środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział szósty

***6***
Cameron weszła do celi Michaela swobodnym krokiem, nie zwracając najmniejszej uwagi na dwóch uzbrojonych w karabiny maszynowe strażników.
- To trochę jak z Planety małp - powiedziała, kiedy zamknęli za nią drzwi. - Pamiętasz scenę, kiedy zamykają w klatce kobietę razem z atronautą Taylorem? Robią mu taki prezent.
Planeta małp, przypomniał sobie Michael. Kilka tygodni temu oglądał ten film razem z Marią podczas jednego z ich nocnych maratonów filmowych. Wtedy ich stosunki układały się normalnie, Maria jeszcze nie powiedziała mu, że go kocha. Teraz nie mógł nawet o tym myśleć. To miejsce nie nadawało się do takich refleksji.
- Tak, wiem, o czym mówisz. - Michael uniósł brwi. - Czy mam cię teraz odpakować?
- Nie radzę - prychnęła Cameron, siadając na jego łóżku. - Chyba że nie jesteś wrażliwy na ból. Gdzie się podział twój śmieszny młody przyjaciel?
- Adam? Strażnicy mówili, że przyprowadzą go później. Lekarz chciał jeszcze przeprowadzić z nim kilka testów.
- Skąd on się tu wziął? Nie jest przypadkiem stuknięty?
Rozbudził się w nim nagle instynkt opiekuńczy. Znał Adama zaledwie od kilku dni, ale ten chłopak stał się jakby członkiem rodziny. Taki dzieciak niewątpliwie potrzebował opiekuna, a skoro nie było żadnych chętnych do tej roli, Michael postanowił sam się nim zająć.
- Adam się tutaj urodził - powiedział. - Wszyscy traktują go jak pięcioletnie dziecko, więc nie potrafi się inaczej zachowywać.
- A ty, Mickey? Co z tobą? - spytała.
- Po prostu znalazłem się tutaj. Na folderach, które oglądałem w biurze podróży, warunki mieszkaniowe przedstawiały się bardziej zachęcająco - rzekł.
- To prawda. Zapewniali, że wanny będą z różowego marmuru. Nie wiem, jak u ciebie, ale ja mam tylko białą porcelanową - podchwyciła Cameron, naśladując głos snobistycznej, bogatej dziewczyny. - To nie do przyjęcia.
Zaczęła przesuwać palcem po rozdartych na kolanie dżinsach. Michael zauważył tatuaż na jej dłoni - jakiś śmieszny mały rysunek. Zawsze uważał, że tatuaże są kiczowate, ale ten był w porządku.
- Mówmy poważnie. Jak się tu dostałeś? - spytała. Michael zakładał, że wszyscy w bunkrze wiedzą, że on i Adam są kosmitami. Ale ona najwidoczniej nie miała o tym pojęcia. W jej oliwkowozielonej aurze były tylko żółte plamki strachu. Gdyby jednak Cameron znała prawdę, jej aura inaczej by wyglądała. Trwoga, którą przeważnie odczuwa więzień, to zupełnie coś innego niż przerażenie przy zetknięciu z nieznanym tajemniczym potworem.
- Najpierw ty - zaproponował.
Był pewien, że prędzej czy później Cameron i tak dowie się prawdy, chciał więc, żeby chociaż dzisiejszy wieczór upłynął w miłej atmosferze.
Dziewczyna otoczyła rękami kolana i splotła długie piękne palce.
- Uciekłam z domu, a nasz przyjaciel szeryf odnalazł mnie i zawarł z moimi rodzicami pewien układ. Jeśli pozwolą mi zamieszkać tutaj i brać udział w testach sprawdzających moje zdolności parapsychiczne, to on, jak się wyraził, weźmie mnie mocno w garść. To znaczy, że przypilnuje, żebym się uczyła i zdała maturę... Przypilnuje, żebym znowu nie uciekła no i w ogóle, żebym stała się grzeczną dziewczynką.
- A oni się zgodzili? - spytał Michael.
W aurze dziewczyny pojawiła się nagle szara obwódka.
- Oczywiście, że się zgodzili. Wydaje mi się nawet, że dał im trochę kasy, żeby łatwiej to przełknęli. - Cameron westchnęła ciężko. - Ale i bez tego byliby zachwyceni jego propozycją. Nie chcą mieć córki wyrzutka społeczeństwa.
Na świecie jest całe mnóstwo nieszczęśliwych dzieciaków, pomyślał Michael. Ale ludzie, którzy sprzedają własną córkę... to się po prostu nie mieści w głowie.
- Ile miałaś lat, kiedy się zorientowałaś, że możesz... robić rzeczy, których nie potrafią inni?
Żółte plamki jej aury powiększyły się, szara obwódka pociemniała, pojawiły się również nierównomierne czerwone pasma. Ta rozmowa musiała ją wiele kosztować.
- Wiesz co? - powiedział szybko. - To nie ma znaczenia. Oboje jesteśmy wyrzutkami społeczeństwa i niczego więcej nie musimy o sobie wiedzieć. Mówmy o czymś innym.
- Na przykład, jak się stąd wydostać - zasugerowała cicho Cameron.
- Zaczekaj. Prowadzą tu Adama - ostrzegł ją Michael. Zamilkli i zwrócili wzrok na dwóch strażników, idących z Adamem do celi. Michael poczuł ukłucie w sercu, kiedy zobaczył jego bladą twarz i martwy wyraz oczu, z których zniknęły wszelkie oznaki życia.
- Co oni mu zrobili? - szepnęła Cameron.
- To ja mu to zrobiłem. Pamiętasz, jak zaczął krzyczeć, kiedy dotknął ręki Valentiego? Krzyczał, ponieważ zobaczył projekcję jego umysłu. Nie wiem, jakie ukazały mu się wtedy obrazy, ale jestem pewien, że widział szeryfa strzelającego do ludzi.
- Chwileczkę. Dlaczego mówisz, że ty to zrobiłeś?
- Powiedziałem mu, żeby dotknął Valentiego, mając świadomość, że to, co zobaczy, będzie go prześladować do końca życia - tłumaczył Michael. - On myśli, że ten facet jest jego tatą. Przynajmniej tak było do tej pory.
Strażnik otworzył drzwi i Adam wszedł do celi. Chłopak przygarbił się i skulił, jakby się bał, że ktoś go pobije albo zrobi mu jakąś inną krzywdę.
- Przykro mi - powiedział Michael, kiedy tylko za chłopakiem zamknęły się drzwi. - Przykro mi, że musiałem cię zmusić do tej gry z ta... z Valentim. Ale to było konieczne, żebyś dowiedział się prawdy. On jest niebezpieczny. To miejsce jest niebezpieczne dla nas wszystkich.
Adam nie odezwał się. Wpatrywał się tylko w Michaela martwym wzrokiem.
- Czy możemy stąd wyjść? - spytał po chwili.
- Myślę, że to mogłoby się udać - odrzekł Michael. - Ale potrzebowalibyśmy twojej pomocy. Czy możesz nam pomóc?
Adam podszedł ciężkim krokiem do stołka i usiadł obok łóżka.
- Mogę - rzekł.
- Okay. Pamiętasz, jak nawiązaliśmy dzisiaj łączność z Billem i zobaczyliśmy, jak wyglądała jego matka? - spytał Michael.
Adam skinął głową.
- Zrobimy to samo z jednym ze strażników. Nie będziemy szukać jego matki, tylko dzieci, okay? Spytaj strażników, czy mogą ci coś przynieść z twojej celi. Kiedy tam pójdą, nawiążesz ze mną łączność. Gdy strażnik wróci i otworzy drzwi, ty się podłączysz do niego i zdobędziemy obraz jego dzieci, okay?
- Okay. - Adam podszedł do drzwi, a Michael podniósł się z łóżka i stanął za jego plecami.
- Myślisz, że można mu zaufać? - spytała szeptem Cameron.
- Zobaczymy. - Starał się nie zwracać uwagi na bijący od niej zapach plaży, tylko się skupić na czekającym go zadaniu.
Adam postukał palcami w szkło i klawisz zaraz otworzył drzwi.
- Czy mógłbym dostać swoje karty? - spytał. - Zapomniałem ich wziąć.
- Czemu nie? - usłyszał w odpowiedzi.
Strażnik dość szybko wrócił, lecz zanim otworzył drzwi, sięgnął po paralizator. Michael usiłował zachowywać się swobodnie, jednak klawisz nabrał podejrzeń. Chłopak cofnął się trochę, nie zdejmując palców z ramienia Adama.
Ten wyciągnął rękę po karty. W chwili, kiedy jego palce dotknęły ręki strażnika, Michael natychmiast otrzymał przekaz informacji. Dzieci, myślał intensywnie, potrzebuję dzieci. Przesuwały się przed nim zamglone obrazy, wreszcie ukazała się dziewczynka z ciemnymi warkoczykami, której brakowało kilku przednich zębów. Przerwał łączność i usiadł na łóżku.
- Rozdaj karty. Zagramy w ósemki - zwrócił się do Adama. Chciał, żeby strażnicy widzieli, że w celi panuje normalna atmosfera.
- W ósemki? - spytała Cameron.
- A czy ty, wyrzutku społeczeństwa, możesz coś zrobić, żeby nam pomóc w ucieczce? - spytał Michael, patrząc, jak Adam rozkłada karty.
- Przykro mi, ale... hmmm... te doświadczenia okropnie mnie wyczerpały. Przeprowadzali ze mną testy już wcześniej, zanim spotkałam was w laboratorium - powiedziała.
- Okay, oto mój plan - zaczął Michael. - Potrafię każdemu z was zmienić wygląd. Robiłeś to kiedyś, Adamie? - Adam potrząsnął głową, Cameron miała zdumioną minę. - Chciałbym przeobrazić Cameron w córkę strażnika. Zagrożę im, że ją zabiję, jeśli nie złożą broni i nie pozwolą zamknąć się w celi. Wtedy będziemy mieć szansę ucieczki.
- Co ty pleciesz? - rzuciła Cameron. - Strażnik wie, że jego córki nie ma w bunkrze.
- Tak, strażnik ma to zakodowane w głowie, ale co powie mu serce, kiedy zobaczy tu swoją małą córeczkę? Będzie chciał ją ocalić, to jasne.
- Może. Chyba że jest taki jak mój ojciec - powiedziała Cameron. - Poza tym po drodze są jeszcze inni strażnicy.
- Wiem o tym, ale będziemy mieli zakładniczkę. A ja i Adam zawsze możemy skorzystać z naszej mocy - oświadczył Michael. Rzucił okiem na chłopaka. Trudno było sobie wyobrazić, że mógłby zrobić komuś krzywdę. Michael miał nadzieję, że to nie będzie konieczne. - Może byłoby lepiej, gdybym zmienił jego wygląd.
Będąc zakładnikiem, Adam nie musiałby nikomu robić krzywdy. Michael sam da sobie radę. Był w takim nastroju, że mogłoby mu to nawet sprawić przyjemność.
- Przesuń się, żeby strażnicy niczego nie zauważyli - zwrócił się do dziewczyny, siadając naprzeciwko Adama.
Wykonała polecenie. - Jesteś gotów? - spytał chłopaka. Gdy Adam skinął głową, Michael dotknął palcami jego twarzy. - Teraz wprawię cząsteczki w ruch, żeby ukształtować twoją skórę i kości. Będziesz wyglądał jak ta mała dziewczynka, którą obaj widzieliśmy. Możesz mi w tym pomóc, jeśli skupisz się na ruchu cząsteczek, będziesz je roztrącał albo ściskał.
Chłopak przeobrażał się w niezwykle szybkim tempie - jego włosy pociemniały i stały się o wiele dłuższe, zmienił się układ kości policzkowych; brakowało mu kilku przednich zębów.
Natężenie mocy, którą wspólnie wytwarzamy, to nie tylko suma dwóch sił, ale jeszcze bardziej zwielokrotniona zdolność działania, uświadomił sobie Michael. Przeistoczenie Adama zajęło kilka sekund; sam musiałby nad tym pracować co najmniej piętnaście minut. Wypróbują to razem z Maxem i Isabel. Gdyby ich trójka nawiązała łączność, żeby skorzystać ze zbiorowej mocy... mogliby dokonać niewyobrażalnych rzeczy.
- Ja naprawdę... - zaczęła Cameron drżącym głosem.
Michael spojrzał na nią niespokojnym wzrokiem.
- Nie masz chyba zamiaru zemdleć?
- Nie musisz się o mnie martwić. Ja też nie zamierzam spędzić najlepszych lat swojego życia w tych kazamatach. Rozwalmy ten cholerny pensjonat.
- Adamie, kiedy cię chwycę, musisz wydzierać się na całe gardło - polecił chłopcu Michael.
Stanął na środku celi, trzymając go przed sobą.
- Hej! - krzyknął. - Jeśli chcesz, żeby twoja córka została przy życiu, to rzucajcie karabiny i paralizatory... i to już!
Adam wydał, nie do końca udawany, okrzyk przerażenia.
- Stephanie! - zawołał strażnik, z którym uprzednio nawiązali łączność.
- Tak, mamy Stephanie! - krzyknęła Cameron. - Teraz odłóżcie broń i wejdźcie do celi, a jeśli nie, to ojciec może się pożegnać ze swoją córeczką.
Pierwszy strażnik rzucił karabin maszynowy i paralizator, szybko otworzył drzwi celi i wszedł do środka.
- A twój kolega? - spytał Michael.
- Zrób, co każą, Eatonie! - zawołał rozpaczliwie strażnik.
Eaton zawahał się.
- Potrafię zabić dotykiem! - wrzasnął Michael. - Chyba o tym wiecie.
- Eaton, oni zabiją moją dziewczynkę! - Ojciec Stephanie krzyczał rozdzierającym głosem.
Jego kolega rzucił broń i paralizator i wszedł do celi.
- Usiądźcie na łóżku - rozkazał im Michael. Kiedy wykonali polecenie, zaczął wycofywać się z celi, trzymając przed sobą Adama. Gdy tylko Cameron przeszła przez drzwi, zamknął je szybko.
- Którędy?! - krzyknął.
- W tę stronę - rzuciła dziewczyna, wskazując kierunek ucieczki. Schyliła się, żeby podnieść karabin. - Chodźcie!
Michael nie wahał się ani chwili. Pobiegł za nią, trzymając Adama za rękę. Cameron zatrzymała się przed wielkimi stalowymi drzwiami.
- Musimy przez nie przejść!
Michael nie tracił czasu na rozpracowywanie zamka, skupił się na molekułach drzwi, popychając je siłą umysłu. Po chwili rozległ się przeraźliwy zgrzyt i drzwi się rozsunęły.
Cameron pobiegła pierwsza, a za nią Adam i Michael.
Nagle do ich uszu wdarło się przenikliwe wycie alarmu.
- Zabiję dziewczynkę, jeśli mnie do tego zmusicie! - krzyknął Michael, nie wiedząc nawet, czy ktoś go słyszy.
Cameron skręciła w lewo, w długi ciemny tunel.
- To tutaj! - zawołała.
To się może udać, pomyślał Michael. Strażnicy nie interweniują, bo myślą, że mamy zakładniczkę. Ale odkryją prawdę, kiedy skontaktują się z Valentim.
- Te drzwi! - krzyknęła Cameron, uderzając pięścią w stalowe skrzydło.
Wystarczyła chwila koncentracji i Michael je otworzył.
- Adamie, biegnij tak szybko, jak tylko potrafisz. Gdybyśmy się rozdzielili, to idź tam - polecił mu Michael. Nawiązał z nim łączność, pokazując chłopakowi obrazy pustyni, miasta Roswell, ulicy, przy której mieszkali Evansowie, a wreszcie Isabel i Maxa.
- Uwaga! - krzyknęła Cameron.
W tunelu rozsunęły się boczne drzwi. Rozległ się odgłos wystrzału. Dziewczyna wydała okrzyk bólu, karabin maszynowy wypadł jej z ręki. Po chwili doskoczył do niej strażnik.
- Uciekaj, Adamie! - wrzasnął Michael i ruszył na strażnika.
- Jeszcze jeden ruch, a ją zabiję - krzyknął strażnik.
Chłopak zamarł w bezruchu. Kątem oka zobaczył Adama, który nagle zatrzymał się przy wyjściu. Co on wyprawia? Dlaczego nie ucieka?
- Adamie, biegnij! - zawołała Cameron.
- Musisz nas zostawić. Biegnij, biegnij, biegnij! - krzyczał Michael.
***
Adam wahał się jeszcze. Patrzył na pogrążoną w ciemnościach nocy pustynię, na tę ogromną pustkę. Nie mógł tam iść, bał się, że ta przestrzeń go pochłonie, że zniknie w niej na zawsze.
- Teraz! - wrzasnął Michael.
Stopy Adama oderwały się od ziemi i zaczęły się przesuwać do przodu. Chłopak patrzył tylko na swoje stopy. Wydawało mu się, że nogi niosą go same, że posłuchały rozkazu Michaela bez udziału woli.
Lewa, prawa. Lewa, prawa. Unosiły go w głąb pustyni. Oddalały od Michaela, od domu, od tego wszystkiego, co znał.
Podczas tego biegu ciało Adama zaczęło się przeobrażać, wydłużyły mu się nogi, mógł się szybciej teraz poruszać. Lewa, prawa. Lewa, prawa. Coś zamajaczyło w mroku. To kaktus. Widział taką roślinę w książce, którą dostał od taty.
Ale on już nie miał taty. Teraz należy skręcić. Biec dalej. Nie podnosić głowy. W żadnym wypadku nie podnosić głowy.
Serce waliło mu w piersi, czuł jego łomot w uszach.
Zmusił się do szybszego biegu, dostosowując kroki do tego rytmu.
Adam nie odrywał oczu od swoich stóp; nie myślał o niczym, zawężając cały świat do przesuwającego się przed nim skrawka pustyni. Pojawia się skała, więc trzeba ją przeskoczyć. Lewa, prawa. Lewa, prawa. Nie podnosić głowy.
Krzew algarroby. Trzeba skręcić. Za późno. Lewa stopa Adama zahaczyła o krzew i upadł całym ciężarem, rozdrapując sobie policzek.
Leżał bez ruchu, z trudem łapiąc oddech. Usiadł, kiedy jego serce zaczęło bić zwolnionym rytmem, i zobaczył nad sobą bezkresne niebo. Gwiazdy były tak daleko, że jego umysł już tam nie sięgał.
Zadrżał; zrobiło mu się zimno. Jeszcze nigdy nie było mu zimno. Wiedział, co to chłód, bo zwykle mył twarz i ręce zimną wodą. Ale powietrze w bunkrze miało zawsze jednakową temperaturę.
Skulił się, podciągając kolana pod brodę. Tak było cieplej, poczuł się troszeczkę lepiej.

Ale ta przestrzeń dokoła była zbyt wielka, zbyt pusta. Zacisnął powieki, żeby nie widzieć nieba. Zamarł w bezruchu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz