sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział jedenasty

***11***
Co tam pełza po ziemi? Jaszczurka? Nie, to ten wielkoduszny chłopak, Alex Manes.
Tak, to był on. Kto inny zgodziłby się na to, żeby razem z Isabel podjąć obserwację bunkra po tym, jak kilka dni wcześniej pokazała mu drzwi? Inni faceci przeklinaliby ją w żywy kamień, wydłubywali oczy z jej fotografii i w rozmowach z przyjaciółmi nazywali obrzydliwą sekutnicą. A wielkoduszny chłopak przełknął to wszystko i powiedział, że naturalnie, jeśli Isabel chce, żeby spędził z nią kilkanaście godzin, skulony za jakimiś kolczastymi krzakami w ciasnym wąwozie, to chętnie to zrobi. Z uśmiechem na twarzy.
Pociągnął łyk wody z butelki. Bez względu na to, ile pił, czuł, że poci się coraz bardziej.
- Słuchaj, Alex, chciałam o czymś z tobą porozmawiać - odezwała się Isabel. - O tym, co ci ostatnio powiedziałam, że powinniśmy przestać się spotykać.
Skinął głową, chociaż z tego, co sobie przypominał, to się odbyło w trochę inny sposób. Po pierwsze, Isabel nie mówiła, tylko wrzeszczała. A to, co wywrzeszczała, wcale nie miało tak eleganckiej formy.
- Chcę tylko, żebyś wiedział, że tak naprawdę nie chodziło o ciebie - ciągnęła. - Miałeś rację, że jestem w okropnym stresie z powodu Michaela i całej reszty. A teraz jest jeszcze Adam, którym trzeba się zająć. Nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić i nie potrafię teraz z nikim być. Nawet z kimś tak fajnym jak ty.
Wielkoduszny chłopak miał teraz swoją szansę. Zdobył się nawet na uśmiech, mówiący: „wszystko wybaczone”, otworzył usta, żeby powiedzieć coś, co poprawiłoby jej samopoczucie po tym, jak go puściła kantem - ale nie wydobył głosu.
- Gdyby to był inny okres w moim życiu... - mówiła dalej. Ale Alex nie mógł już tego słuchać.
Taka pociecha nie była mu potrzebna. To jasne - Isabel to piękna dziewczyna, której nie potrafił się oprzeć. Ale była również potworną egoistką, zepsutą, zarozumiałą, bezmyślną... pohamował się. Potrzebny mu będzie komputer, żeby mógł zrobić dokładną listę.
- Wiesz co, Isabel? Nie powinnaś się tym martwić. Jeśli o mnie chodzi, to nie ma sprawy - powiedział. - W gruncie rzeczy świetnie się stało. Wybawiłaś mnie z kłopotu, sam się zastanawiałem, jak z tobą zerwać w delikatny sposób.
***
- Mamy się tam włamać? - Maria wpatrywała się w dom szeryfa.
- Nie uważam, żeby włamanie było konieczne - powiedziała Liz. - Założę się, że od tyłu są otwarte drzwi, a przynajmniej okno. Tak jak w moim domu.
- Może zaczekamy na Kyle'a, żeby nas wpuścił - zaproponowała Maria. - Będzie szczęśliwy, że do niego przyszłaś.
- Nie sądzisz, że mógłby uznać to za podejrzane po tym, jak mówiłam mu ze cztery tysiące razy, żeby się ode mnie odczepił? - spytała Liz. - Poza tym on wie, że jestem z Maxem.
- Nie wydaje mi się, żeby Kyle potrafił myśleć mózgiem, kiedy jesteś w pobliżu. - Maria się uśmiechnęła.
- Masz zboczoną wyobraźnię. - Jej przyjaciółka skrzywiła się z odrazą. Po chwili głęboko zaczerpnęła powietrza. - Jesteś gotowa?
- Chyba tak. Mam tylko jeden problem. Nie mogę ruszyć się z miejsca - powiedziała Maria.
- Robimy to dla Michaela - przypomniała jej Liz.
- Och, teraz ty... to nie było fair.
- Ale poskutkowało. Zachowujmy się tak, jakbyśmy były zaproszone, i wchodźmy boczną furtką.
- Myślisz, że Isabel zacznie chodzić z Michaelem, teraz, kiedy zerwała z Alexem? - wyrzuciła z siebie Maria. To pytanie wyrwało się jej całkiem niespodziewanie. Co prawda już od dawna chciała porozmawiać na ten temat z przyjaciółką, tłumaczyła sobie jednak, że w ogóle nie powinna o tym myśleć. Teraz najważniejszą sprawą było uwolnienie Michaela. Zastanawianie się nad tym, z kim będzie chodził, kiedy wróci do domu, było po prostu nieprzyzwoite.
Nie mogła się jednak od tego powstrzymać. Oczywiście, pragnęła, żeby Michael zdrowy i cały wrócił do domu. To było najważniejsze - nawet gdyby miał się związać z Isabel.
Maria zwinęłaby się tylko w mały kłębuszek i umarła, gdyby tak się stało.
Liz poprowadziła ją boczną furtką i usiłowała otworzyć drzwi z tyłu domu, były jednak zamknięte.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie - nalegała Maria, kiedy obchodziły dom dokoła.
- Nie odpowiedziałam, bo nie wiem, co odpowiedzieć. - Liz próbowała otworzyć szklane drzwi, które prowadziły do pokoju stołowego. - Może się tak stać, ale trzeba zaczekać i zobaczyć, jak się sprawy potoczą, i nie myśleć zbyt wiele naprzód. Powiedziałaś Michaelowi o swoich uczuciach, więc jeśli nic z tego nie wyjdzie, to przynajmniej nie będziesz się musiała zastanawiać, jak by się zachował, gdyby wiedział, że go kochasz.
Więc tak, jeśli wybierze Isabel, to będę pewna, że wiedział, iż go kocham, i totalnie to zignorował, pomyślała Maria.
Jej przyjaciółka mocowała się tymczasem z przesuwanymi szklanymi drzwiami salonu. Rozsunęły się po chwili.
- Jesteśmy w środku - oznajmiła.
Maria wytężała słuch, ale w domu panowała cisza. Były prawie pewne, że nikogo nie zastaną, i chyba miały rację.
- Wchodźmy już, bo za chwilę wrosnę w ziemię ze strachu - szepnęła.
- Jeśli Valenti ma tu swoje biuro, to pewnie po tamtej stronie holu - powiedziała Liz.
Jej przyjaciółka skinęła tylko głową i skręciła w prawo. Dom wygląda jak hotel, pomyślała, zerknąwszy przez otwarte drzwi w stronę sypialni. Całkowicie bezosobowy. Właściwie gorszy niż hotel. W hotelach zwykle wiszą na ścianie jakieś kiczowate obrazy. Tu ściany były nagie.
Następne drzwi były zamknięte, lecz kiedy Maria nacisnęła klamkę, otworzyły się.
- Świetnie, biurko, komputer, szafka na akta - powiedziała.
- Segregatory czy komputer? - spytała Liz.
- Segregatory - postanowiła Maria. Podeszła do niskiej szafki z trzema szufladami i usiadła na podłodze. Wyciągnęła górną i cała szafka omal się na nią nie przewróciła. Podparła ją jedną ręką, a drugą wyciągnęła pierwszy segregator. Były tam papiery szkolne Kyle'a, świadectwa szczepień, nic ciekawego.
W drugim segregatorze również nie było niczego, co mogłoby być dla nich użyteczne. Zawierał anulowane czeki i stare rachunki. W trzecim - zeznania podatkowe; w czwartym - świadectwo urodzenia Valentiego, umowa dzierżawy domu i kopia dowodu rejestracyjnego samochodu.
- On ma na drugie imię Elmer. Jak można się bać faceta, który ma na imię Elmer? - Zaczęła krztusić się ze śmiechu.
- Przestań - błagała ją przyjaciółka.
Maria zacisnęła zęby. Usiłowała się opanować i pomyśleć o jakimś smutnym wydarzeniu. Nagle usłyszała coś, co wywołało u niej kolejny atak śmiechu. Był to dźwięk otwieranych drzwi.
Liz zacisnęła dłoń na jej ustach. Maria zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Po chwili histeryczny chichot zamarł jej w gardle. Odsunęła rękę przyjaciółki.
- Ten ktoś poszedł chyba do kuchni - szepnęła Liz. - Jeśli będziemy trzymać się prawej strony holu, prześlizgniemy się do salonu i wyjdziemy po cichu.
Maria skinęła głową. Przeszła do holu i zaczęła przesuwać się pod ścianą, nie odrywając oczu od podłogi.
Nagle Liz chwyciła ją za rękę. Maria podniosła głowę i zobaczyła Kyle'a Valentiego.
Serce podeszło jej do gardła i zatrzymało się tam. Czuła je wyraźnie. Przynajmniej uchroniło ją od napadu histerycznego śmiechu.
- Co tu, u diabła, robicie? - spytał chłopak.
- My... hm... dekorujemy domy wszystkich piłkarzy. Rozumiesz, to taka niespodzianka, żeby... zdopingować naszych chłopców przed następnym meczem. - Maria pokazała mu swoją wypchaną, szydełkową torbę. - Mam tu bibułkę i wszystko, co trzeba.
- Nie należę do drużyny piłkarskiej - poinformował ją Kyle, krzyżując ręce na piersi.
- Hm, hm, hm. - Z trudem przełykała ślinę, usiłując zepchnąć w dół serce, które nadal tkwiło jej w gardle.
- Naprawdę? To wszystko moja wina! - zawołała Liz. - Zawsze mi się wydaje, że należysz do drużyny piłkarskiej. Pewnie dlatego, że jesteś taki duży i silny. W takim razie chodźmy poszukać innego domu. - Złapała przyjaciółkę za ramię i pociągnęła za sobą. Wybiegły frontowymi drzwiami i zatrzymały się dopiero za rogiem.
- Patrzyłaś Kyle'owi w oczy, mówiąc: „jesteś taki duży i silny”? - wydyszała Maria.
- Trudno mi się było na to zdobyć. Ale przynajmniej udało się nam zobaczyć biuro szeryfa.
- Niestety, nic nie udało się nam znaleźć. - Maria westchnęła. - To znaczy, ja niczego nie znalazłam.
- Ja też nie. Mam nadzieję, że nasi przyjaciele mieli więcej szczęścia.
***
Max zerknął na Adama. Czy można go nazwać czarującym chłopakiem? Ponownie obrzucił go wzrokiem. Nie musiał patrzeć stale na drogę. Szosa biegnąca przez pustynię była prawie pusta.
Jednak bez względu na to, ile razy na niego spoglądał, nie mógł się zdecydować. Czy Adam jest czarującym chłopakiem? Maxowi chodziło tylko o to, czy dziewczyny uznałyby go za czarującego. Ten problem był trudny do rozwiązania. Na przykład kociaki czy puchate kaczuszki... Na pewno nie odznaczają się inteligencją, ale są zdecydowanie urokliwe. Czarujące.
Max nie miał pojęcia, jakie kryteria mógłby zastosować do Adama, chociaż słyszał, jak Maria mówiła, że jego oczy mają zadziwiający zielony odcień. Dziewczyny chyba zwracają uwagę na oczy.
Jeśli Maria uważa, że on jest czarujący, to wcale nie musi oznaczać, że Liz też tak myśli, przekonywał się w duchu. A nawet gdyby Liz uznała, że Adam jest czarujący, to też jeszcze niczego nie dowodzi. Ty też myślisz o innych dziewczynach, że są czarujące. Na przykład Maria. Musisz uczciwie przyznać, że, według ciebie, Maria jest czarującym zjawiskiem.
A jeśli chodzi o Liz... Liz jest tak piękna, że na jej widok doznawał zawrotu głowy. Jeszcze żadna dziewczyna nie wywarła na nim takiego wrażenia jak ona i żadna już jej nigdy nie dorówna. Pragnął, żeby ona też tak o nim myślała. Nie chciał, żeby Adam wzbudzał w niej podobne emocje. To, oczywiście, nie miało miejsca. A przynajmniej Max był tego pewien. Ale jeśli Adam rzeczywiście jest czarujący, to kto wie?
Czytał gdzieś o tym, że kiedy kobieta patrzy na mężczyznę, który jest dla niej atrakcyjny, to rozszerzają się jej źrenice. Może w ten sposób mógłby się zorientować, czy...
Gdyby Michael albo Alex wiedzieli, o czym teraz myślisz, wyśmiewaliby się z ciebie do końca twoich dni, powiedział sobie w duchu.
- Jesteśmy już daleko od miasta. Tu będzie dobre miejsce na trening - powiedział, zjeżdżając z szosy na pustynię.
Adam był niezwykle milczący. Max zaczął się zastanawiać, o czym ten chłopak myślał podczas jazdy. Może o Liz? Czy...
Otrząsnął się z zamyślenia i zatrzymał jeepa.
- Boli cię głowa? - spytał Adam. - Stale pocierasz czoło.
Max nie zdawał sobie nawet z tego sprawy. Nie bolała go głowa, lecz stale odczuwał jakiś dziwny ucisk na gałki oczne. Uznał, że to skutek odcięcia się od świadomości zbiorowej, bo ciągle blokował napływające stamtąd emocje i obrazy. Chętnie dowiedziałby się jeszcze czegoś o swojej rodzinnej planecie, ale nawiązywanie kontaktu ze świadomością zbiorową było zbyt absorbujące. Nie mógł sobie teraz na to pozwolić. Później, kiedy Michael będzie bezpieczny, Max będzie miał mnóstwo czasu, żeby się temu poświęcić.
- Nic mi nie jest. Masz jakiś pomysł, od czego zacząć? - spytał Adama. - Musimy znaleźć sposób na spotęgowanie mocy. To nam się przyda, kiedy będziemy uwalniać Michaela. Nie użył słowa „jeśli”. W tej sytuacji nie było żadnego „jeśli”. Za dwa dni grupa wchodzi do bunkra i Michael wychodzi razem z nimi.
- Doktor Doyle, ten facet, który przeprowadzał te wszystkie testy, robił ze mną próby rozrywania przedmiotów na kawałki. Ale największą rzeczą, jaką udało mi się doprowadzić do eksplozji, było winogrono. Jednak we dwóch...
- Spróbujmy. A jak było z tym winogronem? Przemieszczałeś cząsteczki czy jak? - spytał Max.
- Ja... nie wiem - odrzekł Adam. - Nigdy nie myślę o tym, jak się coś robi. To jakoś samo wychodzi.
- No, no. Ja nie mam takich doświadczeń. - Max poczuł ukłucie zazdrości. - Może dlatego, że przez całe życie powstrzymywałem się od korzystania z mocy, jeśli to nie było absolutnie konieczne, a ciebie ukierunkowywano na najbardziej skuteczne jej wykorzystanie.
- Nie korzystałeś z mocy, bo bałeś się przestraszyć ludzi? - spytał Adam.
Już się domyślił, że nie tylko dlatego, uświadomił sobie Max. Nie minął jeszcze tydzień od czasu, kiedy ten chłopak wyszedł z bunkra, a już zdążył się zorientować, że ludzie, a przynajmniej niektórzy z nich, mogliby go zabić, gdyby poznali prawdę. Tę świadomość można było wyczuć w głosie Adama, który teraz czekał na odpowiedź.
- Nie korzystamy z mocy przy ludziach po części dlatego, że to by ich mogło przestraszyć. Również dlatego, że kiedy wpadają w panikę, to przestają się kontrolować. Niewątpliwie są tutaj ludzie, którzy mogliby zrobić ci krzywdę tylko dlatego, że jesteś inny.
Adam skinął głową. Jego twarz miała poważny wyraz. Wyglądał jak mały chłopak. Jak mogłem doprowadzić się do takiej obsesji, żeby uwierzyć, że Liz może się nim zainteresować? - pomyślał Max.
- Co spróbujemy wysadzić w powietrze? - spytał. O ludziach mogą sobie później porozmawiać, teraz trzeba rozpocząć trening.
- Kaktus? - Adam wskazał ruchem głowy oddaloną około półtora metra roślinę.
- Okay. - Max dotknął jego ręki i natychmiast nawiązali łączność. Ale obrazy, które chłopak mu przekazywał, całkowicie przesłaniały mu pole widzenia. Nie widział już nic innego.
Max starał się zablokować przepływ obrazów, podobnie jak to robił, kiedy świadomość zbiorowa usiłowała nawiązać z nim kontakt. Film, który miał przed oczami, przesuwał się coraz wolniej, aż wreszcie zanikł. Max skoncentrował się na kaktusie.
- Gotów? - usłyszał głos Adama.
- Za sekundę - odpowiedział. Nie był pewien, jak ma tego dokonać. Adam mówił, że po prostu to robił, ale Maxowi potrzebna była jakaś metoda.
A może wcale nie jest potrzebna, powiedział sobie w duchu. Za wiele myślisz.
- Na trzy - zdecydował. Czuł, jak między nimi rośnie napięcie, wytwarza się siła. - Jeden, dwa, trzy. - Uwolnił energię, starając się skierować ją na kaktus. Po chwili poczuł, że ma mokry policzek. Miał na twarzy odprysk rośliny. Kaktus eksplodował tak szybko, że Max nawet nie zauważył, kiedy to się stało. Miał szczęście, że nie uderzył go jakiś kolczasty odłamek.
- Ale było fajnie! - zawołał Adam.
- Tak. To się może nam przydać, kiedy będziemy w bunkrze.
Szczęśliwy uśmiech Adama szybko zgasł.
- Spróbujmy czegoś innego - zaproponował Max.
- Kiedyś doktor Doyle chciał, żebym skorzystał z mocy i wywołał pożar. Moglibyśmy nad tym popracować. Nie potrafiłem tego zrobić, ale wiele rzeczy, których nie mogłem zrobić sam, udawało mi się z pomocą Michaela - oświadczył Adam. .
- Położę na ziemię papierową kulę. - Max chciał wysiąść z jeepa, ale jego towarzysz go powstrzymał.
- Moglibyśmy spróbować z tamtą skałą.
- Ze skałą? Skały się nie palą. Możemy jednak spróbować - zgodził się Max. Potem możemy sobie znaleźć coś łatwiejszego, pomyślał.
Adam chwycił go za nadgarstek, nawiązując łączność. Max czuł wzrastającą w nim siłę, która stale potężniała, domagając się ujścia.
- Okay, na trzy. Jeden, dwa, trzy. - Uwolnił energię, a po chwili skała zaczęła dymić. Skupił się, żeby wzbudzić w sobie siłę do następnego uderzenia.
Kątem oka zauważył małego brązowego królika, który kicał wśród kawałków kaktusa, próbując, czy nadają się do jedzenia. Po chwili zwierzątko zbliżyło się do skały.
- Uważaj, żeby nie trafić.. - Poczuł, że energia nagle została uwolniona. Królik wydał przeraźliwy pisk. Max oderwał rękę od dłoni Adama. - Stop! - krzyknął. - Zabijesz go!
Tylne łapy królika drgały nerwowo, jakby zwierzę chciało uciekać, chociaż nie mogło.
- Patrz, co zrobiłeś, Adamie! Musisz cofnąć energię! - Złapał chłopaka za ramiona, wypchnął z jeepa i przewrócił na ziemię. Gdy podniósł głowę, królik oddalił się. - Dlaczego, u diabła, to zrobiłeś? Myślałeś, że to śmieszne? Myślałeś... ..
- Co?! - spytał Adam. Podniósł się na nogi i zaczął otrzepywać dżinsy.
- Co? - krzyknął Max. - To ty mnie jeszcze pytasz? Omal nie zabiłeś tego biednego króliczka...
- Naprawdę? Ja nie chciałem, nie miałem o niczym pojęcia. Czułem... że tracę panowanie. - Chłopak patrzył na to miejsce, gdzie upadł królik.
Max musiał przyznać, że rzeczywiście jest zszokowany. Ale on widział jego twarz, kiedy królik wydał z siebie ten przeraźliwy pisk.

Adam się wtedy uśmiechał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz