niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział czternasty - ostatni

***14***
Max podał lornetkę Adamowi.
- Tu jest kamera obserwacyjna - powiedział. - W tej szczelinie poniżej skalnego wierzchołka.
Adam skinął tylko głową. Odnosił wrażenie, że lodowaty chłód, promieniujący z wnętrza jego ciała, wzmaga się z każdą upływającą chwilą.
- Wystarczy tylko rozbić szkło - poinformował go Max.
Chwycił go za nadgarstek, ale Adam nie czuł nawet dotyku jego palców. Jeśli wszystko się powiedzie, to za kilka minut znajdzie się ponownie w bunkrze.
Za niecałą godzinę znowu wyjdziesz na powierzchnię, tłumaczył sobie w duchu. Lecz ten upiorny chłód dosięgnął już jego serca. Wiedział, że ono nadal bije, ale wcale tego nie czuł.
- Na trzy wszyscy mają być gotowi do biegu - nakazał Max. - Na trzy - powtórzył, zwracając się do Adama.
Ten nie odrywał lornetki od oczu, koncentrując się maksymalnie na kamerze.
- Jeden, dwa, trzy.
Adam uwolnił całą energię, którą nagromadził od momentu nawiązania łączności z Maxem, i wyrzucił ją silnie na zewnątrz, jak najdalej, jak najdalej... Usłyszał lekki trzask i kamera rozpadła się na drobne kawałeczki szkła i metalu.
- Biegiem! - krzyknął Max.
- Ładny strzał! - zawołał Alex, który biegł za Adamem. Pędzili w stronę formacji skalnej, w której ukryte było wejście do bunkra. Uśmiechnął się. Przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ wargi miał całkowicie zdrętwiałe.
Adam zatrzymał się raptownie w odległości około trzech metrów od skały. Jego towarzysze przebiegli obok i zajęli z góry upatrzone pozycje. Jeśli Max miał dobre rozeznanie, to za chwilę powinni ukazać się strażnicy, żeby sprawdzić, co uszkodziło kamerę.
Może już nigdy nie będę oglądać słońca, pomyślał Adam. Ale nawet tu, w Nowym Meksyku, promienie słoneczne nie były już wystarczająco gorące, by ogrzać jego nagle zlodowaciałe ciało.
Chodźcie już po mnie, chodźcie, powtarzał w myślach. Najtrudniej mu było znieść to bierne wyczekiwanie. Fakt, że musiał stać i czekać, aż go na powrót zaprowadzą do więzienia, był najtrudniejszym zadaniem, jakie miał do wykonania.
To nie powinno trwać zbyt długo. Zaledwie przed tygodniem Michaelowi i Isabel udało się wedrzeć do bunkra. Strażnicy na pewno są postawieni w stan pogotowia.
Adam usłyszał cichy szelest. Wejście do formacji skalnej już stało otworem. Zobaczył zbliżających się strażników i dopiero wtedy zaczął biec w ich stronę.
- Stój w miejscu! - krzyknął jeden z nich.
- Ja chcę tu wrócić! - wołał Adam. - Chcę zobaczyć mojego ojca!
- Idziemy po ciebie - usłyszał głos kobiety strażnika. Zauważył, że strażniczka trzyma rękę na paralizatorze.
- Okay. Ale szybko! Boję się! - Może przesadziłem, pomyślał, widząc ich wahanie.
Wszystko w porządku; jednak szli po niego. Idąc obok siebie, dwójka strażników przekroczyła jednocześnie skalną bramę. Nie byli świadomi zagrożenia. Kiedy Max i Isabel przypuścili atak, strażnicy upadli bez przytomności na ziemię.
Adam podbiegł do swoich towarzyszy.
- Pomóż mi ją wnieść do środka - poprosił Alex. Adam podniósł nogi strażniczki, Alex chwycił ją za ramiona. Zaciągnęli ją do ogromnej windy, tuż przy wejściu do bunkra.
Alex ukląkł i skrępował ręce i nogi kobiety plastikową taśmą. Potem zakneblował jej usta.
- Uwielbiam tę taśmę. Służy do wszystkiego - powiedział.
- Chyba mogą oddychać? - spytała Maria, przenosząc niespokojny wzrok z oklejonej taśmą strażniczki na mężczyznę, spętanego przez Maxa i Isabel.
- Nic im nie będzie - zapewnił ją Max. Przycisnął guzik windy i zaczęli zjeżdżać w dół.
Adam skrzyżował ręce na piersi, usiłując zatrzymać w sobie trochę ciepła. Jak głęboko się już opuścili? Trzy metry pod ziemię? A może więcej?
Winda bezszelestnie zsuwała się w dół. Zatrzymała się wreszcie, a jej drzwi natychmiast się rozsunęły.
Adam usłyszał tupot. Rozejrzał się po małym parkingu i ujrzał uciekającego strażnika.
- Zobaczyli nas! - krzyknęła Maria. - On zaraz włączy alarm!
***
Już tu są; Michael wyraźnie czuł ich obecność. Isabel, Max i Adam przychodzą mu na ratunek.
Przecież to szaleństwo.
Zerwał się z łóżka i zaczął chodzić po celi. Coś się im nie powiodło i potrzebowali go. Odbierał napływające od całej trójki fale strachu.
Rzucił okiem na dwóch strażników, którzy pilnowali jego celi. Widać było, że nie mają pojęcia o tym, co się dzieje w bunkrze. Przynajmniej jeszcze nie. To dobrze.
Krążył coraz szybciej po ciasnej przestrzeni. Czekał niecierpliwie na powrót Cameron. Niepokoił się o nią. Co z tego, że jest pod eskortą strażnika, jeśli w każdej chwili może się znaleźć w środku strzelaniny.
A on, zamknięty w celi, nie będzie w stanie jej pomóc, tak samo jak nie potrafi pomóc Maxowi i reszcie grupy.
Przesuwał wzrokiem od jednego strażnika do drugiego. Czy byłby w stanie unieszkodliwić obu?
Już pierwszego dnia, kiedy się tu znalazłeś, doszedłeś do wniosku, że nie dasz rady dwóm strażnikom jednocześnie, powiedział sobie w duchu. Nie rób żadnych głupich ruchów, bo twoim przyjaciołom pozostaną do ratowania tylko zwłoki.
***
- Ja załatwię strażnika, a wy idźcie dalej! - zawołała Isabel i pognała w głąb parkingu. Usłyszała, że ktoś za nią biegnie. Obejrzała się i zobaczyła Alexa. To dobrze, że mam wsparcie, przemknęło jej przez myśl.
Strażnik na pewno słyszał tupot ich kroków, nie odwrócił się jednak, skręcił w jakiś długi korytarz i pędził przed siebie. Co on robi? Dlaczego nie próbuje ich zatrzymać?
Zrozumiała wreszcie, że strażnik biegnie do interkomu. Już tylko niecałe dwa metry...
Zmusiła się do szybszego biegu.
Za późno. Strażnik dopadł interkomu.
- Mam problem. Tutaj...
Alex przebiegł obok Isabel i rzucił się na niego. Obaj upadli na ziemię.
Dziewczyna doskoczyła do nich w momencie, kiedy strażnik sięgał po paralizator. Bez chwili wahania nadepnęła mu z całej siły na nadgarstek. Usłyszała trzask pękającej kości; paralizator wypadł mu z ręki.
Rozległ się jakiś stukot - to karabin maszynowy toczył się po korytarzu. Jak to dobrze, że Alex jest ze mną, pomyślała. Rzuciła się na kolana i przycisnęła palce do czoła leżącego mężczyzny. Nie był już uzbrojony, jednak mógł być niebezpieczny.
Zaczęła głęboko oddychać i wreszcie udało się jej nawiązać łączność. Przed jej oczami przesuwały się obrazy: chłopak prezentujący z dumą odznakę dyżurnego; papuga w ogromnej klatce; dziecko przerażone widokiem zbliżającego się klauna.
Czuła uderzenia jego serca; byli zespoleni. Wystarczy tylko znaleźć odpowiednie naczynie krwionośne w jego mózgu i mocno je ścisnąć. Isabel wybrała naczynko obok pnia mózgu i maksymalnie się skoncentrowała. Miała wrażenie, że razem z nim odczuwa ból, który mu sprawiała. To było okropne, nie chciała zadawać bólu.
Łączność została zerwana, strażnik stracił przytomność. Alex podał jej rolkę taśmy i Isabel zaczęła go wiązać. Zamarła, kiedy usłyszała głos z interkomu:
- Jaki problem?
- Rób swoje. Ja się tym zajmę - powiedział Alex i wcisnął przycisk. - Mieliśmy tu skok napięcia - poinformował. - Jedna z kamer obserwacyjnych wyłączyła się na kilka minut, ale już pracuje. Napiszę raport.
- Szeryf Valenti na pewno zażąda kopii. Dostarcz ją jeszcze dzisiaj.
- Odbiór - powiedział Alex.
- Odbiór - powtórzyła Isabel, zaklejając taśmą usta strażnika. - Twój ojciec byłby z ciebie dumny.
- Wszystko w porządku? - spytał chłopak.
- Tak - odrzekła. - Chodźmy. W tym korytarzu bardzo silnie odczuwam obecność Michaela.
- Adam wie, gdzie go trzymają - przypomniał jej Alex.
- Ale ja czuję, że to dobry kierunek. Może po ucieczce Adama przenieśli go w inne miejsce - upierała się Isabel.
- No to sprawdźmy.
- Dziękuję, że mi towarzyszysz - wyjąkała Isabel, nie patrząc na swego towarzysza. Szli korytarzem, a ona czuła się trochę dziwnie, mając znowu tego chłopaka przy sobie.
- Nie ma sprawy - odrzekł.
Isabel skupiła się na emocjach, które przesyłał jej Michael.
- Myślę, że on jest tu gdzieś po lewej stronie - stwierdziła.
Korytarz biegł dalej prosto, ale po jego lewej były drzwi. Nie sądziła, żeby Michael mógł być aż tak blisko, lecz gdyby przeszli przez to pomieszczenie, mogliby natrafić na inny korytarz.
Podbiegła do ciężkich stalowych drzwi. Znała ich budowę z poprzedniej bytności w bunkrze. Skoncentrowała się na cząsteczkach, popychając je siłą umysłu. Drzwi rozsunęły się po chwili.
- Wiem, że to brzmi staroświecko, ale lubię, jak ktoś otwiera mi drzwi - zauważył Alex, przekraczając próg.
Isabel weszła za nim. Widok pomieszczenia zaparł jej dech w piersiach. Znalazła się nagle w środku swoich sennych koszmarów. Po drugiej stronie są drzwi, powiedziała sobie w duchu. Musisz tylko do nich dojść. Nie patrz na nic. Idź.
Wbiła wzrok w podłogę, dostrzegała jednak kątem oka leżące tam przedmioty: skalpele, nożyczki, była tam nawet niewielka piła.
Jesteś już w połowie drogi, tłumaczyła sobie w duchu. Przecież te narzędzia nie rzucą się na ciebie i same nie zaczną cię krajać.
Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. Jeszcze jeden. Poradzisz sobie, dodawała sobie otuchy. Nagle wpadła na coś twardego i bardzo zimnego. Rzuciła okiem na ten przedmiot i natychmiast tego pożałowała. Wysoki metalowy stół z rowkami po bokach. Do zbierania krwi, domyśliła się.
Wyciągnęła rękę i dotknęła pleców Alexa. Nie wczepiała się w niego z całej siły, nie była aż tak żałosnym tchórzem. Chciała tylko dotykać dwoma palcami jego koszuli. To wszystko.
Wydała głębokie westchnienie ulgi, kiedy Alex dosięgnął klamki. Zanim jednak zdołał otworzyć drzwi, Isabel poczuła nagły ból w karku. Dotknęła tego miejsca i zorientowała się, że coś w nim tkwi. Jednym szarpnięciem wyciągnęła strzykawkę.
Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę w białym fartuchu.
- Skąd... - Zadrżała gwałtownie; nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła na wyłożoną kafelkami podłogę.
***
To są drzwi celi Michaela - szepnął Adam.
- Czy w środku są strażnicy? - spytał Max.
- Przeważnie stoją na zewnątrz.
Jeśli przeważnie stali na zewnątrz, to dlaczego Adam nie ostrzegł ich, kiedy szli tym korytarzem?
„Jak myślisz, czy on mógłby obrócić się przeciwko nam?” Pytanie, które wtedy zadał Alex, prześladowało Maxa przez cały dzień jak jakiś niemilknący diabelski akompaniament.
Nie potrafił na nie odpowiedzieć. Może powinni byli zostawić Adama w domu. Max uznał jednak, że przyda mu się dodatkowa moc.
Te myśli do niczego nie prowadzą, tłumaczył sobie w duchu. Adam był w bunkrze i nie mieli już odwrotu.
- Zostańcie tu - polecił dziewczynom. - Jeśli zobaczycie strażników, to zastukajcie do drzwi celi albo dajcie nam jakiś inny sygnał.
- Niech tylko się zbliżą, to dostaną kopa w tyłek - oznajmiła drżącym głosem Maria.
- Idźcie już - nalegała Liz.
- Nawiążmy teraz łączność. Chyba będziemy potrzebować zwiększonej mocy - rzekł Max.
Adam bez słowa zacisnął dłoń na jego nadgarstku.
„Ja myślisz, czy on mógłby obrócić się przeciwko nam?”
Podkradając się pod drzwi celi, Max już nie zaprzątał sobie tym głowy. Adam z łatwością otworzył drzwi jedną ręką.
Chwileczkę. To coś nie tak. Czy te drzwi nie powinny być zamknięte?
Zanim Max zdołał sobie odpowiedzieć na to pytanie, Adam wszedł do środka, pociągając go za sobą.
- Max Evans. Oszczędziłeś mi kłopotu, już nie muszę urządzać na ciebie obławy.
Max podniósł głowę i zobaczył za szerokim biurkiem szeryfa Valentiego. Jakaś dziewczyna z krótkimi rudymi włosami siedziała na krześle po przeciwnej stronie biurka. Adam zaprowadził go wprost do biura szeryfa. Od początku miał ten zamiar. Ale dlaczego?
- Mam nadzieję, że twoja siostra też tu jest. Co prawda ściągnięcie jej z miasta nie sprawiłoby mi żadnej trudności - ciągnął Valenti. - Byłaby to nawet pewna przyjemność. Poszukiwanie was dwojga zajęło mi prawie pół życia. Ale już niedługo wszyscy moi kosmici będą leżeć grzecznie w swoich łóżeczkach.
Max nie mógł zdobyć się na odpowiedź. Wszystko się w nim skręcało. Valenti znał prawdę. Max chwycił Adama za rękę i ponownie nawiązał łączność.
- Będzie bardzo miło, prawda, Adamie? - spytał szeryf ohydnym tonem przedszkolanki. - Zawsze chciałeś mieć większą rodzinę, nie tylko tatę.
Max czuł, jak wzbiera w nim moc, potężniejąc się z każdą chwilą. Adam szykuje się do ataku, uświadomił sobie.
Może moglibyśmy zrobić wokół szeryfa ognisty krąg i zatrzymać go w tej pułapce, pomyślał. Albo, skoro dysponujemy podwójną mocą, nawet bez dotykania moglibyśmy zwalić go z nóg i pozbawić przytomności.
Spojrzał na Adama, chcąc przekazać mu sygnał, żeby...
Serce mu zamarło. Adam uśmiechał się do szeryfa takim samym uśmiechem jak wtedy do królika na pustyni.
- Adamie, nie! - krzyknął Max, starając się bezskutecznie wyrwać mu rękę.
Ten obrócił się, uderzył go pięścią w bok i wyrwał dłoń.
- Nie jesteś mi do niczego potrzebny - mruknął.
Roziskrzone białe światło wypełniło cały pokój, oślepiając Maxa. Zdezorientowany, mrugał, usiłując coś dojrzeć. Wydawało mu się, że widzi szeryfa za biurkiem. Ale to było niemożliwe, Valenti nie byłby w stanie tego przeżyć.
Max przetarł rękawem załzawione oczy i zbliżył się do biurka. Szeryf rzeczywiście tam siedział, całkowicie pokryty popiołem, spod którego nie widać było nawet skrawka skóry. Nie poruszał się. Co Adam mu zrobił?
Siedząca przed biurkiem dziewczyna łkała spazmatycznie. Wiedział, że powinien do niej podejść, ale nie mógł oderwać wzroku od szeryfa.
Po chwili stanął przy nim Adam. Wychylił się do przodu, wysunął wargi i dmuchnął. Valenti zamienił się w kupkę popiołu.
- Dlaczego to zrobiłeś?! - krzyknął Max. - Mogliśmy unieszkodliwić go w inny sposób. Nigdy nie używamy mocy, żeby zabijać! Nigdy!
Adam milczał.
Max wyczuł powiew mocy, który wzmagał się z każdą sekundą.
„Jak myślisz, czy on mógłby obrócić się przeciwko nam?”
Spojrzał na Adama. Chłopak uśmiechał się.
***
- Co jej zrobiłeś, do cholery? - krzyknął Alex do lekarza.
Ciałem Isabel wstrząsnął dreszcz; jej szeroko otwarte oczy miały nieprzytomny wyraz. Alex całym sobą odczuwał przenikający ją ból. Lekarz ukląkł przy niej.
- Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Dałem jej tylko zastrzyk uspokajający o natychmiastowym działaniu. Nie powinien wywołać takiej reakcji. Chciałem was zatrzymać, dopóki nie przywołam szeryfa Valentiego czy któregoś ze strażników.
Chłopak pochylił się nagle i pchnął lekarza na podłogę. Jedną rękę zacisnął mu na szyi, żeby nie mógł krzyczeć, a drugą przeszukiwał kieszenie jego białego fartucha. Wyjął z nich dwie strzykawki i cisnął je w kąt pokoju.
- Teraz cię puszczę - szepnął mu do ucha. - Słuchaj mnie uważnie. Masz zrobić wszystko, co w twojej mocy, żeby ocalić jej życie. Jeśli umrze, potraktuję cię tak samo jak te drzwi. - Wskazał palcem rozbite przez Isabel metalowe wrota. Z wściekłością odepchnął lekarza od siebie.
- Będę musiał pobrać trochę krwi, żeby sprawdzić, dlaczego tak zareagowała - wyjąkał przestraszony lekarz.
- Dobrze. Tylko nie schodź mi z oczu. A jeśli masz zamiar zrobić jakieś głupstwo, to popatrz na te drzwi i przemyśl to sobie - poradził mu Alex. Usiadł przy Isabel i wziął ją za rękę. Jej ciałem nie wstrząsały już dreszcze.
Delikatnie odgarnął włosy z jej czoła i poczuł wilgoć pod palcami. Może skaleczyła się przy upadku? Nachylił się nad nią i krzyknął do lekarza:
- Chodź tutaj i powiedz, co to może być!
Ten zbliżył się pospiesznie i przykucnął obok Alexa.
- To wygląda na jakiś rodzaj prymitywnych skrzeli.
- Skrzeli?! - wybuchnął Alex.
- To przydarzyło się również Adamowi, kiedy miał wysoką gorączkę - tłumaczył lekarz. - Nie wiem, na ile znasz swoją fizjologię, ale twoje ciało potrafi adaptować się do każdego środowiska.
Moją fizjologię? - pomyślał Alex. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że ten konował uważa go za kosmitę, ponieważ przypisał sobie zmiażdżenie drzwi.
- Zdarza się czasem, że te mechanizmy nie działają prawidłowo i bez potrzeby uruchamiają zdolności adaptacyjne - ciągnął lekarz.
- Zobacz, skrzela już się zamykają.
Alex spojrzał na Isabel; skóra na jej czole właśnie się wygładzała.
- Sądzę, że lepiej w nic nie ingerować. Niedługo wszystko się samo wyrówna. Gdybym mógł przewidzieć, że środek uspokajający wywoła taką reakcję... - Lekarz nie dokończył zdania.
- Wszystko będzie dobrze, Isabel - powiedział Alex. - Jestem przy tobie. Nigdzie nie odejdę. - Czuł, jak ręka dziewczyny porusza się w jego dłoni. - Widzisz, jestem tutaj - powtórzył, ściskając lekko jej pałce. Były jakieś dziwne w dotyku. Otworzył dłoń, żeby je zobaczyć.
Isabel miała długie i szczupłe palce, ale teraz były podwójnie długie i cienkie jak ołówki. Patrzył z przerażeniem, jak jeden palec zaczyna wrastać w dłoń.
Z trudem łapał oddech. Musisz to wytrzymać, nakazał sobie w duchu. To jest Isabel. Ujął ponownie jej rękę i spojrzał na twarz.
Nie poznawał jej. To nie była Isabel, którą znał. Miała ogromną głowę i wielkie czarne oczy.
Wziął na ręce sukuba Isabel i pobiegł w tę stronę, gdzie miał nadzieję znaleźć bezpieczne wyjście. Potem - w tak błyskawicznym tempie, że uznał to za halucynację - dziewczyna przekształciła się znowu w prawdziwą Isabel.
- Postaw mnie na ziemi, przestępco - odezwała się z uśmiechem na twarzy.
Alex puścił ją i powiedział poważnym tonem:
- Musimy się szybko stąd wydostać, Izzy. - O nic nie pytając, złapała go za rękę i ruszyli biegiem.
***
Michael postanowił wydostać się z celi. Wiedział, że Isabel potrzebuje jego pomocy. Poraziło go jej cierpienie, omal nie zwalając z nóg.
Pilnowało go jednak dwóch strażników. Siedzieli na krzesłach, zwróceni w stronę celi Cameron. Ze zrozumiałych względów częściej obserwowali ją niż jego; teraz też nie chciało im się przesunąć krzeseł.
Muszę znaleźć na to jakiś sposób, pomyślał Michael. Gdybym ich zaskoczył, to może udałoby mi się obezwładnić obu naraz. Ale szklana cela nie była dobrym miejscem na przygotowywanie tego typu niespodzianek.
Trzeba było jednak spróbować, a miał tylko jedną możliwość. Podszedł do ściany, za którą siedzieli strażnicy, i oparł dłonie o szkło, trzymając je na wysokości bioder.
