził, bo teraz musielibyśmy go chyba związać.
Maria zachwiała się na nogach.
- Chodź. Usiądź na chwilę - poradził jej Alex. Poprowadził ją do kabiny fotograficznej i posadził na stołeczku. Jeszcze by tego brakowało, żeby Maria zemdlała.
Odsunął się trochę i wpadł na automat. Zwieszał się z niego zwitek zdjęć. Ktoś zapomniał swoich fotografii. Alex wziął je do ręki i zobaczył Nikolasa i Isabel. Nikolasa i Isabel, którzy dosłownie pożerali się nawzajem.
Poczuł nagle, że on też powinien usiąść. Spojrzał znowu na fotografie i zauważył że na niektórych Nikolas trzyma jakiś papier w ręku.
Z napisem „Cześć, Alex". 

Rozdział jedenasty

***11***
- Lepiej się czujesz? - spytała Maria.
Liz spojrzała na Alexa. Wiedziała, że Maria chciała go trochę rozweselić i dlatego zaciągnęła na lody. Ale Liz nie zauważyła, żeby był w najmniejszym stopniu rozweselony.
- Niezupełnie - przyznał chłopiec.
- Jak myślisz? - zwróciła się Maria do przyjaciółki. - Dodać jeszcze polewy?
- Hm... chyba nie. Nie w tym rzecz. Trzeba dać Alexowi lody w kolorze tęczy, zamiast czekoladowych. Tęcza oznacza szczęście, prawda?
- Racja. Zaraz się tym zajmę.
Maria zerwała się od stolika, wzięła lody Alexa i podbiegła do lady.
Liz wolno jadła mrożony jogurt. Chciała zyskać na czasie. Miała nadzieję, że wpadnie na jakiś wspaniały pomysł, co powiedzieć przyjacielowi na temat tej historii z Isabel. Ale nic nie przychodziło jej do głowy. Jej też nikt nie potrafił niczego powiedzieć, żeby się lepiej poczuła, kiedy Max oświadczył, że muszą pozostać „tylko przyjaciółmi".
- Ta tęczowa polewa w ogóle nie ma smaku - wymamrotał Alex.
- Tak. A wygląda wspaniale, jakby miała tyle smaków co kolorów - przyznała Liz. - Może założyłbyś nową listę na temat jedzenia, które zupełnie inaczej smakuje, niż można by się tego spodziewać po jego wyglądzie.
- Może - mruknął, metodycznie wygładzając papierową serwetkę.
- No dobra. Przepraszam cię - powiedziała Liz. Poklepała Alexa po ramieniu, jakby był małym pieskiem, i zorientowała się, że naśladuje swoją abuelita. Jej babunia zawsze tak robiła, kiedy ktoś był przygnębiony.
- Wiem, że czasem człowiek czuje się jeszcze gorzej, kiedy ktoś stara się go rozweselić - dodała.
Miała okresy, kiedy marzyła o tym, by skulić się pod kołdrą, słuchać smutnych piosenek o niespełnionej miłości i myśleć o Maksie. Kiedy była w takim nastroju, nie zależało jej na tym, by ktoś ją rozweselał.
- Wiem, że lody ci nie pomogą - szepnęła, nachylając się do Alexa - ale Maria czuje się lepiej, kiedy może dla ciebie coś zrobić.
Kiedy Max powiedział Liz, że chce, by pozostali „tylko przyjaciółmi", Maria wmusiła w Liz cały zestaw pokrzepiającej żywności. Liz musiała przełknąć kilka gatunków czekolady, makaron z serem, frytki i różne inne tłuste oraz słodkie potrawy - co tylko wpadło Marii na mysi.
To dowodziło, jaką wspaniałą przyjaciółką jest Maria. Sama była fanatyczką zdrowej żywności. Nie jadła niczego, co zawierało konserwanty lub sztuczne barwniki. Nie jadła mięsa, jajek ani żadnych produktów mleczarskich. Ale kiedy ktoś z jej przyjaciół był przygnębiony, Maria robiła wszystko, by znaleźć jedzenie, które, jak sądziła, polepszy mu nastrój. Chociaż najchętniej nakarmiłaby go wodorostami, kiełkami pszenicy i tofu.
Wróciła do stolika z nową, ulepszoną, melbą dla AIexa. Wpatrywała się w niego, kiedy podnosił łyżeczkę do ust.
- To nic nie daje. Nie jest ani trochę w lepszym humorze -oświadczyła. - Mam prywatną teorię na ten temat. Alex trzy razy dziennie opycha się wszelkimi paskudztwami, a niezdrowe jedzenie wcale nie podnosi go na duchu, jak to się dzieje z innymi ludźmi.
- Może - powiedziała Liz. A może kiedy masz złamane serce, nic nie jest w stanie podnieść cię na duchu, pomyślała.
Codziennie rano robiła małe doświadczenie. Wyjmowała fotografię Maxa i usiłowała ustalić stopień natężenia bólu w skali od jednego do dziesięciu. Stale miała nadzieję, że któregoś dnia uda jej się zejść do 9, 9 punktu. Ale to się jeszcze nie zdarzyło.
- Alex, powiedz nam jeszcze raz, jak to było, kiedy graliście w minigolfa? - spytała Maria. - Co dokładnie powiedziała Isabel, zanim cię pocałowała?
- Muszę ci przypomnieć, że jestem facetem - odpowiedział Alex. - Wiem, że dużo ze sobą przebywamy i mogło ci się trochę to wszystko pomieszać. Jestem facetem, który beka, drapie się i nosi ochraniacz na jaja, kiedy gra w piłkę. Jestem stuprocentowym facetem. A faceci nie bawią się w „ona powiedziała, a ja wtedy powiedziałem" i w analizowanie wszystkich drobnych szczegółów.
- Nie ma się czym chwalić - skwitowała Maria. - Trzeba rozmawiać o takich rzeczach. To jest zdrowe.
Liz nie była tego pewna. Przeanalizowała razem z Marią wszystkie szczegóły tego krótkiego okresu, kiedy Liz i Max byli przyjaciółmi, ale zanim stali się „tylko przyjaciółmi". Nic jej to nie pomogło. Nie poczuła się ani trochę lepiej. Nie wpadły nawet na pomysł, jak mogłaby odzyskać Maxa.
- To powiedz mi chociaż, jaki to był pocałunek - prosiła
Maria Alexa. - No wiesz, jak długo trwał. To naprawdę może pomóc.
Chłopak oparł głowę na rękach i jęknął. Jest bardzo nieszczęśliwy, pomyślała Liz. Czy Isabel choćby w najmniejszym stopniu zdaje sobie z tego sprawę?
Liz wiedziała, że Max czuje się równie okropnie jak ona, i ta myśl jej pomagała. Wiedziała, że to nie powinno jej pomagać, ale tak było.
***
Michael uchylił okno w pokoju Marii i wszedł do środka. Rzucił kasetę wideo z „Nocą żywych trupów" na jej łóżko. Otworzył drzwi i zaczął nadsłuchiwać. W całym domu panowała cisza. Niedobrze. Miał wielką ochotę posłuchać jej pisków przy oglądaniu kolejnego horroru.
Może powinien był zadzwonić i sprawdzić, czy Maria jest w domu. Ale wcale nie planował tych odwiedzin. To był jego ostatni wieczór u Hughesów. Pani Hughes prosiła go, żeby koniecznie był na kolacji. I był. Upiekła ciasto i w ogóle. Widać było, że czuje się co najmniej niezręcznie w sytuacji, kiedy wyrzucają go ze swojego domu.
Kolacja przebiegła w atmosferze fałszu i obłudy. Aury państwa Hughesów wyraźnie wskazywały na to, że nie czują się najlepiej. To samo dotyczyło Michaela. Siedzieli jednak przy stole, udając, że wszystko jest w porządku. To było żałosne. Kiedy chłopak przełknął ostatni kawałek ciasta, marzył tylko o tym, by się stamtąd wyrwać. Podał mało przekonujące usprawiedliwienie, że chciałby pożegnać się z sąsiadami, i wyszedł.
Pochodził trochę po mieście, a gdy zobaczył sklep wideo, wpadł na pomysł, by wziąć kasetę i iść do Marii. Uwielbiał „Noc żywych trupów". Była tam wspaniała scena, kiedy ręka faceta popadła w obłęd i zaczął rozbijać sobie naczynia na głowie. Gdyby bracia Max mieli nakręcić horror, to na pewno umieściliby w nim taką scenę.
Michael chciał początkowo przynieść kasetę do Alexa. Ale od czasu, kiedy wehikuł miłości Alexa uległ katastrofie, jego towarzystwo przestało być zabawne. Gdyby obaj, będąc w fatalnym nastroju, mieli spędzić ten wieczór razem, nic dobrego by z tego nie wynikło.
Michael nie miał najmniejszego zamiaru wstępować do Maxa. Po pierwsze, gdyby zobaczył Isabel, zaraz zacząłby na nią wrzeszczeć. Poza tym niedzielny wieczór był u nich wieczorem rodzinnym. Państwo Evansowie byli zawsze zadowoleni, kiedy Michael do nich przychodził. Żartowali, że jest ich ulubionym dzieckiem. Ale Michael nie miał ochoty na to, by być honorowym członkiem Evansów. Przynajmniej nie tego wieczoru.
Usiadł na łóżku Marii. Może trochę zaczeka. Po chwili wyciągnął się na całą długość i poczuł, że coś go gniecie w plecy. Włożył rękę pod narzutę i wyciągnął parę fioletowo--pomarańczowych maskujących spodni. Roześmiał się cicho. Ubranie takie powinno umożliwić użytkownikowi wtopienie się w otoczenie. Nie ma wiele fioletowo-pomarańczowych drzew, budynków... ani niczego innego.
Nogawki spodni były ogromne. W każdej z nich mogłyby się zmieścić dwie całe Marie. Był to wyjątkowo słaby kamuflaż, a gdyby trzeba było biec, to do widzenia. Jednak te spodnie dobrze wyglądały na Marii, kiedy nosiła je razem z króciutkim sweterkiem.
Michael zmienił pozycję. Jeszcze coś tam było. Wyciągnął spod narzuty bokserki. Chwila, moment. Co robiły bokserki na łóżku Marii?
Podniósł je i uśmiechnął się szeroko. Te bokserki nie mogły być własnością żadnego faceta. Było na nich mnóstwo małych kaczuszek. I były małe, akurat na Marię. Położył bokserki na spodniach.
Wziął poduszkę i podłożył ją sobie pod głowę. Miała dziwny zapach - pastylek na kaszel i kwiatów. Głęboko wciągnął powietrze. Może Maria miała rację. To był rzeczywiście miły zapach. I świetnie przeczyścił mu drogi oddechowe.
Usłyszał odgłos kroków w holu. Po chwili otworzyły się drzwi i Maria weszła do pokoju. Wydała okrzyk zdziwienia na jego widok.
- Przyniosłem film - oświadczył Michael.
- Ale ja muszę upiec tort na imieniny mamy - powiedziała dziewczyna.
Michael wstał z łóżka. Nie powinien był przychodzić bez zaproszenia.
- Chyba jest już dość późno. Spadam - mruknął, ruszając w stronę okna.
- Zaczekaj! - zawołała Maria. - Przyda mi się pomoc. Chłopiec obrócił się. Czuł, że na jego twarzy pojawia się szeroki głupkowaty uśmiech. Chciał coś z tym zrobić, ale mięśnie ust nie były mu posłuszne.
- Okay - powiedział. - Ale nie włożę fartucha.
***
Isabel wyjęła z szafy czarne espadryle i wrzuciła je do kosza na śmieci. Nigdy ich nie miała na nogach. Wiązało się je takimi idiotycznymi tasiemkami, aż do kolana. Kto chciałby wyglądać jak aktor amatorskiego teatru, który właśnie wystawia „Juliusza Cezara?"
Potem wzięła do ręki jasnofioletowe pantofle na płaskim obcasie, które miała na ślubie kuzynki, gdzie była młodszą druhną. Też wyrzuciła je do śmieci. Jej kuzynka właśnie się rozwodziła, więc Isabel nie miała powodu przywiązywać się do tych pantofli. Może to małżeństwo potrwałoby dłużej, gdyby ona miała lepszy gust, pomyślała Isabel. Na czubkach pantofli przymocowane były kwiatki. To mówiło wszystko.
Ktoś zastukał do drzwi. Zanim dziewczyna zdążyła powiedzieć, żeby ten ktoś poszedł sobie w diabły, do pokoju zajrzał Max.
- Zaraz zaczniemy oglądać film - powiedział.
- Robię porządek w szafie - odpowiedziała siostra.
- Chodź. Wiesz, że rodzice lubią, żebyśmy niedzielny wieczór spędzali razem - przekonywał ją Max. - Wypożyczyłem taki film, który na pewno ci się spodoba.
- Ciebie nie obchodzi, co ja lubię - warknęła Isabel. -Chcesz, żebym zeszła na dół, żebyś mógł mnie pilnować. -Wzięła klapki i rzuciła je na stos innych butów.
Max i reszta grupy byliby zadowoleni, gdy mogli zrobić z niej marionetkę. Ale to im się nie uda. Nikt nie będzie jej kontrolował.
- Jeszcze tu jesteś? - spytała.
Max wycofał się bez słowa. Cokolwiek by powiedział, siostra wpadała w złość.
Isabel przejrzała dokładnie szafę. Nie zostało w niej ani jednej pary butów. Obróciła się i spojrzała na stos butów na podłodze. Jak je ustawić? Według kolorów? Stylu? Wysokości obcasa?
Gdy zadzwonił telefon, szybko podniosła słuchawkę.
- Co?
- Cześć, tu Maria.
No to super, pomyślała Isabel. Teraz ona mi powie, żebym trzymała się z daleka od Nikolasa.
- Jest u mnie Michael. Chcielibyśmy, żebyś do nas przyszła. Zrobiliśmy tort i potrzebujemy pomocy przy jego dekorowaniu - powiedziała Maria.
- Brzmi wspaniale. Ale właśnie kupiłam nowy dozownik papieru toaletowego, który wydziela świeży zapach przy każdym użyciu, i mam zamiar go dziś wieczór zainstalować -odpowiedziała Isabel i rzuciła słuchawkę.
Udekorować tort. Rzeczywiście, pomyślała. Udekorować go napisem „Isabel, jesteś w niebezpieczeństwie". I to dużymi literami.
Nie była głupia. Wiedziała, co robić. Dlaczego wszyscy traktowali ją jak niemowlę? Pewnie ustalili już plan dyżurów. Max będzie opiekował się dzidzią Isabel od dziewiątej do jedenastej, Michael od jedenastej do drugiej... Telefon zadzwonił znowu.
- Halo. Tu Isabel Evans. Jeśli chcesz zostawić wiadomość, żebym trzymała się z daleka od Nikolasa, naciśnij jedynkę. Jeśli chcesz zostawić wiadomość z informacją, że grozi mi niebezpieczeństwo, naciśnij dwójkę. Jeśli chcesz zostawić wiadomość z informacją, jaka jestem okropna, bo przeze mnie Liz miała wypadek, naciśnij trójkę. Jeśli...
- Isabel, tu Alex. Nie chcę ci niczego takiego mówić. Chciałem tylko powiedzieć, że skłamałem dziś rano. Gdybyś zmieniła zdanie, wróciłbym do ciebie. Biegiem.
Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Zatrzepotała powiekami. Alex chciał tego samego co wszyscy inni. Był tylko kolejnym opiekunem. Musiała o tym pamiętać.
- Biip - powiedziała cichym głosem i odłożyła słuchawkę. Włączyła automatyczną sekretarkę. Nie była już w stanie odbierać telefonów.
Pantofle. Teraz powinna skupić się na nich. Może podzielić je wedle pór roku? Ale czy to miało sens w Roswell? Pory roku tak bardzo się tu nie różniły.
Rozległ się znowu dzwonek telefonu. To na pewno Liz, pomyślała Isabel - Jej ostatnia opiekunka.
- Cześć, Isabel, tu Liz.
Isabel potrząsnęła głową, zdegustowana.
- Mam do ciebie pytanie... chodzi o zadanie matematyczne. Wiem, że jesteś w tym dobra. Mogłabyś do mnie zadzwonić? -mówiła Liz.
Liz miała ukończyć szkołę z najlepszymi stopniami, a nie potrafiła wymyślić lepszej historyjki? Powinna zacząć chodzić na zajęcia wyrównawcze z kłamstwa. Tak, Isabel była dobra z matematyki. Ale ona była w gimnazjum, a Liz w liceum. Poza tym genialny chłopiec Max mieszkał w tym samym domu. Gdyby Liz naprawdę potrzebowała pomocy, zadzwoniłaby do niego.
Jeśli jeszcze raz zadzwoni telefon, wyrzucę go przez okno, postanowiła Isabel.
***
Max zerknął na ojca, który miał już zupełnie szklany wzrok. Jeśli w filmie nie było częstych głośnych wybuchów, tata zaraz zasypiał. Potem chłopiec spojrzał na mamę; patrzyła na ekran z dużym zainteresowaniem. Wiedział, że ten film spodobałby się Isabel. Wypożyczył go, bo siostra uwielbiała filmy tego rodzaju.
Teraz musiał siedzieć i patrzeć, jak jakaś dziewczyna zakochuje się w facecie, który tak naprawdę jest aniołem. To było idiotyczne. Kiedy Nicolas Cage powiedział Meg Ryan, że jest wysłannikiem Boga, ona skwitowała to mruknięciem „Okay, w porządku".
Nikt normalny by tak nie zareagował. Kiedy Max powiedział Liz, że jest kosmitą, wprawiło ją to w przerażenie. Początkowo myślała, że on żartuje. A potem była przerażona.
Max był ciekaw, czy ten film spodobałby się Liz. Chętnie by go oglądał, mając ją przy sobie. Uspokój się, pomyślał. Wszystko oglądałbyś z przyjemnością, gdyby Liz mogła być blisko.
Wziął garść popcornu. Postanowił sprawdzić, jak długo może wytrzymać, żeby nie myśleć o Liz. Gdyby codziennie dodawał kilka sekund, może kiedyś odzyskałby zdrowe zmysły. Spojrzał na zegarek. Okay, zaczynamy.
Skierował uwagę na film. Jakiś facet tłumaczył Nicolasowi Cage'owi, że mógłby być z Meg Ryan, gdyby zrezygnował ze swojej anielskiej mocy.
Czy zrobiłbym to samo dla Liz? - pomyślał Max. Czy zrezygnowałbym z mocy, to znaczy, czy mógłbym sobie odmówić nadziei zobaczenia kiedykolwiek mojej rodzinnej planety? Czy mógłbym...
Spojrzał na zegarek. Trzy sekundy. Tylko przez trzy sekundy nie myślał o Liz.
Westchnął. Może następnym razem wytrzymam cztery, pomyślał.
Usłyszał ryk silnika; pod dom podjeżdżał motocykl. Zerwał się i podbiegł do okna.
Tylko po to, żeby zobaczyć, jak Isabel biegnie przez trawnik i wskakuje na siodełko za Nikolasem. 

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział dziesiąty

***10***
- A teraz już cię wyrzucę, okay? Zapomniałem, że mam jeszcze coś do zrobienia - powiedział Michael, prawie wypychając Marię za drzwi. - Dziękuję ci za pomoc w pakowaniu i w ogóle.
- Okay, cześć.
Zamknął za nią drzwi i zaraz podszedł do telefonu. Zadzwoni do Maxa i razem poszukają Nikolasa. Natychmiast. Nie daruje temu typowi tego, co zrobił Liz. Nieważne, że nic się jej nie stało. Atak na członka rodziny Michaela nie mógł nikomu ujść na sucho.
Wystukał numer telefonu przyjaciela. Początkowo nikt nie odbierał, potem włączyła się automatyczna sekretarka. Michael trzasnął słuchawką. Nie mógł czekać, aż Max wróci do domu. Po chwili wahania zadzwonił do Alexa.
Ten odezwał się już po drugim dzwonku. Michael szybko zapoznał go z sytuacją.
- Zaraz po ciebie przyjadę - powiedział Alex i rozłączył się, zanim jego rozmówca zdążył jeszcze coś powiedzieć.
Michael złapał kurtkę i stanął przy dużym oknie z widokiem na ulicę. Państwa Hughesów nie było w domu, nie musiał więc tłumaczyć się, dokąd idzie.
Jego przybrani rodzice spędzali dużo czasu poza domem -przynajmniej od momentu, kiedy pan Cuddihy poinformował Michaela, że musi się przenieść do innej rodziny zastępczej. Jednego wieczoru szli do kina, następnego na kolację do przyjaciół. Chłopak wiedział jednak, że tylko szukają pretekstu, żeby od niego uciec. Widział wyraźnie, że pani Hughes źle się teraz czuje w jego obecności. Robiła wrażenie zażenowanej, kiedy przypadkiem spotkała go w holu. Pan Hughes ignorował go. Ta sytuacja odpowiadała Michaelowi; to było o wiele lepsze od bezustannej walki z tym facetem.
Zobaczył, jak volkswagen Alexa wyjeżdża zza zakrętu, i wybiegł przed dom. Kiedy tylko znalazł się na zewnątrz, poczuł charakterystyczny zapach. Silny zapach ozonu - oznaka, że ktoś używał mocy. Po chwili poczuł ciarki na całym ciele; zauważył, że ma gęsią skórkę.
Niedobrze, pomyślał, podchodząc do samochodu Alexa. Bardzo niedobrze. Wsiadł do volkswagena i zamknął drzwi. Alex ruszył, nie czekając nawet, aż Michael zapnie pasy.
- Chyba wiesz, co to są te znaki, na których są takie małe cyferki? One mówią ci, jak szybko możesz jechać - odezwał się Michael.
To był marny dowcip. Powiedział to chyba tylko dlatego, że widział, iż Alex ma taką minę, jakby za chwilę miał eksplodować.
Ten nawet się nie uśmiechnął.
- Od czego zaczynamy? - spytał.
- Dobre pytanie - powiedział Michael. - Nawet nie wiem, gdzie on mieszka. Sprawdźmy najpierw wszystkie znane miejsca.
Roswell nie było dużym miastem; nie było tu wielu miejsc, gdzie można by pójść w sobotni wieczór.
- Nawet Nikolas i Isabel nie byliby aż tak głupi, żeby wracać do kręgielni - powiedział Alex. - Zajrzyjmy do dyskoteki UFO.
- Dobry pomysł. Isabel uwielbia tańczyć - zgodził się Michael.
Alex zacisnął dłonie na kierownicy. Dobra robota, pomyślał Michael. Dosypałem mu tylko soli do rany.
- Nie myślę jednak, żeby byli razem - dodał.
Alex rzucił mu takie spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: „Daj sobie spokój".
Michael doszedł do wniosku, że najlepiej będzie w ogóle się nie odzywać. Wyglądał przez okno. Patrzył na eleganckie domy południowej dzielnicy miasta.
Alex skręcił w Ulicę Główną. Michael zaczął wypatrywać motoru Nikolasa na parkingach. Kątem oka zauważył jakieś migające światła.
- Skręć tu - rzucił.
Alex z piskiem opon pokonał ostry zakręt i wjechali na Mescalero.
- Chcę zobaczyć, co się dzieje koło 7-Eleven - mruknął Michael.
Przed stacją benzynową stał policyjny wóz szeryfa Valentiego i karetka pogotowia. Alex zaparkował po przeciwnej stronie ulicy.
- Wiesz, co się tu dzieje? - spytał małego chłopaka na deskorolce.
- Ktoś zrobił niezłą demolkę w sklepie przy stacji - wyjaśnił dzieciak. - Chyba byli naćpani i strasznie głodni. Porozrywali wszystkie torebki z jedzeniem. Szkoda, że mnie nie zaprosili.
- A kasjer? - spytał Michael.
- Wyliczony. Na deskach - oznajmił chłopak. - Nie wiem, czym go walnęli, ale to musiało być coś ciężkiego.
Alex szybko ruszył z miejsca.
- Nie możemy tu zostać - rzekł. - Za chwilę Valenti zacznie wszystkich wypytywać, co widzieli.
- Jeśli to nie Nikolas i Isabel... - zaczął Michael.
- Jeśli? - spytał Alex.
- Masz rację. Nie sądzę, żeby zostali w mieście po takiej gigantycznej rozróbie. Sprawdźmy jaskinię.
Alex skinął głową i szybko wyjechał z miasta. Na autostradzie przycisnął gaz do dechy i pędził przez pustynię. W ogóle się nie odzywał, a Michael czuł się coraz bardziej nieswojo. Zwykle Alexowi nie zamykały się usta. Michaelowi wydawało się, że siedzi w samochodzie z jego sklonowanym mutantem. Włączył radio, żeby przerwać tę upiorną ciszę.
- Jaskinia jest już niedaleko. Trzeba skręcić w lewo. Myślisz, że twój samochód da radę? - spytał.
Alex nie zwolnił, nawet kiedy skręcał na pustynię.
- Grunt jest twardy. Będzie okay. Nie chcę tracić czasu -powiedział.
Michael usłyszał chrzęst, kiedy opony rozgniatały krzak algarroby. Alex nie odbił nawet kierownicą, aby na niego nie najechać. Miał do wykonania zadanie bojowe. Pochodził z rodziny o długiej wojskowej tradycji. Michaelowi zawsze było trudno w to uwierzyć. Teraz już wierzył.
- Widzę motocykl Nikolasa - rzekł. - Zaparkuj tu. Chcę ich zaskoczyć.
Alex zatrzymał się. Cicho wysiedli z samochodu. Kiedy doszli do szczeliny, która prowadziła do jaskini, Michael wślizgnął się do niej pierwszy, a Alex zaraz po nim.
Isabel wyczołgała się z leżącego w rogu śpiwora. Zaczęła szybko zapinać górne guziki bluzki. Nikolas wstawał o wiele wolniej. Jakby chciał się upewnić, że Alex nie będzie miał wątpliwości, w czym im przeszkodził, pomyślał Michael.
Michael i Alex, ramię w ramię, podeszli do Nikolasa i stanęli przed nim. Patrzył na nich z prowokacyjnym uśmiechem na ustach.
- Nie możemy zaakceptować tego, co zrobiłeś Liz - oświadczył Michael.
- Mówiłam wam... - zaczęła Isabel.
- Nie z tobą rozmawiam - przerwał jej Michael, podchodząc bliżej do Nikolasa.
- Masz się trzymać od nas z daleka - powiedział. - Od nas wszystkich. Jeśli się do tego nie zastosujesz, wyciągniemy odpowiednie konsekwencje.
- Chcę, żebyście stąd wyszli. Obydwaj! - zawołała Isabel. Złapała Michaela z tyłu za kurtkę, starając się go odciągnąć od Nikolasa, ale uwolnił się szybko.
- To znaczy, że powinienem się was bać? - spytał Nikolas.
- Tak - odparł Alex. - Chętnie ci to udowodnię. Michael spojrzał na niego. W aurze Alexa pojawiły się stalowe pasma, poprzetykane intensywną czerwienią. Zero strachu. Był gotów rzucić się na Nikolasa.
- Jeśli chcesz zrobić na mnie wrażenie, Alex, to nic z tego -poinformowała go Isabel.
- Rewelacyjna wiadomość. Nie zawsze chodzi o ciebie, Isabel - odrzekł chłopak. - Chodzi o Liz. Nie pozwolę nikomu krzywdzić moich przyjaciół.
- Jesteś tak bardzo zajęty ochroną swoich przyjaciół, a kto będzie chronił ciebie? - spytał Nikolas cichym głosem, po czym szybkim ruchem dotknął jego czoła.
Oczy Alexa uciekły w tył głowy. Runął na ziemię.
Isabel gwałtownie złapała oddech, podbiegła i uklękła przy nim.
- I na tym koniec - powiedział Michael i rzucił Nikolasa na ścianę jaskini. - Ostatni raz...
Znalazł się nagle w powietrzu, przeleciał przez jaskinię i z całą siłą uderzył o przeciwległą ścianę. Przygryzł sobie język, poczuł smak krwi w ustach.
Co to było, pomyślał. Co on mi zrobił?
Nikolas podszedł do niego z uśmiechem zadowolenia na twarzy.
- Jesteś niewiele silniejszy od ziemskich istot, bo jesteś ostrożny i nie wykorzystujesz mocy.
Michael chciał się na niego rzucić, ale nie potrafił oderwać się od ściany jaskini. Nie był w stanie się ruszyć.
- Pewnie czujesz się jak mucha złapana na lep. - Nikolas roześmiał się. Zbliżył się do Michaela i lekko dotknął jego czoła.
Ten czuł, że robi mu się słabo.
- Nie będę się spieszył - oświadczył Nikolas. - To mnie bawi.
Gdzie jest Isabel? Czy ma zamiar bezczynnie się temu przyglądać? Michael zerknął w jej stronę. Uzdrawiała Alexa, pogrążona w nawiązanej z nim łączności.
Michael napiął mięśnie, starając się oderwać od ściany.
Uświadomił sobie nagle, że źle się do tego zabiera. Myślał zbyt wolno, jakby mózg odmawiał mu posłuszeństwa. Nikolas używa mocy, aby zatrzymać mnie w miejscu, więc ja muszę użyć swojej, by się uwolnić.
Zaniknął oczy. Powinien się skupiać na wewnętrznej mocy, a nie na tym, co się działo na zewnątrz. Smak krwi w ustach, ból głowy, wściekłość na Nikolasa - to wszystko nie było teraz ważne. Musiał to wyciszyć.
Tak. Teraz mógł skoncentrować się na polu sił. Czuł je wyraźnie. Było śliskie i bardzo cienkie.
Ukierunkował swoją moc i wybił dziurę w polu sił. Uwolnił jedną rękę.
Michael otworzył oczy i dotknął palcami klatki piersiowej Nikolasa. Nawiąż łączność, nakazał sobie. I już. Łączność została momentalnie nawiązana. Może dlatego, że Nikolas był również kosmitą.
Michael skoncentrował się na lewym płacie płucnym przeciwnika. Zgniatał poszczególne komórki.
Nikolas z trudem łapał oddech. Michael nadal niszczył komórki. Jeśli będzie musiał, uszkodzi całe płuco.
Nikolas nadal trzymał palce na czole Michaela. W głowie zaczęło mu łomotać, przed oczami latały czerwone płatki.
Michael z trudem koncentrował się na tkance płucnej przeciwnika. Zgniataj komórki, myślał. Musisz je zgnieść. Zaćmiło mu się w oczach. Ręka zaczęła się ześlizgiwać z koszuli Nikolasa. Wbił w nią palce, żeby zachować łączność. Uśmiechnął się, słysząc świszczący oddech przeciwnika, któremu uszkodzony płat płucny odmawiał posłuszeństwa.
Zebrał całą energię i wybił drugą dziurę w polu sił. Uwolnił głowę. Potrząsał nią na wszystkie strony, by strącić palce Nikolasa z czoła. Nadaremnie.
Michaelowi zrobiło się ciemno przed oczami. Za chwilę straci przytomność. Nikolas zwycięży.
- Przestańcie! - wrzasnęła Isabel.
Jej głos dochodził Michaela z bardzo daleka. Spoza łączności.
Nagle zobaczył przed sobą jej twarz. Odepchnęła Nikolasa do tyłu, poza zasięg palców Michaela. Ręka Nikolasa ześlizgnęła się z jego czoła.
Łączność została przerwana.
Zniknęło pole sił i Michael upadł na ziemię. Nie usiłował wstać. Całą moc uzdrawiania skierował na siebie. Rozpuszczał dwa skrzepy krwi, które Nikolas zrobił mu w mózgu. Naprawiał poszarpane naczynia krwionośne.
- Okay, to jest remis - powiedziała Isabel ostrym tonem. -Mam nadzieję, że już wiecie, że jeden nie może zabić drugiego, samemu też nie padając trupem.
Michael chwycił Alexa za ramię i pomógł mu wstać.
- Chodź, Isabel - powiedział. Nie ruszyła się z miejsca.
- Powiedziałem, chodź - rzucił.
- Nie możesz mi mówić, co mam robić - szepnęła Isabel.
- Co, u diabła, się z tobą dzieje?! - wybuchnął Michael. -Ten palant chciał mnie zabić! Zrobił krzywdę Alexowi! Nie zostawię cię z nim samej. Chodź, jedziemy do domu.
- Nie - oświadczyła Isabel, a jej oczy rzucały błyskawice. Michael odwrócił się bez słowa i zostawił ją w jaskini.
***
W niedzielę rano Isabel przeglądała się w lustrze. Tak długo się w nie wpatrywała, że nie widziała już wyraźnie swojej twarzy, tylko mozaikę kształtów i kolorów.
- Jedziemy na kilka godzin do biura, kochanie. Wrócimy koło pierwszej! - zawołała pani Evans przez zamknięte drzwi sypialni córki.
- Okay - odpowiedziała Isabel. - Do widzenia.
Czar prysnął. Jej twarz przybrała znowu zwykły wygląd. Dziewczyna odeszła od lustra. Zaczęła się zastanawiać, czy Nikolas po nią przyjedzie. Nigdy niczego nie planował. Przyjeżdżał motocyklem, a ona wskakiwała na siodełko.
Kiedy się tylko pokaże, będzie musiała z nim poważnie porozmawiać. Zwykle kiedy zaczynała mówić o czymś, czego on nie chciał słuchać, całował ją. Gdy wracała z powrotem na ziemię, nie pamiętała już, co chciała mu powiedzieć.
Ale teraz już na to nie pozwoli. Jeśli mają być razem, to on musi obiecać, że już nigdy nie użyje mocy przeciwko Alexowi, Maxowi, Michaelowi, Liz czy też Marii. Jeśli tego nie zrobi, Isabel odejdzie od niego. Bez względu na to, co czuje. Bez względu na to, jak dobrze jest być w jego ramionach.
Było też kilka rzeczy, które chciałaby powiedzieć innym. Oni też nie byli doskonali. Isabel ściągnęła włosy do tyłu i znowu przejrzała się w lustrze.
Dlaczego tak musiało być? Dlaczego tamci nie mogli zrozumieć, że pojawienie się Nikolasa jest wspaniałym wydarzeniem? Zawsze myśleli, że są sami. Tylko we troje. A teraz pojawił się ktoś inny, ktoś taki sam jak oni.
Michael i Max powinni się z tego cieszyć i zaakceptować go, włączyć do grupy. A Liz, Maria i Alex - nawet Alex - powinni być szczęśliwi, że Isabel znalazła kogoś bliskiego. Kogoś, kto ją rozumie. Kogoś, kto nauczył ją, jak pozbyć się strachu...
Te rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Nikolas! Wybiegła z pokoju i szybko zbiegła po schodach. Na progu stał Alex.
Oczywiście, że to nie mógł być Nikolas. On nie był facetem, który używał dzwonka do drzwi.
Spojrzała na Alexa i przypomniało jej się to wszystko, co zobaczyła poprzedniego wieczoru, kiedy nawiązała z nim łączność, by go uleczyć. Umysł tego chłopaka był świątynią Isabel. Pamiętał o niej nawet te rzeczy, o których sama dawno już zapomniała.
Przekonała się wtedy, że Alex jest jej sprzymierzeńcem. Nie był szczęśliwy z powodu tej sytuacji z Nikolasem, ale zawsze stanąłby po jej stronie.
Nawet wtedy, kiedy pozwoliła, by jej chłopak go znokautował.
Szybko pozbyła się tej myśli. No dobrze, Nikolas był trochę dziki. Ale był dobry dla niej. I tylko to się liczy.
***
Alex przestępował z nogi na nogę. Czy ona wreszcie się odezwie?
- Przyszedłeś zobaczyć się ze mną czy z Maxem? - spytała cicho Isabel. - Wiem, że nie zawsze o mnie chodzi.
Czy to miały być przeprosiny? - pomyślał.
- Przyszedłem zobaczyć się z tobą - powiedział. Isabel cofnęła się i szerzej otworzyła drzwi.
- Chcesz tosta albo coś innego?
- Masz zamiar dla mnie gotować? To wzruszające - przyznał. Chyba jest jej przykro, pomyślał.
- Chodź. - Isabel poprowadziła go do kuchni. - Moi rodzice i Max już jedli, ale myślę, że zostawili kilka drożdżówek. -Wzięła talerz pełen okruchów. - A może i nie.
- Nie jestem głodny - rzekł Alex. Wszystko się w nim skręcało. Nie miał ochoty na tę rozmowę. Ale uważał, że powinien ją przeprowadzić.
- Dobrze się czujesz? Jak twoja głowa? - spytała Isabel.
- W porządku. Dobrze wykonałaś swoje zadanie. - Usiadł na kuchennym krześle.
Isabel zajęła miejsce naprzeciwko niego. Nie obok, tylko naprzeciwko. Nie podniecaj się tymi niby-przeprosinami, pomyślał. Ona wcale nie ma zamiaru głaskać cię po tej rudej głowie.
- Hm... przyszedłem tu.... - nabrał powietrza w płuca -ponieważ martwię się o ciebie.
- Nie musisz... - zaprotestowała Isabel.
- Zaczekaj. Daj mi skończyć. Wiem, że nie cierpisz, kiedy ktoś cię poucza. Ale czasami, gdy ludzie mówią, co trzeba zrobić, to powinno się to zrobić, wiesz?
Dziewczyna wstała i zaczęła zbierać ze stołu brudne naczynia. Włożyła je do zlewu.
- Przyszedłeś, aby mi powiedzieć, żebym się trzymała z daleka od Nikolasa.
- Tak. Po to przyszedłem. Ponieważ nie myślisz logicznie - powiedział Alex. - Uważasz, że Valenti nie stanowi dla ciebie ani dla Nikolasa żadnego zagrożenia, bo macie moc, ale...
- Nie. Nie będziemy o tym rozmawiać. Tu przecież wcale nie o to chodzi. - Zebrała ze stołu sztućce.
- A więc o co chodzi?
- O to, że jesteś zazdrosny. O to, że widzisz, że coś się dzieje pomiędzy mną i Nikolasem, i to doprowadza cię do szaleństwa. - Odkręciła kran z gorącą wodą, która zaczęła rozpryskiwać się po naczyniach w zlewie.
- Masz rację - przyznał. Nie było sensu zaprzeczać. To było zbyt oczywiste. - Ale pomyśl o swoim bracie. O Michaelu. O Liz i Marii. Oni nie mają powodu do zazdrości, a wszyscy uważają, że Nikolas stawia cię w niebezpiecznej sytuacji. I nie tylko ciebie, nas też.
Isabel chwyciła jakiś talerz i zaczęła go gwałtownie szorować.
- Chcę, żebyś sobie poszedł - powiedziała, nie odwracając się do niego.
- Dobrze. Ale musisz wiedzieć, że to koniec. Jeśli teraz pójdę, już mnie nie będzie. Nie przybiegnę z powrotem, kiedy zmienisz zdanie.
- Przeżyję to. 

Rozdział dziewiąty

***9***
- Przyniosłam kilka kartonów. Pomyślałam, że mogą ci się przydać - powiedziała Maria.
- Nie mam tak wielu rzeczy do pakowania - rzekł Michael.
To prawda, pomyślała Maria, rozglądając się po pokoju. Na łóżku leżały porządnie złożone ubrania. W rogu stała para tenisówek i para butów turystycznych. Pudełko z płytami kompaktowymi i walkman leżały na komodzie obok książek na temat Tajemnicy Roswell, map, kompasu i grubego skoroszytu.
I to było wszystko. Maria miała więcej rzeczy na jednej półce w szafie niż Michael w całym pokoju.
Przypomniała sobie nagle wielki karton w kwiatki, w którym złożone były wszystkie pamiątki z jej dzieciństwa. Małe buciki, kredki i stare świadectwa szkolne. Nawet karteczki z informacjami, które zostawiała matce i ojcu na lodówce. Rodzice zachowali to wszystko, wiedząc, że kiedyś Maria będzie chciała to mieć, może wtedy, kiedy będzie miała własne dzieci.
O to właśnie wybuchła największa awantura, kiedy ojciec Marii wyprowadzał się z domu. Chciał zabrać ze sobą pudła Marii i Kevina. Matka nie chciała się na to zgodzić. W końcu oddali dzieciom ich kartony, chociaż mieli to zrobić dopiero wtedy, kiedy te będą wyprowadzać się z domu. Czasami dokładali jeszcze tam różne drobiazgi. Przynajmniej P. R. Przed Rozwodem.
Maria wzięła jeden z kartonów i zaczęła pakować do niego książki. Ciekawa była, czy Michael chciałby mieć jakąś pamiątkę z podstawówki. Choćby jedno wypracowanie. Albo jakąś ulubioną zabawkę. Uśmiechnęła się, wyobrażając go sobie bawiącego się transformerami - każdy chłopiec miał przynajmniej jednego takiego robota.
- O co chodzi? - spytał Michael.
- Hm?
- Czy wiesz, że śmiejesz się sama do siebie?
W żadnym wypadku nie mogła mu powiedzieć, że zauważyła brak jakichkolwiek pamiątek z okresu jego dzieciństwa. Uznałby to za zbyt sentymentalne, a co gorsza, mógłby pomyśleć, że Maria mu współczuje. On nienawidził współczucia.
- Okay, przyznaję, że się rozmarzyłam. Byłam bohaterką jednego z tych romansów - powiedziała Maria. Doszła do wniosku, że jedyną przysługą, jaka mogła teraz oddać Michaelowi, było utrzymywanie beztroskiego nastroju. To musiało być straszne: pakować swoje rzeczy - tak mało swoich rzeczy -i to po raz setny, aby zostać przerzuconym do nowego domu, pełnego obcych ludzi.
- To znaczy jedną z tych dziewczyn w długich sukniach -prychnął Michael. - Z cycami na wierzchu.
Maria dołożyła do kartonu pudełko z CD i walkmana.
- Tak, jedną z nich - powiedziała. - Muszę cię jednak poinformować, że żaden z romantycznych bohaterów tych książek nie użyłby określenia „cyce".
- Więc jak je nazywają? - spytał Michael, wkładając ubrania do sportowej torby.
- Nazywają je krągłościami - powiedziała Maria.
- Och, przestań. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak to na mnie działa, kiedy wypowiadasz to słowo „krągłości" - zażartował Michael.
Maria rozejrzała się po pokoju, chcąc jeszcze coś dołożyć do kartonu. Na oknie stały dwa ceramiczne trzmiele - pojemniki na sól i pieprz. Wzięła je do ręki.
- Mam to spakować? - spytała. Michael zabrał jej trzmiele,
- To z mojego pierwszego domu. Myślałem, że zostanę tam na zawsze, chociaż opiekun społeczny uprzedzał mnie, że to tylko tymczasowy pobyt. Cały czas myślałem, że Salingerowie zmienią decyzję i zatrzymają... - Zaczerwienił się gwałtownie i wyrzucił trzmiele do kosza na śmieci. - Nie wiem, czemu stale je za sobą ciągałem - mruknął.
- Naprawdę chcesz je wyrzucić? Są całkiem fajne. - Maria zbliżyła się do kosza.
- Zostaw to - nakazał jej Michael.
Wzięła taśmę i zajęła się oklejaniem kartonu. Czuła, że łzy napływają jej do oczu, a nie chciała, żeby Michael cokolwiek zauważył. Czuł się już wystarczająco upokorzony wyznaniem, że był kiedyś dzieckiem, które chciało mieć prawdziwy dom. Dając mu poznać, że uważa to za okropnie smutne, tylko by pogorszyła sprawę.
- A chcesz wiedzieć, jak w tych książkach nazywają, hm... ekwiwalent cyców u facetów? - spytała.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć, jeśli myślisz, że jest jakiś ekwiwalent - powiedział Michael.
- Wiesz, o czym mówię. - Maria roześmiała się.
- Chciałbym usłyszeć, jak wymawiasz to słowo. Nie wierzę, żeby ci się udało. To nie dla twoich niewinnych usteczek.
- Mówiłam ci, żebyś nie nazywał mnie niewiniątkiem. -Maria żachnęła się.
No i dobrze. Udało się. Zmieniła temat rozmowy. Miała jednak nadzieję, że Michael wie, że gdyby kiedykolwiek chciał rozmawiać o tamtej bolesnej sprawie, to może do niej przyjść. Zawsze mógł do niej przyjść.
***
Max wpatrywał się w ekran komputera. Brak powiązań. Jak to możliwe, żeby nie było powiązań między Elvisem i kosmitami. Przed dwoma godzinami było ich tysiące.
Zajrzał do wyszukiwarki. W obu wyrazach zrobił błędy. Odchylił się na krześle i zamknął oczy. Przynajmniej dobrze napisałem „i", pomyślał. To było pocieszające.
Stale miał przed oczami obraz Liz, padającej na podłogę. Nie mógł przestać myśleć o tym, jak Nikolas spokojnie opuszczał ich dom, jak gdyby to, co jej zrobił, nie było niczym nadzwyczajnym. Nie mógł też przestać myśleć o tym, gdzie podziewa się Isabel.
- Masz kłopoty? - spytał Ray.
Chłopiec poderwał głowę i otworzył oczy. No to ekstra, pomyślał. Nie słyszał nawet kroków szefa. A to był dopiero jego drugi wieczór w pracy. Ray pomyśli, że zatrudnił jakiegoś kretyna.
- Nie, nie mam kłopotów - odpowiedział szybko. - Już niedługo będę coś miał na temat tego fotografa.
Ponownie wpisał hasło do wyszukiwarki. Jęknął z cicha, kiedy zobaczył, że znów zrobił błąd.
- Wszystko w porządku? - spytał Ray. - Nie musiałeś tu wracać, jeśli w domu coś się wydarzyło.
- Chciałem wrócić. - Max westchnął. - Tam nie jestem w stanie w niczym pomóc.
Ray skinął głową. Nie zadawał więcej pytań, ale nie odchodził. Sytuacja była jasna - jeśli Max będzie chciał mówić, to Ray chętnie go wysłucha. A jeśli nie, to też wszystko będzie w porządku.
- Moja siostra zaczęła zadawać się z jednym facetem... -zaczął Max.
Nie mógł przecież powiedzieć szefowi całej prawdy,
- A ty nie pochwalasz tej znajomości - domyślił się Ray.
- On skłania ją do robienia rzeczy... takich, których sama nigdy by nie zrobiła - dodał Max.
- Uważasz, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo? — Ray uważnie wpatrywał się w chłopca.
- Tak. Tak uważam.
Ray przysunął krzesło i usiadł obok Maxa.
- Ta propozycja może ci się nie spodobać, ale czy nie myślałeś, żeby porozmawiać o tym z rodzicami? - spytał.
Chłopiec żałował, że nie może z nimi poruszyć tego tematu. W sytuacjach kryzysowych zawsze zachowywali się wspaniale. Żadnych żali i wyrzutów. Zastanawiali się, co należy zrobić, i robili to. Oczywiście, potem mogli trochę pokrzyczeć. Ale najpierw załatwiali sprawę.
Jednak teraz Max nie mógł prosić rodziców o pomoc. Przecież nie wiedzieli, że on i Isabel są kosmitami. Od razu zorientowali się, że było w tym wszystkim coś dziwnego, kiedy spotkali dwójkę nagich dzieci, które szły wzdłuż autostrady. Gdy adoptowali Maxa i Isabel, starali się czegoś o nich dowiedzieć. Bez skutku.
Początkowo Max nie mógł nawet wyjawić prawdy o sobie i Isabel nowym rodzicom, ponieważ sam jej nie znał. O tym, że jest kosmitą, dowiedział się dopiero po latach, kiedy zobaczył fotografie szczątków pozostałych po katastrofie statku kosmicznego i rozpoznał niektóre symbole, takie jak na ich inkubatorach. Oglądał również zdjęcia z sekcji zwłok kosmitów. Czytał także o tym, do jakich gróźb posuwały się agencje rządowe i jak silne naciski wywierały na świadków katastrofy. Zrozumiał wtedy, że sam fakt bycia kosmitą stawia jego i Isabel - oraz wszystkich ich bliskich - w niebezpiecznej sytuacji. Przysięgli sobie, że nigdy się z tym nie zdradzą.
Teraz Max też nie będzie łamał tej przysięgi. Gdyby rodzice poznali prawdę, groziłoby im niebezpieczeństwo ze strony szeryfa Valentiego. Max nie mógł do tego dopuścić. Wystarczy, że wpędził Liz w sytuację, która mogła zagrażać jej życiu. Nie będzie narażał również życia rodziców.
- Z twojego milczenia wnioskuję, że zawiadomienie rodziców nie wchodzi w rachubę - odezwał się Ray.
- No, nie - przyznał Max. - Chyba będę musiał sam sobie z tym poradzić.
- Gdybyś miał ochotę jeszcze ze mną porozmawiać, to wiesz, gdzie mnie szukać - rzekł szef. Wstał z krzesła i podszedł do regału z folderami stojącego przy wejściu.
Będę musiał dobrze pilnować Isabel, pomyślał Max, chociaż ona tego nienawidzi. Muszę wiedzieć o każdym jej ruchu. Cała grupa będzie mi pomagać.
Ale najpierw trzeba ją jednak było znaleźć. Dokąd poszła, kiedy tak nagle wybiegła z domu? Max miał nadzieję, że do Michaela. Albo do jaskini.
Czuł jednak, że poszła wprost do Nikolasa.
***
Isabel wpadła znienacka do pokoju Michaela.
- Musisz wyłączyć Maxa ze sprawy pod kryptonimem Isabel! - zawołała.
Dopiero po chwili zorientowała się, że w pokoju jest również Maria. Nie przyszło jej nawet do głowy, że Michael może nie być sam. Zawsze był sam - chyba że szedł gdzieś z nią albo z Maxem.
Dawniej zawsze tak było. Isabel nie przypominała sobie, żeby Michael przebywał kiedyś w towarzystwie innej dziewczyny niż ona. To było trochę dziwne - zobaczyć Marię, już jakby zadomowioną w jego pokoju.
Isabel szybko pozbyła się tych myśli. Nie chodziło przecież o to, że Maria mogłaby zająć jej miejsce w życiu Michaela czy coś w tym rodzaju. Poza tym Maria była teraz jedną z jej najlepszych przyjaciółek. Te wszystkie ziemskie istoty - Alex, Liz i Maria - stały się częścią „rodziny" Isabel, od chwili kiedy Max nawiązał pomiędzy nimi łączność.
Isabel usiłowała wytłumaczyć to Nikolasowi, ale on nie chciał jej słuchać. Nie życzył sobie nawet najmniejszej wzmianki o ziemskich istotach. Ale to nie znaczy, że ich nienawidził. Po prostu szkoda mu było czasu na takie rozmowy.
- Co ci znowu zrobił Max? - spytał Michael. - Chciał, żebyś zmyła naczynia, kiedy przyszła twoja kolej?
Isabel wiedziała, że chłopak tylko zażartował i że zdaje sobie sprawę, iż sprawa jest poważna. Chciała mu wszystko powiedzieć, ale krępowała ją obecność Marii. Pierwszy raz od nawiązania łączności miała kłopot, który chciała dzielić tylko ze swoimi. Myślała, że Maria domyśli się tego i wyjdzie, ale ta nie zdradzała takiego zamiaru. Isabel nie mogła czekać, tak ją roznosiło.
- Kazał mi się trzymać z daleka od Nikolasa! - wybuchnęła. - Zawsze mi mówi, co mam robić. Nie używaj mocy. Bądź ostrożna. Idź tam. Zrób to. Bla, bla, bla. Niedobrze mi się robi. Dlaczego on ma nami wszystkimi komenderować? Michael, ty jesteś w tym samym wieku co on. Jeśli już ktoś musi rządzić, to dlaczego nie ty? Dlaczego on przejął całą kontrolę?
Michael wstał, wziął Isabel za ramiona i posadził na łóżku obok Marii. Sam oparł się o komodę i skrzyżował ręce na piersi. Taka postawa oznaczała: nie kręć, tylko mów wprost, o co chodzi.
- Od początku - zarządził. - I niczego nie opuszczaj.
- Wczoraj wieczorem Nikolas i ja byliśmy w kręgielni - zaczęła Isabel. - Było to już po zamknięciu.
- Czytaj: włamaliście się tam - uściślił Michael. - Co dalej?
- Chcieliśmy trochę poszaleć. Jedliśmy. Graliśmy w kręgle - mówiła Isabel. Wiedziała, że będzie musiała powiedzieć mu o ochroniarzu, ale to nie było łatwe.
- Co dalej? - powtórzył Michael.
- Wtedy omal nie nakrył nas ochroniarz, więc Nikolas użył mocy, żeby go unieszkodliwić - wyrzuciła z siebie Isabel. - Ale nic mu się nie stało. Nikolas nie zrobił mu krzywdy. Liz powiedziała, że szeryf Valenti mówi...
- Wróć. Jak ma się do tego wszystkiego Valenti? - spytał Michael.
- Valenti zadawał Liz różne pytania na temat tego wydarzenia. On uważa... - Isabel starała się unikać wzroku Michaela i Marii.
- On uważa, że to kosmita znokautował ochroniarza - dokończył za nią Michael.
- Tak - przyznała. Rzuciła okiem na Marię. Co ona myśli? Od chwili przyjścia Isabel nie odezwała się ani słowem.
- Uważam, że powinniśmy się wszyscy spotkać - zaproponowała Maria. - Musimy ułożyć nowy plan, w jaki sposób odwrócić uwagę Valentiego.
Dziękuję ci, Mario, pomyślała Isabel. Znalazła się przynajmniej jedna osoba, która nie będzie na nią wrzeszczeć. Maria przypominała jej Tish. Obie zawsze wierzyły, że wszyscy mają dobre intencje.
- Zanim zajmiemy się nowym planem, Isabel dostarczy nam jeszcze trochę informacji. Prawda, Iz? - spytał Michael.
Niech to szlag! - pomyślała. On miał zawsze bezbłędne wyczucie. Nie tylko wiedział, kiedy Isabel kłamała. Wiedział też, kiedy naginała prawdę do swoich celów albo nie chciała powiedzieć wszystkiego. Znał ją lepiej niż ktokolwiek na świecie. Zaglądał jej tymi przenikliwymi szarymi oczami wprost do duszy.
- Byłam w domu z Nikolasem, kiedy przyszedł Max z Liz i zaczął się wymądrzać. Jak to on. Mówił Nikolasowi, co ma robić. A Nikolas wcale nie miał ochoty mu się podporządkowywać. Dlaczego miałby to robić? - Isabel wzięła głęboki oddech. Czuła dziwny ucisk w piersiach. - Więc Nikolas chciał pokazać Maxowi, chociaż wcale tego nie musiał robić, że on naprawdę nie zrobił krzywdy temu ochroniarzowi. On... on dotknął Liz, a ona straciła przytomność. Myślę, że tylko przez przypadek zrobił to silniej, niż zamierzał. Był zły. Chciał tylko udowodnić...
- Co? - wybuchnął Michael.
- Użył mocy na Liz?! - krzyknęła Maria. - Nic jej się nie stało?!
- Z Liz jest wszystko w porządku. Max ją uzdrowił -wyjaśniła Isabel. - Nikolas głupio postąpił. Okropnie głupio. Porozmawiam z nim na ten temat. - Postanowiła tak zrobić. Jeśli potrafi wytłumaczyć Nikolasowi, jak się czuła, patrząc na leżącą na podłodze Liz, z kroplami krwi na twarzy, to on już nigdy tak daleko się nie posunie. Isabel była tego pewna. Właściwie to nie zrobił Liz żadnej krzywdy. Tylko ją przewrócił. Nic jej się nie stało.
- Nie, nie porozmawiasz z nim - oświadczył Michael, a jego głos miał lodowate brzmienie. - Nie zbliżysz się do tego faceta nawet na kilometr.
Isabel zwróciła się do Marii o ratunek. Ona ją zrozumie.
- Nikolas nie miał zamiaru...
- Nie chcę nawet o tym słyszeć - ucięła Maria. - Nie mogę uwierzyć, że chcesz nadal zadawać się z facetem, który skrzywdził Liz.
- A ja nie mogę uwierzyć, że możecie być tacy nieustępliwi - powiedziała Isabel. - Nie dajecie Nikolasowi najmniejszej szansy.
Zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju. Nie chciała już słyszeć ani słowa więcej. Zatrzasnęła frontowe drzwi i ruszyła przed siebie. Szła, szybko wymachując rękami. Po chwili zaczęła biec, coraz szybciej i szybciej. Skoncentrowała się na uderzeniach stóp o chodnik, na biciu serca i wysiłku płuc.
Starała się skupić jedynie na doznaniach fizycznych, nie mogła jednak zapomnieć Liz, leżącej bez ruchu na podłodze, Maxa, który na nią wrzeszczał i zabronił widywać się z Nikolasem, ani chłodnego głosu Michaela, kiedy mówił, że ma się trzymać od Nikolasa z daleka.
Traktowali ją jak dziecko. Nie chcieli nawet słuchać, kiedy tłumaczyła, że porozmawia z nim o tym, co zrobił. Postanowiła opowiedzieć mu całą historię - o tym, jak Liz, Maria i Alex ryzykowali życie, by pomóc im w zmaganiach z Valentim. Zmusi Nikolasa, by jej wysłuchał, by zrozumiał. Wiedziała, że jej się to uda.
Oni jednak nie wierzyli, że sama sobie poradzi. Myśleli, że mają się zaraz wtrącić i wydawać jej rozkazy. Uważali ją za lekkomyślną i głupią. Zawsze byli tego zdania.
Isabel nie miała zamiaru dłużej tego znosić. Nie ufali jej nawet wtedy, kiedy zachowywała się dokładnie tak, jak chcieli. Dlaczego miała więc się starać ich zadowolić?
Skręciła w swoją ulicę i zwolniła biegu. Usłyszała ryk silnika.
Nikolas. On chciał, żeby robiła tylko to, na co miała ochotę. Nie powstrzymywał jej, nie mówił, że ma być ostrożna, nie wydawał rozkazów.
Obróciła się, podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona.
Zawsze śmiała się z dziewczyn, które kurczowo trzymały się swoich chłopaków. Uważała to za żałosne.
Teraz je rozumiała. Potrzebowała Nikolasa jak powietrza do oddychania. Nie zrezygnuje z niego. Nie zrobi tego dla nikogo. 

czwartek, 27 czerwca 2013

Rozdział ósmy

***8***
Liz wybiegła z kawiarni. Chciała mieć jak najwięcej czasu, żeby przygotować się do dyskusji, którą miały przeprowadzić przed całą klasą z Arlene Błuth. Arlene wypożyczyła ze szkolnej biblioteki wszystkie książki, które miały związek z tematem ich debaty. Liz nie sądziła, że Arlene potrzebowała tych wszystkich książek, by przygotować się do dyskusji - po prostu nie chciała, żeby Liz miała do nich dostęp. To byłoby wspieranie nieprzyjaciela, a Arlene nigdy tego nie robiła.
Liz szła więc do biblioteki publicznej, mając nadzieję, że jej przeciwniczka jeszcze tam nie dotarła. Kiedy przechodziła przez Alameda, pojawił się przy niej szeryf Valenti.
Liz nie przyspieszyła kroku, ale i nie zwolniła. Starała się utrzymać obojętny wyraz twarzy i nie mieć przyspieszonego oddechu. Przeżywała chwilowy napad paniki, ale Valenti nie musiał o tym wiedzieć.
Szli obok siebie w milczeniu. Jeśli chce mnie o coś spytać, to niech się odezwie pierwszy, pomyślała Liz. Dlaczego miałabym mu ułatwiać zadanie?
- Dobrze pani wygląda, panno Ortecho - odezwał się wreszcie Valenti. - Myślałem, że będzie pani opłakiwać swojego zmarłego przyjaciela.
Liz zatrzymała się gwałtownie. Nie było sensu uciekać. Trzeba było od razu z tym skończyć, chociaż obecność szeryfa przejmowała ją dreszczem.
- Nie wiem, o czym pan mówi - powiedziała.
Valenti poprawił swoje odblaskowe okulary. Liz nienawidziła tych okularów. Kiedy próbowała spojrzeć szeryfowi w oczy, jedyne, co widziała, to dwa małe odbicia własnej twarzy.
- Możliwe, że popełniłem omyłkę - rzekł. - Zakładałem, że kosmita, który zjechał furgonetką ze skarpy do Lakę Lee, to ten, którego tak usilnie starała się pani osłaniać podczas naszego ostatniego spotkania.
Przerwał, zapanowała cisza. Liz zaschło w gardle. Z trudem przełknęła ślinę, mając nadzieję, że Valenti tego nie zauważy. Nie powinien wiedzieć, że ona tak nerwowo na niego reaguje.
- Mam jednak nowe dowody, które wskazują na to, że w Roswell jest jeszcze przynajmniej jeden kosmita - mówił dalej Valenti. - Może dlatego tak dobrze pani wygląda. Może pani kosmita nie gnije na dnie bezdennego jeziora, tylko jest bezpieczny i ma się dobrze.
Miał to porządnie opracowane. Jej kosmici, Max i Michael, byli w furgonetce, za którą Valenti ruszył w pościg. Ale wyskoczyli z niej, zanim stoczyła się do jeziora. Żaden kosmita nie gnił w jeziorze, rdzewiał tam tylko stary pick-up.
Naturalnie Liz nie miała zamiaru informować o tym Valentiego. Nie zamierzała również zadawać mu żadnych pytań ani też protestować. Rozmowa z nim była niebezpieczna. Miał sposoby, by tak człowiekiem manipulować, że ten mówił mu coraz więcej.
- Tak, wiem. Pani nie wierzy w kosmitów - powiedział
Valenti, wyręczając ją w odpowiedzi. - Ale jedna z tych nieistniejących istot włamała się wczoraj wieczorem do kręgielni.
- Wszyscy wiedzą, że kosmici uwielbiają grać w kręgle. - Liz nie mogła się powstrzymać od odpowiedzi. - Nie jest możliwe, żeby to zrobili ludzie, którzy chcieli się zabawić.
- Mógłbym przyjąć pani teorię, gdyby nie sprawa z ochroniarzem - rzekł szeryf. - Znaleziono go nieprzytomnego. Nie ma żadnych dowodów na to, że został uderzony w głowę. Nie ma też dowodów na nadużycie alkoholu lub narkotyków. To nie była przypadłość medyczna. - Zdjął okulary i patrzył na nią zimnymi szarymi oczami.
Liz nie wiedziała, co w końcu jest gorsze - niemożność zobaczenia jego oczu czy też ich zobaczenie.
- Widzę tu tylko jedno wytłumaczenie - ciągnął. - Ochroniarz został obezwładniony mocą kosmity.
Nikolas, pomyślała Liz. A jeśli Isabel nawet mu w tym nie pomagała, to na pewno przy tym była.
Valenti wpatrywał się w nią jeszcze przez długą chwilę, po czym włożył z powrotem okulary.
- Podejrzewam, że, jak zwykle, wie pani więcej, niż chce mi powiedzieć. Proszę tylko pamiętać: następnym razem kogoś może spotkać śmierć, a pani nie ruszyła palcem, by temu zapobiec.
Valenti obrócił się i odszedł. Liz patrzyła za nim, dopóki nie zniknął jej z oczu.
Co my teraz zrobimy? - pomyślała. Co możemy zrobić, aby i tym razem Valenti nie odkrył prawdy?
***
- Czy wiesz, że facet, który zrobił Elvisowi jego pierwsze zdjęcie, filmował również sekcję czterech kosmitów znalezionych po katastrofie w Roswell? - spytał Ray.
Max potrząsnął głową. To był dopiero jego drugi dzień w pracy i jeszcze nie przyzwyczaił się do niesłychanych odzywek szefa.
- Spróbuj znaleźć w Internecie coś na jego temat. Chyba nazywa się Barrett albo jakoś podobnie - powiedział Ray. -Możesz korzystać z komputera w informacji. Jeśli ktoś zada ci pytanie, na które nie potrafisz odpowiedzieć, zawołaj mnie. Niektórzy zadają całkiem odjechane pytania.
- Jasne, szefie - rzekł Max i usiadł przy komputerze.
To powinno być zabawne. Lubił czytać wymyślane przez ludzi teorie na temat Tajemnicy Roswell. Najbardziej podobała mu się ta, która dowodziła, że kosmici są aniołami. Zabawne było myśleć, że Michael może być aniołem. Albo Isabel. Jego siostra nie miała anielskiego usposobienia.
Napisał „kosmici" i „Elvis" w wyszukiwarce i nacisnął enter. Siedział na twardym metalowym krześle i wszystkie kryształki przyszyte do kombinezonu Elvisa wpijały mu się w ciało. Miał tylko nadzieję, że Rayowi nie przyjdzie na myśl urządzenie wystawy pod tytułem „Kosmici i Marilyn Monroe". On, Max, nie przebierze się za Marilyn, żeby nie wiem jak zależało mu na tej pracy.
Na ekranie ukazała się lista ponad tysiąca możliwych powiązań kosmitów z Elvisem. Chłopiec przebiegł wzrokiem pierwszą dwudziestkę, starając się zorientować, w którym miejscu może znaleźć potrzebną mu informację.
Nagle usłyszał jakieś kroki. Ktoś szedł, a właściwie biegł w kierunku informacji. Max podniósł wzrok i zobaczył Liz. Zerwał się z krzesła i wybiegł jej na spotkanie.
- Co się stało?
Musiało wydarzyć się coś poważnego. Aura Liz gwałtownie falowała wokół jej głowy, czerwone pasma przebijały przez piękną bursztynową barwę.
- Max, zrób sobie chwilę przerwy! - zawołał Ray.
- Chodź. - Chłopiec poprowadził Liz do małej kawiarenki na tyłach muzeum. Była prawie pusta. Podał jej krzesło i usiadł naprzeciwko. - Teraz powiedz mi, o co chodzi.
- Valenti dorwał mnie, jak tylko wyszłam z pracy - wyjaśniła pospiesznie Liz trochę drżącym głosem. - Powiedział, że wie, że w Roswell jest jeszcze jeden kosmita
- Starał się tylko coś z ciebie wydobyć czy też... - zaczął Max.
- Powiedział, że wczoraj wieczorem ktoś włamał się do kręgielni. Strażnik leżał nieprzytomny, chociaż nie został uderzony w głowę, nie był naćpany ani nic w tym rodzaju. Valenti uważa, że to kosmita użył mocy.
- Nikolas - domyślił się Max. Dlaczego jeszcze nie znalazł sposobu, aby go poskromić?
- Tak - przyznała Liz, wpatrując się w swoje zaciśnięte dłonie. - I wiesz co? Myślę, że była z nim Isabel. Wczoraj wieczorem, kiedy wszyscy szliśmy do kina, bez ciebie, twoja siostra odjechała z Nikolasem.
Max odchylił się na krześle i westchnął głęboko.
- Chciałam do ciebie zadzwonić - mówiła dalej Liz. - Nie zrobiłam tego, ponieważ uważałam, że i tak nic byś na to nie poradził. Ani ty, ani żadne z nas.
Max oparł głowę na rękach. Nikt nie musiał do niego dzwonić. Wczoraj wieczorem czuł powiew mocy. Dlaczego nie trzymał Isabel z dala od Nikolasa? Mógł przywiązać ją do krzesła, gdyby nie było innej rady.
No tak, jakby to było możliwe. Ale musiało być coś, co mógłby zrobić, jakiś sposób...
- Wyglądasz tak samo jak mój tata, kiedy zaczyna myśleć o mojej siostrze. - Liz wzięła go za rękę. - Patrzy w przestrzeń, a ja prawie słyszę, jak myśli: „Co by było, gdyby... co by było, gdyby... co by było, gdyby... ". Przestań się oskarżać, Max. To strata czasu.
Miała rację. To była strata czasu. Powinien się zastanowić, co zrobić. Przesunął palcami po policzku. Okay. Po pierwsze, musi ostrzec Isabel przed Valentim.

- Zaraz wrócę - rzucił i tak gwałtownie zerwał się z miejsca, że przewrócił krzesło. Nie podniósł go. Zaczął szukać Raya. Znalazł go odkurzającego jakieś skamieliny na wystawie, która miała uwiarygodnić twierdzenie, że człowiek nie pochodzi od naczelnych, tylko od kosmitów.
- Hm, Ray, mam nagłą sprawę rodzinną. Wiem, że miałem teraz chwilę przerwy, ale muszę wyjść. Wrócę, mogę pracować do późna. Nie musisz mi płacić ani...
- Idź - powiedział Ray. - I daj mi znać, gdybym mógł w czymś pomóc.
- Dziękuję.
Max wrócił szybko do kawiarni.
- Musimy znaleźć Isabel - powiedział do Liz. - Najpierw sprawdzimy, czy nie ma jej w domu - rzekł, kiedy wsiedli do jeepa. - Jeśli jej tam nie będzie, to Michael, Maria i Alex pomogą nam jej szukać.
- Na pewno tak zrobią - stwierdziła Liz.
Wyjechali z parkingu. Max miał ochotę przycisnąć gaz do dechy, ale nie przekraczał limitu szybkości. Jeszcze tylko tego mu potrzeba, żeby zatrzymał go Valenti.
Nie mieszkał zbyt daleko, ale wydawało im się, że upłynęły całe godziny, zanim Max skręcił w swoją uliczkę.
- Isabel jest w domu - powiedziała Liz. - Na waszym podjeździe stoi motocykl Nikolasa.
Max rozejrzał się za samochodem rodziców. Nie było go. To dobrze. Podjechał pod dom, wyskoczył z jeepa i ruszył szybkim krokiem przez trawnik, a Liz za nim. Był zadowolony, że jest przy nim. Wiedział, że nie powinien sobie pozwalać na takie uczucia, mimo to był zadowolony.
- Isabel! - krzyknął, kiedy tylko wszedł do domu.
- Tu jestem - odpowiedziała z salonu. - Jest jakiś problem? Przemknął przez hol i zobaczył siostrę i Nikolasa na kanapie.
Siedziała mu prawie na kolanach; jej wargi były mocno opuchnięte. Najwyraźniej przeszkodził im w czułej scenie. Nie mógł nawet myśleć o tym, że Nikolas dotyka jego siostry.
- Gratuluję ci, Nikolas - wycedził przez zaciśnięte zęby. -Jesteś w tym mieście dopiero od kilku tygodni, a Valenti już jest na twoim tropie.
- Co?! - wrzasnęła Isabel,
- Zadawał mi wiele pytań - odezwała się Liz. - Wie, że mam jakieś powiązania z kosmitami, na których poluje. Nie może mi tylko tego udowodnić.
- Nic ci nie jest? - spytała Isabel.
- Nie masz nic do powiedzenia? - Max nie spuszczał wzroku z Nikolasa.
- Mówiłem ci już, że nie przejmuję się Valentim.
- Nie przejąłeś się też ochroniarzem w kręgielni. Tym, którego pozbawiłeś przytomności - powiedział Max. - Jak mogłaś - zwrócił się do Isabel - mu pozwolić, by w ten sposób wykorzystał moc? Wiesz, że nigdy nie używamy mocy, żeby robić krzywdę.
- Hej, ona nie ma mi co pozwalać czy nie pozwalać -odezwał się Nikolas gniewnym tonem. - Wy możecie mieć swoje reguły dotyczące używania mocy, ale ja ich nie mam.
- Max, on nie zrobił temu facetowi krzywdy - powiedziała Isabel.
- Nie broń mnie - warknął Nikolas, po czym wstał z kanapy i włożył kurtkę.
- Skąd wiesz, że nie zrobił mu krzywdy? - spytał Max. - Skąd wiesz, że nie uszkodził bezpowrotnie jego mózgu lub czegoś innego?
- Och, nie. Nie mogę już słuchać tych twoich żałosnych jęków - powiedział Nikolas. - Chcesz zobaczyć, co zrobiłem ochroniarzowi? Lepiej się wtedy poczujesz? - Zrobił trzy długie kroki i stanął obok Liz.
- Nikolas, nie! - krzyknęła Isabel.
Gdy dotknął czoła Liz, ta upadła na podłogę.
- Co zrobiłeś?! - wrzasnął Max.
- To tylko mała demonstracja - powiedział Nikolas, wychodząc z pokoju.
Max miał ochotę wybiec za nim i poprzetrącać mu kości, ale nie mógł zostawić Liz. Ukląkł przy niej; leżała nieruchomo, była bardzo blada.
- Nic jej nie jest?! - krzyknęła Isabel.
Max nie zwrócił na nią uwagi. Nawiąż łączność, nakazał sobie. Zapomnij o Nikolasie. Zapomnij o Isabel. Zapomnij o wszystkim z wyjątkiem Liz. Delikatnie położył dłoń na jej czole. Natychmiast nawiązał łączność. Mógłby to pewnie zrobić, nawet jej nie dotykając, tak była mu bliska.
Co Nikolas jej zrobił? Nie, co nam zrobił? Nic teraz nie dzieliło Maxa i Liz. Czuł, jak w jego piersi bije jej serce. W jego żyłach płynęła jej krew.
Max skupił teraz całą uwagę na mózgu dziewczyny. Nie było pęknięć na czaszce. Nie zauważył żadnych uszkodzeń na powierzchni mózgu. Poszedł głębiej. Przeszukiwał najgłębsze, najstarsze jądra mózgowe. Sprawdził naczynia krwionośne, szukając pęknięć.
Znalazł. Uszkodzenie w jednej z arterii stworzyło skrzep. Tkanka mózgowa w tym miejscu obrzękła, uciskając pień mózgu.
Wszystko będzie dobrze. On to naprawi. Musi się tylko skoncentrować.
Zaczął napierać na cząsteczki krwi siłą swojego umysłu, delikatnie usuwając skrzep. Następnie połączył komórki uszkodzonej ścianki arterii, zamykając ją.
Liz zatrzepotała powiekami, a po chwili otworzyła oczy.
- Nic jej nie jest? - powtórzyła Isabel łamiącym się głosem. Max nie odezwał się. Wpatrywał się w Liz, której twarz przybierała z wolna naturalny kolor.
- Co się stało? - wybełkotała dziewczyna. Chciała się podnieść, ale zaczęła jej lecieć krew z nosa.
Max popchnął ją delikatnie na podłogę i wytarł krew rękawem. Wziął poduszkę z kanapy i podłożył jej pod głowę.
- Nie ruszaj się jeszcze - powiedział.
- Max, co się stało? - powtórzyła.
- Liz. Tak mi przykro. Jest mi bardzo, bardzo przykro -odezwała się cicho Isabel.
- Co pamiętasz? - spytał Max. Chciał zyskać na czasie. Nie mógł się zdobyć na to, by powiedzieć jej, co zrobił Nikolas. To nigdy nie powinno było się wydarzyć. Powinien był to przewidzieć. Przeszkodzić temu.
- Pamiętam, jak opowiadałam ci o Valentim. Pamiętam, że tu przyjechałam. Pamiętam, jak Nikolas mówił, że nikt mu nie będzie dyktował... dyktował, jak ma używać mocy.
- Po czym użył tej mocy na tobie. Pozbawił cię przytomności, by zademonstrować, co zrobił ochroniarzowi - dokończył Max, rzucając wściekłe spojrzenie na Isabel. - Tylko że to, co zrobił tobie, było o wiele gorsze. Zrobił ci skrzep, który wymagałby interwencji neurochirurga.
- Gdyby ciebie tu nie było - powiedziała Liz. - Znowu uratowałeś mi życie. Jesteś moim bohaterem.
Uśmiechnęła się, a Maxowi zabrakło tchu. Patrzyła na niego tak... że zaczęła go ogarniać dziwna słabość.
- Uratowanie ci życia nie jest bohaterstwem, przecież sam naraziłem cię na niebezpieczeństwo. Powinienem był temu przeszkodzić. Powinienem...
Liz wyciągnęła rękę i dotknęła jego warg.
- Nie - powiedziała tylko.
Mas pocałował jej pałce. Wiedział, że nie powinien jej dotykać. Ale nie mógł się powstrzymać.
- Może przynieść wody albo... - zaczęła Isabel. Jej brat zerwał się na równe nogi.
- Dosyć już narozrabiałaś! - wrzasnął. - To by się nigdy nie wydarzyło, gdybyś trzymała się z daleka od Nikolasa.
- Oskarżasz mnie?! - zawołała Isabel. - Ja niczego nie zrobiłam.
- Poszłaś z nim, chociaż mówiliśmy ci, że on jest niebezpieczny! - krzyczał Max. - Wiedzieliśmy, że sprowadzi nam na kark Valentiego. Ale ty i tak się za nim uganiałaś.
- Nikolas mówi, że nie musimy się martwić Valentim -zaprotestowała Isabel. -I ma rację. Dysponując mocą, możemy się go pozbyć.
- Chcesz powiedzieć, zabić go? - spytał Max. - Morderstwo nie jest teraz dla ciebie żadnym problemem?
- Nie, jeśli miałoby ocalić nam życie! - wykrzyknęła Isabel, a jej niebieskie oczy pojaśniały z wściekłości.
- Nasze życie nie było w niebezpieczeństwie, pamiętasz? - spytał Max. - Znaleźliśmy sposób, by uwolnić się od Valentiego, nie robiąc nikomu krzywdy. Przynajmniej do czasu, dopóki ty i Nikolas nie zaczęliście wariować i używać mocy. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś, Isabel.
Liz podniosła się na nogi.
- Przestańcie - powiedziała. - Zastanówmy się lepiej, co teraz robić.
Max objął ją wpół. Jeszcze niezbyt pewnie trzymała się na nogach.
- Isabel niewątpliwie potrzebuje rady, żeby wiedziała, co ma robić, więc jej to powiem. - Zwrócił się do siostry, wymawiając wolno i z naciskiem każde słowo: - Isabel nie będzie już się spotykać z Nikolasem. Nie będzie używać mocy. Isabel...
- Isabel wychodzi! - wrzasnęła i wybiegła z pokoju. Max usłyszał po chwili trzask frontowych drzwi. Brawo, pomyślał. Świetnie to załatwiłem.
- Uspokoi się - powiedziała Liz. - To, co zrobił mi Nikolas, da jej do myślenia. Jestem pewna. Wyciągnie z tego właściwe wnioski.
Max zorientował się nagle, że został sam z Liz i że trzyma ją w ramionach. Tak łatwo byłoby przyciągnąć ją do siebie i zanurzyć twarz w jej włosach. Tak bardzo tego pragnął.
Ale nie mógł tego zrobić. Zbyt bliskie stosunki między nimi były zagrożeniem dla Liz. Wszystko, co jej się dzisiaj przydarzyło, było najlepszym tego dowodem.
Odsunął się od niej powoli.
- Odwiozę cię do domu.