środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział piąty

***5***
- A teraz chcę, żebyś nawiązał łączność z Billem i spróbował opisać, jak wygląda jego matka - polecił doktor Doyle.
- A co dostanę, jak mi się uda? - mruknął Michael. Tylko Adam wykonywał z entuzjazmem wszystkie polecenia lekarza. Testy były dla niego zabawą, podobnie jak gra w ósemki. Nie było w tym nic dziwnego. To była jedyna znana mu rzeczywistość.
- Może jesteś zmęczony? Chciałbyś odpocząć? - Lekarz zwrócił się do Michaela.
- Nie. Zaczynajmy - odpowiedział chłopak. Dotknął ręki Billa i zaczął głęboko oddychać, starając się nawiązać łączność. No dalej, Bill, zróbmy to, zachęcał go w myślach. Po chwili jego umysł zaczął odbierać obrazy - stłuczona szklanka z rozlanym sokiem pomarańczowym na posadzce, niezdarny nastolatek, przypinający dziewczynie bukiecik do sukni, trumna, którą opuszczano do grobu.
Sekwencje obrazów przesuwały się bardzo szybko, ale doktor Doyle chciał, żeby Michael skupił się na konkretnym zadaniu. To było trudne, nigdy przedtem nie próbował odczytywać cudzych wspomnień. Skoncentrował się na jednym z szybko przebiegających obrazów i udało mu się go zatrzymać.
To był samochód, Plymouth Barracuda. Kiedy Max zaczął go uważnie oglądać, otrzymał dodatkowe informacje. W jakiś sposób wiedział już, że to był samochód babki Billa. Chłopak nazywał ją Honey, ponieważ starsza pani uważała, że słowo „babka” postarza. Honey i Bill wybrali się tym autem do Vegas, kiedy ten miał dziesięć lat i sześć miesięcy. Babka wprowadziła go ukradkiem do kasyna, gdzie, po wrzuceniu pięciu centów do automatu, wygrał pięć dolarów.
Wzruszający obrazek, pomyślał Michael. Ale jego zadaniem było zdobycie informacji, jak wyglądała matka Billa. Przesunął klatkę tego wyimaginowanego filmu, żeby zobaczyć inne obrazy, lecz przed jego oczami ukazał się tylko wizerunek kota z oderwanym uchem, szeryf Valenti i stewardesa.
Pokaż się, mamo, gdzie się chowasz? - Michael ponaglał ją w duchu. Ale ktoś oderwał jego dłoń od ręki Billa i łączność została przerwana.
- Czy udało ci się zobaczyć jego matkę? - spytał doktor Doyle.
Chłopak potrząsnął głową.
- Nie potrafię kontrolować tego, co widzę - powiedział.
Chętnie prowadziłby dalej tę grę, dla własnych celów. Może udałoby mu się wtedy znaleźć sposób na uzyskanie konkretnej informacji zamiast bezładnego przepływu obrazów. Nie miał jednak zamiaru naprowadzać tych facetów z Planu Wyczyszczenia Bazy Danych na ślad takich możliwości. Wielki Brat chętnie wykorzystałby tę technikę dla własnych celów.
Doktor Doyle zanotował coś w notesie.
- Adam też nie jest w stanie dokonać selekcji przypływających do niego informacji - powiedział. - Chciałbym jednak powtórzyć ten test. Tym razem mógłbyś najpierw nawiązać łączność z Adamem, a potem włączyć w to Billa.
Adam rzucił Michaelowi pytające spojrzenie. Ten skinął głową, chociaż wiedział, że nie jest to dla niego bezpieczne. Nie miał jednak wyjścia. Gdyby odmówił, „tato Valenti” kazałby przywiązać go do stołu, żeby umożliwić „synowi” nawiązanie z nim łączności.
Gdy Adam dotknął jego nadgarstka, do Michaela natychmiast zaczęły napływać obrazy. Chwycił za rękę Billa, zmieniając tym samym przepływ informacji. Teraz otrzymywał przekaz tylko od Billa.
No więc szukajmy matki Billa, pomyślał Michael, ale ta wyimaginowana taśma filmowa przesuwała się tak szybko, że widział tylko zamglone kolory. Nagle ukazał mu się jeden wyraźny fragment, zajmując całe pole widzenia. Cześć, mamo, pozdrowił ją w duchu.
Szybko zaczęły też napływać informacje, ale doktor Doyle przerwał łączność, zanim zdołał je odebrać.
- Pachniała cytrynami - oświadczył Adam. Doktor Doyle rzucił Billowi pytające spojrzenie.
- Tak. Lubiła cytrynowe szampony - przyznał chłopak.
Michael czuł, że rozpiera go energia. Wielokrotnie nawiązywał łączność z Maxem i Isabel. Jednak nigdy przedtem nie komunikował się z kosmitą w celu uzyskania konkretnej informacji. Odkrywał nowe, nieznane mu dotąd możliwości.
- Spróbujmy jeszcze raz. Tym razem chciałbym się dowiedzieć, czy uda się wam zdobyć szyfr, który otwiera drzwi laboratorium. Jeśli tak, to zmienimy go. - Doktor Doyle roześmiał się cicho.
Powinieneś mieć własny program w telewizji, doktorku, pomyślał Michael. Widzowie pękaliby ze śmiechu.
Drzwi laboratorium otworzyły się w chwili, kiedy Adam wyciągał rękę, żeby dotknąć Michaela. Wszedł szeryf Valenti, a za nim dziewczyna, która zajmowała przeciwległą celę.
- To Cameron Winger, o której już panu mówiłem. - Szeryf zwrócił się z tą informacją do lekarza. - Chciałbym się dowiedzieć, jak można wykorzystać jej zdolności parapsychiczne w połączeniu z ich umiejętnościami. - Wskazał ruchem głowy Michaela i Adama. - Spodziewam się, że przygotował pan odpowiednie testy.
Zdolności parapsychiczne, czy to jest ESP, percepcja pozazmysłowa, czy jeszcze coś innego? - Michael zadał sobie w duchu pytanie.
- Naturalnie - szybko odpowiedział doktor Doyle. - Podejdź tu i usiądź pomiędzy Michaelem i Adamem - zwrócił się do dziewczyny.
- Jaka jest ich rola? - spytała, zerkając na nich ciekawie.
- Nie powinnaś odzywać się niepytana - skarcił ją szeryf.
- Okay. Kiedy zapiszczę jeden raz, to będzie oznaczać „tak”, a na „nie” zrobię to dwukrotnie. W porządku? - Cameron usiadła obok Michaela. - Jak masz na imię? Mickey?
- Aha. A ty Minnie, prawda?
- Nie. Sztuczna inteligencja. Forum możnych tego świata o północy. W mojej celi - szepnęła, nachylając się do niego.
Poczuł jakiś znajomy zapach. Co to mogło być? Po chwili zorientował się, że był to zapach plaży. Ona pachnie tak samo jak plaża, pomyślał. Był nad morzem tylko raz, na wakacjach z Evansami. To był najpiękniejszy tydzień w jego życiu. Głęboko wciągnął powietrze, starając się jednak robić to dyskretnie. To był wspaniały zapach.
- Muszę was prosić, żebyście ze sobą nie rozmawiali. - Doktor Doyle rzucił szeryfowi niespokojne spojrzenie. - Będziecie wykonywać teraz ćwiczenia z zakresu telepatii i nie powinniście nic o sobie wiedzieć, bo to może zafałszować wyniki.
- Spodziewam się, że jeszcze dzisiaj otrzymam od pana wyczerpujące sprawozdanie. - Valenti szykował się już do wyjścia.
- Tatusiu! - zawołał podniecony Adam. - Michael i ja nawiązaliśmy kontakt, a potem podłączyliśmy się do Billa. Po dwóch sekundach już widzieliśmy jego matkę.
- To bardzo dobrze - powiedział Valenti słodkim głosem przedszkolanki.
- Tak, bardzo dobrze, dziecino - sparodiował go Michael.
- Pilnuj się, Michael. Mamy tutaj odpowiednie kary za złe zachowanie - ostrzegł go szeryf. Popatrzył na niego chłodnym wzrokiem, po czym odciągnął lekarza na bok i szeptem wydawał mu jakieś polecenia.
Michael czuł, jak wzbiera w nim gniew. „Tatusiu!”, tego już było za wiele. Adam patrzył na tego złego człowieka z wyrazem uwielbienia na twarzy. Michael nie mógł tego znieść. Chłopak powinien dowiedzieć się prawdy o „tatusiu Valentim”. Gdyby Adam nawiązał łączność...
- Adamie - odezwał się łobuzerskim tonem. - Zagraj w tę grę z tatą Valentim. Wiem, że to nie jest zabawa dla tatusiów, ale jemu na pewno się spodoba.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i rzucił w stronę szeryfa. Zanim Valenti zdołał zareagować, chwycił go za rękę.
Michael wiedział, w którym momencie Adam nawiązał łączność, bo z gardła chłopaka wydobył się przeraźliwy, mrożący krew w żyłach krzyk.
***
- Gdyby Michael wyjawił Valentiemu prawdę o Maksie i Isabel, już by ich tu nie było. - Alex popatrzył na przyjaciół, zgromadzonych w salonie Evansów. Najwyraźniej podzielali jego zdanie.
Zatrzymał wzrok na Isabel. Dlaczego siedziała w fotelu? Kiedy tylko weszli do pokoju, rzuciła się tam prawie biegiem. Alex nie żądał, żeby się do niego bez przerwy tuliła, chociaż nie miałby nic przeciwko temu, ona jednak wyraźnie go unikała.
Zbyt długo przebywałem w towarzystwie Liz i Marii, powiedział sobie w duchu. Zaczynam reagować jak dziewczyna. Faceci nie zajmują się takimi drobiazgami. Muszę się pilnować, bo inaczej zacznę tęsknić za filmami z Meg Ryan, a potem...
- Nie rozumiem, po co w ogóle o tym rozmawiamy - odezwała się Isabel, przerywając bieg jego myśli. - Michael nigdy by nie udzielił Valentiemu żadnych informacji na nasz temat.
- To jest troszkę... hm... naiwne rozumowanie. Nie uważasz? - spytał Alex. - Szeryf ma sposoby, żeby zmusić ludzi do mówienia. Jestem pewien, że sam zacząłbym śpiewać i powiedziałbym mu wszystko, co by tylko zechciał usłyszeć.
- Tak, ale ty nie jesteś Michaelem - rzuciła Isabel. Uuuuu. To był duży cios, nawet dla męskiego umysłu.
Jakby Michael był tak odporny, silny i odważny, że Alex nie mógłby nawet marzyć, aby się z nim równać.
To mogła być prawda, ale... Ale Isabel była jego dziewczyną i czy to nie powinno oznaczać, że...
- Kiedy ruszamy Michaelowi na ratunek? - spytała Maria i Alex skupił się ponownie na rozmowie. - Minęły już trzy dni.
- Nie wydaje mi się, żeby trzy dni były wystarczająco długim okresem. - Liz starała się ratować sytuację.
- Po ostatnich wydarzeniach na pewno będą przygotowani na próby ucieczki - dodał Max.
- Masz rację. Uważam, że jest jeszcze za wcześnie - przyznał Alex.
- Ty uważasz! - wybuchnęła Isabel. - Słyszymy ciągle tylko o tym, co ty uznajesz za stosowne. A nasze zdanie już się nie liczy?
To tylko chwilowy atak złości, perswadował sobie Alex. To zresztą zrozumiałe, przecież Michael jest dla niej kimś w rodzaju brata. Trzeba ją jakoś ugłaskać.
- Max, Liz i Maria już wyrazili swoją opinię - odezwał się beznamiętnym tonem. - A ty? Jak myślisz, co powinniśmy zrobić?
Isabel wahała się przez chwilę.
- Uważam, że powinniśmy zaczekać - odparła cichym głosem.
W salonie zapadło milczenie. Alex słyszał tykanie kuchennego zegara.
- Więc zaczekamy - stwierdził Max. - Przez ten czas będziemy obmyślać, jak dostać się do bunkra. Musimy być na wszystko przygotowani.
Maria wstała z krzesła.
- Muszę iść do domu. Mama wciąż wykorzystuje swoją sytuację rozwódki i biega na randki. Chcę sprawdzić, czy znowu nie dobrała się do moich rzeczy.
- Może popracujemy teraz nad biologią? - Liz spojrzała na Maxa pytającym wzrokiem.
- Oczywiście - odpowiedział i natychmiast poszli do jego pokoju.
Alex i Isabel zostali sami. On wolałby jednak, żeby ktoś z nimi był, chociaż zwykle miał zupełnie odwrotne pragnienia.
Isabel nie zrobiła żadnego ruchu, żeby usiąść przy nim na kanapie, nawet na niego nie patrzyła. Wpadła w panikę, tłumaczył sobie w duchu. Myśli nie tylko o tym, co się dzieje z Michaelem, ale i o tym, co może się przydarzyć jej.
Podszedł do niej i usiadł na poręczy fotela, ale dziewczyna nie podniosła nawet wzroku. Delikatnie odgarnął jej włosy z czoła.
- Wiem, że się boisz...
Isabel zerwała się na nogi, gotowa do walki.
- Nie masz pojęcia, co czuję! - krzyknęła.
- Więc mi powiedz - poprosił.
Słyszał histeryczne nuty w jej głosie i chciał zażegnać wybuch.
- Dlaczego miałabym to zrobić? To, że parę razy gdzieś z tobą poszłam, nie daje ci prawa do poznania każdej mojej myśli!
***
- Chyba nie powinniśmy tego słuchać - powiedział Max, zamykając drzwi pokoju.
- Na pewno nie - przyznała Liz. Cokolwiek się tam działo, to była sprawa pomiędzy Alexem i Isabel, którzy najwyraźniej nie potrzebowali słuchaczy. Usiadła na łóżku Maxa i wyciągnęła z plecaka podręcznik biologii. - Nie przeczytałam jeszcze żadnego rozdziału. A ty?
- Nie. Ja stale...
- ... myślę o Michaelu - dokończyła za niego. - Jak on się czuje? To znaczy, jakie odbierasz od niego sygnały?
- Gniew. Dużo złości i frustracji, ale żadnego bólu i niewiele strachu. Chyba dobrze go traktują - powiedział Max. - Jednak stale go tam widzę. To mnie doprowadza do szaleństwa. Ja powinienem być teraz w bunkrze. Ja potrzebowałem tych kryształów.
- Michael i Isabel też będą ich potrzebować - przypomniała mu Liz. - Tak się złożyło, że ty pierwszy musiałeś przejść przez akino.
- Wiem, wiem. Staram się to sobie powtarzać.
- Mam coś dla ciebie - oznajmiła Liz, grzebiąc w plecaku. Po chwili wyjęła z niego gumową opaskę. - Wypróbuj to.
- Co mam z tym zrobić? - Chłopak był zdumiony.
- Włóż opaskę na nadgarstek. Za każdym razem, kiedy zaczniesz myśleć, że wszystko stało się z twojej winy, pstryknij opaską, aby się od tego uwolnić. Tak robiła moja mama, kiedy chciała rzucić palenie.
Max wsunął opaskę na nadgarstek i pstryknął nią.
- To kłuje.
- Na tym to polega. Ma cię wytrącić z toku twoich myśli czy coś w tym rodzaju. Jest jeszcze jedna metoda, którą powinieneś wypróbować - dodała Liz poważnym tonem, nie mogąc się jednak powstrzymać od uśmiechu. - Eksperymentalna.
- Mam nadzieję, że ta metoda nie ma nic wspólnego z placentą. Teraz każdy nowy sposób leczenia obraca się wokół placenty. Czy słyszałaś, jak mówili w dzienniku telewizyjnym, że krew z łożyska może służyć jako substytut szpiku przy transplantacjach?
- To nie ma nic wspólnego z placentą - obiecała mu Liz. - Tu chodzi tylko o to, żebyś mnie pocałował za każdym razem, kiedy ogarnie cię poczucie winy.
- Hmmm... - Max zawahał się. - Chyba powinienem nabrać zaufania do tych nowych eksperymentalnych kuracji - dodał, przesuwając dłonią po karku dziewczyny. - Czuję, że zaczyna mnie ogarniać poczucie winy.
- Naprawdę? - Liz zarzuciła mu ramiona na szyję. - Zobaczmy, czy metoda Liz Ortecho daje dobre rezultaty.
Pocałowała go mocno w usta. Wciąż była zdumiona faktem, że może całować Maxa, kiedy tylko zechce. To była jedyna pozytywna rzecz, wynikająca z jego choroby. Kiedy poważnie zapadł na zdrowiu, zrozumiał wreszcie, jak bezsensowny był pomysł, żeby pozostali „tylko przyjaciółmi”.
Liz odchyliła nieco głowę.
- Pomogło? - spytała, muskając go lekko wargami.
- Pomogło. Nawet bardzo. Ale czuję się winny z jeszcze jednego powodu. Wczoraj wieczorem zjadłem ostatnie kokosowe ciasteczko. A mój tata uwielbia kokosanki.
Zaczęli całować się znowu, a po chwili Max osunął się na łóżko, pociągając za sobą Liz. Jej długie włosy całkowicie zasłoniły ich twarze.
Kiedy całował ją w szyję, zapomniała o całym świecie. Istniał tylko Max, a wszystko inne nie miało żadnego znaczenia.
Usłyszała trzask frontowych drzwi i szybkie kroki w holu. Wydawało jej się, że słyszy też płacz Isabel.
- Może powinniśmy do niej pójść? - spytała.
- Za chwilę. Teraz pewnie chce być sama. Poza tym znów czuję się winny. To nie w porządku, kiedy Isabel kłóci się ze swoim chłopakiem, a ja siedzę z tobą w sypialni.

- Tak - szepnęła Liz. - Ja też się czuję trochę winna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz