***15***
- Liz mówiła, że wrota w formacji skalnej otwiera się za pomocą
urządzenia do zdalnego sterowania. A my go nie mamy - powiedział Michael, kiedy
jechali w kierunku strzeżonego obszaru w samochodzie wypożyczonym przez Raya.
Nie przyszło mu nawet do głowy, że agenci Planu Wyczyszczenia Bazy
Danych mogą z równą łatwością uzyskać obraz samochodu, jak obraz ludzkiej
twarzy, nawet łatwiej. Był zadowolony, że Ray wypożyczył samochód pod jednym ze
swoich poprzednich nazwisk. Kilkakrotnie zmieniał nazwiska i wygląd swojej
twarzy od czasu, kiedy znalazł się na Ziemi.
- Jestem pewien, że mają tam kamery obserwacyjne -odezwał się
Ray. - Pozwolimy im dobrze się przypatrzeć twojej gębie Valentiego i jestem
pewien, że zaraz ktoś nas wpuści. Może jeszcze przeprosić, że nie zdążył zrobić
tego szybciej.
To dawało Michaelowi przewagę. Kiedy jest się sklonowanym
szeryfem Valentim, to ma się różne przywileje. Mimo to za każdym razem
przenikał go dreszcz, kiedy we wstecznym lusterku widział swoje szare oczy.
Oczy Michaela też były szare, więc ich kolor tak bardzo się nie
zmienił. Teraz nie mógł jednak pozbyć się uczucia, że patrzy na niego szeryf
Valenti. Człowiek, który chciałby go zamknąć w jednej z cel, jakie widziała
Liz, i przeprowadzać na nim doświadczenia, dopóki Michael nie umrze z
wyczerpania.
- Dobrze ci tam z tyłu, Iz? - spytał przez ramię.
- Tak - mruknęła.
Nie brzmiało to przekonywająco. Wiedział, że dziewczyna umiera
ze strachu, siedząc w samochodzie z dokładną repliką szeryfa. Od dzieciństwa
miała senne koszmary na temat Valentiego, który był dla niej uosobieniem
własnych lęków odczuwanych na myśl, co się z nią stanie, jeśli ktoś odkryje
prawdę.
- Nie pytasz, jak ja się czuję? - zażartował Ray.
- Mam nadzieję, że dobrze, bo właśnie dojechaliśmy -powiedział
Michael, zatrzymując samochód przed formacją skalną. Wysiadł i patrzył przed
siebie, starając się przybrać z lekka niezadowolony wyraz twarzy. Po chwili
ogromne drzwi się rozsunęły.
- Witajcie w jaskini nietoperzy - mruknął, siadając z powrotem
za kierownicą. Podjechał do windy, o której mówiła Liz, a kiedy znaleźli się na
parkingu, postawił samochód na zarezerwowanym miejscu. Był przecież Valentim,
bardzo ważnym facetem.
Ledwie zdążyli wysiąść z samochodu, podbiegł do nich strażnik.
- Nie spodziewaliśmy się pana przed wieczorem - powiedział.
- Dlatego tu jestem. Chcę zobaczyć, co się dzieje, kiedy nikt
mnie nie oczekuje - rzekł Michael. Nie uznał za stosowne tłumaczyć strażnikowi,
kim są Ray i Isabel. Był pewien, że Valenti nie bawiłby się w wyjaśnienia,
mając przed sobą podwładnego.
Plan Liz dawał wspaniałe rezultaty. Michael mógł udawać, że
przeprowadza inspekcję czy też oprowadza Raya i Isabel. W ten sposób będą mogli
dokładnie wszystko przeszukać.
Ale dlaczego mieliby trudzić się przeszukiwaniem? Strażnik zrobi
wszystko, czego będzie sobie życzył Valenti.
- Chcę pokazać moim współpracownikom statek - oświadczył.
Współpracownikom... Podobało mu się to kreślenie, trochę
tajemnicze, jednocześnie zawierające informację, że ty, strażniku, jesteś zbyt
mało ważny, by wiedzieć, kim oni naprawdę są. Może powinien zrobić objazdowy
show. Pokazywać się jako wcielenie Valentiego.
Michael był strasznie podniecony. Zobaczy statek. Prawie całe
życie spędził na poszukiwaniach, a on był tutaj.
Strażnik skinął głową i poprowadził ich przez labirynt betonowych
korytarzy, zatrzymując się od czasu do czasu, aby wstukać szyfr. Kiedy dotarli
do wielkich metalowych drzwi, odsunął się. Było oczywiste, że Michael powinien
wykonać teraz jakiś ruch, ale jaki?
- Proszę podejść do czerwonej linii i zdjąć okulary w celu
zeskanowania siatkówki - poinstruował z taśmy kobiecy głos.
Michael przesunął się odruchowo na wyznaczone miejsce, chociaż
wszystko skręcało się w nim ze strachu. Jego oczy rzeczywiście wyglądały jak
oczy Valentiego, ale nie było żadnej szansy, żeby mieli identyczne siatkówki,
to było niemożliwe.
Wiązka promieni laserowych przesunęła się po jego oczach.
- Osoba niezidentyfikowana - rozległ się głos. - Odmowa wstępu.
Strażnik wyciągnął krótkofalówkę i coś do niej zamamrotał. Więc
tak. Byli ugotowani. Musieli natychmiast coś zrobić.
Ray, gotów do akcji, stanął za strażnikiem. Isabel wyglądała
tak, jakby chciała się zmierzyć ze wszystkimi, którzy znajdowali się na
obszarze strzeżonym. Zmrużyła oczy i zacisnęła pięści. Czas zacząć, pomyślał
Michael. I wtedy drzwi się rozsunęły.
- Sprowadzę kogoś, żeby sprawdził ten system - powiedział
zażenowany strażnik.
Czy to naprawdę będzie aż tak łatwe? Michael nie miał powodów do
narzekania.
- Zrób to - zwrócił się do strażnika, przechodząc przez drzwi.
Ray i Isabel szli za nim.
Przed nimi był statek. Lśniący blok metalu, mniejszy, niż się
spodziewał, ale sam jego widok zapierał mu dech w piersiach.
Ten statek zbudowano na planecie należącej do galaktyki, której
ludzie nawet jeszcze nie nazwali. Na nim przybyli tu jego rodzice. I stracili w
nim życie, na początku powrotnej podróży.
Michael mógłby patrzeć na statek godzinami. Na jego niezwykłą
budowę. Nie widział żadnych złączy, śrub. Niczego. Widok metalu przyprawiał o
zawrót głowy. W niektórych miejscach sprawiał wrażenie płynnego, roztopionego,
drgającego życiem.
Isabel trąciła go łokciem.
- Szeryfie, nasz harmonogram jest bardzo napięty.
- To prawda. - Michael podszedł do statku i się zawahał. Gdzie
mogło być wejście? Nie widział żadnej klamki.
Ray wyciągnął rękę, dotknął niewielkiego kółka i wtedy ukazały
się drzwi. Isabel, głęboko wciągnąwszy powietrze, przekroczyła próg.
Michael wszedł za nią. Już dawno przestał wierzyć, że to będzie
możliwe, i oto stał na pokładzie statku. Wyciągnął rękę i przesunął palcami po
ścianie.
Nagle przeszył go ból tak silny, że osunął się na kolana. To
cierpienie pochodziło od Maxa i było najbardziej dotkliwe, jakie do tej pory
odczuwał.
- Szeryfie Valenti, nic panu nie jest?! - zawołał strażnik.
Michael usłyszał szybkie kroki, kiedy chwycił go nowy atak bólu. Poczuł, że
jego twarz... się porusza. Wykrzywia. Nie był w stanie powstrzymać zmian, które
w niej zachodziły. Strażnik złapał go za ramię - i zobaczył twarz. Jego twarz,
nie Valentiego.
***
- Coś się stało - powiedział Alex do Marii.
Valenti wybiegł z domu. Podszedł szybkim krokiem do samochodu.
Jego twarz miała ponury wyraz. Nie wyglądał na człowieka, który wybiera się na
zakupy.
- Co teraz zrobimy?! - zawołała przerażona Maria.
- Pojedziemy za nim - rzekł Alex.
Może się dowiedział, że dziewczyna go zdradza, pomyślał,
czekając, aż samochód Valentiego minie ich kryjówkę. Albo że Kyle został
wyrzucony ze szkoły za palenie skrętów.
Ale to było mało prawdopodobne. Byłby to zbyt wielki zbieg
okoliczności, gdyby któraś z tych rzeczy wydarzyła się właśnie wtedy, kiedy
Michael, Isabel i Ray włamywali się do bunkra.
- Jedź! - krzyknęła Maria. - Stracisz go z oczu.
- Zostaw to mnie - uciął Alex. - Nie chcę, żeby nas zauważył. -
Odczekał jeszcze chwilę, żeby inny samochód oddzielił go od szeryfa, i dopiero
wtedy wyjechał na ulicę.
Valenti jechał w kierunku szosy.
- Wyjeżdża z miasta! Jedzie do bunkra! Mówiłeś, że go
zatrzymasz! Dlaczego go nie zatrzymujesz?! - krzyczała Maria.
- Czekam, aż wjedziemy na pustynię. Tutaj jest zbyt
niebezpiecznie. Nie chcę nikogo przejechać.
- Okay, okay. Okay, przepraszam cię - powiedziała. -Nie miałam
zamiaru krzyczeć. Ja tylko...
- Rozumiem - odpowiedział Alex. - Ja też.
Nie spuszczał wzroku z Valentiego, kiedy dotarli do krańca miasta,
co nie znaczyło, że nie wiedział, dokąd wybiera się szeryf.
- Okay. Zrównam się z nim. A ty krzycz... cokolwiek. Że było
włamanie czy coś takiego. Jakaś sprawa dla szeryfa. Może to wystarczy, żeby go
zawrócić. Plan Wyczyszczenia Bazy Danych jest ścisłą tajemnicą. Valenti musi
udawać, że jest tylko szeryfem. Maria skinęła głową.
- Jestem gotowa.
Chłopak przycisnął pedał gazu i zrównał się z samochodem
szeryfa. Maria wychyliła się przez okno.
- Obrabowano 7-Eleven! - krzyknęła. - Zastrzelono właściciela.
Musi pan wracać. - Schowała głowę do środka. - Nawet się nie odwrócił. Musiał
mnie widzieć, prawda?
- Tak - powiedział Alex. - Czas na plan B.
- To znaczy? - spytała.
- Jeszcze nie wiem. Ale na wszelki wypadek zamknij okno i zapnij
pas.
Kiedy dziewczyna wykonała polecenie, Alex szarpnął kierownicą w
prawo. Zagrzechotało, gdy volkswagen uderzył w wóz policyjny.
Dopiero teraz Valenti zwrócił na nich uwagę. I nie był w dobrym
nastroju. Uderzył Alexa bokiem. Volkswagen stanął w poprzek drogi.
Chłopak spodziewał się, że szeryf skorzysta z tej okazji i
pomknie do przodu. Ale to nie było w jego stylu. Z piskiem opon zawrócił.
- Trzymaj się mocno, on chce nas staranować! - ostrzegł Marię.
Po chwili wóz Valentiego uderzył z całą siłą w tył ich
samochodu, spychając go na pustynię. Szeryf cofnął się, przygotowując się do
kolejnego uderzenia. Alex widział to, ale nie zdążyłby usunąć się z drogi. Nie
miał też szansy obrócić się i zacząć taranować Valentiego.
Przed następnym atakiem zdołał tylko chwycić mocno kierownicę.
- Wąwóz! On nas spycha do wąwozu! - krzyczała Maria, kiedy
szeryf znowu cofał swój samochód.
Wąski kanion nie był bardzo głęboki. Mimo to wcale nie mieli
ochoty się tam znaleźć. Poza tym straciliby wtedy możliwość zatrzymania
Valentiego.
Alex zaklął, obracając kierownicę w lewo i naciskając gaz do
dechy. Zbyt późno, bo otrzymali następne uderzenie i volkswagen przeleciał nad
krawędzią wąwozu.
***
Ból, który odczuwała Isabel, ustąpił. Co to mogło znaczyć? Czy
to, że przestała odczuwać cierpienie Maxa, znaczyło... że on nie żyje?
Weź kryształy, nakazała sobie. Masz teraz myśleć tylko o
kryształach. Gdy biegła wąskim przejściem, jej buty cicho stukały po metalowej
podłodze.
Ray mówił, że kryształy trzymano w jednym z wgłębień pod
pulpitem sterowniczym. Ale gdzie był ten pulpit sterowniczy? Gdzie się
podziewali Ray i Michael?
Nie mogła zawrócić, żeby ich odszukać. Jeśli była jedyną osobą,
która dostała się do wnętrza statku, to znaczy, że tylko ona była dla Maxa
jedyną nadzieją.
Żałowała, że nie ma planu wnętrza statku. Był o wiele większy,
niż się to początkowo wydawało, jak gdyby bardziej obszerny w środku niż na
zewnątrz. Przejścia krzyżowały się we wszystkie strony. Nie wiedziała nawet,
czy idzie w dobrym kierunku. Mogła równie dobrze iść w odwrotnym. Wybrała to
przejście tylko dlatego, że było trochę szersze od innych.
Robiło się coraz szersze. Wreszcie dziewczyna dotarła do dużego
pomieszczenia z ogromnymi oknami, przez które jednak nic nie było widać. Nie
wiedziała, czy to jakiś specjalny mechanizm maskujący, czy też coś innego. Ale
to jej nie obchodziło. Nie zauważyła pulpitu sterowniczego, więc niewątpliwie
była w niewłaściwym miejscu.
Z pomieszczenia obserwacyjnego odchodziły jeszcze dwa korytarze.
Wyglądały jednakowo. Isabel wybrała najbliższy, więc musiała biec z pochyloną
głową. Korytarz rozszerzał się coraz bardziej, aż otworzył się na
pomieszczenie, w którym zobaczyła urządzenia podobne do pulpitu sterowniczego.
Dzięki Bogu.
Gdzie są te wgłębienia, o których mówił Ray? Nie widziała
niczego, co mogłoby być nazwane wgłębieniem, otworem, szczeliną czy czymkolwiek
takim. Wsunąwszy palce pod gładki metal, wyczuła małą wypukłość i nacisnęła.
Schowek. Kryształów tam nie było.
Isabel usłyszała nagle jakieś kroki.
- No, nareszcie! - zawołała. - Potrzebna jest mi pomoc.
-Otwierając kolejny schowek, złamała paznokieć.
Zaczęła szukać następnego wgłębienia. Uświadomiła sobie nagle,
że odgłos kroków jest coraz bliższy, ale nikt nie odpowiedział na jej wołanie.
Przeszył ją dreszcz przerażenia. To znaczy, że to nie był ani Ray, ani Michael.
Bardzo jestem mądra, pomyślała. Dałam im znać, gdzie jestem.
Wsunęła obie ręce pod chłodny metal, szukając kolejnego guziczka. Znalazła.
Nacisnęła, ale tu też nie było kryształów.
Kroki się zbliżały. Isabel szybko przesuwała dłonie, zostawiając
na metalu ślady potu. Znalazła nową wypukłość i nacisnęła. Zobaczyła trzy
kryształy, jaśniejące ciepłym blaskiem w przyćmionym świetle pomieszczenia.
Chwyciła je i schowała do kieszeni.
- Zostań na miejscu. Ręce do góry - usłyszała rozkaz. Powoli
uniosła ręce i obróciła się. Strażnik, z karabinem maszynowym, przewieszonym
przez pierś, blokował główne wyjście.
Jej wzrok powędrował do dwóch pozostałych korytarzy. Czy
zdążyłaby uciec, gdyby pobiegła jednym z nich? Czy też był to najlepszy sposób
na to, aby dostać kulę w plecy?
- Podejdź tu. Nie opuszczaj rąk, bo cię zastrzelę - rozkazał
strażnik.
Dziewczyna ruszyła w jego stronę. Będzie musiała go znokautować,
co oznaczało konieczność dotknięcia go, żeby mogła nawiązać łączność.
Czy miał dobry refleks? Czy zorientuje się, że jest w
niebezpieczeństwie, zanim ona odnajdzie arterię w jego mózgu, aby ją ścisnąć?
Dobrze, że nie miała swojej własnej twarzy, i dobrze, że była
ładna. Nie tak ładna, co prawda, jak w swoim prawdziwym wcieleniu, jednak nadal
bardzo urodziwa. To dawało jej przewagę. Facetom nie przychodzi do głowy, że
piękne dziewczyny mogą stanowić śmiertelne zagrożenie. Poza tym to ich
dekoncentruje.
Jeszcze kilka kroków i będzie mogła go dotknąć. Dolna warga Isabel
zaczęła lekko drżeć - tej sztuczki nauczyła się w czwartej klasie. Miała
nadzieję, że strażnik uzna ją za wystraszoną, bezbronną dziewczynę.
Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. Mam nadzieję, że to się
uda, pomyślała. Bo jeśli nie, to jedno z nas opuści bunkier w czarnym worku do
przewożenia zwłok.
Podeszła jeszcze o krok, udała, że się potknęła, i zaczęła padać
z rozpostartymi ramionami. Strażnik wykonał ruch, żeby ją złapać. Kiedy jego
ręka dotknęła jej dłoni, Isabel skoncentrowała się na nawiązywaniu łączności.
Rozpoczął się przepływ obrazów. Dziewczyna pozwalała im
swobodnie przebiegać przed jej oczami. Usłyszała, że serce strażnika zaczyna
bić rytmem jej serca, i zaczęła szybko badać jego ciało... ich ciało.
Znalazła naczynie krwionośne i siłą umysłu ścisnęła molekuły.
Czuła ból i zdziwienie strażnika, ale nie przestawała, dopóki nie upadł na
podłogę.
Isabel przeskoczyła przez niego i pobiegła przejściem, które
prowadziło do pomieszczenia obserwacyjnego. Kiedy się tam znalazła, wybrała
najszerszy korytarz i pognała przed siebie.
Przy drzwiach wyjściowych nagle się zatrzymała, bo usłyszała
odgłosy walki. Podeszła bliżej i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. Serce jej
stanęło, a po chwili załomotało gwałtownie.
Michael i Ray walczyli z pięcioma strażnikami, którzy mieli
paralizatory i używali ich, żeby do siebie nie dopuścić tych dwóch. Jeden ze
strażników leżał bez ruchu na podłodze. Inni musieli się już zorientować, że
dotyk Michaela i Raya stanowi zagrożenie, i nie pozwalali im się do siebie zbliżyć.
Isabel zawahała się. Czy powinna uciekać? Teraz miała ku temu
najlepszą okazję. Jeśli przyjdzie z pomocą Michaelowi i Rayowi, może nie
dotrzeć do Maxa na czas. A oni, we dwóch, powinni dać sobie radę.
Tak, muszę wyjść stąd sama, postanowiła. Zerknęła na wielkie
metalowe drzwi i rzuciła się w ich stronę.
Nie wiedziała nawet, czy strażnicy ją zauważyli, w każdym razie
jej nie gonili. Skręciła za róg i zamarła z przerażenia.
Szeryf Valenti był już w połowie betonowego przedsionka, z
bronią w ręku. Jego szare oczy przywarły do niej.
To była chwila, której Isabel obawiała się przez całe życie.
Kiedy przyjdzie wilk i zaciągnie ją do swojej jaskini. Jedno było dla niej
jasne - nie pozwoli wziąć się żywa.
- Nie chcę cię zastrzelić. Bądź rozsądna. Nie rób nic głupiego -
powiedział Valenti.
Z całą pewnością nie chciał jej zastrzelić. Żywa była dla niego
o wiele cenniejszą zdobyczą. Ale jeśli już musiał ją mieć, to tylko martwą.
Nie bądź szalona, prosił ją cichy, wewnętrzny głosik. Pozwól,
żeby cię złapał. Michael i Ray cię uwolnią. Wiesz o tym. Michael nie pozwoli,
aby Valenti cię tu więził.
Ale Michael może umrzeć, podobnie jak Ray, a ona zostanie na
łasce szeryfa.
Ta myśl przeważyła. Isabel wydała okrzyk gniewu i przerażenia i
rzuciła się w stronę Valentiego.
- Stój! - krzyknął. - Natychmiast!
- Stój - usłyszała inny głos. Ktoś złapał ją za koszulę na
plecach.
Dziewczyna obróciła głowę i zobaczyła Raya.
- Nie strzelaj. Zatrzymujemy się w miejscu - powiedział do
Valentiego.
Ray pozwoli, aby Valenti ją schwytał, przeprowadzał na niej
eksperymenty, a na końcu sekcję zwłok.
Nie! Isabel wyrwała się i ruszyła w stronę szeryfa.
Ray rzucił się do przodu i ją zasłonił. Rozległ się odgłos
wystrzału, upadł i zielono-błękitne plamki jego aury natychmiast poczerniały.
Och, Boże. Och, nie. On nie żyje.
Isabel nie chciała go tak zostawić. Nie chciała, aby Valenti
dostał jego biedne bezbronne ciało. Ale Ray już był martwy. A Max jeszcze żył.
Nie zastanawiała się dłużej. Przebiegła obok szeryfa i skręciła
za następny róg. Zobaczyła kolejne metalowe drzwi. Kiedy znalazła się za nimi,
użyła mocy, aby zamknęły się za nią.
To nie wystarczy, pomyślała. Valenti, mając do pomocy
strażników, nie będzie miał problemu ze sforsowaniem tych drzwi.
Pragnęła jak najszybciej stąd uciec - chodziło o życie Maxa i
jej własne - zmusiła się jednak do pozostania w miejscu. Skoncentrowała się
ponownie na molekułach, wprawiając je w coraz szybszy ruch. Gdy metalowe drzwi
zaczęły się topić, spowolniła ruch cząsteczek. Ochłodzone skrzydła drzwi
wtopiły się w siebie.
Michael potrafi je otworzyć, jeśli zdoła do nich dotrzeć, ale
nikt inny tego nie dokona bez pomocy palnika acetylenowego.
Wreszcie zaczęłaś myśleć, powiedziała do siebie Isabel. Myśl
dalej, bo musisz się stąd wydostać.
Po chwili oparła się o ścianę i przyłożyła dłonie do twarzy.
Czuła, jak skóra i kości poruszają się pod jej palcami, kiedy zmieniała swój
wygląd. Przeobrażała się w znokautowanego przez siebie strażnika.
Dotarła do garażu, wsiadła do wynajętego samochodu i wjechała
windą na górę. Nie minęło kilka minut, jak już gnała przez pustynię.
- Zaczekaj jeszcze chwilę, Max - szeptała. - Zaraz będę.
***
- Max, musisz zaczekać! - wołała Liz. - Michael, Isabel i Ray za
chwilę przywiozą kryształy.
- Tak, Max - wtrącił Alex. Tylko lekkie drżenie głosu zdradzało,
w jak okropnym był w stanie. - Nie możesz się teraz wypisać. Należy mi się od
ciebie nowy samochód. Z poduszkami powietrznymi. Tylko dzięki nim ja i Maria
teraz z tobą rozmawiamy.
Max rozchylił wargi, ale wydobył się z nich tylko jakiś ostry
dźwięk.
Przez umysł Liz przemknęła paniczna myśl: Czy to się nazywa
rzężenie konającego? Ale nie, on jeszcze oddychał. Krótkim, urywanym oddechem,
którego ciężko było słuchać.
- Może powinniśmy pomóc mu usiąść? - spytała Maria. -Myślisz, że
będzie mu wtedy łatwiej oddychać?
Liz nie wiedziała, co robić. Może wezwać karetkę? Daliby mu
tlen, ale na pewno zabraliby go do szpitala. A kiedy Michael, Isabel i Ray
przywiozą kryształy, Maxa już tu nie będzie.
A bez kryształów umrze, czy w szpitalu, czy też w domu.
- Liz - zachrapał Max.
- Jestem tu - powiedziała. - Nie odzywaj się. Szanuj siły.
- Kocham... cię. - Powieki mu opadły.
- Nie! - krzyknęła, łapiąc go za ramiona i potrząsając nim.
Głowa przechylała mu się w przód i w tył. - Nie, Max. Proszę cię, nie.
- Czy on...?! - krzyknęła Maria, odsuwając się od łóżka.
- Zbadaj mu puls - poradził Alex. - Może tylko stracił
przytomność.
Miał rację. Liz nie słyszała już tego przerywanego, okropnego
oddechu, ale może... Może.
Przycisnęła palce do jego szyi, ale ręka się jej trzęsła, a w
uszach miała tylko odgłos łomotania własnego serca. Nie wiedziała.
- Max. Ocknij się. Nie pozwolę, żebyś mnie opuścił! - zawołała.
Delikatnie uniosła mu powiekę. Wydało się jej, że źrenica zareagowała na
światło. - On chyba... On chyba wciąż jest z nami! - zawołała.
- Max, nie odchodź do światłości - krzyknął Alex. Żartował, jak
zwykle, lecz Liz słyszała rozpacz w jego głosie.
- Max, potrzebujemy ciebie - powiedziała błagalnie Maria. - Nie
możesz jeszcze odejść.
Liz usłyszała pisk opon przed domem. Po chwili frontowe drzwi
otworzyły się z głośnym trzaskiem.
- Już tu są! Słyszysz? Wrócili! - zawołała i ponownie popatrzyła
na jego źrenice. Tym razem nie było żadnej reakcji. Ogarnęła ją fala zimna.
- Mam je! - krzyknęła Isabel, wpadając do pokoju.
- Myślę... myślę, że może już być za późno. - Liz przycisnęła
dłoń do klatki piersiowej Maxa. Nie wyczuwała bicia jego serca.
- Trzeba spróbować - zarządził Alex.
Isabel wyciągnęła kryształy z kieszeni i włożyła je do rąk
brata. Zacisnęła mu na nich palce i przytrzymała.
- Musisz nawiązać łączność ze świadomością zbiorową, Max —
powiedziała.
- Proszę cię, Max - błagała Liz. - Nie możesz umrzeć, kiedy przyznałeś
wreszcie, że nie musimy już być tylko przyjaciółmi.
Wszyscy skupili się teraz przy łóżku. Maria popatrzyła na
Isabel; siostra Maxa była blada jak ściana.
- Nie martw się, Izzy. On z tego wyjdzie - szepnęła. - Przywiozłaś
kryształy... on teraz wyzdrowieje.
Isabel spojrzała na Marię rozszerzonymi oczami.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz, bo Valenti ma Michaela —
powiedziała.
Przełożyła: Zuzanna Maj