Jeden z mężczyzn obrócił się do niego.
- Tęsknisz za swoją dziewczyną?
Na twarzy Michaela pojawił się szeroki głupkowaty uśmiech. Popatrzył smutnym wzrokiem na puste celę Cameron. Kiedy tylko strażnik się odwrócił, chłopak skoncentrował się na cząsteczkach szkła pod swoimi dłońmi. Roztrącał je delikatnie, bez pośpiechu.
To może się udać, pomyślał, czując, jak szkło rozstępuje się pod jego rękami. Szkoda, że Cameron nie ma w celi. Wtedy strażnicy na pewno nie zwracaliby na niego uwagi.
Gdzie ona może być? Właściwie wcale nie wyglądała na chorą. Może została pojmana, razem ze swoją eskortą, przez Maxa i resztę grupy? Dobrze, że Adam zna Cameron i może zaświadczyć, że ta dziewczyna jest po ich stronie.
Michael jeszcze trochę rozepchnął cząsteczki i otwory były gotowe. Wysunął ręce na zewnątrz, chwytając obu strażników za kark.
Teraz muszę nawiązać z nimi łączność, pomyślał, kiedy odwracali głowy. Zacisnął powieki, żeby się nie dekoncentrować, a jego umysł zaczął natychmiast przyjmować obrazy. Nie potrafił ich zróżnicować, ale to nie miało znaczenia. Po chwili dwa serca zaczęły bić tym samym rytmem co jego serce. Przyszedł czas na wybranie naczynia krwionośnego. Wybrał po jednym z każdej głowy i ścisnął je siłą swojego umysłu. Kiedy otworzył oczy, obaj strażnicy zsuwali się już z krzeseł.
- Wyglądają teraz jak prawdziwe aniołki - mruknął.
Zmiażdżył drzwi celi i wyszedł na zewnątrz. Musiał odnaleźć Isabel.
***
- Uciekaj stąd - nakazał Max rudej dziewczynie. Nie trzeba jej było dwa razy tego powtarzać. Wybiegła z szybkością strzały.
W pokoju odczuwało się narastający powiew mocy. Nie było wątpliwości, że Adam przygotowuje się, żeby posłać Maxa do nieba, w ślad za szeryfem.
Ale ja nie jestem Valentim, pomyślał Max. Nie tylko Adam potrafi korzystać z mocy. Skoncentrował się na własnej mocy, żeby ją rozbudować.
Zbyt wolno się nasila, uświadomił sobie. Nie będę się mógł obronić, kiedy on mnie zaatakuje.
Mógł uciec, ale to na nic by się nie zdało. Adam pobiegłby za nim, a wtedy Liz, Maria i ta dziewczyna znalazłyby się na linii ognia.
Myśl logicznie, nakazał sobie w duchu. Nie potrzebujesz aż tak wielkiej mocy jak Adam. Potrzebujesz jej tylko tyle, żeby móc uniknąć skierowanego na ciebie uderzenia. A to, czym dysponujesz, wystarczy.
Był tego pewien. Musiał tylko dokładnie wyczuć moment, kiedy uwolnić moc. Jeśli zrobi to za szybko albo za późno, zamieni się w proch.
- No i co, Max? - odezwał się Adam. - Nie chcesz ocalić życia? Mógłbyś chociaż ukłuć mnie w palec tą odrobiną mocy, którą zdołałeś zgromadzić.
- Mówiłem ci już, że nie korzystam z niej, żeby robić krzywdę - odrzekł Max. Miał szansę wyjść z tego cało, jeśli nie będzie uciekał i pozwoli przeciwnikowi przypuścić atak.
- Jak sobie chcesz. - Adam wzruszył ramionami.
Max czuł pulsowanie mocy. Jeszcze nie, pomyślał. Jeszcze nie. Po chwili podmuch gorącego powietrza sparzył mu twarz.
Teraz! Max wyzwolił moc, kierując ją przed siebie. Po sekundzie rozległ się wybuch i na ścianie za jego plecami pojawił się ogień.
- Idę już. Muszę szerzyć swoją miłość - powiedział Adam, obracając się do drzwi. Kiedy je otworzył, zaczęły dymić.
Zanim Max tam doszedł, oba skrzydła stały już w płomieniach. Wyskoczył na korytarz i zobaczył Adama, który biegł, przesuwając ręką po ścianie. Jego palce zostawiały za sobą smugę ognia.
- On wszystko spali! - zawołała Maria.
- Musimy go powstrzymać. Chodźcie! - krzyknęła Liz.
Max złapał ją za rękę.
- Nie damy mu rady. Musimy znaleźć Michaela, Isabel i Alexa i wydostać się stąd, póki to jeszcze możliwe.
- Wiem, gdzie jest Michael - odezwała się ruda dziewczyna i pobiegła przed siebie płonącym korytarzem. Max, Liz i Maria poszli w jej ślady.
W miejscu, gdzie korytarz rozdzielał się na kilka innych, dziewczyna bez wahania skręciła w lewo. Chyba dobrze zna drogę, pomyślał Max.
Adam też skręcił w lewo. Musiał biec zygzakami, ponieważ ściany po obu stronach korytarza stały w ogniu. W niektórych miejscach płomienie stykały się na suficie, tworząc ogniste łuki. Wszędzie było pełno dymu. Nie mieli czym oddychać.
- Tymi drzwiami! - krzyknęła dziewczyna ochrypłym głosem i znowu skręciła w lewo. Natychmiast zrobiło się chłodniej. Tu pożar nie ogarnął jeszcze tak dużej przestrzeni.
Kiedy dotarli do stalowych drzwi, Max skoncentrował się na rozbijaniu cząsteczek. Z otwartych drzwi buchnęły płomienie. Cofnął się, gdy poczuł swąd; miał przypalone włosy.
- Gdzie jest cela Michaela?! - krzyknęła Maria.
- Było już ją stąd widać - powiedziała rudowłosa.
- Czy jest inne dojście? - spytał Max. - Tędy nie przejdziemy. Nawet z tej odległości temperatura była nie do wytrzymania. Miał uczucie, że zamiast powietrza wdycha rozgrzaną lawę, która spala mu gardło i płuca.
- Musielibyśmy wrócić i zatoczyć koło - rzekła ruda dziewczyna.
- Nie mamy na to czasu! - zawołała Liz.
- Wchodzę - oświadczyła Maria. Zdjęła kurtkę, owinęła nią głowę i rzuciła się do przodu... w ścianę ognia.
- Teraz albo nigdy - odezwał się Max. Przygarnął Liz do siebie i pocałował ją mocno w usta.
- Kocham cię - powiedział. Zanim zdumiona dziewczyna zdobyła się na odpowiedź, pobiegł przed siebie.
Liz biegła tak blisko, że wpadła na niego, kiedy zatrzymał się przy Marii. Ruda dziewczyna dołączyła do nich.
- Nic wam się nie stało? - spytał Max, przesuwając wzrokiem po ich twarzach. Sam nie odczuwał bólu, dopóki nie zobaczył pęcherzy na policzkach Marii. Dopiero wtedy zaczęła go piec skóra na twarzy, jakby ktoś pryskał na nią gorącym olejem.
- Nie widzę Michaela! - krzyknęła Maria. - Wszystkie cele są puste.
- To jego cela. Trzecia z rzędu. Na pewno już go wyprowadzili - zasugerowała ruda.
- Michael! - zawołał Max. - Słyszysz mnie? To ja, Max.
Maria, Liz i obca dziewczyna też zaczęły wykrzykiwać jego imię.
Nie było odpowiedzi.
- Musimy uznać, że już się stąd wydostał. Tak samo Isabel i Alex - oświadczył Max.
Gdyby się mylił, oznaczałoby to, że nie próbuje ratować przed niechybną śmiercią własnej siostry i dwójki najlepszych przyjaciół. Ale jeśli jego rozumowanie było słuszne, a mimo wszystko będą nadal prowadzić poszukiwania, to on, Liz, Maria i ta dziewczyna zginą w płomieniach.
- Wyprowadzę was - odezwała się ruda.
- Nie możemy ich tu zostawić - zaprotestowała Maria.
- Zginiemy - wtrąciła Liz, odczytując, jak zwykle, myśli swojego chłopaka. - Oni też o tym wiedzą. Michael, Alex, Isabel i Adam...
- Zaczekaj. Słyszeliście? - przerwał jej Max. Przymknął oczy i wsłuchiwał się przez chwilę. To nie było złudzenie. Słyszał głos Michaela. Nie tylko jego, również Alexa.
- Tędy! - krzyknęła ruda. Przebiegła wzdłuż rzędu szklanych cel. Jedna z nich wyleciała w powietrze, usłyszeli tylko brzęk szkła na betonowej podłodze.
Teraz Max usłyszał również ochrypły od dymu glos Isabel. Zobaczył ich za przezroczystą ścianą celi. Ogarnęło go uczucie ogromnej ulgi.
- Naprzód! - krzyknął Michael, kiedy obie grupy połączyły się ze sobą. Wysunął się do przodu i skręcił w lewo.
Max został z tyłu. Nie chciałby znaleźć się na zewnątrz ze świadomością, że ktoś z jego przyjaciół zemdlał po drodze i pozostał na zawsze w płonącym bunkrze.
- Już niedaleko! - zawołał Michael.
Max nie rozumiał, jak można określić odległość, kiedy wszędzie jest czarno od dymu.
Coraz trudniej było mu oddychać i kręciło mu się w głowie. Nie czuł, że biegnie, jednak poruszał się. A może tylko tak mu się wydawało w tych ciemnościach?
Ktoś objął go ramieniem.
- Zostałeś z tyłu, żeby mieć pewność, że wszyscy bezpiecznie się stąd wydostaną, prawda? - usłyszał głos Liz. - Masz szczęście, że tobą też się ktoś opiekuje.
- Otworzyłem drzwi! - usłyszeli okrzyk Michaela, przerywany atakiem kaszlu.
Dym rozproszył się trochę i Max złapał oddech. Po chwili byli już na zewnątrz.
- Biegnijcie dalej! - wołał Alex. - Jesteśmy... - Zanim zdążył dokończyć zdanie, potężny wybuch wyrzucił Maxa w powietrze.
Padając na plecy, zobaczył pomarańczową chmurę dymu, która wystrzeliła do góry wraz z oślepiającym błyskiem światła.
Podniósł się powoli, z trudem łapiąc powietrze. Kiedy spojrzał w kierunku bunkra, zabrakło mu tchu - palił się piasek. Krótkie niebieskie płomienie pokrywały ziemię w promieniu kilkudziesięciu metrów wokół bunkra.
Liz podbiegła do niego i delikatnie dotknęła jego zaczerwienionego od żaru policzka.
- Ja też cię kocham - powiedziała z uśmiechem. Przytulił ją do siebie. Przez chwilę nasłuchiwała bicia jego serca, potem odwróciła się i patrzyła na języki ognia na piasku. Wszyscy obserwowali w milczeniu dogasające z wolna płomienie na czarnym teraz piasku.
- Valenti nie żyje - rzekł Max. - Adam go zabił. Koniec koszmarnych snów - zwrócił się do siostry.
Uśmiechnęła się do niego niewesołym uśmiechem.
- Patrzcie! - krzyknął Alex. - Patrzcie, kto jeszcze się uratował!
- Nikt nie mógł przeżyć - szepnęła Liz. - To niemożliwe...
Max spojrzał w kierunku, który wskazywał Alex. Jakaś postać wynurzała się z płomieni. Liz uśmiechnęła się - nie miała racji, to jednak było możliwe.

To był Adam.
Przełożyła: Zuzanna Maj

Rozdział trzynasty

***13***
Adam wsiadł do jeepa z tostem w ręku i jadł go jeszcze, kiedy wyjeżdżali z miasta. Chleb był dokładnie przesiąknięty roztopionym masłem, a mimo to wydał mu się suchy i bez smaku.
Wracał do bunkra, do miejsca, gdzie nie ma słońca ani trawy, ani żadnego poczucia rzeczywistości. Mimo to odczuwał coś w rodzaju radosnego zadowolenia - formalnie rzecz biorąc, wracał do domu.
- Może powinniśmy teraz podsumować nasz plan? - spytał Alex.
- Och, proszę, nie - zaprotestowała Maria. - Im więcej o tym mówimy, tym wyraźniej
widzę bezplanowość tego całego planu.
- Może jednak uda się nam jeszcze coś wymyślić - zasugerowała Liz.
- Wiadomo, że się nie uda - rzuciła gwałtownie Isabel. - Rozważaliśmy każdą możliwość milion razy.
Adam nie odzywał się. Wszystkie plany były mu najzupełniej obojętne. Nie potrzebował ich - sam wiedział, co należy zrobić.
- Isabel ma rację - odezwał się Max. - Teraz musimy się skoncentrować, a nie rozpraszać nowymi pomysłami.
Adam wychylił się do przodu; chciał dobrze zapamiętać każdy fragment miasta, przez które przejeżdżali. Gromadził wspomnienia z realnego świata, na wypadek gdyby sprawy przybrały zły obrót. Jak najwięcej wspomnień...
Uświadomił sobie nagle, że wcale nie potrzebuje mieć tylu wspomnień. Potrzebował tylko jednego. Gdyby ponownie zamknięto go w bunkrze, chciał zachować w pamięci każdy szczegół twarzy Liz. Obrócił się w jej stronę. Starał się utrwalić w umyśle wygięcie jej górnej wargi, wszystkie odcienie koloru oczu, dokładny zarys włosów, opadających jej na policzek. Wpatrywał się w nią dopóty, dopóki nie nabrał pewności, że nie zapomni nawet pojedynczej rzęsy, i dopiero wtedy przymknął oczy.
Max mówił, że powinni się skoncentrować, i miał rację. Adam postanowił wyobrazić sobie, że wchodzi do bunkra, nie odczuwając strachu.
Czy zobaczę... tatę? - uderzyła go niespodziewana myśl.
Szeryfa Valentiego, poprawił się w duchu. On nie jest twoim ojcem. Jest dla ciebie nikim. Nie możesz pozwolić, żeby powstrzymał cię przed tym, co musisz zrobić. Nie możesz pozwolić, aby cokolwiek mogło cię przed tym powstrzymać.
***
- Chcesz dokończyć grę w szczerość i odwagę? - spytała Cameron.
Dzisiaj będzie ten dzień, przyrzekła sobie w duchu. Dzisiaj poznam nazwiska, na których zależy Valentiemu, i wreszcie stąd wyjdę. Zbyt wiele kosztowało ją udawanie, że jest przyjaciółką Michaela, podczas gdy gotowa była go zdradzić. Najwyższy czas położyć temu kres.
- Skąd można wiedzieć, kiedy skończyło się grę? - spytał Michael. - Przecież nikt nie dostaje punktów i nikt nie wygrywa.
- Jednak ktoś przegrywa. Ile razy grałam w szczerość i odwagę, ktoś się zawsze załamywał i zaczynał płakać. A to oznaczało koniec gry.
- Bezlitosna gra - zauważył.
Nie wiesz nawet, o co tu chodzi, pomyślała.
- Okay, to moja kolej - powiedziała. - Jak się dowiedziałeś, że jesteś kosmitą? Szczerość czy odwaga?
To był dobry kierunek, chyba że Michael wybierze odwagę. Może ten cały pomysł z grą w szczerość i odwagę był błędem.
- Zacząłem sobie uświadamiać, że potrafię robić rzeczy, których inni ludzie nie są w stanie dokonać. Potem zobaczyłem fotografie kawałków metalu, które znaleziono w miejscu katastrofy. Zauważyłem, że są oznakowane w podobny sposób jak mój inkubator, i powoli zacząłem się domyślać prawdy.
- Więc tak zwana tajemnica Roswell była rzeczywistym wydarzeniem? - zaciekawiła się Cameron. - Zawsze myślałam, że to tylko taki chwyt, żeby sprzedać dużo podkoszulków i kosmicznych akcesoriów.
Nie mogę uwierzyć, że tak tu sobie siedzimy i rozmawiamy o tajemnicy Roswell, pomyślała. To chyba jakiś żart albo pokrętny test.
A może Michael jest aktorem, a Valenti i ten lekarz monitorują jej reakcje i sprawdzają, czy potrafi uwierzyć w te nieprawdopodobne historie, które on jej opowiada.
Tak, to na pewno jest test. Dziewczyna rozluźniła się. Jeśli to jest tylko sprawdzian, to informacja, której dostarczy Valentiemu, nie ma istotnego znaczenia. Jeśli uda jej się uzyskać tę wiadomość, to inni aktorzy, którzy są przyjaciółmi Michaela, nie zostaną wtrąceni do bunkra. Wymyślą zaraz nowe doświadczenie, Michael odegra w nim swoją rolę, a Valenti i lekarz będą spisywać rezultaty.
- Tak, to się na prawdę wydarzyło - powiedział Michael.
- A więc masz przeszło pięćdziesiąt lat - stwierdziła. Ciekawe, jaką znajdziesz na to odpowiedź, młody aktorze, pomyślała.
- Nie lubisz starszych panów? - spytał, przeczesując palcami sterczące czarne włosy. - Wydostałem się z inkubatora dopiero dziesięć lat temu. Wyglądałem wtedy na siedmioletnie dziecko. Teraz ty powiedz, ile mam lat.
On nie kłamie, pomyślała Cameron.
Wmówiłaś sobie, że kłamie, bo sama tego chciałaś, powiedziała sobie w duchu. W ten sposób rozgrzeszasz się z własnych kłamstw.
- Twoja kolej - zwróciła się do Michaela. Chciała jak najszybciej zakończyć tę grę i uzyskać potrzebne informacje. Czuła, że musi się spieszyć, bo za chwilę nie będzie już w stanie zmusić się do tego.
- Kilka dni temu chciałem cię pocałować, a ty się ode mnie odsunęłaś. Dlaczego? Szczerość czy odwaga? - Szare oczy Michaela błyszczały.
- Szczerość - odpowiedziała Cameron. - Wiem, że kiedy kogoś dotkniesz, to możesz odczytać jego myśli, i nie chciałam, żebyś poznał moje.
- To nie myśli, raczej obrazy, fragmenty wspomnień - sprostował. - I tak nie zrobiłbym tego.
- To nie dzieje się automatycznie?
- Nie. A u ciebie?
- U mnie? - Cameron zapomniała na chwilę o swoich rzekomych zdolnościach telepatycznych. - Ja, hm, nie... ja muszę to dopiero w sobie wzbudzić.
- Czy tylko dlatego się odsunęłaś? - spytał Michael. Jeśli powiem tak, to on będzie chciał mnie pocałować, pomyślała Cameron. Wtedy wycofam się chyba ze swojej szpiegowskiej misji.
Powiedz, że nie, nakazała sobie w duchu. Powiedz, że odsunęłaś się z innego powodu. Powiedz, że masz chłopaka. Powiedz, że boli cię głowa. Powiedz cokolwiek.
- Tak - przyznała.
Michael pochylił się nad nią. Odsuń się od niego, ta myśl przebiegła jej nagle przez głowę. Jeszcze nie jest za późno, odsuń się. Jeśli się z nim pocałujesz, to wpadniesz w pułapkę.
Wyciągnęła rękę, wsunęła palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie. Kiedy wargi Michaela odnalazły jej usta, Cameron nie pamiętała już o niczym poza tym pocałunkiem.
Odsunęła się nagle. Nadszedł właściwy moment. Teraz Michael potrafi całkowicie się przed nią otworzyć. Czuła to.
- Nie przypuszczałam, że ktoś, kto wie, jaka jestem naprawdę, chciałby mnie pocałować - powiedziała. Nie miała zamiaru zadawać mu bezpośrednich pytań. Wiedziała, że wyzna jej wszystko z własnej woli.
- Nie spotkałaś nikogo, kto... byłby do ciebie podobny? - spytał Michael.
- Nie - odrzekła. Skręcał się jej żołądek, ale zignorowała ból.
- Mnie było o wiele łatwiej niż tobie - zauważył. No, dalej, ponaglała go w myślach.
- Miałem Maxa i Isabel. Oni są... tacy jak ja - ciągnął. - Chociaż ich rodzice są zwykłymi ludźmi. Evansowie są wspaniali. Mnie też uważają za syna.
Koniec gry. Właśnie te nazwiska były jej potrzebne. Poczuła ponownie ucisk w żołądku.
- Nic ci nie jest? - spytał Michael.
- Nie... nie - odparła. - Właściwie jest mi trochę niedobrze - dodała. - Może strażnik będzie mógł mi przynieść jakieś lekarstwo.
Wolno podniosła się z łóżka i zastukała w drzwi celi.
- Źle się czuję - powiedziała do strażnika, który otworzył drzwi.
- Chodź ze mną - polecił.
- Dokończymy gry później, kiedy poczujesz się lepiej ! - zawołał za nią Michael.
- Okay - odrzekła, nie odwracając głowy.
Nie pozwoliła sobie na ostatnie spojrzenie. I bez tego będzie miała czym się zadręczać. Nie odrywała więc oczu od pleców strażnika, który prowadził ją do biura Valentiego.
- Chcę pięć tysięcy dolarów i chcę, żeby pan zawiadomił moich rodziców, że jadę do Nowego Jorku - oświadczyła, siadając przed biurkiem szeryfa. Chciała to załatwić natychmiast, zanim ogarną ją wątpliwości.
- A ty w tym czasie będziesz w drodze do Kalifornii, jak przypuszczam - rzekł Valenti.
Nie odezwała się. Szeryf powinien pamiętać, że ostatnim razem to ona pokonała go milczeniem.
- Dam ci dwa i pół tysiąca dolarów. Więcej nie dostaniesz. Musisz mi tylko podać nazwiska.

- Pozostali kosmici to Max i Isabel Evansowie.

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział dwunasty

***12***
Liz związała włosy w kitkę na czubku głowy, a Adam śledził każdy jej ruch. Miała wrażenie, że czuje dotyk jego palców w miejscach, na które padał jego wzrok. Jakby palce chłopaka przesuwały się po jej szyi i upinały włosy. Nie wiedziała, jak zareagować. Z jednej strony pochlebiała jej jego wyraźna adoracja, a z drugiej strony bardzo ją to krępowało.
Usiadła na kanapie i przytuliła się do Maxa.
- Och, nie. Chyba nie macie zamiaru stać się parą tego typu - jęknęła Maria.
- Jakiego typu? - spytała Liz.
- Pozwól, że zadam ci kilka pytań - powiedziała jej przyjaciółka. - Czy dzieliłaś się już z Maxem gumą do żucia, taką, którą już przedtem miałaś w ustach? Czy używacie czasami pieszczotliwych dziecięcych wyrażeń? Czy często słyszycie okrzyki: „moglibyście pójść do hotelu”, kiedy jesteście razem w miejscach publicznych? Jeśli dasz twierdzącą odpowiedź choć na jedno pytanie, to może już być za późno. Możecie już być parą tego typu.
- Nie martw się. To nas nie dotyczy - odrzekła Liz. - Prawda, Maksiuniu - kotuniu, mój mały pieszczoszku?
- Gdzie są Alex i Isabel? - spytał Max. - Chciałbym już mieć to z głowy.
„To” odnosiło się do planu uwolnienia Michaela. Widać było, że Max jest kompletnie rozkojarzony.
- Mają dopiero kilka minut spóźnienia. Jestem pewna, że zaraz przyjdą - uspokoiła go Maria.
- Skąd ta pewność? - rzucił z irytacją.
- Isabel chyba ma telefon komórkowy? - wtrąciła Liz. - Mogłabym zadzwonić i dowiedzieć się, gdzie są.
- Ja to zrobię - oświadczył Max.
Nie zdążył jeszcze wstać z kanapy, kiedy usłyszeli, że ktoś otwiera frontowe drzwi. Po chwili Alex i Isabel weszli do pokoju. Isabel usiadła na kanapie, a Alex, chcąc zachować maksymalny dystans, przycupnął na brzeżku fotela Marii.
Było oczywiste, że wspólnie przeprowadzona akcja szpiegowska nie doprowadziła do pojednania. Liz sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Zawsze jej się wydawało, że Isabel i Alex to dwa przeciwległe bieguny, lecz czasami różne typy osobowości doskonale się uzupełniają.
- Niczego nie znaleźliśmy - oświadczył Alex. Widać było, że chce jak najszybciej omówić sprawę i wyjść.
Max spojrzał na zegarek.
- Niedługo wrócą nasi rodzice. Nie chciałbym, żeby słyszeli tę rozmowę. Chyba każdy z nas powinien po kolei dyżurować przy oknie i patrzeć, czy nie nadjeżdżają. Adamie, czy mógłbyś objąć dyżur pierwszy? Z kuchni bardzo dobrze widać cały podjazd.
- Okay. - Adam wstał, a kiedy przechodził koło kanapy, Liz poczuła, że leciutko dotyka jej ramienia.
Ten chłopak nie pojmuje aluzji, trzeba mu to będzie powiedzieć wprost, pomyślała.
Kiedy tylko wyszedł z salonu, Isabel natychmiast zwróciła się do brata:
- Co cię napadło? Dobrze wiemy, że mama i tato są w swoim biurze w Clovis i że nieprędko wrócą.
- Coś się wydarzyło, kiedy ćwiczyliśmy z Adamem kumulację mocy - powiedział Max.
Ton jego głosu wyrwał Liz z rozmyślań i przyciągnął całą jej uwagę. Chłopak był wyraźnie przestraszony i to nie miało nic wspólnego z planem uwolnienia Michaela. Musiało się stać coś bardzo złego.
- Staraliśmy się podpalić skałę i wtedy nawinął się królik - ciągnął Max. - Adam spaliłby tego biedaka żywcem, gdybym go w porę nie obezwładnił. Widziałem, jak królik kica, ruszając nosem, a za sekundkę przeraźliwie piszczał z bólu. Myślę, że Adam odsłonił wtedy jakąś ciemną stronę swojej osobowości.
Maria wydała cichy okrzyk rozpaczy.
- No to ładnie - mruknął Alex.
- Nie! - Ten zduszony okrzyk był reakcją Liz.
- To musiał być przypadek! - zawołała Isabel. - Przestał panować nad mocą albo coś w tym rodzaju.
Max potrząsnął głową.
- Nie byłaś przy tym, więc nie możesz wiedzieć. Królik krzyczał z bólu prawie jak człowiek, a Adam uśmiechał się z zadowoleniem, jakby oglądał dobry program w telewizji.
- Nie mogę uwierzyć, żeby on mógł to zrobić - odezwała się Maria.
- Nie wiemy, do czego jest zdolny. - Max mówił beznamiętnym tonem. - Nie wiemy, co oni mu tam zrobili. Może przez te wszystkie lata starali się przekształcić go w maszynę do zabijania.
- Max ma rację - poparł go Alex. - Znamy Adama dopiero od kilku dni.
Przed oczami Liz przemknął obraz chłopca wirującego ze śmiechem na trawie w jej ogrodzie.
- On jest całkowitym przeciwieństwem maszyny do zabijania - powiedziała.
- A ty, oczywiście, go bronisz. - Max odsunął się od niej.
- Dlaczego jest to dla ciebie takie oczywiste? - spytała. - Dlatego że się we mnie trochę podkochuje? Naprawdę myślisz, że bronię go tylko z tego powodu?
- Tak myślę - przyznał otwarcie Max.
- To miłe, że masz o mnie tak wysokie mniemanie - odcięła się Liz.
- Adam się we mnie nie podkochuje, a ja zgadzam się z Liz - wtrąciła Isabel. - On jest łagodny i kochany.
- Myślisz, że może nam zagrażać? - Maria zwróciła się do Maxa.
- Musimy to dokładnie przemyśleć, zanim pójdziemy do bunkra - rzekł Alex. - Jak myślisz, Max? Czy on mógłby zwrócić się przeciwko nam?
***
Michael niespokojnie krążył po celi. Przeważnie wystarczały mu dwie godziny snu na dobę, ale w obecnej sytuacji przydałoby się nawet dwadzieścia.
No, może nie aż dwadzieścia. Spałby wtedy o wiele dłużej niż Cameron i straciłby okazję przebywania w jej towarzystwie. Zerknął na jej celę, ale zobaczył tylko czubek głowy, który wystawał spod koca. Lubił patrzeć na jej krótką czuprynkę, chociaż zazwyczaj podobały mu się dziewczyny z długimi włosami.
Lubił także u dziewcząt okrągłe kształty tu i tam, a Cameron była wysoka i szczupła.
Nie wolno ci posuwać się za daleko, nakazał sobie w duchu. Chłopcy, którzy mieszkają w szklanych celach, nie powinni zbyt wiele myśleć o seksie.
Rzucił się na łóżko i przez szklany sufit celi patrzył na betonowe sklepienie hali. Ciekaw był, jak głęboko jest pod ziemią. Czasem ta świadomość wywoływała panikę; czuł się żywcem pogrzebany.
Zerwał się z łóżka. Doznał nagle okropnego wrażenia, że leży w trumnie. Znowu zerknął na Cameron. Chętnie popatrzyłby na nią dłużej, gdyby nie było strażników.
„Ten kosmita czuje pociąg do ziemskiej dziewczyny”, mówiliby potem wszystkim w bunkrze.
A czy to prawda? Czy pragnął Cameron? Och, tak.
Okay, a teraz trudniejsze pytanie, pomyślał Michael. Czy pragnąłbyś jej, gdyby nie była tu jedyną dziewczyną?
Odpowiedź była natychmiastowa - tak.
A teraz jeszcze trudniejsze pytanie. Czy pożądasz jej bardziej niż Marii czy Isabel?
Isabel, uuuu... Jak ona mogła się znaleźć w takim pytaniu? Uważał ją prawie za siostrę. Nigdy o niej w ten sposób nie myślał.
Z jednym wyjątkiem. Pamiętasz ten dzień, kiedy walczyliście o pilota? - zadał sobie w duchu pytanie. Przemknęło mu wówczas przez myśl, że mógłby nie traktować jej jak siostry. I było to... bardzo emocjonujące, przenikające do głębi doświadczenie.
To dlatego pomyślał o Isabel. Przeczesał palcami włosy. A Maria... Od kiedy przebywał się w bunkrze, starał się o niej nie myśleć. Miał zbyt wiele innych problemów, żeby się jeszcze zastanawiać nad tym, jak ma sobie poradzić z wyznaniem Marii, że jest w nim zakochana.
Słowo miłość wprawiało go w panikę. Było zbyt monumentalne. Ludzie, którzy mają rodziny, prawdopodobnie tak tego nie odczuwają. Max i Liz stale słyszeli od rodziców: „kocham cię”. Tych dwoje, w przeciwieństwie do niego, miało okazję przyzwyczaić się do dźwięku tego słowa.
Okay, kolejne pytanie, pomyślał. Czy kochasz którąś z nich?
Isabel. Niewątpliwie kochał Isabel, chociaż nigdy jej tego nie mówił.
Dość tego, nakazał sobie w duchu. Wiesz przecież, że tu już nie wchodzi w grę hasło „kocham cię jak siostrę”. Więc jaką dasz odpowiedź? Kochasz Marię, Cameron czy Isabel?
***
Liz przewróciła poduszkę na drugą stronę i przytuliła policzek do jej chłodnej powierzchni. Dlaczego nie mogła spać? Sen był jej bardzo potrzebny.
Jutro ruszają do bunkra, więc nie powinna być półprzytomna z niewyspania.
Może tam stracić przytomność. A nawet życie.
Takie rozważania na pewno nie pozwolą jej zasnąć. Postanowiła skupić się na czymś innym. Powtarzanie w myślach tablicy okresowego układu pierwiastków zawsze ją uspokajało. Najpierw przypomni sobie pierwiastki ziem rzadkich.
Itr, symbol Y, liczba atomowa 39, masa atomowa 88, 9059. Przeważnie nieklasyfikowany w kategorii pierwiastków ziem rzadkich. Czasami umieszczano go w grupie pobocznej układu okresowego, w kategorii pierwiastków przejściowych...
Usłyszała jakiś cichy dźwięk na tyłach domu. Czy to Adam? Zerwała się z łóżka i podbiegła do okna - chłopak właśnie wchodził do pakamery.
Gdzie on był? Liz włożyła szlafrok i podeszła do bocznych drzwi, tłumacząc sobie, że pewnie wyszedł na chwilę z jakiegoś oczywistego powodu. Cicho wyślizgnęła się z domu i zastukała do drzwi pakamery. Adam powitał ją szerokim uśmiechem.
Po tych odwiedzinach w środku nocy pewnie zapomni, że jestem dziewczyną Maxa, co usiłowałam wbić mu do głowy, pomyślała.
- Cześć, słyszałam jak wchodziłeś - powiedziała. - Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. Może czegoś potrzebujesz? Nie jest ci zimno?
- Wszystko gra - odrzekł Adam. - Wejdziesz na chwilę? Mógłbym zrobić tosty.
Dziewczyna uśmiechnęła się. Opiekacz do grzanek, który mu podarowała, był czymś w rodzaju prezentu na nowe mieszkanie. Jakie zagrożenie może stanowić facet, którego największą pasją życiową jest robienie tostów? - powiedziała sobie w duchu. Max na pewno niewłaściwie ocenił to wydarzenie na pustyni. To z tym królikiem, to musiał być wypadek.
- Lepiej nie. Moi rodzice wpadliby w panikę, gdyby zauważyli, że mnie nie ma w domu - powiedziała. Wahała się przez chwilę. - Gdzie byłeś? - spytała w końcu.
- Mmm? - usłyszała w odpowiedzi.
- Wychodziłeś. Chciałabym tylko wiedzieć, dokąd poszedłeś - nalegała Liz.
Adam uniósł brwi.
- Dokąd poszedłem? - powtórzył z cicha. - Nie wydaje mi się, żebym gdziekolwiek chodził.
- Wcale nie jestem na ciebie zła - uspokoiła go Liz. - Jednak powinieneś być ostrożny. Byłam tylko ciekawa, bo widziałam cię wracającego do domu.
Adam spochmurniał.
- Poszedłem tylko do nocnego sklepu, żeby kupić masło do tostów - wyjaśnił.
To było dobre wytłumaczenie. Jednak sposób, w jaki to mówił, świadczył o tym, że kłamie. Dlaczego? - zastanawiała się. Co takiego mógł robić w środku nocy, żeby musieć kłamać?
Chciała poprosić, żeby pokazał jej masło, ale uznała to za zły pomysł. Jeśli miał powód, żeby kłamać, to lepiej udawać, że mu wierzy. Lepiej i o wiele bezpieczniej.
- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym ci zrobił kilka tostów? - spytał, obnażając dziąsła w uśmiechu.

Liz zadrżała i instynktownie cofnęła się o krok. Max i Alex mieli rację. Nie znała dobrze Adama.

Rozdział jedenasty

***11***
Co tam pełza po ziemi? Jaszczurka? Nie, to ten wielkoduszny chłopak, Alex Manes.
Tak, to był on. Kto inny zgodziłby się na to, żeby razem z Isabel podjąć obserwację bunkra po tym, jak kilka dni wcześniej pokazała mu drzwi? Inni faceci przeklinaliby ją w żywy kamień, wydłubywali oczy z jej fotografii i w rozmowach z przyjaciółmi nazywali obrzydliwą sekutnicą. A wielkoduszny chłopak przełknął to wszystko i powiedział, że naturalnie, jeśli Isabel chce, żeby spędził z nią kilkanaście godzin, skulony za jakimiś kolczastymi krzakami w ciasnym wąwozie, to chętnie to zrobi. Z uśmiechem na twarzy.
Pociągnął łyk wody z butelki. Bez względu na to, ile pił, czuł, że poci się coraz bardziej.
- Słuchaj, Alex, chciałam o czymś z tobą porozmawiać - odezwała się Isabel. - O tym, co ci ostatnio powiedziałam, że powinniśmy przestać się spotykać.
Skinął głową, chociaż z tego, co sobie przypominał, to się odbyło w trochę inny sposób. Po pierwsze, Isabel nie mówiła, tylko wrzeszczała. A to, co wywrzeszczała, wcale nie miało tak eleganckiej formy.
- Chcę tylko, żebyś wiedział, że tak naprawdę nie chodziło o ciebie - ciągnęła. - Miałeś rację, że jestem w okropnym stresie z powodu Michaela i całej reszty. A teraz jest jeszcze Adam, którym trzeba się zająć. Nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić i nie potrafię teraz z nikim być. Nawet z kimś tak fajnym jak ty.
Wielkoduszny chłopak miał teraz swoją szansę. Zdobył się nawet na uśmiech, mówiący: „wszystko wybaczone”, otworzył usta, żeby powiedzieć coś, co poprawiłoby jej samopoczucie po tym, jak go puściła kantem - ale nie wydobył głosu.
- Gdyby to był inny okres w moim życiu... - mówiła dalej. Ale Alex nie mógł już tego słuchać.
Taka pociecha nie była mu potrzebna. To jasne - Isabel to piękna dziewczyna, której nie potrafił się oprzeć. Ale była również potworną egoistką, zepsutą, zarozumiałą, bezmyślną... pohamował się. Potrzebny mu będzie komputer, żeby mógł zrobić dokładną listę.
- Wiesz co, Isabel? Nie powinnaś się tym martwić. Jeśli o mnie chodzi, to nie ma sprawy - powiedział. - W gruncie rzeczy świetnie się stało. Wybawiłaś mnie z kłopotu, sam się zastanawiałem, jak z tobą zerwać w delikatny sposób.
***
- Mamy się tam włamać? - Maria wpatrywała się w dom szeryfa.
- Nie uważam, żeby włamanie było konieczne - powiedziała Liz. - Założę się, że od tyłu są otwarte drzwi, a przynajmniej okno. Tak jak w moim domu.
- Może zaczekamy na Kyle'a, żeby nas wpuścił - zaproponowała Maria. - Będzie szczęśliwy, że do niego przyszłaś.
- Nie sądzisz, że mógłby uznać to za podejrzane po tym, jak mówiłam mu ze cztery tysiące razy, żeby się ode mnie odczepił? - spytała Liz. - Poza tym on wie, że jestem z Maxem.
- Nie wydaje mi się, żeby Kyle potrafił myśleć mózgiem, kiedy jesteś w pobliżu. - Maria się uśmiechnęła.
- Masz zboczoną wyobraźnię. - Jej przyjaciółka skrzywiła się z odrazą. Po chwili głęboko zaczerpnęła powietrza. - Jesteś gotowa?
- Chyba tak. Mam tylko jeden problem. Nie mogę ruszyć się z miejsca - powiedziała Maria.
- Robimy to dla Michaela - przypomniała jej Liz.
- Och, teraz ty... to nie było fair.
- Ale poskutkowało. Zachowujmy się tak, jakbyśmy były zaproszone, i wchodźmy boczną furtką.
- Myślisz, że Isabel zacznie chodzić z Michaelem, teraz, kiedy zerwała z Alexem? - wyrzuciła z siebie Maria. To pytanie wyrwało się jej całkiem niespodziewanie. Co prawda już od dawna chciała porozmawiać na ten temat z przyjaciółką, tłumaczyła sobie jednak, że w ogóle nie powinna o tym myśleć. Teraz najważniejszą sprawą było uwolnienie Michaela. Zastanawianie się nad tym, z kim będzie chodził, kiedy wróci do domu, było po prostu nieprzyzwoite.
Nie mogła się jednak od tego powstrzymać. Oczywiście, pragnęła, żeby Michael zdrowy i cały wrócił do domu. To było najważniejsze - nawet gdyby miał się związać z Isabel.
Maria zwinęłaby się tylko w mały kłębuszek i umarła, gdyby tak się stało.
Liz poprowadziła ją boczną furtką i usiłowała otworzyć drzwi z tyłu domu, były jednak zamknięte.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie - nalegała Maria, kiedy obchodziły dom dokoła.
- Nie odpowiedziałam, bo nie wiem, co odpowiedzieć. - Liz próbowała otworzyć szklane drzwi, które prowadziły do pokoju stołowego. - Może się tak stać, ale trzeba zaczekać i zobaczyć, jak się sprawy potoczą, i nie myśleć zbyt wiele naprzód. Powiedziałaś Michaelowi o swoich uczuciach, więc jeśli nic z tego nie wyjdzie, to przynajmniej nie będziesz się musiała zastanawiać, jak by się zachował, gdyby wiedział, że go kochasz.
Więc tak, jeśli wybierze Isabel, to będę pewna, że wiedział, iż go kocham, i totalnie to zignorował, pomyślała Maria.
Jej przyjaciółka mocowała się tymczasem z przesuwanymi szklanymi drzwiami salonu. Rozsunęły się po chwili.
- Jesteśmy w środku - oznajmiła.
Maria wytężała słuch, ale w domu panowała cisza. Były prawie pewne, że nikogo nie zastaną, i chyba miały rację.
- Wchodźmy już, bo za chwilę wrosnę w ziemię ze strachu - szepnęła.
- Jeśli Valenti ma tu swoje biuro, to pewnie po tamtej stronie holu - powiedziała Liz.
Jej przyjaciółka skinęła tylko głową i skręciła w prawo. Dom wygląda jak hotel, pomyślała, zerknąwszy przez otwarte drzwi w stronę sypialni. Całkowicie bezosobowy. Właściwie gorszy niż hotel. W hotelach zwykle wiszą na ścianie jakieś kiczowate obrazy. Tu ściany były nagie.
Następne drzwi były zamknięte, lecz kiedy Maria nacisnęła klamkę, otworzyły się.
- Świetnie, biurko, komputer, szafka na akta - powiedziała.
- Segregatory czy komputer? - spytała Liz.
- Segregatory - postanowiła Maria. Podeszła do niskiej szafki z trzema szufladami i usiadła na podłodze. Wyciągnęła górną i cała szafka omal się na nią nie przewróciła. Podparła ją jedną ręką, a drugą wyciągnęła pierwszy segregator. Były tam papiery szkolne Kyle'a, świadectwa szczepień, nic ciekawego.
W drugim segregatorze również nie było niczego, co mogłoby być dla nich użyteczne. Zawierał anulowane czeki i stare rachunki. W trzecim - zeznania podatkowe; w czwartym - świadectwo urodzenia Valentiego, umowa dzierżawy domu i kopia dowodu rejestracyjnego samochodu.
- On ma na drugie imię Elmer. Jak można się bać faceta, który ma na imię Elmer? - Zaczęła krztusić się ze śmiechu.
- Przestań - błagała ją przyjaciółka.
Maria zacisnęła zęby. Usiłowała się opanować i pomyśleć o jakimś smutnym wydarzeniu. Nagle usłyszała coś, co wywołało u niej kolejny atak śmiechu. Był to dźwięk otwieranych drzwi.
Liz zacisnęła dłoń na jej ustach. Maria zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Po chwili histeryczny chichot zamarł jej w gardle. Odsunęła rękę przyjaciółki.
- Ten ktoś poszedł chyba do kuchni - szepnęła Liz. - Jeśli będziemy trzymać się prawej strony holu, prześlizgniemy się do salonu i wyjdziemy po cichu.
Maria skinęła głową. Przeszła do holu i zaczęła przesuwać się pod ścianą, nie odrywając oczu od podłogi.
Nagle Liz chwyciła ją za rękę. Maria podniosła głowę i zobaczyła Kyle'a Valentiego.
Serce podeszło jej do gardła i zatrzymało się tam. Czuła je wyraźnie. Przynajmniej uchroniło ją od napadu histerycznego śmiechu.
- Co tu, u diabła, robicie? - spytał chłopak.
- My... hm... dekorujemy domy wszystkich piłkarzy. Rozumiesz, to taka niespodzianka, żeby... zdopingować naszych chłopców przed następnym meczem. - Maria pokazała mu swoją wypchaną, szydełkową torbę. - Mam tu bibułkę i wszystko, co trzeba.
- Nie należę do drużyny piłkarskiej - poinformował ją Kyle, krzyżując ręce na piersi.
- Hm, hm, hm. - Z trudem przełykała ślinę, usiłując zepchnąć w dół serce, które nadal tkwiło jej w gardle.
- Naprawdę? To wszystko moja wina! - zawołała Liz. - Zawsze mi się wydaje, że należysz do drużyny piłkarskiej. Pewnie dlatego, że jesteś taki duży i silny. W takim razie chodźmy poszukać innego domu. - Złapała przyjaciółkę za ramię i pociągnęła za sobą. Wybiegły frontowymi drzwiami i zatrzymały się dopiero za rogiem.
- Patrzyłaś Kyle'owi w oczy, mówiąc: „jesteś taki duży i silny”? - wydyszała Maria.
- Trudno mi się było na to zdobyć. Ale przynajmniej udało się nam zobaczyć biuro szeryfa.
- Niestety, nic nie udało się nam znaleźć. - Maria westchnęła. - To znaczy, ja niczego nie znalazłam.
- Ja też nie. Mam nadzieję, że nasi przyjaciele mieli więcej szczęścia.
***
Max zerknął na Adama. Czy można go nazwać czarującym chłopakiem? Ponownie obrzucił go wzrokiem. Nie musiał patrzeć stale na drogę. Szosa biegnąca przez pustynię była prawie pusta.
Jednak bez względu na to, ile razy na niego spoglądał, nie mógł się zdecydować. Czy Adam jest czarującym chłopakiem? Maxowi chodziło tylko o to, czy dziewczyny uznałyby go za czarującego. Ten problem był trudny do rozwiązania. Na przykład kociaki czy puchate kaczuszki... Na pewno nie odznaczają się inteligencją, ale są zdecydowanie urokliwe. Czarujące.
Max nie miał pojęcia, jakie kryteria mógłby zastosować do Adama, chociaż słyszał, jak Maria mówiła, że jego oczy mają zadziwiający zielony odcień. Dziewczyny chyba zwracają uwagę na oczy.
Jeśli Maria uważa, że on jest czarujący, to wcale nie musi oznaczać, że Liz też tak myśli, przekonywał się w duchu. A nawet gdyby Liz uznała, że Adam jest czarujący, to też jeszcze niczego nie dowodzi. Ty też myślisz o innych dziewczynach, że są czarujące. Na przykład Maria. Musisz uczciwie przyznać, że, według ciebie, Maria jest czarującym zjawiskiem.
A jeśli chodzi o Liz... Liz jest tak piękna, że na jej widok doznawał zawrotu głowy. Jeszcze żadna dziewczyna nie wywarła na nim takiego wrażenia jak ona i żadna już jej nigdy nie dorówna. Pragnął, żeby ona też tak o nim myślała. Nie chciał, żeby Adam wzbudzał w niej podobne emocje. To, oczywiście, nie miało miejsca. A przynajmniej Max był tego pewien. Ale jeśli Adam rzeczywiście jest czarujący, to kto wie?
Czytał gdzieś o tym, że kiedy kobieta patrzy na mężczyznę, który jest dla niej atrakcyjny, to rozszerzają się jej źrenice. Może w ten sposób mógłby się zorientować, czy...
Gdyby Michael albo Alex wiedzieli, o czym teraz myślisz, wyśmiewaliby się z ciebie do końca twoich dni, powiedział sobie w duchu.
- Jesteśmy już daleko od miasta. Tu będzie dobre miejsce na trening - powiedział, zjeżdżając z szosy na pustynię.
Adam był niezwykle milczący. Max zaczął się zastanawiać, o czym ten chłopak myślał podczas jazdy. Może o Liz? Czy...
Otrząsnął się z zamyślenia i zatrzymał jeepa.
- Boli cię głowa? - spytał Adam. - Stale pocierasz czoło.
Max nie zdawał sobie nawet z tego sprawy. Nie bolała go głowa, lecz stale odczuwał jakiś dziwny ucisk na gałki oczne. Uznał, że to skutek odcięcia się od świadomości zbiorowej, bo ciągle blokował napływające stamtąd emocje i obrazy. Chętnie dowiedziałby się jeszcze czegoś o swojej rodzinnej planecie, ale nawiązywanie kontaktu ze świadomością zbiorową było zbyt absorbujące. Nie mógł sobie teraz na to pozwolić. Później, kiedy Michael będzie bezpieczny, Max będzie miał mnóstwo czasu, żeby się temu poświęcić.
- Nic mi nie jest. Masz jakiś pomysł, od czego zacząć? - spytał Adama. - Musimy znaleźć sposób na spotęgowanie mocy. To nam się przyda, kiedy będziemy uwalniać Michaela. Nie użył słowa „jeśli”. W tej sytuacji nie było żadnego „jeśli”. Za dwa dni grupa wchodzi do bunkra i Michael wychodzi razem z nimi.
- Doktor Doyle, ten facet, który przeprowadzał te wszystkie testy, robił ze mną próby rozrywania przedmiotów na kawałki. Ale największą rzeczą, jaką udało mi się doprowadzić do eksplozji, było winogrono. Jednak we dwóch...
- Spróbujmy. A jak było z tym winogronem? Przemieszczałeś cząsteczki czy jak? - spytał Max.
- Ja... nie wiem - odrzekł Adam. - Nigdy nie myślę o tym, jak się coś robi. To jakoś samo wychodzi.
- No, no. Ja nie mam takich doświadczeń. - Max poczuł ukłucie zazdrości. - Może dlatego, że przez całe życie powstrzymywałem się od korzystania z mocy, jeśli to nie było absolutnie konieczne, a ciebie ukierunkowywano na najbardziej skuteczne jej wykorzystanie.
- Nie korzystałeś z mocy, bo bałeś się przestraszyć ludzi? - spytał Adam.
Już się domyślił, że nie tylko dlatego, uświadomił sobie Max. Nie minął jeszcze tydzień od czasu, kiedy ten chłopak wyszedł z bunkra, a już zdążył się zorientować, że ludzie, a przynajmniej niektórzy z nich, mogliby go zabić, gdyby poznali prawdę. Tę świadomość można było wyczuć w głosie Adama, który teraz czekał na odpowiedź.
- Nie korzystamy z mocy przy ludziach po części dlatego, że to by ich mogło przestraszyć. Również dlatego, że kiedy wpadają w panikę, to przestają się kontrolować. Niewątpliwie są tutaj ludzie, którzy mogliby zrobić ci krzywdę tylko dlatego, że jesteś inny.
Adam skinął głową. Jego twarz miała poważny wyraz. Wyglądał jak mały chłopak. Jak mogłem doprowadzić się do takiej obsesji, żeby uwierzyć, że Liz może się nim zainteresować? - pomyślał Max.
- Co spróbujemy wysadzić w powietrze? - spytał. O ludziach mogą sobie później porozmawiać, teraz trzeba rozpocząć trening.
- Kaktus? - Adam wskazał ruchem głowy oddaloną około półtora metra roślinę.
- Okay. - Max dotknął jego ręki i natychmiast nawiązali łączność. Ale obrazy, które chłopak mu przekazywał, całkowicie przesłaniały mu pole widzenia. Nie widział już nic innego.
Max starał się zablokować przepływ obrazów, podobnie jak to robił, kiedy świadomość zbiorowa usiłowała nawiązać z nim kontakt. Film, który miał przed oczami, przesuwał się coraz wolniej, aż wreszcie zanikł. Max skoncentrował się na kaktusie.
- Gotów? - usłyszał głos Adama.
- Za sekundę - odpowiedział. Nie był pewien, jak ma tego dokonać. Adam mówił, że po prostu to robił, ale Maxowi potrzebna była jakaś metoda.
A może wcale nie jest potrzebna, powiedział sobie w duchu. Za wiele myślisz.
- Na trzy - zdecydował. Czuł, jak między nimi rośnie napięcie, wytwarza się siła. - Jeden, dwa, trzy. - Uwolnił energię, starając się skierować ją na kaktus. Po chwili poczuł, że ma mokry policzek. Miał na twarzy odprysk rośliny. Kaktus eksplodował tak szybko, że Max nawet nie zauważył, kiedy to się stało. Miał szczęście, że nie uderzył go jakiś kolczasty odłamek.
- Ale było fajnie! - zawołał Adam.
- Tak. To się może nam przydać, kiedy będziemy w bunkrze.
Szczęśliwy uśmiech Adama szybko zgasł.
- Spróbujmy czegoś innego - zaproponował Max.
- Kiedyś doktor Doyle chciał, żebym skorzystał z mocy i wywołał pożar. Moglibyśmy nad tym popracować. Nie potrafiłem tego zrobić, ale wiele rzeczy, których nie mogłem zrobić sam, udawało mi się z pomocą Michaela - oświadczył Adam. .
- Położę na ziemię papierową kulę. - Max chciał wysiąść z jeepa, ale jego towarzysz go powstrzymał.
- Moglibyśmy spróbować z tamtą skałą.
- Ze skałą? Skały się nie palą. Możemy jednak spróbować - zgodził się Max. Potem możemy sobie znaleźć coś łatwiejszego, pomyślał.
Adam chwycił go za nadgarstek, nawiązując łączność. Max czuł wzrastającą w nim siłę, która stale potężniała, domagając się ujścia.
- Okay, na trzy. Jeden, dwa, trzy. - Uwolnił energię, a po chwili skała zaczęła dymić. Skupił się, żeby wzbudzić w sobie siłę do następnego uderzenia.
Kątem oka zauważył małego brązowego królika, który kicał wśród kawałków kaktusa, próbując, czy nadają się do jedzenia. Po chwili zwierzątko zbliżyło się do skały.
- Uważaj, żeby nie trafić.. - Poczuł, że energia nagle została uwolniona. Królik wydał przeraźliwy pisk. Max oderwał rękę od dłoni Adama. - Stop! - krzyknął. - Zabijesz go!
Tylne łapy królika drgały nerwowo, jakby zwierzę chciało uciekać, chociaż nie mogło.
- Patrz, co zrobiłeś, Adamie! Musisz cofnąć energię! - Złapał chłopaka za ramiona, wypchnął z jeepa i przewrócił na ziemię. Gdy podniósł głowę, królik oddalił się. - Dlaczego, u diabła, to zrobiłeś? Myślałeś, że to śmieszne? Myślałeś... ..
- Co?! - spytał Adam. Podniósł się na nogi i zaczął otrzepywać dżinsy.
- Co? - krzyknął Max. - To ty mnie jeszcze pytasz? Omal nie zabiłeś tego biednego króliczka...
- Naprawdę? Ja nie chciałem, nie miałem o niczym pojęcia. Czułem... że tracę panowanie. - Chłopak patrzył na to miejsce, gdzie upadł królik.
Max musiał przyznać, że rzeczywiście jest zszokowany. Ale on widział jego twarz, kiedy królik wydał z siebie ten przeraźliwy pisk.

Adam się wtedy uśmiechał.

piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział dziesiąty

***10***
- Teraz coś narysuję - powiedział doktor Doyle - a wy postaracie się dokładnie to odtworzyć. - Zaczął tak szybko szkicować w swoim bloku, że jego magiczny marker skrzypiał przy każdym ruchu ręki.
- Okay, tylko żadnej pornografii, doktorku - rzekł Michael.
Cameron zamknęła oczy i starała się przybrać wygląd osoby, która wprowadza się w trans; osoby, która posiada zdolności percepcji pozazmysłowej. Z ledwością hamowała uśmiech. To nie było normalne, ale cieszył ją fakt, że została zamknięta w tym bunkrze.
Razem z Michaelem. To było kluczowe hasło, wypisane dużymi literami i podkreślone grubą kreską.
Usłyszała, że ktoś otwiera drzwi laboratorium. Wszedł strażnik. Liczba klawiszy w laboratorium wzrosła więc do trzech.
- Szeryf Valenti cię wzywa - zwrócił się do dziewczyny.
- Uuuu, ktoś będzie miał kłopoty. - Michael starał się ukryć zaniepokojenie.
- Uważaj na doktora - ostrzegła go bezgłośnym ruchem warg. Wyszła z pokoju, eskortowana przez strażnika.
Długo szli korytarzem, zanim dotarli do biura Valentiego. Strażnik zastukał i usłyszeli krótkie: „Wejść”. Konwojent wpuścił ją do środka i zamknął za nią drzwi.
Cameron usiadła na stojącym przed biurkiem szeryfa krześle, nie czekając na zaproszenie.
- Kamera zarejestrowała, że miałaś przy sobie karabin maszynowy - powiedział Valenti.
Dziewczyna milczała.
- To prawda - przyznała wreszcie. - Pan żąda, żeby Michael nabrał do mnie zaufania. Czy mógłby zaufać komuś, kto nie udzieliłby mu pomocy przy próbie ucieczki?
- A więc karabin maszynowy służył jako rekwizyt - rzekł szeryf.
Cameron nie była jednak pewna, czy jej uwierzył.
- Michael nie uważa mnie za głupią - ciągnęła. - To wyglądałoby bardzo podejrzanie, gdybym zostawiła leżącą na podłodze broń, skoro mieliśmy siłą przebijać się do wyjścia.
- Zdaję sobie z tego sprawę - przyznał Valenti. - Ale również zdaję sobie sprawę, że zbyt się zaprzyjaźniłaś z naszym kolegą Michaelem. Widzę, jak na niego patrzysz. Trochę zbyt dobrze się bawisz. Nie ma w tym nic złego, ale już najwyższy czas, żebyś mi dostarczyła jakieś informacje. Oczekuję też, że przekażesz mi wcześniej wiadomość, gdyby Michael wymyślił nowy plan ucieczki. Musisz tylko udawać, że jesteś chora, a strażnik zaraz cię do mnie przyprowadzi.
- Nie ma sprawy - powiedziała Cameron. - To na tyle?
- Mniej więcej - odrzekł Valenti. - Były jakieś problemy z historyjką o percepcji pozazmysłowej?
- Nie, wszystkie gierki odniosły zamierzony skutek.
- Pamiętaj, że jeśli on cię dotknie, to dowie się o tobie wielu rzeczy, łącznie z tym, że jesteś tu, aby go szpiegować.
- Tak, pamiętam - powiedziała dziewczyna, wstając i kierując się do drzwi.
- Nie wychodź jeszcze. Chcę ci coś pokazać. To cię powinno zainteresować - rzekł Valenti.
Cameron odwróciła się. Szeryf trzymał kartkę papieru. Podeszła wolno do biurka, wzięła ją i obróciła. Ręka jej drżała.
Opanuj się, nakazała sobie w duchu, ale dłoń nadal drżała i kartka spadła na podłogę. Cameron spojrzała w dół i zobaczyła swoją fotografię, pod którą wydrukowano dużymi literami słowa: „Czy ktoś widział tę dziewczynę?”
- Miło jest dowiedzieć się, że rodzice tak bardzo się o ciebie troszczą, prawda? - spytał szeryf. - Porozwieszali te plakaty w całym stanie.
- Nie wrócę do domu - oświadczyła. Głos też jej drżał.
- Jeśli nie chcesz wrócić, to wiesz, co masz zrobić. Poznać nazwiska innych kosmitów - oznajmił Valenti. - Pamiętaj też, że nie będę czekać w nieskończoność.
Usiłowała zrobić obrażoną minę.
- On nawet nie przyznał, że jest kosmitą, dopóki nie powiedziałam...
- Jesteś wolna. Możesz odejść - uciął szeryf. Akurat... wolna, pomyślała.
Wyszła z biura i cicho zamknęła drzwi, lecz dłonie nadal jej drżały.
Strażnik zaprowadził ją z powrotem do laboratorium. Dotarli tam zbyt szybko; wchodząc do środka, Cameron głęboko wciągnęła powietrze w płuca. Michael uśmiechnął się do niej szeroko, a ją oblała fala gorąca.
Nie zawsze go okłamywałam, przekonywała się w duchu. Naprawdę uciekłam z domu, a Valenti mnie wytropił. A moi rodzice uważają mnie za wyrzutka społeczeństwa, chociaż z innego powodu, niż Michael może przypuszczać.
Jego przyjaciele, kimkolwiek są, dysponują mocą, podobnie jak on, wmawiała sobie, starając się opanować ogarniające ją obrzydzenie. Nawet gdybym podała Valentiemu ich nazwiska, to wcale nie oznacza, że uda mu się ich złapać. A nawet jeśli mu się uda, to przynajmniej będą mieć siebie nawzajem.

A ja nie mam nikogo.

Rozdział dziewiąty

***10***
- Teraz coś narysuję - powiedział doktor Doyle - a wy postaracie się dokładnie to odtworzyć. - Zaczął tak szybko szkicować w swoim bloku, że jego magiczny marker skrzypiał przy każdym ruchu ręki.
- Okay, tylko żadnej pornografii, doktorku - rzekł Michael.
Cameron zamknęła oczy i starała się przybrać wygląd osoby, która wprowadza się w trans; osoby, która posiada zdolności percepcji pozazmysłowej. Z ledwością hamowała uśmiech. To nie było normalne, ale cieszył ją fakt, że została zamknięta w tym bunkrze.
Razem z Michaelem. To było kluczowe hasło, wypisane dużymi literami i podkreślone grubą kreską.
Usłyszała, że ktoś otwiera drzwi laboratorium. Wszedł strażnik. Liczba klawiszy w laboratorium wzrosła więc do trzech.
- Szeryf Valenti cię wzywa - zwrócił się do dziewczyny.
- Uuuu, ktoś będzie miał kłopoty. - Michael starał się ukryć zaniepokojenie.
- Uważaj na doktora - ostrzegła go bezgłośnym ruchem warg. Wyszła z pokoju, eskortowana przez strażnika.
Długo szli korytarzem, zanim dotarli do biura Valentiego. Strażnik zastukał i usłyszeli krótkie: „Wejść”. Konwojent wpuścił ją do środka i zamknął za nią drzwi.
Cameron usiadła na stojącym przed biurkiem szeryfa krześle, nie czekając na zaproszenie.
- Kamera zarejestrowała, że miałaś przy sobie karabin maszynowy - powiedział Valenti.
Dziewczyna milczała.
- To prawda - przyznała wreszcie. - Pan żąda, żeby Michael nabrał do mnie zaufania. Czy mógłby zaufać komuś, kto nie udzieliłby mu pomocy przy próbie ucieczki?
- A więc karabin maszynowy służył jako rekwizyt - rzekł szeryf.
Cameron nie była jednak pewna, czy jej uwierzył.
- Michael nie uważa mnie za głupią - ciągnęła. - To wyglądałoby bardzo podejrzanie, gdybym zostawiła leżącą na podłodze broń, skoro mieliśmy siłą przebijać się do wyjścia.
- Zdaję sobie z tego sprawę - przyznał Valenti. - Ale również zdaję sobie sprawę, że zbyt się zaprzyjaźniłaś z naszym kolegą Michaelem. Widzę, jak na niego patrzysz. Trochę zbyt dobrze się bawisz. Nie ma w tym nic złego, ale już najwyższy czas, żebyś mi dostarczyła jakieś informacje. Oczekuję też, że przekażesz mi wcześniej wiadomość, gdyby Michael wymyślił nowy plan ucieczki. Musisz tylko udawać, że jesteś chora, a strażnik zaraz cię do mnie przyprowadzi.
- Nie ma sprawy - powiedziała Cameron. - To na tyle?
- Mniej więcej - odrzekł Valenti. - Były jakieś problemy z historyjką o percepcji pozazmysłowej?
- Nie, wszystkie gierki odniosły zamierzony skutek.
- Pamiętaj, że jeśli on cię dotknie, to dowie się o tobie wielu rzeczy, łącznie z tym, że jesteś tu, aby go szpiegować.
- Tak, pamiętam - powiedziała dziewczyna, wstając i kierując się do drzwi.
- Nie wychodź jeszcze. Chcę ci coś pokazać. To cię powinno zainteresować - rzekł Valenti.
Cameron odwróciła się. Szeryf trzymał kartkę papieru. Podeszła wolno do biurka, wzięła ją i obróciła. Ręka jej drżała.
Opanuj się, nakazała sobie w duchu, ale dłoń nadal drżała i kartka spadła na podłogę. Cameron spojrzała w dół i zobaczyła swoją fotografię, pod którą wydrukowano dużymi literami słowa: „Czy ktoś widział tę dziewczynę?”
- Miło jest dowiedzieć się, że rodzice tak bardzo się o ciebie troszczą, prawda? - spytał szeryf. - Porozwieszali te plakaty w całym stanie.
- Nie wrócę do domu - oświadczyła. Głos też jej drżał.
- Jeśli nie chcesz wrócić, to wiesz, co masz zrobić. Poznać nazwiska innych kosmitów - oznajmił Valenti. - Pamiętaj też, że nie będę czekać w nieskończoność.
Usiłowała zrobić obrażoną minę.
- On nawet nie przyznał, że jest kosmitą, dopóki nie powiedziałam...
- Jesteś wolna. Możesz odejść - uciął szeryf. Akurat... wolna, pomyślała.
Wyszła z biura i cicho zamknęła drzwi, lecz dłonie nadal jej drżały.
Strażnik zaprowadził ją z powrotem do laboratorium. Dotarli tam zbyt szybko; wchodząc do środka, Cameron głęboko wciągnęła powietrze w płuca. Michael uśmiechnął się do niej szeroko, a ją oblała fala gorąca.
Nie zawsze go okłamywałam, przekonywała się w duchu. Naprawdę uciekłam z domu, a Valenti mnie wytropił. A moi rodzice uważają mnie za wyrzutka społeczeństwa, chociaż z innego powodu, niż Michael może przypuszczać.
Jego przyjaciele, kimkolwiek są, dysponują mocą, podobnie jak on, wmawiała sobie, starając się opanować ogarniające ją obrzydzenie. Nawet gdybym podała Valentiemu ich nazwiska, to wcale nie oznacza, że uda mu się ich złapać. A nawet jeśli mu się uda, to przynajmniej będą mieć siebie nawzajem.

A ja nie mam nikogo.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział ósmy

***8***
Max poprowadził Adama do narożnego stolika, stojącego za drewnianą przesłoną. Umówił się z Liz i Isabel we Flying Pepperoni. Nie było dużego tłoku, jednak martwił go wyraz przerażenia na twarzy chłopaka.
Zupełnie się temu nie dziwił. Nie minęła jeszcze doba od czasu, kiedy Adam uciekł z bunkra, a miał tyle nowych doświadczeń co zwykli ludzie w ciągu całego roku. Nawet tak proste urządzenie jak toster budziło jego niepohamowaną ciekawość. Widywał fotografie tosterów w książkach, lecz nigdy jeszcze sam z niego nie korzystał. Szalenie bawił go widok wyskakujących z lekkim stukiem grzanek. Zjedli z Maxem chyba całą paczkę pieczywa. Max zgodziłby się zjeść jeszcze więcej, żeby tylko patrzeć na jego radość.
- Usiądziemy tu i zaczekamy na innych - powiedział. Jego nowy przyjaciel zajął miejsce po przeciwnej stronie. - Jak ci idzie? Masz pytania?
- Chyba nie - odparł Adam. Zamknął oczy i przylgnął do drewnianej przesłony.
Za chwilę wpadnie w panikę, zaniepokoił się Max. Przydałaby się jakaś pomoc. Rozejrzał się po restauracji i zobaczył zbliżającą się do nich Liz.
- Adamie - Max zaczekał, aż chłopak otworzy oczy - to jest Liz. Mówiłem ci o niej, pamiętasz?
- Cześć - powiedział Adam. Był wyraźnie zdenerwowany.
Liz usiadła obok Maxa. Adam spojrzał na nią i znowu zacisnął powieki.
Dziewczyna rzuciła Maxowi zatroskane spojrzenie, otworzyła torbę i wyjęła z niej słoneczne okulary, które musiała nosić razem z wzorowanym na Facetach w czerni mundurkiem, kiedy pracowała jako kelnerka w kawiarni ojca. Włożyła je chłopakowi. Ten, zaskoczony, cofnął się gwałtownie.
- Otwórz teraz oczy. W tych okularach kolory nie będą już takie jaskrawe.
Adam rozejrzał się, a Max trochę się odprężył. Może pomysł, na który wpadła Liz, pozwoli temu chłopcu czuć się bezpieczniej w miejscach publicznych.
- Cześć, Adamie. Przez cały dzień myślałam o tobie - powiedziała Isabel, siadając obok niego. - Jak leci? Co robiliście z Maxem?
Max zdążył już zauważyć, że w kontaktach z Adamem siostra zrezygnowała ze swojego kretyńskiego stylu księżniczki Isabel, którą wszyscy muszą wielbić. Traktowała go tak delikatnie i czule, że aż dziwnie było na to patrzeć.
- Robiliśmy tosty - powiedział Adam. - I Max nauczył mnie grać w pokera.
- Max, to wspaniałe. Tosty i poker. Cieszę się, że nauczyłeś go takich podstawowych czynności. Czułam, że sama powinnam była z nim zostać. Powiedziałeś Adamowi, żeby nie korzystał z mocy, prawda?
- Tak. - Na wspomnienie tej rozmowy Max poczuł ucisk w żołądku. - Adam... hmmm... nie wiedział, że pochodzi z innej planety. Nie zdawał sobie sprawy, że ludzie nie potrafią robić tego co on.
- A co on wie? - spytała Isabel.
Jej brat zaczął opowiadać, w jakie kwestie zdążył już wprowadzić nowego przyjaciela. Powiedział mu, że oni wszyscy, to znaczy Max, Isabel, Michael i Adam, pochodzą z tej samej planety i prawdopodobnie są jedynymi mieszkańcami Ziemi, którzy przeżyli słynną katastrofę w Roswell. Ostrzegł go, że nie wolno nikomu o tym mówić ani też korzystać z mocy. Przy okazji nauczył go wielu drobnych rzeczy - jak obsługiwać toster i grać w pokera.
Nie poruszył jednak innych ważnych tematów. Nie powiedział, że gdyby Adam wyjawił ludziom prawdę, to niektórzy znienawidziliby go, inni zaczęli się bać, a jeszcze inni chcieliby go zabić. Wiedział, że w końcu będzie musiał mu to wszystko wyjaśnić. Teraz nie mógł się na to zdobyć; miał zbyt wiele problemów do rozwiązania.
- Idzie Alex z Marią - zauważyła Liz. Przysunęła się do Maxa, żeby zrobić im miejsce, a on objął ją ramieniem, jakby to był zupełnie naturalny gest. Nigdy nie przypuszczał, że może mieć dziewczynę - ziemską istotę, która zna prawdę o nim i nadal go kocha.
Muszę powiedzieć o tym Adamowi, pomyślał. Chłopak powinien wiedzieć, że chociaż jest inny, to nie znaczy, że nie może być szczęśliwy.
Maria chciała usiąść obok Liz, ale Alex chwycił ją za rękę.
- Usiądź tutaj - zaproponował, wskazując miejsce obok Isabel.
Zapanowała niezręczna cisza. Zmieszana Maria popatrzyła na Alexa. Niejasna sytuacja po rozstaniu, pomyślał Max, kiedy wreszcie usiedli.
- Adamie, to jest Alex, a to Maria - dokonał prezentacji. - Gdybyś czegoś potrzebował, możesz przyjść do każdego z nas. Możesz zadawać nam pytania. Możesz...
- Możesz nam ufać - przerwał mu Alex.
- Tak, właściwie wszystko się do tego sprowadza, że możesz mieć do nas zaufanie - przyznał Max.
Adam nie odzywał się; pewnie przytłaczał go nadmiar informacji.
- Musimy się zastanowić, co zrobić z Adamem - ciągnął Max. - Jak wytłumaczyć jego obecność, poza tym pomyśleć, gdzie będzie mieszkał, co będzie robił, żeby... - Zorientował się nagle, że mówi o nim tak, jakby ten chłopak nie siedział z nimi przy jednym stoliku. Nie wolno mu zapominać, że jest ich rówieśnikiem, chociaż zachowuje się jak małe dziecko. - Przepraszam cię, Adamie. Chciałbym, żebyś nie myślał, że podejmujemy decyzje za ciebie. Chodzi mi tylko o to, że znalazłeś się nagle w zupełnie nieznanym świecie.
- Oczywiście. A my spędziliśmy tu całe życie, więc możemy służyć ci pomocą - dodała Maria. - Może moglibyśmy mówić, że on przyjechał tu w ramach wymiany studenckiej? Wtedy mógłby po prostu zamieszkać z nami. Wymiana studentów - zwróciła się do Adama - polega na tym, że student, czy też uczeń, z innego kraju przyjeżdża na jakiś czas do zagranicznej szkoły.
- Jak w telewizji - powiedział Adam.
- W bunkrze nie było telewizji, więc uczyłem go, jak skakać po kanałach - wyjaśnił Max.
- Ale z ciebie pedagog. - Isabel uśmiechnęła się.
- Nie wiem, czy wymiana studencka jest dobrym pomysłem. Niby skąd miał tu przyjechać? - zastanawiał się Max.
- Z Delaware - Alex roześmiał się. Isabel obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. - Żartowałem. To był tylko żart.
- Możemy zabrać go do jaskini - zaproponował Max.
- Nie chcę, żeby był tak daleko. I do tego zupełnie sam - zaprotestowała gorąco Isabel.
- Za naszym domem jest mały budynek gospodarczy, w którym mógłby zamieszkać, dopóki czegoś nie wymyślimy - zasugerowała Liz. - Jest tam światło i wszystkie wygody, ponieważ mojemu ojcu przyszło kiedyś do głowy, że chciałby zajmować się stolarką, i kupił całe wyposażenie.
- Co o tym myślisz, Adamie? Zamieszkałbyś tam? - spytał Max. - Musiałbyś tylko uważać, żeby cię nie zobaczyli rodzice Liz.
Adam obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Byłbym blisko ciebie?
- Bardzo blisko. Gdybyś mnie potrzebował, nie musiałbyś czekać ani chwili.
- To dobrze - powiedział chłopak. Na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech.
Na widok Liz Max też się zawsze uśmiechał. Starał się sobie wyobrazić, jak może czuć się szesnastolatek, który nigdy przedtem nie widział dziewczyny w swoim wieku i nagle zostaje nimi otoczony. Mogło go to napawać lękiem, ale był to niewątpliwie przyjemny lęk. Liz, Maria i Izzy powoli oswoją go z tą nową sytuacją.
- Konam z głodu. Czy ktoś tu pracuje, czy mamy sobie sami złożyć zamówienie i przygotować pizzę? - spytał Alex.
- Ten stolik obsługuje Lucinda Baker. Jeśli któryś z was zdejmie koszulę, to na pewno zaraz się pokaże - powiedziała Isabel.
Adam zaczął ściągać bluzę.
- Nie rób tego. Ja tylko żartowałam - pohamowała go Isabel. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Lucindo! Jeśli liczysz na napiwek, to chodź do nas! - zawołała. To podziałało. Lucinda błyskawicznie pojawiła się przy ich stoliku.
- Co będziemy jedli? - spytał Alex. - Co wybierasz, Adamie?
- Nie wiem - burknął chłopak, wyraźnie speszony.
- Nie wolno mu było wybierać sobie potraw. - Max poinformował Alexa. Natychmiast  uświadomił sobie, że nie powinien był tego mówić.
- Dopiero co wyszedł z internatu o zaostrzonym rygorze - wtrąciła Liz.
- Uhuhuu! Musiałeś być nieznośnym chłopakiem - droczyła się z nim Lucinda. - Lubię niegrzecznych chłopców.
Lucinda na pewno nie była odpowiednią dziewczyną do powolnego oswajania Adama z żeńską populacją tej planety. Miała swoją stronę w Internecie, na której opisywała, jak całują chłopcy ze szkoły. Jej uwagi świadczyły o tym, że ma wysokie wymagania. Niewątpliwie pożarłaby Adama żywcem.
Zanim Max zdążył zareagować na tę niespodziewaną sytuację, Lucinda dotykała już policzka Adama. Jej jaskrawo pomalowane paznokcie kontrastowały z bladą skórą chłopaka. Adam miał uszczęśliwioną minę, niewątpliwie nawiązał z nią łączność. Trzeba go od tego jak najszybciej odzwyczaić, pomyślał Max.
- Podoba mi się to, co nosisz pod spodem - powiedział Adam do Lucindy. - Te brązowe w białe, faliste paseczki. To mi przypomina babeczki z czekoladą.
Max zakrył twarz, a Isabel roześmiała się głośno.
- Hej, skąd ty wiesz, jaką bieliznę mam na sobie? - spytała Lucinda.
Wymyśl coś, nakazał sobie Max. Trzeba to jakoś wytłumaczyć.
- Ależ, Lucindo - odezwała się Isabel, zanim jej brat zdołał cokolwiek powiedzieć. - Nie powinnaś nawet o to pytać, przecież pokazywałaś swoją bieliznę całej masie facetów, a chłopcy lubią się przechwalać.

- Wiecie co? Może weźmiemy pizzę na wynos? - zaproponował Max.