***6***
Cameron weszła do celi Michaela swobodnym krokiem, nie zwracając
najmniejszej uwagi na dwóch uzbrojonych w karabiny maszynowe strażników.
- To trochę jak z Planety małp - powiedziała,
kiedy zamknęli za nią drzwi. - Pamiętasz scenę, kiedy zamykają w klatce kobietę
razem z atronautą Taylorem? Robią mu taki prezent.
Planeta małp, przypomniał sobie Michael.
Kilka tygodni temu oglądał ten film razem z Marią podczas jednego z ich nocnych
maratonów filmowych. Wtedy ich stosunki układały się normalnie, Maria jeszcze
nie powiedziała mu, że go kocha. Teraz nie mógł nawet o tym myśleć. To miejsce
nie nadawało się do takich refleksji.
- Tak, wiem, o czym mówisz. - Michael uniósł brwi. - Czy mam cię
teraz odpakować?
- Nie radzę - prychnęła Cameron, siadając na jego łóżku. - Chyba
że nie jesteś wrażliwy na ból. Gdzie się podział twój śmieszny młody
przyjaciel?
- Adam? Strażnicy mówili, że przyprowadzą go później. Lekarz
chciał jeszcze przeprowadzić z nim kilka testów.
- Skąd on się tu wziął? Nie jest przypadkiem stuknięty?
Rozbudził się w nim nagle instynkt opiekuńczy. Znał Adama
zaledwie od kilku dni, ale ten chłopak stał się jakby członkiem rodziny. Taki
dzieciak niewątpliwie potrzebował opiekuna, a skoro nie było żadnych chętnych
do tej roli, Michael postanowił sam się nim zająć.
- Adam się tutaj urodził - powiedział. - Wszyscy traktują go jak
pięcioletnie dziecko, więc nie potrafi się inaczej zachowywać.
- A ty, Mickey? Co z tobą? - spytała.
- Po prostu znalazłem się tutaj. Na folderach, które oglądałem w
biurze podróży, warunki mieszkaniowe przedstawiały się bardziej zachęcająco -
rzekł.
- To prawda. Zapewniali, że wanny będą z różowego marmuru. Nie
wiem, jak u ciebie, ale ja mam tylko białą porcelanową - podchwyciła Cameron,
naśladując głos snobistycznej, bogatej dziewczyny. - To nie do przyjęcia.
Zaczęła przesuwać palcem po rozdartych na kolanie dżinsach.
Michael zauważył tatuaż na jej dłoni - jakiś śmieszny mały rysunek. Zawsze uważał,
że tatuaże są kiczowate, ale ten był w porządku.
- Mówmy poważnie. Jak się tu dostałeś? - spytała. Michael
zakładał, że wszyscy w bunkrze wiedzą, że on i Adam są kosmitami. Ale ona
najwidoczniej nie miała o tym pojęcia. W jej oliwkowozielonej aurze były tylko
żółte plamki strachu. Gdyby jednak Cameron znała prawdę, jej aura inaczej by
wyglądała. Trwoga, którą przeważnie odczuwa więzień, to zupełnie coś innego niż
przerażenie przy zetknięciu z nieznanym tajemniczym potworem.
- Najpierw ty - zaproponował.
Był pewien, że prędzej czy później Cameron i tak dowie się
prawdy, chciał więc, żeby chociaż dzisiejszy wieczór upłynął w miłej
atmosferze.
Dziewczyna otoczyła rękami kolana i splotła długie piękne palce.
- Uciekłam z domu, a nasz przyjaciel szeryf odnalazł mnie i
zawarł z moimi rodzicami pewien układ. Jeśli pozwolą mi zamieszkać tutaj i brać
udział w testach sprawdzających moje zdolności parapsychiczne, to on, jak się
wyraził, weźmie mnie mocno w garść. To znaczy, że przypilnuje, żebym się uczyła
i zdała maturę... Przypilnuje, żebym znowu nie uciekła no i w ogóle, żebym
stała się grzeczną dziewczynką.
- A oni się zgodzili? - spytał Michael.
W aurze dziewczyny pojawiła się nagle szara obwódka.
- Oczywiście, że się zgodzili. Wydaje mi się nawet, że dał im trochę
kasy, żeby łatwiej to przełknęli. - Cameron westchnęła ciężko. - Ale i bez tego
byliby zachwyceni jego propozycją. Nie chcą mieć córki wyrzutka społeczeństwa.
Na świecie jest całe mnóstwo nieszczęśliwych dzieciaków,
pomyślał Michael. Ale ludzie, którzy sprzedają własną córkę... to się po prostu
nie mieści w głowie.
- Ile miałaś lat, kiedy się zorientowałaś, że możesz... robić
rzeczy, których nie potrafią inni?
Żółte plamki jej aury powiększyły się, szara obwódka
pociemniała, pojawiły się również nierównomierne czerwone pasma. Ta rozmowa
musiała ją wiele kosztować.
- Wiesz co? - powiedział szybko. - To nie ma znaczenia. Oboje
jesteśmy wyrzutkami społeczeństwa i niczego więcej nie musimy o sobie wiedzieć.
Mówmy o czymś innym.
- Na przykład, jak się stąd wydostać - zasugerowała cicho
Cameron.
- Zaczekaj. Prowadzą tu Adama - ostrzegł ją Michael. Zamilkli i
zwrócili wzrok na dwóch strażników, idących z Adamem do celi. Michael poczuł
ukłucie w sercu, kiedy zobaczył jego bladą twarz i martwy wyraz oczu, z których
zniknęły wszelkie oznaki życia.
- Co oni mu zrobili? - szepnęła Cameron.
- To ja mu to zrobiłem. Pamiętasz, jak zaczął krzyczeć, kiedy
dotknął ręki Valentiego? Krzyczał, ponieważ zobaczył projekcję jego umysłu. Nie
wiem, jakie ukazały mu się wtedy obrazy, ale jestem pewien, że widział szeryfa
strzelającego do ludzi.
- Chwileczkę. Dlaczego mówisz, że ty to zrobiłeś?
- Powiedziałem mu, żeby dotknął Valentiego, mając świadomość, że
to, co zobaczy, będzie go prześladować do końca życia - tłumaczył Michael. - On
myśli, że ten facet jest jego tatą. Przynajmniej tak było do tej pory.
Strażnik otworzył drzwi i Adam wszedł do celi. Chłopak
przygarbił się i skulił, jakby się bał, że ktoś go pobije albo zrobi mu jakąś
inną krzywdę.
- Przykro mi - powiedział Michael, kiedy tylko za chłopakiem
zamknęły się drzwi. - Przykro mi, że musiałem cię zmusić do tej gry z ta... z
Valentim. Ale to było konieczne, żebyś dowiedział się prawdy. On jest
niebezpieczny. To miejsce jest niebezpieczne dla nas wszystkich.
Adam nie odezwał się. Wpatrywał się tylko w Michaela martwym
wzrokiem.
- Czy możemy stąd wyjść? - spytał po chwili.
- Myślę, że to mogłoby się udać - odrzekł Michael. - Ale
potrzebowalibyśmy twojej pomocy. Czy możesz nam pomóc?
Adam podszedł ciężkim krokiem do stołka i usiadł obok łóżka.
- Mogę - rzekł.
- Okay. Pamiętasz, jak nawiązaliśmy dzisiaj łączność z Billem i
zobaczyliśmy, jak wyglądała jego matka? - spytał Michael.
Adam skinął głową.
- Zrobimy to samo z jednym ze strażników. Nie będziemy szukać
jego matki, tylko dzieci, okay? Spytaj strażników, czy mogą ci coś przynieść z
twojej celi. Kiedy tam pójdą, nawiążesz ze mną łączność. Gdy strażnik wróci i
otworzy drzwi, ty się podłączysz do niego i zdobędziemy obraz jego dzieci,
okay?
- Okay. - Adam podszedł do drzwi, a Michael podniósł się z łóżka
i stanął za jego plecami.
- Myślisz, że można mu zaufać? - spytała szeptem Cameron.
- Zobaczymy. - Starał się nie zwracać uwagi na bijący od niej
zapach plaży, tylko się skupić na czekającym go zadaniu.
Adam postukał palcami w szkło i klawisz zaraz otworzył drzwi.
- Czy mógłbym dostać swoje karty? - spytał. - Zapomniałem ich
wziąć.
- Czemu nie? - usłyszał w odpowiedzi.
Strażnik dość szybko wrócił, lecz zanim otworzył drzwi, sięgnął
po paralizator. Michael usiłował zachowywać się swobodnie, jednak klawisz
nabrał podejrzeń. Chłopak cofnął się trochę, nie zdejmując palców z ramienia
Adama.
Ten wyciągnął rękę po karty. W chwili, kiedy jego palce dotknęły
ręki strażnika, Michael natychmiast otrzymał przekaz informacji. Dzieci, myślał
intensywnie, potrzebuję dzieci. Przesuwały się przed nim zamglone obrazy,
wreszcie ukazała się dziewczynka z ciemnymi warkoczykami, której brakowało
kilku przednich zębów. Przerwał łączność i usiadł na łóżku.
- Rozdaj karty. Zagramy w ósemki - zwrócił się do Adama. Chciał,
żeby strażnicy widzieli, że w celi panuje normalna atmosfera.
- W ósemki? - spytała Cameron.
- A czy ty, wyrzutku społeczeństwa, możesz coś zrobić, żeby nam
pomóc w ucieczce? - spytał Michael, patrząc, jak Adam rozkłada karty.
- Przykro mi, ale... hmmm... te doświadczenia okropnie mnie
wyczerpały. Przeprowadzali ze mną testy już wcześniej, zanim spotkałam was w
laboratorium - powiedziała.
- Okay, oto mój plan - zaczął Michael. - Potrafię każdemu z was
zmienić wygląd. Robiłeś to kiedyś, Adamie? - Adam potrząsnął głową, Cameron
miała zdumioną minę. - Chciałbym przeobrazić Cameron w córkę strażnika. Zagrożę
im, że ją zabiję, jeśli nie złożą broni i nie pozwolą zamknąć się w celi. Wtedy
będziemy mieć szansę ucieczki.
- Co ty pleciesz? - rzuciła Cameron. - Strażnik wie, że jego
córki nie ma w bunkrze.
- Tak, strażnik ma to zakodowane w głowie, ale co powie mu
serce, kiedy zobaczy tu swoją małą córeczkę? Będzie chciał ją ocalić, to jasne.
- Może. Chyba że jest taki jak mój ojciec - powiedziała Cameron.
- Poza tym po drodze są jeszcze inni strażnicy.
- Wiem o tym, ale będziemy mieli zakładniczkę. A ja i Adam
zawsze możemy skorzystać z naszej mocy - oświadczył Michael. Rzucił okiem na
chłopaka. Trudno było sobie wyobrazić, że mógłby zrobić komuś krzywdę. Michael
miał nadzieję, że to nie będzie konieczne. - Może byłoby lepiej, gdybym zmienił
jego wygląd.
Będąc zakładnikiem, Adam nie musiałby nikomu robić krzywdy.
Michael sam da sobie radę. Był w takim nastroju, że mogłoby mu to nawet sprawić
przyjemność.
- Przesuń się, żeby strażnicy niczego nie zauważyli - zwrócił
się do dziewczyny, siadając naprzeciwko Adama.
Wykonała polecenie. - Jesteś gotów? - spytał chłopaka. Gdy Adam
skinął głową, Michael dotknął palcami jego twarzy. - Teraz wprawię cząsteczki w
ruch, żeby ukształtować twoją skórę i kości. Będziesz wyglądał jak ta mała
dziewczynka, którą obaj widzieliśmy. Możesz mi w tym pomóc, jeśli skupisz się
na ruchu cząsteczek, będziesz je roztrącał albo ściskał.
Chłopak przeobrażał się w niezwykle szybkim tempie - jego włosy
pociemniały i stały się o wiele dłuższe, zmienił się układ kości policzkowych;
brakowało mu kilku przednich zębów.
Natężenie mocy, którą wspólnie wytwarzamy, to nie tylko suma
dwóch sił, ale jeszcze bardziej zwielokrotniona zdolność działania, uświadomił
sobie Michael. Przeistoczenie Adama zajęło kilka sekund; sam musiałby nad tym
pracować co najmniej piętnaście minut. Wypróbują to razem z Maxem i Isabel.
Gdyby ich trójka nawiązała łączność, żeby skorzystać ze zbiorowej mocy...
mogliby dokonać niewyobrażalnych rzeczy.
- Ja naprawdę... - zaczęła Cameron drżącym głosem.
Michael spojrzał na nią niespokojnym wzrokiem.
- Nie masz chyba zamiaru zemdleć?
- Nie musisz się o mnie martwić. Ja też nie zamierzam spędzić
najlepszych lat swojego życia w tych kazamatach. Rozwalmy ten cholerny
pensjonat.
- Adamie, kiedy cię chwycę, musisz wydzierać się na całe gardło
- polecił chłopcu Michael.
Stanął na środku celi, trzymając go przed sobą.
- Hej! - krzyknął. - Jeśli chcesz, żeby twoja córka została przy
życiu, to rzucajcie karabiny i paralizatory... i to już!
Adam wydał, nie do końca udawany, okrzyk przerażenia.
- Stephanie! - zawołał strażnik, z którym uprzednio nawiązali
łączność.
- Tak, mamy Stephanie! - krzyknęła Cameron. - Teraz odłóżcie
broń i wejdźcie do celi, a jeśli nie, to ojciec może się pożegnać ze swoją
córeczką.
Pierwszy strażnik rzucił karabin maszynowy i paralizator, szybko
otworzył drzwi celi i wszedł do środka.
- A twój kolega? - spytał Michael.
- Zrób, co każą, Eatonie! - zawołał rozpaczliwie strażnik.
Eaton zawahał się.
- Potrafię zabić dotykiem! - wrzasnął Michael. - Chyba o tym
wiecie.
- Eaton, oni zabiją moją dziewczynkę! - Ojciec Stephanie
krzyczał rozdzierającym głosem.
Jego kolega rzucił broń i paralizator i wszedł do celi.
- Usiądźcie na łóżku - rozkazał im Michael. Kiedy wykonali
polecenie, zaczął wycofywać się z celi, trzymając przed sobą Adama. Gdy tylko
Cameron przeszła przez drzwi, zamknął je szybko.
- Którędy?! - krzyknął.
- W tę stronę - rzuciła dziewczyna, wskazując kierunek ucieczki.
Schyliła się, żeby podnieść karabin. - Chodźcie!
Michael nie wahał się ani chwili. Pobiegł za nią, trzymając
Adama za rękę. Cameron zatrzymała się przed wielkimi stalowymi drzwiami.
- Musimy przez nie przejść!
Michael nie tracił czasu na rozpracowywanie zamka, skupił się na
molekułach drzwi, popychając je siłą umysłu. Po chwili rozległ się przeraźliwy
zgrzyt i drzwi się rozsunęły.
Cameron pobiegła pierwsza, a za nią Adam i Michael.
Nagle do ich uszu wdarło się przenikliwe wycie alarmu.
- Zabiję dziewczynkę, jeśli mnie do tego zmusicie! - krzyknął
Michael, nie wiedząc nawet, czy ktoś go słyszy.
Cameron skręciła w lewo, w długi ciemny tunel.
- To tutaj! - zawołała.
To się może udać, pomyślał Michael. Strażnicy nie interweniują,
bo myślą, że mamy zakładniczkę. Ale odkryją prawdę, kiedy skontaktują się z
Valentim.
- Te drzwi! - krzyknęła Cameron, uderzając pięścią w stalowe
skrzydło.
Wystarczyła chwila koncentracji i Michael je otworzył.
- Adamie, biegnij tak szybko, jak tylko potrafisz. Gdybyśmy się
rozdzielili, to idź tam - polecił mu Michael. Nawiązał z nim łączność,
pokazując chłopakowi obrazy pustyni, miasta Roswell, ulicy, przy której
mieszkali Evansowie, a wreszcie Isabel i Maxa.
- Uwaga! - krzyknęła Cameron.
W tunelu rozsunęły się boczne drzwi. Rozległ się odgłos
wystrzału. Dziewczyna wydała okrzyk bólu, karabin maszynowy wypadł jej z ręki.
Po chwili doskoczył do niej strażnik.
- Uciekaj, Adamie! - wrzasnął Michael i ruszył na strażnika.
- Jeszcze jeden ruch, a ją zabiję - krzyknął strażnik.
Chłopak zamarł w bezruchu. Kątem oka zobaczył Adama, który nagle
zatrzymał się przy wyjściu. Co on wyprawia? Dlaczego nie ucieka?
- Adamie, biegnij! - zawołała Cameron.
- Musisz nas zostawić. Biegnij, biegnij, biegnij! - krzyczał
Michael.
***
Adam wahał się jeszcze. Patrzył na pogrążoną w ciemnościach nocy
pustynię, na tę ogromną pustkę. Nie mógł tam iść, bał się, że ta przestrzeń go
pochłonie, że zniknie w niej na zawsze.
- Teraz! - wrzasnął Michael.
Stopy Adama oderwały się od ziemi i zaczęły się przesuwać do przodu.
Chłopak patrzył tylko na swoje stopy. Wydawało mu się, że nogi niosą go same,
że posłuchały rozkazu Michaela bez udziału woli.
Lewa, prawa. Lewa, prawa. Unosiły go w głąb pustyni. Oddalały od
Michaela, od domu, od tego wszystkiego, co znał.
Podczas tego biegu ciało Adama zaczęło się przeobrażać,
wydłużyły mu się nogi, mógł się szybciej teraz poruszać. Lewa, prawa. Lewa,
prawa. Coś zamajaczyło w mroku. To kaktus. Widział taką roślinę w książce,
którą dostał od taty.
Ale on już nie miał taty. Teraz należy skręcić. Biec dalej. Nie
podnosić głowy. W żadnym wypadku nie podnosić głowy.
Serce waliło mu w piersi, czuł jego łomot w uszach.
Zmusił się do szybszego biegu, dostosowując kroki do tego rytmu.
Adam nie odrywał oczu od swoich stóp; nie myślał o niczym,
zawężając cały świat do przesuwającego się przed nim skrawka pustyni. Pojawia
się skała, więc trzeba ją przeskoczyć. Lewa, prawa. Lewa, prawa. Nie podnosić
głowy.
Krzew algarroby. Trzeba skręcić. Za późno. Lewa stopa Adama
zahaczyła o krzew i upadł całym ciężarem, rozdrapując sobie policzek.
Leżał bez ruchu, z trudem łapiąc oddech. Usiadł, kiedy jego
serce zaczęło bić zwolnionym rytmem, i zobaczył nad sobą bezkresne niebo.
Gwiazdy były tak daleko, że jego umysł już tam nie sięgał.
Zadrżał; zrobiło mu się zimno. Jeszcze nigdy nie było mu zimno.
Wiedział, co to chłód, bo zwykle mył twarz i ręce zimną wodą. Ale powietrze w
bunkrze miało zawsze jednakową temperaturę.
Skulił się, podciągając kolana pod brodę. Tak było cieplej,
poczuł się troszeczkę lepiej.
Ale ta przestrzeń dokoła była zbyt wielka, zbyt pusta. Zacisnął
powieki, żeby nie widzieć nieba. Zamarł w bezruchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz