***14***
Max podał lornetkę Adamowi.
- Tu jest kamera obserwacyjna - powiedział. - W tej szczelinie
poniżej skalnego wierzchołka.
Adam skinął tylko głową. Odnosił wrażenie, że lodowaty chłód,
promieniujący z wnętrza jego ciała, wzmaga się z każdą upływającą chwilą.
- Wystarczy tylko rozbić szkło - poinformował go Max.
Chwycił go za nadgarstek, ale Adam nie czuł nawet dotyku jego
palców. Jeśli wszystko się powiedzie, to za kilka minut znajdzie się ponownie w
bunkrze.
Za niecałą godzinę znowu wyjdziesz na powierzchnię, tłumaczył
sobie w duchu. Lecz ten upiorny chłód dosięgnął już jego serca. Wiedział, że
ono nadal bije, ale wcale tego nie czuł.
- Na trzy wszyscy mają być gotowi do biegu - nakazał Max. - Na
trzy - powtórzył, zwracając się do Adama.
Ten nie odrywał lornetki od oczu, koncentrując się maksymalnie
na kamerze.
- Jeden, dwa, trzy.
Adam uwolnił całą energię, którą nagromadził od momentu
nawiązania łączności z Maxem, i wyrzucił ją silnie na zewnątrz, jak najdalej,
jak najdalej... Usłyszał lekki trzask i kamera rozpadła się na drobne
kawałeczki szkła i metalu.
- Biegiem! - krzyknął Max.
- Ładny strzał! - zawołał Alex, który biegł za Adamem. Pędzili w
stronę formacji skalnej, w której ukryte było wejście do bunkra. Uśmiechnął
się. Przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ wargi miał całkowicie
zdrętwiałe.
Adam zatrzymał się raptownie w odległości około trzech metrów od
skały. Jego towarzysze przebiegli obok i zajęli z góry upatrzone pozycje. Jeśli
Max miał dobre rozeznanie, to za chwilę powinni ukazać się strażnicy, żeby
sprawdzić, co uszkodziło kamerę.
Może już nigdy nie będę oglądać słońca, pomyślał Adam. Ale nawet
tu, w Nowym Meksyku, promienie słoneczne nie były już wystarczająco gorące, by
ogrzać jego nagle zlodowaciałe ciało.
Chodźcie już po mnie, chodźcie, powtarzał w myślach. Najtrudniej
mu było znieść to bierne wyczekiwanie. Fakt, że musiał stać i czekać, aż go na
powrót zaprowadzą do więzienia, był najtrudniejszym zadaniem, jakie miał do
wykonania.
To nie powinno trwać zbyt długo. Zaledwie przed tygodniem
Michaelowi i Isabel udało się wedrzeć do bunkra. Strażnicy na pewno są
postawieni w stan pogotowia.
Adam usłyszał cichy szelest. Wejście do formacji skalnej już
stało otworem. Zobaczył zbliżających się strażników i dopiero wtedy zaczął biec
w ich stronę.
- Stój w miejscu! - krzyknął jeden z nich.
- Ja chcę tu wrócić! - wołał Adam. - Chcę zobaczyć mojego ojca!
- Idziemy po ciebie - usłyszał głos kobiety strażnika. Zauważył,
że strażniczka trzyma rękę na paralizatorze.
- Okay. Ale szybko! Boję się! - Może przesadziłem, pomyślał,
widząc ich wahanie.
Wszystko w porządku; jednak szli po niego. Idąc obok siebie,
dwójka strażników przekroczyła jednocześnie skalną bramę. Nie byli świadomi
zagrożenia. Kiedy Max i Isabel przypuścili atak, strażnicy upadli bez
przytomności na ziemię.
Adam podbiegł do swoich towarzyszy.
- Pomóż mi ją wnieść do środka - poprosił Alex. Adam podniósł
nogi strażniczki, Alex chwycił ją za ramiona. Zaciągnęli ją do ogromnej windy,
tuż przy wejściu do bunkra.
Alex ukląkł i skrępował ręce i nogi kobiety plastikową taśmą.
Potem zakneblował jej usta.
- Uwielbiam tę taśmę. Służy do wszystkiego - powiedział.
- Chyba mogą oddychać? - spytała Maria, przenosząc niespokojny
wzrok z oklejonej taśmą strażniczki na mężczyznę, spętanego przez Maxa i
Isabel.
- Nic im nie będzie - zapewnił ją Max. Przycisnął guzik windy i
zaczęli zjeżdżać w dół.
Adam skrzyżował ręce na piersi, usiłując zatrzymać w sobie
trochę ciepła. Jak głęboko się już opuścili? Trzy metry pod ziemię? A może
więcej?
Winda bezszelestnie zsuwała się w dół. Zatrzymała się wreszcie,
a jej drzwi natychmiast się rozsunęły.
Adam usłyszał tupot. Rozejrzał się po małym parkingu i ujrzał
uciekającego strażnika.
- Zobaczyli nas! - krzyknęła Maria. - On zaraz włączy alarm!
***
Już tu są; Michael wyraźnie czuł ich obecność. Isabel, Max i
Adam przychodzą mu na ratunek.
Przecież to szaleństwo.
Zerwał się z łóżka i zaczął chodzić po celi. Coś się im nie
powiodło i potrzebowali go. Odbierał napływające od całej trójki fale strachu.
Rzucił okiem na dwóch strażników, którzy pilnowali jego celi.
Widać było, że nie mają pojęcia o tym, co się dzieje w bunkrze. Przynajmniej
jeszcze nie. To dobrze.
Krążył coraz szybciej po ciasnej przestrzeni. Czekał
niecierpliwie na powrót Cameron. Niepokoił się o nią. Co z tego, że jest pod
eskortą strażnika, jeśli w każdej chwili może się znaleźć w środku strzelaniny.
A on, zamknięty w celi, nie będzie w stanie jej pomóc, tak samo
jak nie potrafi pomóc Maxowi i reszcie grupy.
Przesuwał wzrokiem od jednego strażnika do drugiego. Czy byłby w
stanie unieszkodliwić obu?
Już pierwszego dnia, kiedy się tu znalazłeś, doszedłeś do
wniosku, że nie dasz rady dwóm strażnikom jednocześnie, powiedział sobie w
duchu. Nie rób żadnych głupich ruchów, bo twoim przyjaciołom pozostaną do
ratowania tylko zwłoki.
***
- Ja załatwię strażnika, a wy idźcie dalej! - zawołała Isabel i
pognała w głąb parkingu. Usłyszała, że ktoś za nią biegnie. Obejrzała się i
zobaczyła Alexa. To dobrze, że mam wsparcie, przemknęło jej przez myśl.
Strażnik na pewno słyszał tupot ich kroków, nie odwrócił się
jednak, skręcił w jakiś długi korytarz i pędził przed siebie. Co on robi?
Dlaczego nie próbuje ich zatrzymać?
Zrozumiała wreszcie, że strażnik biegnie do interkomu. Już tylko
niecałe dwa metry...
Zmusiła się do szybszego biegu.
Za późno. Strażnik dopadł interkomu.
- Mam problem. Tutaj...
Alex przebiegł obok Isabel i rzucił się na niego. Obaj upadli na
ziemię.
Dziewczyna doskoczyła do nich w momencie, kiedy strażnik sięgał
po paralizator. Bez chwili wahania nadepnęła mu z całej siły na nadgarstek.
Usłyszała trzask pękającej kości; paralizator wypadł mu z ręki.
Rozległ się jakiś stukot - to karabin maszynowy toczył się po
korytarzu. Jak to dobrze, że Alex jest ze mną, pomyślała. Rzuciła się na kolana
i przycisnęła palce do czoła leżącego mężczyzny. Nie był już uzbrojony, jednak
mógł być niebezpieczny.
Zaczęła głęboko oddychać i wreszcie udało się jej nawiązać
łączność. Przed jej oczami przesuwały się obrazy: chłopak prezentujący z dumą
odznakę dyżurnego; papuga w ogromnej klatce; dziecko przerażone widokiem
zbliżającego się klauna.
Czuła uderzenia jego serca; byli zespoleni. Wystarczy tylko
znaleźć odpowiednie naczynie krwionośne w jego mózgu i mocno je ścisnąć. Isabel
wybrała naczynko obok pnia mózgu i maksymalnie się skoncentrowała. Miała
wrażenie, że razem z nim odczuwa ból, który mu sprawiała. To było okropne, nie
chciała zadawać bólu.
Łączność została zerwana, strażnik stracił przytomność. Alex
podał jej rolkę taśmy i Isabel zaczęła go wiązać. Zamarła, kiedy usłyszała głos
z interkomu:
- Jaki problem?
- Rób swoje. Ja się tym zajmę - powiedział Alex i wcisnął
przycisk. - Mieliśmy tu skok napięcia - poinformował. - Jedna z kamer
obserwacyjnych wyłączyła się na kilka minut, ale już pracuje. Napiszę raport.
- Szeryf Valenti na pewno zażąda kopii. Dostarcz ją jeszcze
dzisiaj.
- Odbiór - powiedział Alex.
- Odbiór - powtórzyła Isabel, zaklejając taśmą usta strażnika. -
Twój ojciec byłby z ciebie dumny.
- Wszystko w porządku? - spytał chłopak.
- Tak - odrzekła. - Chodźmy. W tym korytarzu bardzo silnie
odczuwam obecność Michaela.
- Adam wie, gdzie go trzymają - przypomniał jej Alex.
- Ale ja czuję, że to dobry kierunek. Może po ucieczce Adama
przenieśli go w inne miejsce - upierała się Isabel.
- No to sprawdźmy.
- Dziękuję, że mi towarzyszysz - wyjąkała Isabel, nie patrząc na
swego towarzysza. Szli korytarzem, a ona czuła się trochę dziwnie, mając znowu
tego chłopaka przy sobie.
- Nie ma sprawy - odrzekł.
Isabel skupiła się na emocjach, które przesyłał jej Michael.
- Myślę, że on jest tu gdzieś po lewej stronie - stwierdziła.
Korytarz biegł dalej prosto, ale po jego lewej były drzwi. Nie
sądziła, żeby Michael mógł być aż tak blisko, lecz gdyby przeszli przez to
pomieszczenie, mogliby natrafić na inny korytarz.
Podbiegła do ciężkich stalowych drzwi. Znała ich budowę z
poprzedniej bytności w bunkrze. Skoncentrowała się na cząsteczkach, popychając
je siłą umysłu. Drzwi rozsunęły się po chwili.
- Wiem, że to brzmi staroświecko, ale lubię, jak ktoś otwiera mi
drzwi - zauważył Alex, przekraczając próg.
Isabel weszła za nim. Widok pomieszczenia zaparł jej dech w
piersiach. Znalazła się nagle w środku swoich sennych koszmarów. Po drugiej
stronie są drzwi, powiedziała sobie w duchu. Musisz tylko do nich dojść. Nie
patrz na nic. Idź.
Wbiła wzrok w podłogę, dostrzegała jednak kątem oka leżące tam
przedmioty: skalpele, nożyczki, była tam nawet niewielka piła.
Jesteś już w połowie drogi, tłumaczyła sobie w duchu. Przecież
te narzędzia nie rzucą się na ciebie i same nie zaczną cię krajać.
Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. Jeszcze jeden. Poradzisz
sobie, dodawała sobie otuchy. Nagle wpadła na coś twardego i bardzo zimnego.
Rzuciła okiem na ten przedmiot i natychmiast tego pożałowała. Wysoki metalowy
stół z rowkami po bokach. Do zbierania krwi, domyśliła się.
Wyciągnęła rękę i dotknęła pleców Alexa. Nie wczepiała się w
niego z całej siły, nie była aż tak żałosnym tchórzem. Chciała tylko dotykać
dwoma palcami jego koszuli. To wszystko.
Wydała głębokie westchnienie ulgi, kiedy Alex dosięgnął klamki.
Zanim jednak zdołał otworzyć drzwi, Isabel poczuła nagły ból w karku. Dotknęła
tego miejsca i zorientowała się, że coś w nim tkwi. Jednym szarpnięciem
wyciągnęła strzykawkę.
Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę w białym fartuchu.
- Skąd... - Zadrżała gwałtownie; nogi odmówiły jej
posłuszeństwa. Upadła na wyłożoną kafelkami podłogę.
***
To są drzwi celi Michaela - szepnął Adam.
- Czy w środku są strażnicy? - spytał Max.
- Przeważnie stoją na zewnątrz.
Jeśli przeważnie stali na zewnątrz, to dlaczego Adam nie
ostrzegł ich, kiedy szli tym korytarzem?
„Jak myślisz, czy on mógłby obrócić się przeciwko nam?” Pytanie,
które wtedy zadał Alex, prześladowało Maxa przez cały dzień jak jakiś
niemilknący diabelski akompaniament.
Nie potrafił na nie odpowiedzieć. Może powinni byli zostawić
Adama w domu. Max uznał jednak, że przyda mu się dodatkowa moc.
Te myśli do niczego nie prowadzą, tłumaczył sobie w duchu. Adam
był w bunkrze i nie mieli już odwrotu.
- Zostańcie tu - polecił dziewczynom. - Jeśli zobaczycie
strażników, to zastukajcie do drzwi celi albo dajcie nam jakiś inny sygnał.
- Niech tylko się zbliżą, to dostaną kopa w tyłek - oznajmiła
drżącym głosem Maria.
- Idźcie już - nalegała Liz.
- Nawiążmy teraz łączność. Chyba będziemy potrzebować
zwiększonej mocy - rzekł Max.
Adam bez słowa zacisnął dłoń na jego nadgarstku.
„Ja myślisz, czy on mógłby obrócić się przeciwko nam?”
Podkradając się pod drzwi celi, Max już nie zaprzątał sobie tym
głowy. Adam z łatwością otworzył drzwi jedną ręką.
Chwileczkę. To coś nie tak. Czy te drzwi nie powinny być
zamknięte?
Zanim Max zdołał sobie odpowiedzieć na to pytanie, Adam wszedł
do środka, pociągając go za sobą.
- Max Evans. Oszczędziłeś mi kłopotu, już nie muszę urządzać na
ciebie obławy.
Max podniósł głowę i zobaczył za szerokim biurkiem szeryfa
Valentiego. Jakaś dziewczyna z krótkimi rudymi włosami siedziała na krześle po
przeciwnej stronie biurka. Adam zaprowadził go wprost do biura szeryfa. Od
początku miał ten zamiar. Ale dlaczego?
- Mam nadzieję, że twoja siostra też tu jest. Co prawda
ściągnięcie jej z miasta nie sprawiłoby mi żadnej trudności - ciągnął Valenti.
- Byłaby to nawet pewna przyjemność. Poszukiwanie was dwojga zajęło mi prawie
pół życia. Ale już niedługo wszyscy moi kosmici będą leżeć grzecznie w swoich
łóżeczkach.
Max nie mógł zdobyć się na odpowiedź. Wszystko się w nim
skręcało. Valenti znał prawdę. Max chwycił Adama za rękę i ponownie nawiązał
łączność.
- Będzie bardzo miło, prawda, Adamie? - spytał szeryf ohydnym
tonem przedszkolanki. - Zawsze chciałeś mieć większą rodzinę, nie tylko tatę.
Max czuł, jak wzbiera w nim moc, potężniejąc się z każdą chwilą.
Adam szykuje się do ataku, uświadomił sobie.
Może moglibyśmy zrobić wokół szeryfa ognisty krąg i zatrzymać go
w tej pułapce, pomyślał. Albo, skoro dysponujemy podwójną mocą, nawet bez
dotykania moglibyśmy zwalić go z nóg i pozbawić przytomności.
Spojrzał na Adama, chcąc przekazać mu sygnał, żeby...
Serce mu zamarło. Adam uśmiechał się do szeryfa takim samym
uśmiechem jak wtedy do królika na pustyni.
- Adamie, nie! - krzyknął Max, starając się bezskutecznie wyrwać
mu rękę.
Ten obrócił się, uderzył go pięścią w bok i wyrwał dłoń.
- Nie jesteś mi do niczego potrzebny - mruknął.
Roziskrzone białe światło wypełniło cały pokój, oślepiając Maxa.
Zdezorientowany, mrugał, usiłując coś dojrzeć. Wydawało mu się, że widzi
szeryfa za biurkiem. Ale to było niemożliwe, Valenti nie byłby w stanie tego
przeżyć.
Max przetarł rękawem załzawione oczy i zbliżył się do biurka.
Szeryf rzeczywiście tam siedział, całkowicie pokryty popiołem, spod którego nie
widać było nawet skrawka skóry. Nie poruszał się. Co Adam mu zrobił?
Siedząca przed biurkiem dziewczyna łkała spazmatycznie.
Wiedział, że powinien do niej podejść, ale nie mógł oderwać wzroku od szeryfa.
Po chwili stanął przy nim Adam. Wychylił się do przodu, wysunął
wargi i dmuchnął. Valenti zamienił się w kupkę popiołu.
- Dlaczego to zrobiłeś?! - krzyknął Max. - Mogliśmy
unieszkodliwić go w inny sposób. Nigdy nie używamy mocy, żeby zabijać! Nigdy!
Adam milczał.
Max wyczuł powiew mocy, który wzmagał się z każdą sekundą.
„Jak myślisz, czy on mógłby obrócić się przeciwko nam?”
Spojrzał na Adama. Chłopak uśmiechał się.
***
- Co jej zrobiłeś, do cholery? - krzyknął Alex do lekarza.
Ciałem Isabel wstrząsnął dreszcz; jej szeroko otwarte oczy miały
nieprzytomny wyraz. Alex całym sobą odczuwał przenikający ją ból. Lekarz ukląkł
przy niej.
- Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Dałem jej tylko zastrzyk
uspokajający o natychmiastowym działaniu. Nie powinien wywołać takiej reakcji.
Chciałem was zatrzymać, dopóki nie przywołam szeryfa Valentiego czy któregoś ze
strażników.
Chłopak pochylił się nagle i pchnął lekarza na podłogę. Jedną
rękę zacisnął mu na szyi, żeby nie mógł krzyczeć, a drugą przeszukiwał
kieszenie jego białego fartucha. Wyjął z nich dwie strzykawki i cisnął je w kąt
pokoju.
- Teraz cię puszczę - szepnął mu do ucha. - Słuchaj mnie
uważnie. Masz zrobić wszystko, co w twojej mocy, żeby ocalić jej życie. Jeśli
umrze, potraktuję cię tak samo jak te drzwi. - Wskazał palcem rozbite przez
Isabel metalowe wrota. Z wściekłością odepchnął lekarza od siebie.
- Będę musiał pobrać trochę krwi, żeby sprawdzić, dlaczego tak
zareagowała - wyjąkał przestraszony lekarz.
- Dobrze. Tylko nie schodź mi z oczu. A jeśli masz zamiar zrobić
jakieś głupstwo, to popatrz na te drzwi i przemyśl to sobie - poradził mu Alex.
Usiadł przy Isabel i wziął ją za rękę. Jej ciałem nie wstrząsały już dreszcze.
Delikatnie odgarnął włosy z jej czoła i poczuł wilgoć pod
palcami. Może skaleczyła się przy upadku? Nachylił się nad nią i krzyknął do
lekarza:
- Chodź tutaj i powiedz, co to może być!
Ten zbliżył się pospiesznie i przykucnął obok Alexa.
- To wygląda na jakiś rodzaj prymitywnych skrzeli.
- Skrzeli?! - wybuchnął Alex.
- To przydarzyło się również Adamowi, kiedy miał wysoką gorączkę
- tłumaczył lekarz. - Nie wiem, na ile znasz swoją fizjologię, ale twoje ciało
potrafi adaptować się do każdego środowiska.
Moją fizjologię? - pomyślał Alex. Dopiero po chwili uświadomił
sobie, że ten konował uważa go za kosmitę, ponieważ przypisał sobie zmiażdżenie
drzwi.
- Zdarza się czasem, że te mechanizmy nie działają prawidłowo i
bez potrzeby uruchamiają zdolności adaptacyjne - ciągnął lekarz.
- Zobacz, skrzela już się zamykają.
Alex spojrzał na Isabel; skóra na jej czole właśnie się
wygładzała.
- Sądzę, że lepiej w nic nie ingerować. Niedługo wszystko się
samo wyrówna. Gdybym mógł przewidzieć, że środek uspokajający wywoła taką
reakcję... - Lekarz nie dokończył zdania.
- Wszystko będzie dobrze, Isabel - powiedział Alex. - Jestem
przy tobie. Nigdzie nie odejdę. - Czuł, jak ręka dziewczyny porusza się w jego
dłoni. - Widzisz, jestem tutaj - powtórzył, ściskając lekko jej pałce. Były
jakieś dziwne w dotyku. Otworzył dłoń, żeby je zobaczyć.
Isabel miała długie i szczupłe palce, ale teraz były podwójnie
długie i cienkie jak ołówki. Patrzył z przerażeniem, jak jeden palec zaczyna
wrastać w dłoń.
Z trudem łapał oddech. Musisz to wytrzymać, nakazał sobie w
duchu. To jest Isabel. Ujął ponownie jej rękę i spojrzał na twarz.
Nie poznawał jej. To nie była Isabel, którą znał. Miała ogromną
głowę i wielkie czarne oczy.
Wziął na ręce sukuba Isabel i pobiegł w tę stronę, gdzie miał
nadzieję znaleźć bezpieczne wyjście. Potem - w tak błyskawicznym tempie, że
uznał to za halucynację - dziewczyna przekształciła się znowu w prawdziwą
Isabel.
- Postaw mnie na ziemi, przestępco - odezwała się z uśmiechem na
twarzy.
Alex puścił ją i powiedział poważnym tonem:
- Musimy się szybko stąd wydostać, Izzy. - O nic nie pytając,
złapała go za rękę i ruszyli biegiem.
***
Michael postanowił wydostać się z celi. Wiedział, że Isabel
potrzebuje jego pomocy. Poraziło go jej cierpienie, omal nie zwalając z nóg.
Pilnowało go jednak dwóch strażników. Siedzieli na krzesłach,
zwróceni w stronę celi Cameron. Ze zrozumiałych względów częściej obserwowali
ją niż jego; teraz też nie chciało im się przesunąć krzeseł.
Muszę znaleźć na to jakiś sposób, pomyślał Michael. Gdybym ich
zaskoczył, to może udałoby mi się obezwładnić obu naraz. Ale szklana cela nie
była dobrym miejscem na przygotowywanie tego typu niespodzianek.
Trzeba było jednak spróbować, a miał tylko jedną możliwość.
Podszedł do ściany, za którą siedzieli strażnicy, i oparł dłonie o szkło,
trzymając je na wysokości bioder.
Jeden z mężczyzn obrócił się do niego.
- Tęsknisz za swoją dziewczyną?
Na twarzy Michaela pojawił się szeroki głupkowaty uśmiech.
Popatrzył smutnym wzrokiem na puste celę Cameron. Kiedy tylko strażnik się
odwrócił, chłopak skoncentrował się na cząsteczkach szkła pod swoimi dłońmi.
Roztrącał je delikatnie, bez pośpiechu.
To może się udać, pomyślał, czując, jak szkło rozstępuje się pod
jego rękami. Szkoda, że Cameron nie ma w celi. Wtedy strażnicy na pewno nie
zwracaliby na niego uwagi.
Gdzie ona może być? Właściwie wcale nie wyglądała na chorą. Może
została pojmana, razem ze swoją eskortą, przez Maxa i resztę grupy? Dobrze, że
Adam zna Cameron i może zaświadczyć, że ta dziewczyna jest po ich stronie.
Michael jeszcze trochę rozepchnął cząsteczki i otwory były
gotowe. Wysunął ręce na zewnątrz, chwytając obu strażników za kark.
Teraz muszę nawiązać z nimi łączność, pomyślał, kiedy odwracali
głowy. Zacisnął powieki, żeby się nie dekoncentrować, a jego umysł zaczął
natychmiast przyjmować obrazy. Nie potrafił ich zróżnicować, ale to nie miało
znaczenia. Po chwili dwa serca zaczęły bić tym samym rytmem co jego serce.
Przyszedł czas na wybranie naczynia krwionośnego. Wybrał po jednym z każdej
głowy i ścisnął je siłą swojego umysłu. Kiedy otworzył oczy, obaj strażnicy zsuwali
się już z krzeseł.
- Wyglądają teraz jak prawdziwe aniołki - mruknął.
Zmiażdżył drzwi celi i wyszedł na zewnątrz. Musiał odnaleźć
Isabel.
***
- Uciekaj stąd - nakazał Max rudej dziewczynie. Nie trzeba jej
było dwa razy tego powtarzać. Wybiegła z szybkością strzały.
W pokoju odczuwało się narastający powiew mocy. Nie było
wątpliwości, że Adam przygotowuje się, żeby posłać Maxa do nieba, w ślad za
szeryfem.
Ale ja nie jestem Valentim, pomyślał Max. Nie tylko Adam potrafi
korzystać z mocy. Skoncentrował się na własnej mocy, żeby ją rozbudować.
Zbyt wolno się nasila, uświadomił sobie. Nie będę się mógł
obronić, kiedy on mnie zaatakuje.
Mógł uciec, ale to na nic by się nie zdało. Adam pobiegłby za
nim, a wtedy Liz, Maria i ta dziewczyna znalazłyby się na linii ognia.
Myśl logicznie, nakazał sobie w duchu. Nie potrzebujesz aż tak
wielkiej mocy jak Adam. Potrzebujesz jej tylko tyle, żeby móc uniknąć
skierowanego na ciebie uderzenia. A to, czym dysponujesz, wystarczy.
Był tego pewien. Musiał tylko dokładnie wyczuć moment, kiedy
uwolnić moc. Jeśli zrobi to za szybko albo za późno, zamieni się w proch.
- No i co, Max? - odezwał się Adam. - Nie chcesz ocalić życia?
Mógłbyś chociaż ukłuć mnie w palec tą odrobiną mocy, którą zdołałeś zgromadzić.
- Mówiłem ci już, że nie korzystam z niej, żeby robić krzywdę -
odrzekł Max. Miał szansę wyjść z tego cało, jeśli nie będzie uciekał i pozwoli
przeciwnikowi przypuścić atak.
- Jak sobie chcesz. - Adam wzruszył ramionami.
Max czuł pulsowanie mocy. Jeszcze nie, pomyślał. Jeszcze nie. Po
chwili podmuch gorącego powietrza sparzył mu twarz.
Teraz! Max wyzwolił moc, kierując ją przed siebie. Po sekundzie
rozległ się wybuch i na ścianie za jego plecami pojawił się ogień.
- Idę już. Muszę szerzyć swoją miłość - powiedział Adam,
obracając się do drzwi. Kiedy je otworzył, zaczęły dymić.
Zanim Max tam doszedł, oba skrzydła stały już w płomieniach.
Wyskoczył na korytarz i zobaczył Adama, który biegł, przesuwając ręką po
ścianie. Jego palce zostawiały za sobą smugę ognia.
- On wszystko spali! - zawołała Maria.
- Musimy go powstrzymać. Chodźcie! - krzyknęła Liz.
Max złapał ją za rękę.
- Nie damy mu rady. Musimy znaleźć Michaela, Isabel i Alexa i
wydostać się stąd, póki to jeszcze możliwe.
- Wiem, gdzie jest Michael - odezwała się ruda dziewczyna i
pobiegła przed siebie płonącym korytarzem. Max, Liz i Maria poszli w jej ślady.
W miejscu, gdzie korytarz rozdzielał się na kilka innych,
dziewczyna bez wahania skręciła w lewo. Chyba dobrze zna drogę, pomyślał Max.
Adam też skręcił w lewo. Musiał biec zygzakami, ponieważ ściany
po obu stronach korytarza stały w ogniu. W niektórych miejscach płomienie
stykały się na suficie, tworząc ogniste łuki. Wszędzie było pełno dymu. Nie
mieli czym oddychać.
- Tymi drzwiami! - krzyknęła dziewczyna ochrypłym głosem i znowu
skręciła w lewo. Natychmiast zrobiło się chłodniej. Tu pożar nie ogarnął
jeszcze tak dużej przestrzeni.
Kiedy dotarli do stalowych drzwi, Max skoncentrował się na
rozbijaniu cząsteczek. Z otwartych drzwi buchnęły płomienie. Cofnął się, gdy
poczuł swąd; miał przypalone włosy.
- Gdzie jest cela Michaela?! - krzyknęła Maria.
- Było już ją stąd widać - powiedziała rudowłosa.
- Czy jest inne dojście? - spytał Max. - Tędy nie przejdziemy.
Nawet z tej odległości temperatura była nie do wytrzymania. Miał uczucie, że
zamiast powietrza wdycha rozgrzaną lawę, która spala mu gardło i płuca.
- Musielibyśmy wrócić i zatoczyć koło - rzekła ruda dziewczyna.
- Nie mamy na to czasu! - zawołała Liz.
- Wchodzę - oświadczyła Maria. Zdjęła kurtkę, owinęła nią głowę
i rzuciła się do przodu... w ścianę ognia.
- Teraz albo nigdy - odezwał się Max. Przygarnął Liz do siebie i
pocałował ją mocno w usta.
- Kocham cię - powiedział. Zanim zdumiona dziewczyna zdobyła się
na odpowiedź, pobiegł przed siebie.
Liz biegła tak blisko, że wpadła na niego, kiedy zatrzymał się
przy Marii. Ruda dziewczyna dołączyła do nich.
- Nic wam się nie stało? - spytał Max, przesuwając wzrokiem po
ich twarzach. Sam nie odczuwał bólu, dopóki nie zobaczył pęcherzy na policzkach
Marii. Dopiero wtedy zaczęła go piec skóra na twarzy, jakby ktoś pryskał na nią
gorącym olejem.
- Nie widzę Michaela! - krzyknęła Maria. - Wszystkie cele są
puste.
- To jego cela. Trzecia z rzędu. Na pewno już go wyprowadzili -
zasugerowała ruda.
- Michael! - zawołał Max. - Słyszysz mnie? To ja, Max.
Maria, Liz i obca dziewczyna też zaczęły wykrzykiwać jego imię.
Nie było odpowiedzi.
- Musimy uznać, że już się stąd wydostał. Tak samo Isabel i Alex
- oświadczył Max.
Gdyby się mylił, oznaczałoby to, że nie próbuje ratować przed
niechybną śmiercią własnej siostry i dwójki najlepszych przyjaciół. Ale jeśli
jego rozumowanie było słuszne, a mimo wszystko będą nadal prowadzić
poszukiwania, to on, Liz, Maria i ta dziewczyna zginą w płomieniach.
- Wyprowadzę was - odezwała się ruda.
- Nie możemy ich tu zostawić - zaprotestowała Maria.
- Zginiemy - wtrąciła Liz, odczytując, jak zwykle, myśli swojego
chłopaka. - Oni też o tym wiedzą. Michael, Alex, Isabel i Adam...
- Zaczekaj. Słyszeliście? - przerwał jej Max. Przymknął oczy i
wsłuchiwał się przez chwilę. To nie było złudzenie. Słyszał głos Michaela. Nie
tylko jego, również Alexa.
- Tędy! - krzyknęła ruda. Przebiegła wzdłuż rzędu szklanych cel.
Jedna z nich wyleciała w powietrze, usłyszeli tylko brzęk szkła na betonowej
podłodze.
Teraz Max usłyszał również ochrypły od dymu glos Isabel.
Zobaczył ich za przezroczystą ścianą celi. Ogarnęło go uczucie ogromnej ulgi.
- Naprzód! - krzyknął Michael, kiedy obie grupy połączyły się ze
sobą. Wysunął się do przodu i skręcił w lewo.
Max został z tyłu. Nie chciałby znaleźć się na zewnątrz ze
świadomością, że ktoś z jego przyjaciół zemdlał po drodze i pozostał na zawsze
w płonącym bunkrze.
- Już niedaleko! - zawołał Michael.
Max nie rozumiał, jak można określić odległość, kiedy wszędzie
jest czarno od dymu.
Coraz trudniej było mu oddychać i kręciło mu się w głowie. Nie
czuł, że biegnie, jednak poruszał się. A może tylko tak mu się wydawało w tych
ciemnościach?
Ktoś objął go ramieniem.
- Zostałeś z tyłu, żeby mieć pewność, że wszyscy bezpiecznie się
stąd wydostaną, prawda? - usłyszał głos Liz. - Masz szczęście, że tobą też się
ktoś opiekuje.
- Otworzyłem drzwi! - usłyszeli okrzyk Michaela, przerywany
atakiem kaszlu.
Dym rozproszył się trochę i Max złapał oddech. Po chwili byli
już na zewnątrz.
- Biegnijcie dalej! - wołał Alex. - Jesteśmy... - Zanim zdążył
dokończyć zdanie, potężny wybuch wyrzucił Maxa w powietrze.
Padając na plecy, zobaczył pomarańczową chmurę dymu, która
wystrzeliła do góry wraz z oślepiającym błyskiem światła.
Podniósł się powoli, z trudem łapiąc powietrze. Kiedy spojrzał w
kierunku bunkra, zabrakło mu tchu - palił się piasek. Krótkie niebieskie
płomienie pokrywały ziemię w promieniu kilkudziesięciu metrów wokół bunkra.
Liz podbiegła do niego i delikatnie dotknęła jego
zaczerwienionego od żaru policzka.
- Ja też cię kocham - powiedziała z uśmiechem. Przytulił ją do
siebie. Przez chwilę nasłuchiwała bicia jego serca, potem odwróciła się i
patrzyła na języki ognia na piasku. Wszyscy obserwowali w milczeniu dogasające
z wolna płomienie na czarnym teraz piasku.
- Valenti nie żyje - rzekł Max. - Adam go zabił. Koniec koszmarnych
snów - zwrócił się do siostry.
Uśmiechnęła się do niego niewesołym uśmiechem.
- Patrzcie! - krzyknął Alex. - Patrzcie, kto jeszcze się
uratował!
- Nikt nie mógł przeżyć - szepnęła Liz. - To niemożliwe...
Max spojrzał w kierunku, który wskazywał Alex. Jakaś postać
wynurzała się z płomieni. Liz uśmiechnęła się - nie miała racji, to jednak było
możliwe.
To był Adam.
Przełożyła: Zuzanna Maj