niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział trzynasty

***13***
Adam wsiadł do jeepa z tostem w ręku i jadł go jeszcze, kiedy wyjeżdżali z miasta. Chleb był dokładnie przesiąknięty roztopionym masłem, a mimo to wydał mu się suchy i bez smaku.
Wracał do bunkra, do miejsca, gdzie nie ma słońca ani trawy, ani żadnego poczucia rzeczywistości. Mimo to odczuwał coś w rodzaju radosnego zadowolenia - formalnie rzecz biorąc, wracał do domu.
- Może powinniśmy teraz podsumować nasz plan? - spytał Alex.
- Och, proszę, nie - zaprotestowała Maria. - Im więcej o tym mówimy, tym wyraźniej
widzę bezplanowość tego całego planu.
- Może jednak uda się nam jeszcze coś wymyślić - zasugerowała Liz.
- Wiadomo, że się nie uda - rzuciła gwałtownie Isabel. - Rozważaliśmy każdą możliwość milion razy.
Adam nie odzywał się. Wszystkie plany były mu najzupełniej obojętne. Nie potrzebował ich - sam wiedział, co należy zrobić.
- Isabel ma rację - odezwał się Max. - Teraz musimy się skoncentrować, a nie rozpraszać nowymi pomysłami.
Adam wychylił się do przodu; chciał dobrze zapamiętać każdy fragment miasta, przez które przejeżdżali. Gromadził wspomnienia z realnego świata, na wypadek gdyby sprawy przybrały zły obrót. Jak najwięcej wspomnień...
Uświadomił sobie nagle, że wcale nie potrzebuje mieć tylu wspomnień. Potrzebował tylko jednego. Gdyby ponownie zamknięto go w bunkrze, chciał zachować w pamięci każdy szczegół twarzy Liz. Obrócił się w jej stronę. Starał się utrwalić w umyśle wygięcie jej górnej wargi, wszystkie odcienie koloru oczu, dokładny zarys włosów, opadających jej na policzek. Wpatrywał się w nią dopóty, dopóki nie nabrał pewności, że nie zapomni nawet pojedynczej rzęsy, i dopiero wtedy przymknął oczy.
Max mówił, że powinni się skoncentrować, i miał rację. Adam postanowił wyobrazić sobie, że wchodzi do bunkra, nie odczuwając strachu.
Czy zobaczę... tatę? - uderzyła go niespodziewana myśl.
Szeryfa Valentiego, poprawił się w duchu. On nie jest twoim ojcem. Jest dla ciebie nikim. Nie możesz pozwolić, żeby powstrzymał cię przed tym, co musisz zrobić. Nie możesz pozwolić, aby cokolwiek mogło cię przed tym powstrzymać.
***
- Chcesz dokończyć grę w szczerość i odwagę? - spytała Cameron.
Dzisiaj będzie ten dzień, przyrzekła sobie w duchu. Dzisiaj poznam nazwiska, na których zależy Valentiemu, i wreszcie stąd wyjdę. Zbyt wiele kosztowało ją udawanie, że jest przyjaciółką Michaela, podczas gdy gotowa była go zdradzić. Najwyższy czas położyć temu kres.
- Skąd można wiedzieć, kiedy skończyło się grę? - spytał Michael. - Przecież nikt nie dostaje punktów i nikt nie wygrywa.
- Jednak ktoś przegrywa. Ile razy grałam w szczerość i odwagę, ktoś się zawsze załamywał i zaczynał płakać. A to oznaczało koniec gry.
- Bezlitosna gra - zauważył.
Nie wiesz nawet, o co tu chodzi, pomyślała.
- Okay, to moja kolej - powiedziała. - Jak się dowiedziałeś, że jesteś kosmitą? Szczerość czy odwaga?
To był dobry kierunek, chyba że Michael wybierze odwagę. Może ten cały pomysł z grą w szczerość i odwagę był błędem.
- Zacząłem sobie uświadamiać, że potrafię robić rzeczy, których inni ludzie nie są w stanie dokonać. Potem zobaczyłem fotografie kawałków metalu, które znaleziono w miejscu katastrofy. Zauważyłem, że są oznakowane w podobny sposób jak mój inkubator, i powoli zacząłem się domyślać prawdy.
- Więc tak zwana tajemnica Roswell była rzeczywistym wydarzeniem? - zaciekawiła się Cameron. - Zawsze myślałam, że to tylko taki chwyt, żeby sprzedać dużo podkoszulków i kosmicznych akcesoriów.
Nie mogę uwierzyć, że tak tu sobie siedzimy i rozmawiamy o tajemnicy Roswell, pomyślała. To chyba jakiś żart albo pokrętny test.
A może Michael jest aktorem, a Valenti i ten lekarz monitorują jej reakcje i sprawdzają, czy potrafi uwierzyć w te nieprawdopodobne historie, które on jej opowiada.
Tak, to na pewno jest test. Dziewczyna rozluźniła się. Jeśli to jest tylko sprawdzian, to informacja, której dostarczy Valentiemu, nie ma istotnego znaczenia. Jeśli uda jej się uzyskać tę wiadomość, to inni aktorzy, którzy są przyjaciółmi Michaela, nie zostaną wtrąceni do bunkra. Wymyślą zaraz nowe doświadczenie, Michael odegra w nim swoją rolę, a Valenti i lekarz będą spisywać rezultaty.
- Tak, to się na prawdę wydarzyło - powiedział Michael.
- A więc masz przeszło pięćdziesiąt lat - stwierdziła. Ciekawe, jaką znajdziesz na to odpowiedź, młody aktorze, pomyślała.
- Nie lubisz starszych panów? - spytał, przeczesując palcami sterczące czarne włosy. - Wydostałem się z inkubatora dopiero dziesięć lat temu. Wyglądałem wtedy na siedmioletnie dziecko. Teraz ty powiedz, ile mam lat.
On nie kłamie, pomyślała Cameron.
Wmówiłaś sobie, że kłamie, bo sama tego chciałaś, powiedziała sobie w duchu. W ten sposób rozgrzeszasz się z własnych kłamstw.
- Twoja kolej - zwróciła się do Michaela. Chciała jak najszybciej zakończyć tę grę i uzyskać potrzebne informacje. Czuła, że musi się spieszyć, bo za chwilę nie będzie już w stanie zmusić się do tego.
- Kilka dni temu chciałem cię pocałować, a ty się ode mnie odsunęłaś. Dlaczego? Szczerość czy odwaga? - Szare oczy Michaela błyszczały.
- Szczerość - odpowiedziała Cameron. - Wiem, że kiedy kogoś dotkniesz, to możesz odczytać jego myśli, i nie chciałam, żebyś poznał moje.
- To nie myśli, raczej obrazy, fragmenty wspomnień - sprostował. - I tak nie zrobiłbym tego.
- To nie dzieje się automatycznie?
- Nie. A u ciebie?
- U mnie? - Cameron zapomniała na chwilę o swoich rzekomych zdolnościach telepatycznych. - Ja, hm, nie... ja muszę to dopiero w sobie wzbudzić.
- Czy tylko dlatego się odsunęłaś? - spytał Michael. Jeśli powiem tak, to on będzie chciał mnie pocałować, pomyślała Cameron. Wtedy wycofam się chyba ze swojej szpiegowskiej misji.
Powiedz, że nie, nakazała sobie w duchu. Powiedz, że odsunęłaś się z innego powodu. Powiedz, że masz chłopaka. Powiedz, że boli cię głowa. Powiedz cokolwiek.
- Tak - przyznała.
Michael pochylił się nad nią. Odsuń się od niego, ta myśl przebiegła jej nagle przez głowę. Jeszcze nie jest za późno, odsuń się. Jeśli się z nim pocałujesz, to wpadniesz w pułapkę.
Wyciągnęła rękę, wsunęła palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie. Kiedy wargi Michaela odnalazły jej usta, Cameron nie pamiętała już o niczym poza tym pocałunkiem.
Odsunęła się nagle. Nadszedł właściwy moment. Teraz Michael potrafi całkowicie się przed nią otworzyć. Czuła to.
- Nie przypuszczałam, że ktoś, kto wie, jaka jestem naprawdę, chciałby mnie pocałować - powiedziała. Nie miała zamiaru zadawać mu bezpośrednich pytań. Wiedziała, że wyzna jej wszystko z własnej woli.
- Nie spotkałaś nikogo, kto... byłby do ciebie podobny? - spytał Michael.
- Nie - odrzekła. Skręcał się jej żołądek, ale zignorowała ból.
- Mnie było o wiele łatwiej niż tobie - zauważył. No, dalej, ponaglała go w myślach.
- Miałem Maxa i Isabel. Oni są... tacy jak ja - ciągnął. - Chociaż ich rodzice są zwykłymi ludźmi. Evansowie są wspaniali. Mnie też uważają za syna.
Koniec gry. Właśnie te nazwiska były jej potrzebne. Poczuła ponownie ucisk w żołądku.
- Nic ci nie jest? - spytał Michael.
- Nie... nie - odparła. - Właściwie jest mi trochę niedobrze - dodała. - Może strażnik będzie mógł mi przynieść jakieś lekarstwo.
Wolno podniosła się z łóżka i zastukała w drzwi celi.
- Źle się czuję - powiedziała do strażnika, który otworzył drzwi.
- Chodź ze mną - polecił.
- Dokończymy gry później, kiedy poczujesz się lepiej ! - zawołał za nią Michael.
- Okay - odrzekła, nie odwracając głowy.
Nie pozwoliła sobie na ostatnie spojrzenie. I bez tego będzie miała czym się zadręczać. Nie odrywała więc oczu od pleców strażnika, który prowadził ją do biura Valentiego.
- Chcę pięć tysięcy dolarów i chcę, żeby pan zawiadomił moich rodziców, że jadę do Nowego Jorku - oświadczyła, siadając przed biurkiem szeryfa. Chciała to załatwić natychmiast, zanim ogarną ją wątpliwości.
- A ty w tym czasie będziesz w drodze do Kalifornii, jak przypuszczam - rzekł Valenti.
Nie odezwała się. Szeryf powinien pamiętać, że ostatnim razem to ona pokonała go milczeniem.
- Dam ci dwa i pół tysiąca dolarów. Więcej nie dostaniesz. Musisz mi tylko podać nazwiska.

- Pozostali kosmici to Max i Isabel Evansowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz